Ze świata nieruchomości - strona 129

ME 2012 - rusza kolejny etap budowy stadionu Wisły

Nieco ponad 144 mln zł - za taką sumę firma Polimex-Mostostal wybuduje wschodnią trybunę stadionu Wisły Kraków. Umowę w tej sprawie podpisano w czwartek w Urzędzie Miasta Krakowa.
- Prace będziemy wykonywać tak, aby do czerwca mogła być użytkowana murawa na stadionie Wisły - powiedział prezes firmy Polimex-Mostostal Konrad Jaskóła. Także do tego czasu nie zostaną zdemontowane jupitery. W ramach podpisanej z miastem umowy firma Polimex-Mostostal wyburzy dotychczasową trybunę zachodnią (główną) oraz wybuduje ściankę szczelinową pod nową trybunę. Na razie nie wiadomo czy w Krakowie odbędą się mecze mistrzostw Europy w piłce nożnej w 2012 roku. Miasto to ma obecnie status alternatywnego.
interia.pl Czwartek, 29 stycznia (15:36)

Słaby złoty martwi klientów i same banki

Instytucje, które w przeszłości były aktywne na rynku kredytów walutowych, teraz muszą walczyć o depozyty.

Osłabienie złotego, które powoduje wzrost rat kredytów walutowych, to kłopot nie tylko dla kredytobiorców, ale i dla banków. W ich bilansach znacząco rośnie bowiem wartość kredytów, których duża część jest denominowana w walutach obcych. Nie idą za tym natomiast depozyty (oszczędzanie w walutach jest dużo mniej popularne).

Problem również największych

Właśnie spadek złotego spowodował pogłębienie niekorzystnej różnicy pomiędzy wielkością kredytów i depozytów zebranych przez banki. Ta luka miała w końcu 2008 r. wartość znacznie przekraczającą 60 mld zł. Rok wcześniej depozyty z grubsza odpowiadały kredytom. Problem dotyczy również największych banków, które jeszcze niedawno miały dużą przewagę depozytów nad kredytami, jak np. PKO BP. Niewykluczone, że już w grudniu portfel kredytów w tej instytucji był większy niż depozytów. Dwa lata temu PKO BP miał niemal 25 mld złotych nadwyżki depozytów. Perspektywa zrównania obu wielkości to główny powód uatrakcyjnienia oferty PKO BP, która jeszcze kilkanaście miesięcy temu należała do najmniej korzystnych na rynku.

Jak sobie poradzą

Proporcja depozytów do kredytów jest ważna, bo od niej zależą możliwości dalszego pożyczania pieniędzy przez banki. Część finansistów ostrzega, że po spowodowanym zmianami kursów walut przyroście wartości kredytów należy liczyć się z ograniczeniem ich przyznawania (zwłaszcza że banki będą starały się unikać ryzyka). Inni są zdania, że poradzą sobie z problemem, kontynuując politykę przyciągania pieniędzy klientów wysokim oprocentowaniem lokat. Jest jeszcze jedno rozwiązanie: można poczekać, aż złoty umocni się na tyle, że w bilansie depozyty znów zaczną dominować nad kredytami.

Łukasz Wilkowicz

interia.pl

Słaby złoty martwi klientów i same banki

Instytucje, które w przeszłości były aktywne na rynku kredytów walutowych, teraz muszą walczyć o depozyty.

Osłabienie złotego, które powoduje wzrost rat kredytów walutowych, to kłopot nie tylko dla kredytobiorców, ale i dla banków. W ich bilansach znacząco rośnie bowiem wartość kredytów, których duża część jest denominowana w walutach obcych. Nie idą za tym natomiast depozyty (oszczędzanie w walutach jest dużo mniej popularne).

Problem również największych

Właśnie spadek złotego spowodował pogłębienie niekorzystnej różnicy pomiędzy wielkością kredytów i depozytów zebranych przez banki. Ta luka miała w końcu 2008 r. wartość znacznie przekraczającą 60 mld zł. Rok wcześniej depozyty z grubsza odpowiadały kredytom. Problem dotyczy również największych banków, które jeszcze niedawno miały dużą przewagę depozytów nad kredytami, jak np. PKO BP. Niewykluczone, że już w grudniu portfel kredytów w tej instytucji był większy niż depozytów. Dwa lata temu PKO BP miał niemal 25 mld złotych nadwyżki depozytów. Perspektywa zrównania obu wielkości to główny powód uatrakcyjnienia oferty PKO BP, która jeszcze kilkanaście miesięcy temu należała do najmniej korzystnych na rynku.

Jak sobie poradzą

Proporcja depozytów do kredytów jest ważna, bo od niej zależą możliwości dalszego pożyczania pieniędzy przez banki. Część finansistów ostrzega, że po spowodowanym zmianami kursów walut przyroście wartości kredytów należy liczyć się z ograniczeniem ich przyznawania (zwłaszcza że banki będą starały się unikać ryzyka). Inni są zdania, że poradzą sobie z problemem, kontynuując politykę przyciągania pieniędzy klientów wysokim oprocentowaniem lokat. Jest jeszcze jedno rozwiązanie: można poczekać, aż złoty umocni się na tyle, że w bilansie depozyty znów zaczną dominować nad kredytami.

Łukasz Wilkowicz

interia.pl

Znaczne spadki na Wall Street

Po czterech z rzędu wzrostowych sesjach, w czwartek na Wall Street doszło do poważnej przeceny akcji. Na nastrojach inwestorów zaciążyły niepokojące dane z rynków nieruchomości oraz pracy, a także kolejny spadek wartości zamówień na dobra trwałe.
Wskaźnik 30 największych amerykańskich spółek Dow Jones Industrial Average zniżkował o 2,7 proc. (226,44 pkt.) do poziomu 8149,01 pkt.

Najpopularniejszy wśród inwestorów nowojorski indeks Standard & Poor's 500 stracił 3,31 proc. (28,95 pkt.) do 845,14 pkt.

Zdominowany przez spółki technologiczne indeks Nasdaq Composite obniżył się o 3,24 proc. (50,5 pkt.) do 1507,84 pkt.

Grupujący małe spółki wskaźnik Russell 2000 stracił aż 4,18 proc. (19,78 pkt.) i zamknął notowania na poziomie 453,24 pkt.

Jak podał w czwartek amerykański Departament Handlu, w grudniu po raz piąty z rzędu zmniejszyła się (o 2,6 proc.) wartość zamówień na dobra trwałe. Tak długiej spadkowej passy tego wskaźnika nie zanotowano jeszcze nigdy, od kiedy w 1992 r. rozpoczęto gromadzenie porównywalnych danych. W całym 2008 r. wartość zamówień na dobra trwałe tąpnęła o 5,7 proc.

Na nastrojach inwestorów zaciążyły również dane o sprzedaży nowych nieruchomości. W ubiegłym roku Amerykanie kupili na rynku pierwotnym zaledwie 482 tys. domów, najmniej od 1982 r. i aż o 38 proc. mniej niż w 2007 r. Stało się tak pomimo spadku cen domów o 7 proc. Najbardziej alarmistyczne są jednak dane za grudzień. W przeliczeniu na rok, sprzedało się wówczas zaledwie 331 tys. nowych nieruchomości, podczas gdy ankietowani przez agencję Bloomberg analitycy oczekiwali odczytu na poziomie 397 tys.

Niepokojące doniesienia napłynęły w czwartek także z rynku pracy. Jak podał Departament Pracy, liczba Amerykanów pobierających świadczenia dla bezrobotnych sięgnęła w połowie stycznia rekordowego poziomu 4,78 mln.

Kolejne spółki notowane na Wall Street opublikowały tego dnia rozczarowujące wyniki kwartalne. O stracie powiadomił konglomerat Textron, który produkuje m.in. samoloty Cessna i helikoptery Bell. Jego walory zniżkowały w efekcie aż o 32 proc.

Równie mocno (o 29 proc.) zanurkowały notowania fotograficznej spółki Eastman Kodak, która po stracie w ostatnich trzech miesiącach 2008 r. ogłosiła w czwartek plan zwolnienia 4,5 tys. pracowników. O 21 proc. załamał się kurs akcji ubezpieczyciela Allstate, który stracił w ostatnim kwartale 1,1 mld dol.

Spośród firm objętych indeksem S&P 500, 187 podało dotąd wyniki za ostatni kwartał. Średnio, odnotowały spadek zysków o 42 proc. w porównaniu z analogicznym okresem 2007 r. - obliczyła agencja Bloomberg.

Do najsilniej przecenionych należały w czwartek akcje spółek finansowych, które w środę poszły wyraźnie do góry w związku z krystalizującymi się planami utworzenia w USA instytucji, mającej oczyścić rynek z toksycznych aktywów.
onet.pl (PAP, ak/30.01.2009, godz. 06:22)

Znaczne spadki na Wall Street

Po czterech z rzędu wzrostowych sesjach, w czwartek na Wall Street doszło do poważnej przeceny akcji. Na nastrojach inwestorów zaciążyły niepokojące dane z rynków nieruchomości oraz pracy, a także kolejny spadek wartości zamówień na dobra trwałe.
Wskaźnik 30 największych amerykańskich spółek Dow Jones Industrial Average zniżkował o 2,7 proc. (226,44 pkt.) do poziomu 8149,01 pkt.

Najpopularniejszy wśród inwestorów nowojorski indeks Standard & Poor's 500 stracił 3,31 proc. (28,95 pkt.) do 845,14 pkt.

Zdominowany przez spółki technologiczne indeks Nasdaq Composite obniżył się o 3,24 proc. (50,5 pkt.) do 1507,84 pkt.

Grupujący małe spółki wskaźnik Russell 2000 stracił aż 4,18 proc. (19,78 pkt.) i zamknął notowania na poziomie 453,24 pkt.

Jak podał w czwartek amerykański Departament Handlu, w grudniu po raz piąty z rzędu zmniejszyła się (o 2,6 proc.) wartość zamówień na dobra trwałe. Tak długiej spadkowej passy tego wskaźnika nie zanotowano jeszcze nigdy, od kiedy w 1992 r. rozpoczęto gromadzenie porównywalnych danych. W całym 2008 r. wartość zamówień na dobra trwałe tąpnęła o 5,7 proc.

Na nastrojach inwestorów zaciążyły również dane o sprzedaży nowych nieruchomości. W ubiegłym roku Amerykanie kupili na rynku pierwotnym zaledwie 482 tys. domów, najmniej od 1982 r. i aż o 38 proc. mniej niż w 2007 r. Stało się tak pomimo spadku cen domów o 7 proc. Najbardziej alarmistyczne są jednak dane za grudzień. W przeliczeniu na rok, sprzedało się wówczas zaledwie 331 tys. nowych nieruchomości, podczas gdy ankietowani przez agencję Bloomberg analitycy oczekiwali odczytu na poziomie 397 tys.

Niepokojące doniesienia napłynęły w czwartek także z rynku pracy. Jak podał Departament Pracy, liczba Amerykanów pobierających świadczenia dla bezrobotnych sięgnęła w połowie stycznia rekordowego poziomu 4,78 mln.

Kolejne spółki notowane na Wall Street opublikowały tego dnia rozczarowujące wyniki kwartalne. O stracie powiadomił konglomerat Textron, który produkuje m.in. samoloty Cessna i helikoptery Bell. Jego walory zniżkowały w efekcie aż o 32 proc.

Równie mocno (o 29 proc.) zanurkowały notowania fotograficznej spółki Eastman Kodak, która po stracie w ostatnich trzech miesiącach 2008 r. ogłosiła w czwartek plan zwolnienia 4,5 tys. pracowników. O 21 proc. załamał się kurs akcji ubezpieczyciela Allstate, który stracił w ostatnim kwartale 1,1 mld dol.

Spośród firm objętych indeksem S&P 500, 187 podało dotąd wyniki za ostatni kwartał. Średnio, odnotowały spadek zysków o 42 proc. w porównaniu z analogicznym okresem 2007 r. - obliczyła agencja Bloomberg.

Do najsilniej przecenionych należały w czwartek akcje spółek finansowych, które w środę poszły wyraźnie do góry w związku z krystalizującymi się planami utworzenia w USA instytucji, mającej oczyścić rynek z toksycznych aktywów.
onet.pl (PAP, ak/30.01.2009, godz. 06:22)

"Gazeta Prawna": w 2010 r. niższe pensje i emerytury

Rząd Donalda Tuska podniesie w 2010 roku składkę zdrowotną do NFZ z 9 do 10 proc. - dowiedziała się "Gazeta Prawna". Pensje i emerytury będą w konsekwencji niższe - akcentuje dziennik.
Według ustaleń "GP", Ministerstwo Zdrowia ma zawrzeć podwyżkę składki w przygotowywanym projekcie ustawy przewidującej też m.in. podział Narodowego Funduszu Zdrowia. Projekt powinien być gotowy w I półroczu tego roku.

Dzięki podwyżce składki zdrowotnej do NFZ ma wpłynąć ponad 6 mld zł. Podniesienie składki oznacza jednocześnie, że pensje netto oraz emerytury, renty, zasiłki i świadczenia przedemerytalne, wypłacane ponad 22 mln osób, będą w styczniu 2010 r. niższe niż w grudniu 2009 r. Zwiększą się też koszty prowadzenia firm.

Tegoroczna obniżka podatków zostanie więc w następnym roku niemal całkowicie zniwelowana - zauważa pismo. Z wyliczeń "GP" wynika bowiem, iż osoba zarabiająca średnią pensję (3,2 tys. zł) straci prawie 300 zł rocznie, a przeciętne świadczenie emerytalne (1,5 tys. zł) będzie niższe o 16 zł miesięcznie.

O tym więcej w piątkowym wydaniu "Gazety Prawnej"
onet.pl (PAP, ak/30.01.2009, godz. 06:25)

"Gazeta Prawna": w 2010 r. niższe pensje i emerytury

Rząd Donalda Tuska podniesie w 2010 roku składkę zdrowotną do NFZ z 9 do 10 proc. - dowiedziała się "Gazeta Prawna". Pensje i emerytury będą w konsekwencji niższe - akcentuje dziennik.
Według ustaleń "GP", Ministerstwo Zdrowia ma zawrzeć podwyżkę składki w przygotowywanym projekcie ustawy przewidującej też m.in. podział Narodowego Funduszu Zdrowia. Projekt powinien być gotowy w I półroczu tego roku.

Dzięki podwyżce składki zdrowotnej do NFZ ma wpłynąć ponad 6 mld zł. Podniesienie składki oznacza jednocześnie, że pensje netto oraz emerytury, renty, zasiłki i świadczenia przedemerytalne, wypłacane ponad 22 mln osób, będą w styczniu 2010 r. niższe niż w grudniu 2009 r. Zwiększą się też koszty prowadzenia firm.

Tegoroczna obniżka podatków zostanie więc w następnym roku niemal całkowicie zniwelowana - zauważa pismo. Z wyliczeń "GP" wynika bowiem, iż osoba zarabiająca średnią pensję (3,2 tys. zł) straci prawie 300 zł rocznie, a przeciętne świadczenie emerytalne (1,5 tys. zł) będzie niższe o 16 zł miesięcznie.

O tym więcej w piątkowym wydaniu "Gazety Prawnej"
onet.pl (PAP, ak/30.01.2009, godz. 06:25)

Dramatyczne pogłębienie dekoniunktury

Opublikowane w piątek przez rząd w Tokio dane o grudniowym spadku produkcji przemysłowej oraz wzroście stopy bezrobocia wskazują, że recesja w Japonii jest jeszcze głębsza, niż dotąd przypuszczano.
Jak podało japońskie ministerstwo gospodarki, handlu i przemysłu, produkcja przemysłowa w grudniu zmniejszyła się o 9,6 proc. w stosunku do poprzedniego miesiąca. Tak głębokiego spadku tego wskaźnika nie odnotowano jeszcze nigdy w jego 55-letniej historii. Poprzedni rekord padł miesiąc wcześniej, gdy produkcja spadła o 8,5 proc. Analitycy spodziewali się, że w grudniu produkcja wyhamuje o 8,9 proc.
Rząd prognozuje, że w styczniu produkcja przemysłowa zmniejszy się o kolejne 9,1 proc., a w lutym o 4,7 proc.
Stopa bezrobocia skoczyła w grudniu do 4,4 proc., z 3,9 proc. w listopadzie. Po raz ostatni tak duży miesięczny przyrost odsetka bezrobotnych zanotowano w Japonii 41 lat temu.

Grudzień stanowił też 10. z rzędu miesiąc spadku wydatków konsumpcyjnych. Zmniejszyły się one o 4,6 proc. w ujęciu rok do roku.

Jednocześnie coraz większe jest ryzyko deflacji. Wskaźnik cen konsumpcyjnych w grudniu podniósł się zaledwie o 0,2 proc. rok do roku, podczas gdy jeszcze w grudniu bazowa inflacja sięgała 1 proc. W całym 2008 r. ceny wzrosły o 1,5 proc., po tym, jak w poprzednich dwóch latach niemal się nie zmieniały.

"Japońska gospodarka spada w przepaść. Nie ma tam niczego, co mogłoby napędzić wzrost gospodarczy" - ocenił ekonomista w tokijskim oddziale banku RBS Junko Nishioka.

Międzynarodowy Fundusz Walutowy prognozuje, że gospodarka Kraju Kwitnącej Wiśni skurczy się w tym roku o 2,6 proc., najwięcej w jej powojennej historii. Spośród siedmiu najwyżej rozwiniętych państw świata, tylko Wielka Brytania ma gorsze perspektywy.

Jak ocenił rząd w Tokio, recesja w Japonii rozpoczęła się w listopadzie 2007 r. Hiroshi Yoshikawa, profesor ekonomii na Uniwersytecie Tokijskim przewiduje, że może ona potrwać dłużej niż trzy lata.

Pod wpływem tych niepokojących danych, główny indeks giełdy w Tokio Nikkei 225 zniżkował od rana o około 3,5 proc.(PAP)
wp.pl PAP | 30.01.2009 | 04:15

Dramatyczne pogłębienie dekoniunktury

Opublikowane w piątek przez rząd w Tokio dane o grudniowym spadku produkcji przemysłowej oraz wzroście stopy bezrobocia wskazują, że recesja w Japonii jest jeszcze głębsza, niż dotąd przypuszczano.
Jak podało japońskie ministerstwo gospodarki, handlu i przemysłu, produkcja przemysłowa w grudniu zmniejszyła się o 9,6 proc. w stosunku do poprzedniego miesiąca. Tak głębokiego spadku tego wskaźnika nie odnotowano jeszcze nigdy w jego 55-letniej historii. Poprzedni rekord padł miesiąc wcześniej, gdy produkcja spadła o 8,5 proc. Analitycy spodziewali się, że w grudniu produkcja wyhamuje o 8,9 proc.
Rząd prognozuje, że w styczniu produkcja przemysłowa zmniejszy się o kolejne 9,1 proc., a w lutym o 4,7 proc.
Stopa bezrobocia skoczyła w grudniu do 4,4 proc., z 3,9 proc. w listopadzie. Po raz ostatni tak duży miesięczny przyrost odsetka bezrobotnych zanotowano w Japonii 41 lat temu.

Grudzień stanowił też 10. z rzędu miesiąc spadku wydatków konsumpcyjnych. Zmniejszyły się one o 4,6 proc. w ujęciu rok do roku.

Jednocześnie coraz większe jest ryzyko deflacji. Wskaźnik cen konsumpcyjnych w grudniu podniósł się zaledwie o 0,2 proc. rok do roku, podczas gdy jeszcze w grudniu bazowa inflacja sięgała 1 proc. W całym 2008 r. ceny wzrosły o 1,5 proc., po tym, jak w poprzednich dwóch latach niemal się nie zmieniały.

"Japońska gospodarka spada w przepaść. Nie ma tam niczego, co mogłoby napędzić wzrost gospodarczy" - ocenił ekonomista w tokijskim oddziale banku RBS Junko Nishioka.

Międzynarodowy Fundusz Walutowy prognozuje, że gospodarka Kraju Kwitnącej Wiśni skurczy się w tym roku o 2,6 proc., najwięcej w jej powojennej historii. Spośród siedmiu najwyżej rozwiniętych państw świata, tylko Wielka Brytania ma gorsze perspektywy.

Jak ocenił rząd w Tokio, recesja w Japonii rozpoczęła się w listopadzie 2007 r. Hiroshi Yoshikawa, profesor ekonomii na Uniwersytecie Tokijskim przewiduje, że może ona potrwać dłużej niż trzy lata.

Pod wpływem tych niepokojących danych, główny indeks giełdy w Tokio Nikkei 225 zniżkował od rana o około 3,5 proc.(PAP)
wp.pl PAP | 30.01.2009 | 04:15

Klienci skarżą się na kredyty, bankowcy bronią się, a spór zbada KNF

Klienci banków należących do grupy BRE, którzy zaciągnęli kredyty we frankach skarżą się na wysokie raty. Bankowcy twierdzą, że ich klienci mogli zmienić umowy. Spór bada Komisja Nadzoru Finansowego.
Do Urzędu Komisji Nadzoru Finansowego wpływają skargi dotyczące oprocentowania kredytów w walutach obcych zaciągniętych przed wrześniem 2006 r. - poinformowała PAP Marta Chmielewska-Racławska z KNF. Powiedziała, że skargi złożyli klienci banków z grupy BRE.

Chodzi o mBank i MultiBank (należące do BRE Banku). Część ich klientów, którzy zaciągnęli kredyty hipoteczne denominowane w walutach, stworzyli strony internetowe: www.NabiciWmBank, a także www.mStop.pl.
Na pierwszej z nich napisano, że przed wrześniem 2006 r. mBank i MultiBank udzielały kredytów, w których zmiany oprocentowania były ustalane przez bank (później te zasady się zmieniły).

Gdy Narodowy Bank Szwajcarii podnosił stopy o 0,25 punktu procentowego, to nasze banki kilkakrotnie podnosiły oprocentowanie o 0,3 proc. Jednak różnica była tak niewielka, że nikt nie chciał kruszyć kopii - napisali klienci.

Od listopada 2008 roku stopy procentowe w Szwajcarii spadły o 2,26 proc., ani mBank, ani MultiBank nie obniżyły oprocentowania tych kredytów - twierdzą klienci.

Chmielewska-Racławska z KNF powiedziała: Problem warunków zmiany stopy procentowej kredytów zapisanych w umowie jest nam znany. Obecnie analizujemy skargi klientów. W takich sytuacjach wzywamy bank do zajęcia stanowiska wobec skarżącego i przesłania nam kopii odpowiedzi udzielonej klientowi.

Dodała, że jeżeli KNF uzna, iż doszło do naruszenia przepisów lub interesu klientów, podejmie "dalsze czynności nadzorcze".

Jak wyjaśniła PAP, rzeczniczka prasowa BRE Banku Paulina Rutkowska, podwyżka oprocentowania dla starego portfela po raz ostatni nastąpiła w lipcu 2007 r. Jednocześnie mBank zachęcał klientów do przejścia na oprocentowanie uwzględniające stałą marżę i LIBOR3M.

LIBOR to stopa procentowa kredytów udzielanych na rynku międzynarodowym w Londynie. Spadek tej stopy oznaczałby spadek oprocentowania kredytu.

Rutkowska przypomniała, że zmiany stawki LIBOR w ciągu kilkunastu miesięcy umożliwiały kolejne podwyżki oprocentowania, czego mBank jednak nie uczynił. Dzięki temu od lipca 2007 roku, kiedy miała miejsce podwyżka oprocentowania, do grudnia 2008 r. klienci zapłacili w sumie niższe raty.

Klienci zgłaszali się także indywidualnie do banku, aby negocjować warunki umów kredytowych.

W takich przypadkach zachęcaliśmy ich do przejścia na nowy portfel. W ten sposób blisko 10 proc. klientów podpisało aneksy do umowy, dzięki którym oprocentowane obliczane jest na podstawie stałej marży i wskaźnika LIBOR - wyjaśniła Rutkowska.

Podobna sytuacja była w MultiBanku. Klienci, którzy zawarli umowy o kredyt hipoteczny przed listopadem 2006 r., z klauzulą, że ceny ustalane są decyzją zarządu, mogli przejść na nowe warunki.

Rutkowska zapowiedziała, że z początkiem przyszłego tygodnia do wszystkich klientów dotrą listy z propozycją przejścia na obowiązujące w MultiBanku od listopada 2006 r. warunki ustalania ceny kredytów.
wp.pl
PAP 2009-01-29 (19:40)

Klienci skarżą się na kredyty, bankowcy bronią się, a spór zbada KNF

Klienci banków należących do grupy BRE, którzy zaciągnęli kredyty we frankach skarżą się na wysokie raty. Bankowcy twierdzą, że ich klienci mogli zmienić umowy. Spór bada Komisja Nadzoru Finansowego.
Do Urzędu Komisji Nadzoru Finansowego wpływają skargi dotyczące oprocentowania kredytów w walutach obcych zaciągniętych przed wrześniem 2006 r. - poinformowała PAP Marta Chmielewska-Racławska z KNF. Powiedziała, że skargi złożyli klienci banków z grupy BRE.

Chodzi o mBank i MultiBank (należące do BRE Banku). Część ich klientów, którzy zaciągnęli kredyty hipoteczne denominowane w walutach, stworzyli strony internetowe: www.NabiciWmBank, a także www.mStop.pl.
Na pierwszej z nich napisano, że przed wrześniem 2006 r. mBank i MultiBank udzielały kredytów, w których zmiany oprocentowania były ustalane przez bank (później te zasady się zmieniły).

Gdy Narodowy Bank Szwajcarii podnosił stopy o 0,25 punktu procentowego, to nasze banki kilkakrotnie podnosiły oprocentowanie o 0,3 proc. Jednak różnica była tak niewielka, że nikt nie chciał kruszyć kopii - napisali klienci.

Od listopada 2008 roku stopy procentowe w Szwajcarii spadły o 2,26 proc., ani mBank, ani MultiBank nie obniżyły oprocentowania tych kredytów - twierdzą klienci.

Chmielewska-Racławska z KNF powiedziała: Problem warunków zmiany stopy procentowej kredytów zapisanych w umowie jest nam znany. Obecnie analizujemy skargi klientów. W takich sytuacjach wzywamy bank do zajęcia stanowiska wobec skarżącego i przesłania nam kopii odpowiedzi udzielonej klientowi.

Dodała, że jeżeli KNF uzna, iż doszło do naruszenia przepisów lub interesu klientów, podejmie "dalsze czynności nadzorcze".

Jak wyjaśniła PAP, rzeczniczka prasowa BRE Banku Paulina Rutkowska, podwyżka oprocentowania dla starego portfela po raz ostatni nastąpiła w lipcu 2007 r. Jednocześnie mBank zachęcał klientów do przejścia na oprocentowanie uwzględniające stałą marżę i LIBOR3M.

LIBOR to stopa procentowa kredytów udzielanych na rynku międzynarodowym w Londynie. Spadek tej stopy oznaczałby spadek oprocentowania kredytu.

Rutkowska przypomniała, że zmiany stawki LIBOR w ciągu kilkunastu miesięcy umożliwiały kolejne podwyżki oprocentowania, czego mBank jednak nie uczynił. Dzięki temu od lipca 2007 roku, kiedy miała miejsce podwyżka oprocentowania, do grudnia 2008 r. klienci zapłacili w sumie niższe raty.

Klienci zgłaszali się także indywidualnie do banku, aby negocjować warunki umów kredytowych.

W takich przypadkach zachęcaliśmy ich do przejścia na nowy portfel. W ten sposób blisko 10 proc. klientów podpisało aneksy do umowy, dzięki którym oprocentowane obliczane jest na podstawie stałej marży i wskaźnika LIBOR - wyjaśniła Rutkowska.

Podobna sytuacja była w MultiBanku. Klienci, którzy zawarli umowy o kredyt hipoteczny przed listopadem 2006 r., z klauzulą, że ceny ustalane są decyzją zarządu, mogli przejść na nowe warunki.

Rutkowska zapowiedziała, że z początkiem przyszłego tygodnia do wszystkich klientów dotrą listy z propozycją przejścia na obowiązujące w MultiBanku od listopada 2006 r. warunki ustalania ceny kredytów.
wp.pl
PAP 2009-01-29 (19:40)

Waluty: Co się stanie z dolarem?

Fed na wczorajszym posiedzeniu nie zrobił nic. Członkowie Komitetu Otwartego Rynku (FOMC) nie mają już z czego ciąć stóp procentowych. Wobec słabej gospodarki możliwe, że przedział 0-0,25 proc. pozostanie aktualny do końca tego roku. Dolar może jednak stanieć, nawet do 2,5 złotego.

Wczoraj późnym wieczorem pracowała także Izba Reprezentantów. Demokraci przegłosowali rekordowy plan stymulujący amerykańską gospodarkę Baracka Obamy, który ma kosztować 825 mld dolarów. Presja na spadek dolara jeszcze się zwiększy.

Pomimo historycznie niskich stóp procentowych za oceanem, dolar znajduje się najwyżej od prawie 4,5 roku w stosunku do naszej waluty. Od lipca ubiegłego roku amerykańska waluta wzrosła aż o 74 proc. ( z 2,01 zł do ok. 3,5 zł dziś) w stosunku do złotego. To najwyższy kurs od października 2004 roku.

Według danych NBP Polacy na koniec ubiegłego roku na lokatach zdeponowali ponad 28 mld zł w walutach. Jaka z tego część to dolary, dokładnie nie wiadomo. Z pewnością oprócz brytyjskich funtów zielony jest wciąż znaczącą walutą w naszych oszczędnościach (wiadomo, że w połowie 2007 r. Polacy posiadali ponad 5 mld dolarów).

Koniec tanich zakupów w USA

Wszyscy pamiętamy szał zakupów w USA, który miał miejsce właśnie w okolicach ubiegłorocznych wakacji. Gdy za dolara płacono 2 złote, na serwisach takich jak Amazon.com czy Ebay.com wszystko wydawało się tanie. Money.pl postanowił sprawdzić jak dziś kształtują się ceny najbardziej popularnych wówczas serii artykułów, czyli elektroniki i samochodów.

Ceny zostały przeliczone po kursie dolara równym 3,5 złotych. Jak widać, obecne poziomy kursu dolara skutecznie mogą zniechęcić kupujących. Po prostu się nie opłaca.

W przypadku samochodu, mimo że cena wynosi 21500 dol., czyli po przeliczeniu 75250 zł, musimy doliczyć jeszcze cło (10 proc. wartości celnej), akcyzę (w naszym przypadku 13,6 proc., gdyż auto ma powyżej 2 l. pojemności) oraz podatek. Uwzględniając te opłaty za przykładową Toyotę RAV4 musielibyśmy zapłacić już 114 719 złotych. Dodatkowo od marca cło ma wzrosnąć jeszcze bardziej, według nowej ustawy o stawkach celnych.

Dolar jeszcze stanieje

Umocnienie się amerykańskiej waluty przez ostatnie 7 miesięcy ma przyczyny głównie psychologiczne. Międzynarodowi inwestorzy uciekali z walut rynków wschodzących i kupowali dolara, jako wciąż najbezpieczniejszą walutę. Ogromny popyt pojawił się na instrumenty dłużne i papiery skarbowe gwarantowane przez rząd Stanów Zjednoczonych. Ceny, jeszcze dziś, są bardzo wysokie, a rentowność i oprocentowanie -przeciwnie - bardzo niskie:

Istnieje jednak szereg argumentów za tym, że siła dolara była zbyt duża.

Fed już na wcześniejszym posiedzeniu(16 grudnia minionego roku) ściął koszt pieniądza do przedziału 0 - 0,25 proc., co realnie umożliwia bankowi centralnemu pożyczanie bez żadnego oprocentowania.

Mocna zwyżka dolara w przeciągu ostatnich 7 miesięcy spowodowała, że zielony dotarł właśnie do mocnego punktu oporu, przy poziomie 3,5 złotych.
money.pl
2009-01-29 06:45:17

 

Waluty: Co się stanie z dolarem?

Fed na wczorajszym posiedzeniu nie zrobił nic. Członkowie Komitetu Otwartego Rynku (FOMC) nie mają już z czego ciąć stóp procentowych. Wobec słabej gospodarki możliwe, że przedział 0-0,25 proc. pozostanie aktualny do końca tego roku. Dolar może jednak stanieć, nawet do 2,5 złotego.

Wczoraj późnym wieczorem pracowała także Izba Reprezentantów. Demokraci przegłosowali rekordowy plan stymulujący amerykańską gospodarkę Baracka Obamy, który ma kosztować 825 mld dolarów. Presja na spadek dolara jeszcze się zwiększy.

Pomimo historycznie niskich stóp procentowych za oceanem, dolar znajduje się najwyżej od prawie 4,5 roku w stosunku do naszej waluty. Od lipca ubiegłego roku amerykańska waluta wzrosła aż o 74 proc. ( z 2,01 zł do ok. 3,5 zł dziś) w stosunku do złotego. To najwyższy kurs od października 2004 roku.

Według danych NBP Polacy na koniec ubiegłego roku na lokatach zdeponowali ponad 28 mld zł w walutach. Jaka z tego część to dolary, dokładnie nie wiadomo. Z pewnością oprócz brytyjskich funtów zielony jest wciąż znaczącą walutą w naszych oszczędnościach (wiadomo, że w połowie 2007 r. Polacy posiadali ponad 5 mld dolarów).

Koniec tanich zakupów w USA

Wszyscy pamiętamy szał zakupów w USA, który miał miejsce właśnie w okolicach ubiegłorocznych wakacji. Gdy za dolara płacono 2 złote, na serwisach takich jak Amazon.com czy Ebay.com wszystko wydawało się tanie. Money.pl postanowił sprawdzić jak dziś kształtują się ceny najbardziej popularnych wówczas serii artykułów, czyli elektroniki i samochodów.

Ceny zostały przeliczone po kursie dolara równym 3,5 złotych. Jak widać, obecne poziomy kursu dolara skutecznie mogą zniechęcić kupujących. Po prostu się nie opłaca.

W przypadku samochodu, mimo że cena wynosi 21500 dol., czyli po przeliczeniu 75250 zł, musimy doliczyć jeszcze cło (10 proc. wartości celnej), akcyzę (w naszym przypadku 13,6 proc., gdyż auto ma powyżej 2 l. pojemności) oraz podatek. Uwzględniając te opłaty za przykładową Toyotę RAV4 musielibyśmy zapłacić już 114 719 złotych. Dodatkowo od marca cło ma wzrosnąć jeszcze bardziej, według nowej ustawy o stawkach celnych.

Dolar jeszcze stanieje

Umocnienie się amerykańskiej waluty przez ostatnie 7 miesięcy ma przyczyny głównie psychologiczne. Międzynarodowi inwestorzy uciekali z walut rynków wschodzących i kupowali dolara, jako wciąż najbezpieczniejszą walutę. Ogromny popyt pojawił się na instrumenty dłużne i papiery skarbowe gwarantowane przez rząd Stanów Zjednoczonych. Ceny, jeszcze dziś, są bardzo wysokie, a rentowność i oprocentowanie -przeciwnie - bardzo niskie:

Istnieje jednak szereg argumentów za tym, że siła dolara była zbyt duża.

Fed już na wcześniejszym posiedzeniu(16 grudnia minionego roku) ściął koszt pieniądza do przedziału 0 - 0,25 proc., co realnie umożliwia bankowi centralnemu pożyczanie bez żadnego oprocentowania.

Mocna zwyżka dolara w przeciągu ostatnich 7 miesięcy spowodowała, że zielony dotarł właśnie do mocnego punktu oporu, przy poziomie 3,5 złotych.
money.pl
2009-01-29 06:45:17

 

PiS wymógł na prezydencie obniżkę czynszów

Jest porozumienie radnych PiS i prezydenta w sprawie czynszów w mieszkaniach komunalnych. Rafał Dutkiewicz zgodził się na obniżki forsowane przez partię. Mniejsze stawki mogą kosztować budżet Wrocławia około pięciu milionów złotych.
Nowe czynsze miały obowiązywać od maja. Stawki ustalili we wrześniu ubiegłego roku radni. Te obowiązujące teraz miały wzrosnąć średnio o 35 proc. Tzw. stawka bazowa wzrastała z 4,1 zł za m kw. do 5,54 zł. Władze miasta tłumaczyły podwyżki rosnącymi kosztami utrzymania kamienic oraz koniecznością szukania pieniędzy na ich remonty. Wyższe stawki od początku nie podobały się radnym PiS. Do obniżki najpierw przekonali klub radnych prezydenta, teraz dogadali się też z Rafałem Dutkiewiczem.

Projekt nowej uchwały regulującej stawki czynszów jest już gotowy.
PiS proponuje m.in.:

* wprowadzenie ulg dla rodzin, w których dochód na jedną osobę nie przekracza 690 zł brutto

* obniżkę czynszu o 10 proc. w mieszkaniach, w których nie ma centralnego ogrzewania

* o 50 proc. dla rodzin, które mają być przekwaterowane

* najważniejsza zmiana to zmniejszenie tzw. stawki bazowej z 5,54 zł do 5 zł.

Dutkiewicz: - To dobre propozycje. Trzeba chronić najgorzej sytuowanych mieszkańców, zwłaszcza w obliczu kryzysu finansowego. Musimy się tylko zastanowić nad szczegółami obniżek, tak by mogli skorzystać na tym rzeczywiście najbardziej potrzebujący.

Ostateczne ustalenia będą znane za kilka dni. Jeśli zaakceptują je radni PiS, prezydent złoży do rady miasta wniosek o zmiany w uchwale czynszowej. Ich przyjęcie spowoduje, że w budżecie Wrocławia na 2009 rok będzie 5 mln zł mniej, niż planowano.

Piotr Babiarz, szef klubu radnych PiS, przekonuje, że naciski na prezydenta o obniżkę czynszów nie miały charakteru politycznego. - Nie mamy poczucia triumfu. To sprawa, na której nam od dawna zależało. Mamy też poczucie odpowiedzialności za budżet. Obniżki, które zaproponowaliśmy, nie są dla finansów miasta dużym obciążeniem. Mieszkańcy odczują ulgę.

Współpracownicy prezydenta nieoficjalnie mówią jednak o tym, że Dutkiewicz nie miał wyjścia i musiał zgodzić się na propozycje PiS. Od miesiąca, po upadku koalicji z PO, to jedny jego sojusznik w radzie miasta. W dodatku PO też domagała się zmian stawek czynszów.

Prezydencki urzędnik: - Rozmowy z PiS o czynszach były spokojne i merytoryczne. Ale nie mamy złudzeń, że im bliżej do wyborów samorządowych, tym współpraca z radnymi tej partii będzie trudniejsza. Mogą eskalować żądania budżetowe, by zyskać w oczach opinii publicznej. Póki co, wraz z PiS musimy w miarę szybko przegłosować najważniejsze dla miasta uchwały. Później ta koalicja zacznie się chwiać i będzie o to coraz trudniej.



Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław
Michał Kokot
2009-01-27, ostatnia aktualizacja 2009-01-27 18:12

PiS wymógł na prezydencie obniżkę czynszów

Jest porozumienie radnych PiS i prezydenta w sprawie czynszów w mieszkaniach komunalnych. Rafał Dutkiewicz zgodził się na obniżki forsowane przez partię. Mniejsze stawki mogą kosztować budżet Wrocławia około pięciu milionów złotych.
Nowe czynsze miały obowiązywać od maja. Stawki ustalili we wrześniu ubiegłego roku radni. Te obowiązujące teraz miały wzrosnąć średnio o 35 proc. Tzw. stawka bazowa wzrastała z 4,1 zł za m kw. do 5,54 zł. Władze miasta tłumaczyły podwyżki rosnącymi kosztami utrzymania kamienic oraz koniecznością szukania pieniędzy na ich remonty. Wyższe stawki od początku nie podobały się radnym PiS. Do obniżki najpierw przekonali klub radnych prezydenta, teraz dogadali się też z Rafałem Dutkiewiczem.

Projekt nowej uchwały regulującej stawki czynszów jest już gotowy.
PiS proponuje m.in.:

* wprowadzenie ulg dla rodzin, w których dochód na jedną osobę nie przekracza 690 zł brutto

* obniżkę czynszu o 10 proc. w mieszkaniach, w których nie ma centralnego ogrzewania

* o 50 proc. dla rodzin, które mają być przekwaterowane

* najważniejsza zmiana to zmniejszenie tzw. stawki bazowej z 5,54 zł do 5 zł.

Dutkiewicz: - To dobre propozycje. Trzeba chronić najgorzej sytuowanych mieszkańców, zwłaszcza w obliczu kryzysu finansowego. Musimy się tylko zastanowić nad szczegółami obniżek, tak by mogli skorzystać na tym rzeczywiście najbardziej potrzebujący.

Ostateczne ustalenia będą znane za kilka dni. Jeśli zaakceptują je radni PiS, prezydent złoży do rady miasta wniosek o zmiany w uchwale czynszowej. Ich przyjęcie spowoduje, że w budżecie Wrocławia na 2009 rok będzie 5 mln zł mniej, niż planowano.

Piotr Babiarz, szef klubu radnych PiS, przekonuje, że naciski na prezydenta o obniżkę czynszów nie miały charakteru politycznego. - Nie mamy poczucia triumfu. To sprawa, na której nam od dawna zależało. Mamy też poczucie odpowiedzialności za budżet. Obniżki, które zaproponowaliśmy, nie są dla finansów miasta dużym obciążeniem. Mieszkańcy odczują ulgę.

Współpracownicy prezydenta nieoficjalnie mówią jednak o tym, że Dutkiewicz nie miał wyjścia i musiał zgodzić się na propozycje PiS. Od miesiąca, po upadku koalicji z PO, to jedny jego sojusznik w radzie miasta. W dodatku PO też domagała się zmian stawek czynszów.

Prezydencki urzędnik: - Rozmowy z PiS o czynszach były spokojne i merytoryczne. Ale nie mamy złudzeń, że im bliżej do wyborów samorządowych, tym współpraca z radnymi tej partii będzie trudniejsza. Mogą eskalować żądania budżetowe, by zyskać w oczach opinii publicznej. Póki co, wraz z PiS musimy w miarę szybko przegłosować najważniejsze dla miasta uchwały. Później ta koalicja zacznie się chwiać i będzie o to coraz trudniej.



Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław
Michał Kokot
2009-01-27, ostatnia aktualizacja 2009-01-27 18:12

Oszukani przez dewelopera potrzebują pomocy

Zaciągnęli kredyty, zapłacili po kilkaset tysięcy złotych za budowę mieszkań i ich wykończenie, ale od dwóch lat nie mogą się wprowadzić. A wykonawca zniknął
Panią Dorotę w 2004 roku skusiły foldery promocyjne należącej do rodziny Wachowiaków firmy deweloperskiej Mbud. Przy ul. Zielonogórskiej - 10 minut drogi do Rynku - miał powstać piękny blok z podziemnym parkingiem i lokalami usługowymi. Firma miała pozwolenie na budowę. Deweloper za metr kwadratowy mieszkania liczył nieco ponad 3 tys. zł.

- Mamy dwoje dzieci, zainwestowaliśmy oszczędności życia, podparliśmy się ogromnym kredytem - mówi pani Dorota.

Podobnie zrobiło szesnaście innych rodzin. Każda w zależności od metrażu mieszkań wzięła od 100 do ponad 300 tys. zł kredytu i część pieniędzy przelała na konto Mbudu. Od kwietnia do września 2005 roku wszyscy podpisali z deweloperem umowy przedwstępne w formie aktów notarialnych. Do czerwca 2006 roku, już po odebraniu mieszkań, mieli mieć umowy końcowe.

Wśród klientów jest m.in. trzech prawników. - Przejrzeliśmy umowy, wszystko było w najlepszym porządku - mówi pan Arkadiusz. - Przy podpisywaniu umowy przedwstępnej notariusz zapewniał, że jesteśmy bezpieczni. W świetle prawa polskiego lepiej zabezpieczyć się nie mogliśmy.

W maju 2006 roku, choć w bloku trwały jeszcze prace, Mbud przekazał mieszkania nabywcom, a ci przelali resztę pieniędzy. - Inwestor zapewniał, że to standardowa procedura - mówi pan Marek. - Mieliśmy równocześnie wykańczać mieszkania, a deweloper cały blok.

Kupowali meble, wykańczali kuchnie i łazienki. Aż w sierpniu 2006 roku dowiedzieli się, że nie mogą się wprowadzić, ponieważ mieszkania przekazano im bez odbioru instalacji i urządzeń technicznych, obowiązkowej kontroli budowy i pozwolenia inspektora nadzoru budowlanego.
Wtedy rodzina Wachowiaków przestała odbierać telefony. - Gdy poszedłem do biura, Marek Wachowiak przez zamknięte drzwi poinformował mnie, że odpowie tylko na listy polecone - mówi pan Leszek. - Gdy wysłałem list, dostałem zwrot. Kontakt zerwał się całkowicie. Postanowiliśmy skierować sprawę do sądu i prokuratury.

- Chcieliśmy, aby sąd pozwolił nam dokończyć budowę we własnym zakresie - tłumaczy pani Dorota.
Sąd rejonowy po niespełna roku rozpatrywania sprawy, w lipcu 2007 roku przyznał rację rodzinom. Pozwolił im dokończyć budowę bloku. Wachowiak złożył jednak apelację i sprawa trafiła do sądu II instancji - Sądu Okręgowego we Wrocławiu. Ten sprawę rozpatruje do dziś. Na 30 grudnia zaplanowana została kolejna rozprawa.

Natomiast prokuratura umorzyła śledztwo, uzasadniając, że to sprawa dla sądu cywilnego, a nie dla niej. - To granda - mówi pan Arkadiusz. - Prokuratura potrzebowała ponad dwóch lat, aby stwierdzić coś takiego. Jak można nie dopatrzyć się winy właścicieli Mbudu. Wielokrotnie nie dotrzymali umów, nie zakończyli budowy na czas.

Tymczasem budynek niszczeje. Na ścianach tworzy się grzyb, w wilgotnych mieszkaniach ze ścian odpadają kafle. W garażu powstała publiczna toaleta. Rzeczoznawca ocenił, że jeszcze rok temu dokończenie bloku kosztowałoby niewiele ponad 100 tys. zł, obecnie już 450 tys. zł.

Nabywcy mieszkań przy Zielonogórskiej są zrozpaczeni. - W mieszkanie zainwestowałem oszczędności życia - mówi pan Marek. - Mam umeblowane duże mieszkanie, płacę za nie ogromny kredyt, a mieszkam z rodziną w cztery osoby w wynajmowanym 24-metrowym lokalu.

Z Markiem Wachowiakiem nie udało nam się skontaktować. W siedzibie firmy przy ul. Mandarynkowej go nie zastałem. Gdy dzwoniłem na telefon do biura, słyszałem: "Nie ma takiego numeru".

Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław
Maciej Nowaczyk
2008-12-19, ostatnia aktualizacja 2008-12-19 10:31

Oszukani przez dewelopera potrzebują pomocy

Zaciągnęli kredyty, zapłacili po kilkaset tysięcy złotych za budowę mieszkań i ich wykończenie, ale od dwóch lat nie mogą się wprowadzić. A wykonawca zniknął
Panią Dorotę w 2004 roku skusiły foldery promocyjne należącej do rodziny Wachowiaków firmy deweloperskiej Mbud. Przy ul. Zielonogórskiej - 10 minut drogi do Rynku - miał powstać piękny blok z podziemnym parkingiem i lokalami usługowymi. Firma miała pozwolenie na budowę. Deweloper za metr kwadratowy mieszkania liczył nieco ponad 3 tys. zł.

- Mamy dwoje dzieci, zainwestowaliśmy oszczędności życia, podparliśmy się ogromnym kredytem - mówi pani Dorota.

Podobnie zrobiło szesnaście innych rodzin. Każda w zależności od metrażu mieszkań wzięła od 100 do ponad 300 tys. zł kredytu i część pieniędzy przelała na konto Mbudu. Od kwietnia do września 2005 roku wszyscy podpisali z deweloperem umowy przedwstępne w formie aktów notarialnych. Do czerwca 2006 roku, już po odebraniu mieszkań, mieli mieć umowy końcowe.

Wśród klientów jest m.in. trzech prawników. - Przejrzeliśmy umowy, wszystko było w najlepszym porządku - mówi pan Arkadiusz. - Przy podpisywaniu umowy przedwstępnej notariusz zapewniał, że jesteśmy bezpieczni. W świetle prawa polskiego lepiej zabezpieczyć się nie mogliśmy.

W maju 2006 roku, choć w bloku trwały jeszcze prace, Mbud przekazał mieszkania nabywcom, a ci przelali resztę pieniędzy. - Inwestor zapewniał, że to standardowa procedura - mówi pan Marek. - Mieliśmy równocześnie wykańczać mieszkania, a deweloper cały blok.

Kupowali meble, wykańczali kuchnie i łazienki. Aż w sierpniu 2006 roku dowiedzieli się, że nie mogą się wprowadzić, ponieważ mieszkania przekazano im bez odbioru instalacji i urządzeń technicznych, obowiązkowej kontroli budowy i pozwolenia inspektora nadzoru budowlanego.
Wtedy rodzina Wachowiaków przestała odbierać telefony. - Gdy poszedłem do biura, Marek Wachowiak przez zamknięte drzwi poinformował mnie, że odpowie tylko na listy polecone - mówi pan Leszek. - Gdy wysłałem list, dostałem zwrot. Kontakt zerwał się całkowicie. Postanowiliśmy skierować sprawę do sądu i prokuratury.

- Chcieliśmy, aby sąd pozwolił nam dokończyć budowę we własnym zakresie - tłumaczy pani Dorota.
Sąd rejonowy po niespełna roku rozpatrywania sprawy, w lipcu 2007 roku przyznał rację rodzinom. Pozwolił im dokończyć budowę bloku. Wachowiak złożył jednak apelację i sprawa trafiła do sądu II instancji - Sądu Okręgowego we Wrocławiu. Ten sprawę rozpatruje do dziś. Na 30 grudnia zaplanowana została kolejna rozprawa.

Natomiast prokuratura umorzyła śledztwo, uzasadniając, że to sprawa dla sądu cywilnego, a nie dla niej. - To granda - mówi pan Arkadiusz. - Prokuratura potrzebowała ponad dwóch lat, aby stwierdzić coś takiego. Jak można nie dopatrzyć się winy właścicieli Mbudu. Wielokrotnie nie dotrzymali umów, nie zakończyli budowy na czas.

Tymczasem budynek niszczeje. Na ścianach tworzy się grzyb, w wilgotnych mieszkaniach ze ścian odpadają kafle. W garażu powstała publiczna toaleta. Rzeczoznawca ocenił, że jeszcze rok temu dokończenie bloku kosztowałoby niewiele ponad 100 tys. zł, obecnie już 450 tys. zł.

Nabywcy mieszkań przy Zielonogórskiej są zrozpaczeni. - W mieszkanie zainwestowałem oszczędności życia - mówi pan Marek. - Mam umeblowane duże mieszkanie, płacę za nie ogromny kredyt, a mieszkam z rodziną w cztery osoby w wynajmowanym 24-metrowym lokalu.

Z Markiem Wachowiakiem nie udało nam się skontaktować. W siedzibie firmy przy ul. Mandarynkowej go nie zastałem. Gdy dzwoniłem na telefon do biura, słyszałem: "Nie ma takiego numeru".

Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław
Maciej Nowaczyk
2008-12-19, ostatnia aktualizacja 2008-12-19 10:31

Oprotestowany przetarg na maślicki stadion

Jedno z konsorcjów, które przegrały walkę o kontrakt na budowę wrocławskiego stadionu na Euro 2012, oprotestowało w środę wyniki przetargu. Miasto ma 10 dni na rozpatrzenie protestu
Protest złożyło konsorcjum firm Max Boegl i Budimex Dromex. W środę nikt ze spółki Max Boegl nie chciał z nami rozmawiać na temat przyczyn protestu.

Także inne startujące w przetargu - niemiecko-austriacko-polskie konsorcjum Alpine Bau we współpracy z Hydrobudową Polska i PBG może złożyć jeszcze protest. Ma czas do 30 stycznia. Po tym terminie wszystkie złożone protesty oceni komisja przetargowa. Będzie miała na to 10 dni. Jeśli miasto nie przyzna racji protestującym firmom, będą mogły one odwołać się jeszcze do Krajowej Izby Odwoławczej. Ta na rozpatrzenie protestów będzie miała 14 dni. Jeśli konsorcja biorące udział w przetargu nadal będą chciały protestować, mogą skierować sprawę do sądu. - Wtedy sprawa może ciągnąć się miesiącami - przyznaje Dariusz Koba, prezes Centrum Zamówień Publicznych, spółki zajmującej się doradztwem z zakresu prawa zamówień publicznych.
Magdalena Malara, rzeczniczka spółki Wrocław 2012, zapewniła, że protest w żadnym wypadku nie zagraża harmonogramowi budowy, a stadion zostanie skończony na czas.

Do finału przetargu na generalnego wykonawcę stadionu, na którym rozegrane zostaną mecze mistrzostw Europy w piłce nożnej w 2012 roku we Wrocławiu, zakwalifikowały się trzy konsorcja.

Wygrało grecko-polskie konsorcjum złożone z firm Mostostal i J&P Avax. Za wybudowanie stadionu zażądało najmniej, bo 729,7 mln zł. Drugie w przetargu okazało się konsorcjum Max Boegl. Oceniło, że stadion wybuduje za 755 mln zł. Najdroższą ofertę przedstawił Alpine Bau. Zażądał aż 936 mln zł.

Przy rozstrzyganiu przetargu okazało się, że wszystkie trzy startujące w nim konsorcja firm zaproponowały ceny o ponad 200 mln zł wyższe, niż pierwotnie planowało wydać miasto. Brakujące pieniądze mają pochodzić z puli przeznaczonej na tzw. Tramwaj Plus (zakup taboru tramwajowego ma sfinansować MPK). Jeśli protest Maxa Boegla zostanie uznany i z wyścigu odpadnie aktualny zwycięzca - Mostostal - miasto będzie musiało znaleźć jeszcze dodatkowe 25 mln zł.

Wrocławski stadion na Euro 2012 ma zostać oddany na przełomie 2010 i 2011 roku. Będzie mieścił ok. 42 tys. widzów. Jeśli kontrakt na budowę stadionu zostanie podpisany z konsorcjum Mostostalu, prace muszą ruszyć na przełomie marca i kwietnia tego roku.

Mostostal dokumentacji przetargowej zapowiedział, że stadion wybuduje w 21 miesięcy, Max Boegl potrzebuje na to trzy miesiące więcej.



Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław

Oprotestowany przetarg na maślicki stadion

Jedno z konsorcjów, które przegrały walkę o kontrakt na budowę wrocławskiego stadionu na Euro 2012, oprotestowało w środę wyniki przetargu. Miasto ma 10 dni na rozpatrzenie protestu
Protest złożyło konsorcjum firm Max Boegl i Budimex Dromex. W środę nikt ze spółki Max Boegl nie chciał z nami rozmawiać na temat przyczyn protestu.

Także inne startujące w przetargu - niemiecko-austriacko-polskie konsorcjum Alpine Bau we współpracy z Hydrobudową Polska i PBG może złożyć jeszcze protest. Ma czas do 30 stycznia. Po tym terminie wszystkie złożone protesty oceni komisja przetargowa. Będzie miała na to 10 dni. Jeśli miasto nie przyzna racji protestującym firmom, będą mogły one odwołać się jeszcze do Krajowej Izby Odwoławczej. Ta na rozpatrzenie protestów będzie miała 14 dni. Jeśli konsorcja biorące udział w przetargu nadal będą chciały protestować, mogą skierować sprawę do sądu. - Wtedy sprawa może ciągnąć się miesiącami - przyznaje Dariusz Koba, prezes Centrum Zamówień Publicznych, spółki zajmującej się doradztwem z zakresu prawa zamówień publicznych.
Magdalena Malara, rzeczniczka spółki Wrocław 2012, zapewniła, że protest w żadnym wypadku nie zagraża harmonogramowi budowy, a stadion zostanie skończony na czas.

Do finału przetargu na generalnego wykonawcę stadionu, na którym rozegrane zostaną mecze mistrzostw Europy w piłce nożnej w 2012 roku we Wrocławiu, zakwalifikowały się trzy konsorcja.

Wygrało grecko-polskie konsorcjum złożone z firm Mostostal i J&P Avax. Za wybudowanie stadionu zażądało najmniej, bo 729,7 mln zł. Drugie w przetargu okazało się konsorcjum Max Boegl. Oceniło, że stadion wybuduje za 755 mln zł. Najdroższą ofertę przedstawił Alpine Bau. Zażądał aż 936 mln zł.

Przy rozstrzyganiu przetargu okazało się, że wszystkie trzy startujące w nim konsorcja firm zaproponowały ceny o ponad 200 mln zł wyższe, niż pierwotnie planowało wydać miasto. Brakujące pieniądze mają pochodzić z puli przeznaczonej na tzw. Tramwaj Plus (zakup taboru tramwajowego ma sfinansować MPK). Jeśli protest Maxa Boegla zostanie uznany i z wyścigu odpadnie aktualny zwycięzca - Mostostal - miasto będzie musiało znaleźć jeszcze dodatkowe 25 mln zł.

Wrocławski stadion na Euro 2012 ma zostać oddany na przełomie 2010 i 2011 roku. Będzie mieścił ok. 42 tys. widzów. Jeśli kontrakt na budowę stadionu zostanie podpisany z konsorcjum Mostostalu, prace muszą ruszyć na przełomie marca i kwietnia tego roku.

Mostostal dokumentacji przetargowej zapowiedział, że stadion wybuduje w 21 miesięcy, Max Boegl potrzebuje na to trzy miesiące więcej.



Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław

Grabarczyk: Polska nie straci unijnych dotacji

Minister infrastruktury Cezary Grabarczyk zapewnił w poniedziałek w Łodzi, że Polska nie straci unijnych dotacji, jeśli droga ekspresowa S8 przebiegać będzie w tzw. wariancie łódzkim, czyli przez Łódź, Pabianice, Sieradz.

W ten sposób szef resortu odniósł się do zarzutów Najwyższej Izby Kontroli, która uważa, że po zmianie planowanego przebiegu drogi S8 na terenie województwa łódzkiego Polska może stracić 760 mln zł z Funduszu Spójności UE. Raport w tej sprawie NIK przedstawiła w ub. tygodniu.

Według NIK, w umowie międzynarodowej ratyfikowanej przez Polskę w 1985 r., a następnie w traktacie akcesyjnym do Unii Europejskiej nakreślono przebieg transeuropejskiej sieci dróg obejmującej m.in. międzynarodową trasę - nazwaną później S8 - prowadzącą przez Piotrków Trybunalski i dalej przez Bełchatów, czyli tzw. wariant południowy. Jak twierdzi NIK, kolejne rządy, wbrew wcześniejszym umowom, "poprowadziły drogę przez Łódź".

Grabarczyk wyjaśnił, że resort infrastruktury i Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad, która odpowiada za realizację rządowego programu budowy dróg, traktuje system drogowy jako jedną całość. W związku z tym pieniądze, które były początkowo przeznaczone na budowę S8 w tzw. wariancie południowym zostały przesunięte na budowę drogi S19 (planowana droga szybkiego ruchu we wschodniej części kraju).

Według Grabarczyka, "łódzki" przebieg drogi S8 jest uzasadniony ekonomicznie, bo jej budowa będzie tańsza. Poza tym, minister uważa, że każda kolejna próba weryfikacji ustalonego już przebiegu S8 może opóźnić budowę autostrady A1 na odcinku Stryków - Przyrzowice oraz opóźni zaawansowane już prace przy wyborze koncesjonariusza na budowę i eksploatację autostrady A2 (Stryków - Konotopa).

Szef resortu jest przekonany, że budowa drogi ekspresowej S8 rozpocznie się w 2011 roku i zakończy dwa lata później.

źródło informacji: PAP

interia.p Poniedziałek, 26 stycznia (14:11)l

Grabarczyk: Polska nie straci unijnych dotacji

Minister infrastruktury Cezary Grabarczyk zapewnił w poniedziałek w Łodzi, że Polska nie straci unijnych dotacji, jeśli droga ekspresowa S8 przebiegać będzie w tzw. wariancie łódzkim, czyli przez Łódź, Pabianice, Sieradz.

W ten sposób szef resortu odniósł się do zarzutów Najwyższej Izby Kontroli, która uważa, że po zmianie planowanego przebiegu drogi S8 na terenie województwa łódzkiego Polska może stracić 760 mln zł z Funduszu Spójności UE. Raport w tej sprawie NIK przedstawiła w ub. tygodniu.

Według NIK, w umowie międzynarodowej ratyfikowanej przez Polskę w 1985 r., a następnie w traktacie akcesyjnym do Unii Europejskiej nakreślono przebieg transeuropejskiej sieci dróg obejmującej m.in. międzynarodową trasę - nazwaną później S8 - prowadzącą przez Piotrków Trybunalski i dalej przez Bełchatów, czyli tzw. wariant południowy. Jak twierdzi NIK, kolejne rządy, wbrew wcześniejszym umowom, "poprowadziły drogę przez Łódź".

Grabarczyk wyjaśnił, że resort infrastruktury i Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad, która odpowiada za realizację rządowego programu budowy dróg, traktuje system drogowy jako jedną całość. W związku z tym pieniądze, które były początkowo przeznaczone na budowę S8 w tzw. wariancie południowym zostały przesunięte na budowę drogi S19 (planowana droga szybkiego ruchu we wschodniej części kraju).

Według Grabarczyka, "łódzki" przebieg drogi S8 jest uzasadniony ekonomicznie, bo jej budowa będzie tańsza. Poza tym, minister uważa, że każda kolejna próba weryfikacji ustalonego już przebiegu S8 może opóźnić budowę autostrady A1 na odcinku Stryków - Przyrzowice oraz opóźni zaawansowane już prace przy wyborze koncesjonariusza na budowę i eksploatację autostrady A2 (Stryków - Konotopa).

Szef resortu jest przekonany, że budowa drogi ekspresowej S8 rozpocznie się w 2011 roku i zakończy dwa lata później.

źródło informacji: PAP

interia.p Poniedziałek, 26 stycznia (14:11)l

Przetrzymasz, kupisz taniej

W 2008 roku polski rynek nieruchomości zaskoczył nieprzewidywalnością swoich uczestników. Zmiany zapoczątkowane w tym sektorze z końcem 2007 roku, okazały się bardziej dotkliwsze, niż można się było tego spodziewać. Nie bez znaczenia okazały się przy tym echa kryzysu ekonomicznego, docierające do naszego kraju zza niemalże każdej z jego granic. Był on podstawą do zaostrzenia polityki kredytowej banków. Kredyty hipoteczne - siła napędowa rodzimego rynku mieszkaniowego - podrożały, co miało przełożenie na możliwości nabywcze zainteresowanych zakupem własnego M.

Decyzje Rady Polityki Pieniężnej związane z systematycznym podwyższaniem stóp procentowych oraz wzrost marż kredytowych, zaburzyły dotychczasową równowagę między popytem a podażą w nieruchomościach. Tylko w I połowie 2008 roku główna stopa referencyjna WIBOR 4-krotnie zmieniła swoją wartość do poziomu 6,0 p.p. W połączeniu z marżą kredytową, dało to średnie oprocentowanie kredytów w PLN w wysokości 6,5-8%.

Część banków w obawie przed odzyskującą moc złotówką, zrezygnowała również z kredytowania w walutach obcych (CHF), co w przypadku wielu kredytobiorców było jedyną szansą na uzyskanie finansowania na miarę własnego portfela. Czynniki te już z początkiem roku obniżyły dynamikę sprzedaży mieszkań. W największych miastach Polski wynagrodzenie kredytobiorcy niezbędne do uzyskania pozytywnej rekomendacji banku (zdolności kredytowej) oraz umożliwiające zakup średniej wielkości lokalu (ok. 50 mkw.) musiało kształtować się na poziomie ok. 4 tys. netto (np. Warszawa - 5.2 tys., Poznań - 5 tys., Kraków - ok. 4.8 tys., Wrocław - 4.1 tys., Gdańsk - 4 tys.).

Kup mieszkanie, auto gratis

Nadpodaż zawładnęła krajowym "przemysłem" nieruchomości i wtargnęła drastycznie w działalność deweloperską. Przedsiębiorstwa budowlane zaangażowane w realizację rozpoczętych już inwestycji spotkały się z brakiem zainteresowania na swoje mieszkaniowe produkty, a dostrzegalne spowolnienie gospodarcze z miesiąca na miesiąc atakowało finansową stronę tej działalności. Opóźnienia związane z zakończeniem budów oraz niechęć banków do kredytowania branży deweloperskiej, uznanej za branżę wysokiego ryzyka, zmusiły przedsiębiorstwa do konsolidacji swych sił, niekiedy w bardziej dramatycznych sytuacjach ogłoszenia upadłości oraz wstrzymania zaplanowanych już dużo wcześniej inwestycji budowlanych.

Walka o względy nabywców w tym okresie rozegrała się więc na polu właściwie gotowych do oddania lokali, w dobrych lokalizacjach i z ciekawą infrastrukturą. Ożywienie po stronie popytu widoczne na początku II połowy roku było wynikiem promocyjnych upustów cen, darmowych garaży czy też gratisowych samochodów, wszystko z myślą o redukcji strat związanych z ewentualnym niepowodzeniem przedsięwzięcia. Zauważalny stał się również podział rynku nieruchomości - jego rozwarstwienie na segment popularny oraz mieszkań o podwyższonym standardzie, czy też budownictwa rodzinnego (podmiejskie osiedla domów jednorodzinnych, zabudowa bliźniacza), gdzie obserwowany był wzrost zainteresowania i jednocześnie cen.

Wielka stabilizacja

I połowa 2008 roku również była okresem rekordowym, jeśli chodzi o liczbę zaoferowanych do sprzedaży mieszkań (rynek pierwotny). W samej Warszawie oddano do użytku ponad 16 tys. lokali, ale dla porównania w Krakowie ponad 7.5 tys., we Wrocławiu 5.3 tys., w Poznaniu i Krakowie kolejno 3.5 i prawie 2.5 tys. Pod koniec 2008 roku wartość ta w całej Polsce osiągnęła poziom ponad 165 tys. (80% więcej niż w analogicznym okresie 2007 r.). Wysokie tempo wzrostu podaży nie zmienia jednak faktu, że nadal zapotrzebowanie na te dobra "luksusowe", czyli mieszkania w naszym kraju, to rząd wielkości ok. 1.5 mln lokali.

Barierą w realizacji marzeń o własnym M są nadal oczywiście ceny nieruchomości, niejednokrotnie znacznie przeszacowane. Rok 2008 był w tym przypadku okresem ich stabilizacji i chociaż nieznacznych, ale jednak korekt. Rosnąca podaż i zanikający okresowo popyt wymusiły zmiany w sposobie myślenia deweloperów oraz sprzedawców z rynku wtórnego. Nasycenie rynku i wyczekiwanie na zmiany cenowe, jak również te związane z zawirowaniami na rynku kredytów hipotecznych (obniżany przez banki poziom LTV, rosnące marże) udowodniły, że przy podejmowaniu decyzji o inwestycji lokalowej czas działa na korzyść kupujących.

Wielkomiejskie promocje

Z analiz rynku wynika, że ceny spadły w roku 2008 średnio o ok. 10 procent. Nie były to spektakularne spadki, ale okazało się, że mieszkania taniały w przeważającej większości dużych polskich miastach, gdzie ceny zostały najsilniej zawyżone w okresie boomu. Należały do nich przede wszystkim Kraków, Poznań i Rzeszów, w których to procentowa zmiana cen osiągnęła pułap 8-9%. W stolicy nieznacznie obniżyła się wartość mkw. o zaledwie 1,8%, ale uwzględniając fakt, że umieszczone w tabeli wartości odnoszą się do cen ofertowych, można spekulować, że ceny transakcyjne (wynegocjowane przez kupujących) mogły w niektórych przypadkach sięgać nawet 15-20%. W mniejszych aglomeracjach takich jak Bydgoszcz, Białystok, oraz na Pomorzu - Gdynia, Sopot, Szczecin ceny się nie zmieniły lub nieznacznie wzrosły. Mieszkania w popularnych nadmorskich miejscowościach podrożały nawet o 3,5-6%, w Białymstoku - stolicy województwa podlaskiego, oraz w Bydgoszczy różnica w cenach wyniosła ok. 1% na korzyść sprzedających.

więcej interia.pl

Sebastian Saliński

Przetrzymasz, kupisz taniej

W 2008 roku polski rynek nieruchomości zaskoczył nieprzewidywalnością swoich uczestników. Zmiany zapoczątkowane w tym sektorze z końcem 2007 roku, okazały się bardziej dotkliwsze, niż można się było tego spodziewać. Nie bez znaczenia okazały się przy tym echa kryzysu ekonomicznego, docierające do naszego kraju zza niemalże każdej z jego granic. Był on podstawą do zaostrzenia polityki kredytowej banków. Kredyty hipoteczne - siła napędowa rodzimego rynku mieszkaniowego - podrożały, co miało przełożenie na możliwości nabywcze zainteresowanych zakupem własnego M.

Decyzje Rady Polityki Pieniężnej związane z systematycznym podwyższaniem stóp procentowych oraz wzrost marż kredytowych, zaburzyły dotychczasową równowagę między popytem a podażą w nieruchomościach. Tylko w I połowie 2008 roku główna stopa referencyjna WIBOR 4-krotnie zmieniła swoją wartość do poziomu 6,0 p.p. W połączeniu z marżą kredytową, dało to średnie oprocentowanie kredytów w PLN w wysokości 6,5-8%.

Część banków w obawie przed odzyskującą moc złotówką, zrezygnowała również z kredytowania w walutach obcych (CHF), co w przypadku wielu kredytobiorców było jedyną szansą na uzyskanie finansowania na miarę własnego portfela. Czynniki te już z początkiem roku obniżyły dynamikę sprzedaży mieszkań. W największych miastach Polski wynagrodzenie kredytobiorcy niezbędne do uzyskania pozytywnej rekomendacji banku (zdolności kredytowej) oraz umożliwiające zakup średniej wielkości lokalu (ok. 50 mkw.) musiało kształtować się na poziomie ok. 4 tys. netto (np. Warszawa - 5.2 tys., Poznań - 5 tys., Kraków - ok. 4.8 tys., Wrocław - 4.1 tys., Gdańsk - 4 tys.).

Kup mieszkanie, auto gratis

Nadpodaż zawładnęła krajowym "przemysłem" nieruchomości i wtargnęła drastycznie w działalność deweloperską. Przedsiębiorstwa budowlane zaangażowane w realizację rozpoczętych już inwestycji spotkały się z brakiem zainteresowania na swoje mieszkaniowe produkty, a dostrzegalne spowolnienie gospodarcze z miesiąca na miesiąc atakowało finansową stronę tej działalności. Opóźnienia związane z zakończeniem budów oraz niechęć banków do kredytowania branży deweloperskiej, uznanej za branżę wysokiego ryzyka, zmusiły przedsiębiorstwa do konsolidacji swych sił, niekiedy w bardziej dramatycznych sytuacjach ogłoszenia upadłości oraz wstrzymania zaplanowanych już dużo wcześniej inwestycji budowlanych.

Walka o względy nabywców w tym okresie rozegrała się więc na polu właściwie gotowych do oddania lokali, w dobrych lokalizacjach i z ciekawą infrastrukturą. Ożywienie po stronie popytu widoczne na początku II połowy roku było wynikiem promocyjnych upustów cen, darmowych garaży czy też gratisowych samochodów, wszystko z myślą o redukcji strat związanych z ewentualnym niepowodzeniem przedsięwzięcia. Zauważalny stał się również podział rynku nieruchomości - jego rozwarstwienie na segment popularny oraz mieszkań o podwyższonym standardzie, czy też budownictwa rodzinnego (podmiejskie osiedla domów jednorodzinnych, zabudowa bliźniacza), gdzie obserwowany był wzrost zainteresowania i jednocześnie cen.

Wielka stabilizacja

I połowa 2008 roku również była okresem rekordowym, jeśli chodzi o liczbę zaoferowanych do sprzedaży mieszkań (rynek pierwotny). W samej Warszawie oddano do użytku ponad 16 tys. lokali, ale dla porównania w Krakowie ponad 7.5 tys., we Wrocławiu 5.3 tys., w Poznaniu i Krakowie kolejno 3.5 i prawie 2.5 tys. Pod koniec 2008 roku wartość ta w całej Polsce osiągnęła poziom ponad 165 tys. (80% więcej niż w analogicznym okresie 2007 r.). Wysokie tempo wzrostu podaży nie zmienia jednak faktu, że nadal zapotrzebowanie na te dobra "luksusowe", czyli mieszkania w naszym kraju, to rząd wielkości ok. 1.5 mln lokali.

Barierą w realizacji marzeń o własnym M są nadal oczywiście ceny nieruchomości, niejednokrotnie znacznie przeszacowane. Rok 2008 był w tym przypadku okresem ich stabilizacji i chociaż nieznacznych, ale jednak korekt. Rosnąca podaż i zanikający okresowo popyt wymusiły zmiany w sposobie myślenia deweloperów oraz sprzedawców z rynku wtórnego. Nasycenie rynku i wyczekiwanie na zmiany cenowe, jak również te związane z zawirowaniami na rynku kredytów hipotecznych (obniżany przez banki poziom LTV, rosnące marże) udowodniły, że przy podejmowaniu decyzji o inwestycji lokalowej czas działa na korzyść kupujących.

Wielkomiejskie promocje

Z analiz rynku wynika, że ceny spadły w roku 2008 średnio o ok. 10 procent. Nie były to spektakularne spadki, ale okazało się, że mieszkania taniały w przeważającej większości dużych polskich miastach, gdzie ceny zostały najsilniej zawyżone w okresie boomu. Należały do nich przede wszystkim Kraków, Poznań i Rzeszów, w których to procentowa zmiana cen osiągnęła pułap 8-9%. W stolicy nieznacznie obniżyła się wartość mkw. o zaledwie 1,8%, ale uwzględniając fakt, że umieszczone w tabeli wartości odnoszą się do cen ofertowych, można spekulować, że ceny transakcyjne (wynegocjowane przez kupujących) mogły w niektórych przypadkach sięgać nawet 15-20%. W mniejszych aglomeracjach takich jak Bydgoszcz, Białystok, oraz na Pomorzu - Gdynia, Sopot, Szczecin ceny się nie zmieniły lub nieznacznie wzrosły. Mieszkania w popularnych nadmorskich miejscowościach podrożały nawet o 3,5-6%, w Białymstoku - stolicy województwa podlaskiego, oraz w Bydgoszczy różnica w cenach wyniosła ok. 1% na korzyść sprzedających.

więcej interia.pl

Sebastian Saliński

Ceny spadły od szczytu ponad 18 proc.

Ceny domów w Wielkiej Brytanii spadły w styczniu o 1,3 proc. w stosunku do grudnia, gdy obniżyły się one o 2,5 proc.

Jak wynika z raportu przygotowanego przez Nationwide Building Society, cena przeciętnego domu w styczniu wyniosła 150,5 tys. funtów. Oznacza to, że domy potaniały o ponad 18 proc. w stosunku do szczytu hossy, który miał miejsce w lipcu 2007 roku.

W relacji rocznej ceny domów spadły w styczniu o 16,6 proc., wobec 15,9 proc. w grudniu 2008 roku. To największa ujemna dynamika cen w 17-letniej historii raportu przygotowywanego przez Nationwide.

Dane z brytyjskiego rynku nieruchomości w znaczący sposób nie odbiegały od rynkowych prognoz, które zakładały spadek cen o 1,7 proc. miesiąc do miesiąca i o 16,7 proc. rok do roku.

---

Marcin R. Kiepas

marcin.kiepas@xtb.pl

X-Trade Brokers DM S.A.

Ceny spadły od szczytu ponad 18 proc.

Ceny domów w Wielkiej Brytanii spadły w styczniu o 1,3 proc. w stosunku do grudnia, gdy obniżyły się one o 2,5 proc.

Jak wynika z raportu przygotowanego przez Nationwide Building Society, cena przeciętnego domu w styczniu wyniosła 150,5 tys. funtów. Oznacza to, że domy potaniały o ponad 18 proc. w stosunku do szczytu hossy, który miał miejsce w lipcu 2007 roku.

W relacji rocznej ceny domów spadły w styczniu o 16,6 proc., wobec 15,9 proc. w grudniu 2008 roku. To największa ujemna dynamika cen w 17-letniej historii raportu przygotowywanego przez Nationwide.

Dane z brytyjskiego rynku nieruchomości w znaczący sposób nie odbiegały od rynkowych prognoz, które zakładały spadek cen o 1,7 proc. miesiąc do miesiąca i o 16,7 proc. rok do roku.

---

Marcin R. Kiepas

marcin.kiepas@xtb.pl

X-Trade Brokers DM S.A.

Czy opłaca się inwestować w ponadnormatywną ochronę cieplną budynków?

Aż co czwarty architekt w Polsce jest przekonany, że obowiązujące teraz normy prawne w zakresie dopuszczalnej grubości izolacji przegród budowlanych są odpowiednie. Tymczasem z obliczeń wykonanych przez Ecofys wynika, że w naszym kraju opłaci się lepiej ocieplać budynki niż wymagają tego przepisy.

Ecofys, porównując Polskę oraz wybrane kraje Europy, obliczył optymalne wartości współczynników przenikania ciepła dla ścian zewnętrznych budynków, poddaszy i stropów piwnic, przy których suma nakładów inwestycyjnych i kosztów eksploatacyjnych obiektów jest minimalna. W obliczeniach uwzględniono także:

- ceny materiałów i robót termoizolacyjnych,

analizy Ecofys wynika, że aby płacić niższe rachunki za ogrzewanie/klimatyzację nieruchomości, powinno się zainwestować w lepszą jej ochronę cieplną niż wymagają tego przepisy. Obecnie tylko szwedzkie prawo jest bardziej restrykcyjne w tym obszarze niż wynika to z rachunku ekonomicznego.

Pozostałe kraje, w tym szczególnie Polska, powinny natomiast rozważyć dostosowanie norm prawnych w zakresie optymalnej izolacyjności przegród budowlanych do późniejszych kosztów eksploatacji obiektu. Warto bowiem wydać nieco więcej na etapie budowy, by zminimalizować przyszłe rachunki za ogrzewanie czy klimatyzację, co staje się szczególnie ważne w kontekście stale rosnących cen energii.

W Polsce ważnym krokiem zmierzającym do poprawy efektywności energetycznej budynków może okazać się wdrożenie z 1 stycznia 2009 roku dyrektywy w sprawie charakterystyki energetycznej budynków tzw. EPBD. Poprzez nowelizację prawa budowlanego nakłada ona obowiązek posiadania świadectwa energetycznego na większość obiektów w Polsce.

interia.pl Czwartek, 29 stycznia (06:00)

Czy opłaca się inwestować w ponadnormatywną ochronę cieplną budynków?

Aż co czwarty architekt w Polsce jest przekonany, że obowiązujące teraz normy prawne w zakresie dopuszczalnej grubości izolacji przegród budowlanych są odpowiednie. Tymczasem z obliczeń wykonanych przez Ecofys wynika, że w naszym kraju opłaci się lepiej ocieplać budynki niż wymagają tego przepisy.

Ecofys, porównując Polskę oraz wybrane kraje Europy, obliczył optymalne wartości współczynników przenikania ciepła dla ścian zewnętrznych budynków, poddaszy i stropów piwnic, przy których suma nakładów inwestycyjnych i kosztów eksploatacyjnych obiektów jest minimalna. W obliczeniach uwzględniono także:

- ceny materiałów i robót termoizolacyjnych,

analizy Ecofys wynika, że aby płacić niższe rachunki za ogrzewanie/klimatyzację nieruchomości, powinno się zainwestować w lepszą jej ochronę cieplną niż wymagają tego przepisy. Obecnie tylko szwedzkie prawo jest bardziej restrykcyjne w tym obszarze niż wynika to z rachunku ekonomicznego.

Pozostałe kraje, w tym szczególnie Polska, powinny natomiast rozważyć dostosowanie norm prawnych w zakresie optymalnej izolacyjności przegród budowlanych do późniejszych kosztów eksploatacji obiektu. Warto bowiem wydać nieco więcej na etapie budowy, by zminimalizować przyszłe rachunki za ogrzewanie czy klimatyzację, co staje się szczególnie ważne w kontekście stale rosnących cen energii.

W Polsce ważnym krokiem zmierzającym do poprawy efektywności energetycznej budynków może okazać się wdrożenie z 1 stycznia 2009 roku dyrektywy w sprawie charakterystyki energetycznej budynków tzw. EPBD. Poprzez nowelizację prawa budowlanego nakłada ona obowiązek posiadania świadectwa energetycznego na większość obiektów w Polsce.

interia.pl Czwartek, 29 stycznia (06:00)

Już widać światło w tunelu

Po raz pierwszy od 70 lat wielkie gospodarki świata niemal jednocześnie weszły w okres recesji. Chociaż pada pytanie, czy obecna sytuacja może przerodzić się w depresję, w najnowszym raporcie Economic Outlook ekonomiści banku Nordea podkreślają, że ich scenariusz nie przewiduje takiej sytuacji.

- Już widać światło w tunelu. Przewidujemy, że poczynając od połowy 2009 r. gospodarka światowa zacznie powoli wychodzić z recesji. Głównym powodem takich oczekiwań jest szybka reakcja na szczeblu politycznym w większości krajów, mająca na celu przeciwdziałanie efektom kryzysu. Tego tematu będzie też z pewnością dotyczyć dzisiejsze przemówienie inauguracyjne prezydenta Baracka Obamy - mówi Główny Ekonomista Nordea, Helge J. Pedersen.

- Należy zdawać sobie sprawę z tego, że bezrobocie będzie dalej rosło jeszcze przez część 2010 r., a na przeżywającym trudności rynku nieruchomości ciągle nie widać poprawy. Ponadto obecne, o wiele bardziej rygorystyczne zasady udzielania kredytów, negatywnie odbiją się na tempie odnowy gospodarki - dodaje Pedersen.

więcej: interia.pl

Już widać światło w tunelu

Po raz pierwszy od 70 lat wielkie gospodarki świata niemal jednocześnie weszły w okres recesji. Chociaż pada pytanie, czy obecna sytuacja może przerodzić się w depresję, w najnowszym raporcie Economic Outlook ekonomiści banku Nordea podkreślają, że ich scenariusz nie przewiduje takiej sytuacji.

- Już widać światło w tunelu. Przewidujemy, że poczynając od połowy 2009 r. gospodarka światowa zacznie powoli wychodzić z recesji. Głównym powodem takich oczekiwań jest szybka reakcja na szczeblu politycznym w większości krajów, mająca na celu przeciwdziałanie efektom kryzysu. Tego tematu będzie też z pewnością dotyczyć dzisiejsze przemówienie inauguracyjne prezydenta Baracka Obamy - mówi Główny Ekonomista Nordea, Helge J. Pedersen.

- Należy zdawać sobie sprawę z tego, że bezrobocie będzie dalej rosło jeszcze przez część 2010 r., a na przeżywającym trudności rynku nieruchomości ciągle nie widać poprawy. Ponadto obecne, o wiele bardziej rygorystyczne zasady udzielania kredytów, negatywnie odbiją się na tempie odnowy gospodarki - dodaje Pedersen.

więcej: interia.pl

Na razie Polacy niewiele stracili na kryzysie

Tylko co piąty Polak, który ma jakieś zaskórniaki, przyznaje się, że jego oszczędności stopniały z powodu kryzysu - wynika z badań ARC Rynek i Opinia, do których dotarła "Gazeta Wyborcza".
Z przeprowadzonych w listopadzie, ale jeszcze niepublikowanych badań wynika, że wśród Polaków posiadających jakiekolwiek oszczędności aż 59% nie zauważyło, by w ciągu ostatniego roku one wzrosły lub zmalały. Do spadku wartości zaskórniaków przyznało się tylko 22% osób. Jednocześnie aż 17% osób uznało, że ich oszczędności w ostatnim roku się powiększyły.
Z badań wynika też, że w reakcji na falę kryzysu większość z nas zachowała zimną krew i postanowiła nie wykonywać żadnego ruchu ze swoimi oszczędnościami. Taką strategię przyjęło 82% Polaków. Tylko co dziesiąty zdecydował się oszczędności wycofać.
wp.pl
PAP (02:25)

Na razie Polacy niewiele stracili na kryzysie

Tylko co piąty Polak, który ma jakieś zaskórniaki, przyznaje się, że jego oszczędności stopniały z powodu kryzysu - wynika z badań ARC Rynek i Opinia, do których dotarła "Gazeta Wyborcza".
Z przeprowadzonych w listopadzie, ale jeszcze niepublikowanych badań wynika, że wśród Polaków posiadających jakiekolwiek oszczędności aż 59% nie zauważyło, by w ciągu ostatniego roku one wzrosły lub zmalały. Do spadku wartości zaskórniaków przyznało się tylko 22% osób. Jednocześnie aż 17% osób uznało, że ich oszczędności w ostatnim roku się powiększyły.
Z badań wynika też, że w reakcji na falę kryzysu większość z nas zachowała zimną krew i postanowiła nie wykonywać żadnego ruchu ze swoimi oszczędnościami. Taką strategię przyjęło 82% Polaków. Tylko co dziesiąty zdecydował się oszczędności wycofać.
wp.pl
PAP (02:25)

Waluty szybko nie stanieją

Z prognoz wynika, że to nie koniec okresu słabości naszej waluty. Na poprawę trzeba będzie jeszcze kilka miesięcy poczekać.

Pod koniec ubiegłego tygodnia niewiele brakowało, by złoty przebił poziom 3 zł za franka i 4,50 na euro. Niebezpieczeństwo osiągnięcia takich wartości nieco się oddaliło, ale zdaniem analityków, nie na długo.

- Myślę, że te poziomy zostaną osiągnięte najpóźniej w przyszłym tygodniu. I okażą się być najwyższymi na kilka najbliższych lat. W przeciągu kolejnych miesięcy złoty pozostanie jednak jeszcze dość zmienny - spodziewałbym się szerokiego pasma wahań, w przypadku euro 4,20-4,45 zł. - przewiduje główny analityk First International Traders Marek Rogalski.

Podobny scenariusz rozwoju wydarzeń prognozuje Piotr Orłowski z Advanced Financial Solutions. - Spodziewamy się dalszego osłabienia złotego w ciągu najbliższych kilku tygodni - a więc w lutym i w marcu. Naszym zdaniem w tym okresie kurs złotego wobec euro oraz franka może osiągnąć szczytowe wartości Osiągnięcie 4,50zł za euro oraz 3 zł za franka jest więc zdecydowanie prawdopodobne.


Kto za tym stoi?

W ciągu ostatnich trzech tygodni euro zdrożało ponad 40 gr. Wahania o 10 gr w ciągu jednego dnia stały się już normą. Mimo spodziewanego spowolnieni polskiej gospodarki, co doskonale odzwierciedlają redukcje prognoz wzrostu PKB w 2009 roku dla Polski, skala osłabienia naszej waluty jest mocno zaskakująca. Złoty stał się jedną z najszybciej tracących na wartości walut w regionie. Tymczasem nawet najgorsze prognozy stawiają polską gospodarkę w roli lidera regionu, co oznacza, że nasza waluta nie powinna być tą najgorszą.

Więcej: money.pl

Waluty szybko nie stanieją

Z prognoz wynika, że to nie koniec okresu słabości naszej waluty. Na poprawę trzeba będzie jeszcze kilka miesięcy poczekać.

Pod koniec ubiegłego tygodnia niewiele brakowało, by złoty przebił poziom 3 zł za franka i 4,50 na euro. Niebezpieczeństwo osiągnięcia takich wartości nieco się oddaliło, ale zdaniem analityków, nie na długo.

- Myślę, że te poziomy zostaną osiągnięte najpóźniej w przyszłym tygodniu. I okażą się być najwyższymi na kilka najbliższych lat. W przeciągu kolejnych miesięcy złoty pozostanie jednak jeszcze dość zmienny - spodziewałbym się szerokiego pasma wahań, w przypadku euro 4,20-4,45 zł. - przewiduje główny analityk First International Traders Marek Rogalski.

Podobny scenariusz rozwoju wydarzeń prognozuje Piotr Orłowski z Advanced Financial Solutions. - Spodziewamy się dalszego osłabienia złotego w ciągu najbliższych kilku tygodni - a więc w lutym i w marcu. Naszym zdaniem w tym okresie kurs złotego wobec euro oraz franka może osiągnąć szczytowe wartości Osiągnięcie 4,50zł za euro oraz 3 zł za franka jest więc zdecydowanie prawdopodobne.


Kto za tym stoi?

W ciągu ostatnich trzech tygodni euro zdrożało ponad 40 gr. Wahania o 10 gr w ciągu jednego dnia stały się już normą. Mimo spodziewanego spowolnieni polskiej gospodarki, co doskonale odzwierciedlają redukcje prognoz wzrostu PKB w 2009 roku dla Polski, skala osłabienia naszej waluty jest mocno zaskakująca. Złoty stał się jedną z najszybciej tracących na wartości walut w regionie. Tymczasem nawet najgorsze prognozy stawiają polską gospodarkę w roli lidera regionu, co oznacza, że nasza waluta nie powinna być tą najgorszą.

Więcej: money.pl

Farba, która blokuje WiFi

Japońscy naukowcy stworzyli farbę, która potrafi blokować wszystkie bezprzewodowe sieci WiFi. Wystarczy, że pomalujemy nią ściany pomieszczenia, w którym znajduje się router czy punkt dostępowy - wtedy nikt z zewnątrz nie będzie w stanie podłączyć się do naszej sieci.

Sam pomysł nie jest nowy - New Scientist przypomina, że takie farby są już na rynku od kilku lat. Problem w tym, że od pewnego czasu nie są już skuteczne - zaprojektowano je bowiem tak, by blokowały fale radiowe generowane przez sprzęt sieciowy sprzed kilku lat. W przypadku nowoczesnych, ultraszybkich urządzeń WiFi stare farby nie gwarantują już odpowiedniej ochrony.

Zespół naukowców z Uniwersytetu w Tokio zdołał jednak opracować nowy typ farby "antybezprzewodowej", której kluczowymi składnikami są tlenek żelaza oraz tlenek alumunium. Testy wykazały, że substancja ta bez problemu radzi sobie z blokowaniem fal radiowych wykorzystywanych w popularnym obecnie sprzęcie WiFi (zawarte w niej tlenki metali sprawiają, że pomalowane ściany stają się swoistą barierą elektromagnetyczną).

Wiadomo już, że farba stworzona w oparciu o nową recepturę nie powinna być bardzo droga - japońscy naukowcy szacują koszt wyprodukowania jednego kilograma na ok. 14 USD. Choć naszym zdaniem to i tak sporo - szczególnie, jeśli uwzględnimy fakt, iż podobne efekty można osiągnąć odpowiednio konfigurując zabezpieczenia sieci...

Więcej informacji: New Scientist.

Farba, która blokuje WiFi

Japońscy naukowcy stworzyli farbę, która potrafi blokować wszystkie bezprzewodowe sieci WiFi. Wystarczy, że pomalujemy nią ściany pomieszczenia, w którym znajduje się router czy punkt dostępowy - wtedy nikt z zewnątrz nie będzie w stanie podłączyć się do naszej sieci.

Sam pomysł nie jest nowy - New Scientist przypomina, że takie farby są już na rynku od kilku lat. Problem w tym, że od pewnego czasu nie są już skuteczne - zaprojektowano je bowiem tak, by blokowały fale radiowe generowane przez sprzęt sieciowy sprzed kilku lat. W przypadku nowoczesnych, ultraszybkich urządzeń WiFi stare farby nie gwarantują już odpowiedniej ochrony.

Zespół naukowców z Uniwersytetu w Tokio zdołał jednak opracować nowy typ farby "antybezprzewodowej", której kluczowymi składnikami są tlenek żelaza oraz tlenek alumunium. Testy wykazały, że substancja ta bez problemu radzi sobie z blokowaniem fal radiowych wykorzystywanych w popularnym obecnie sprzęcie WiFi (zawarte w niej tlenki metali sprawiają, że pomalowane ściany stają się swoistą barierą elektromagnetyczną).

Wiadomo już, że farba stworzona w oparciu o nową recepturę nie powinna być bardzo droga - japońscy naukowcy szacują koszt wyprodukowania jednego kilograma na ok. 14 USD. Choć naszym zdaniem to i tak sporo - szczególnie, jeśli uwzględnimy fakt, iż podobne efekty można osiągnąć odpowiednio konfigurując zabezpieczenia sieci...

Więcej informacji: New Scientist.

Nowa zmora polskich spółek

Na światło dzienne wychodzi kolejna mina, na którą masowo władowały się firmy: swapy walutowo-procentowe (red. CIRS). Jest to instrument dużo bardziej niebezpieczny od opcji. Już generuje straty, które mogą sięgnąć nawet kilku mld złotych.
O ile opcje są instrumentem zabezpieczającym, który niewłaściwie lub nieświadomie użyty może przysporzyć strat, o tyle "gołe" swapy to czysta spekulacja bez żadnej biznesowej wymówki, szczególnie dla firm, które nic nie eksportują.

Wyjaśnijmy najpierw, na czym polega swap. To czasowe przewalutowanie określonej kwoty, które wygląda jak zwykłe kupno waluty, na przykład za 323 złote kupujemy 100 dolarów. Umowa swapowa zakłada jednak obowiązek wymiany odwrotnej tych samych kwot po upływie określonego czasu. Na przykład, po tygodniu, sprzedajemy tej samej osobie dokładnie 100 dolarów za dokładnie 323 złote. Jest to w takim razie rodzaj kontraktu.
Swapy zostały stworzone na potrzeby dużych międzynarodowych firm, aby ominąć rozmaite ograniczenia w wymianie walut, nakładane przez rządy (na przykład sztywny kurs, ograniczenia w wielkości kwot podlegających transferowi za granicę, zakaz używania obcej waluty na terytorium, itd.). Rynek finansowy podchwycił ten instrument i wykorzystał do stworzenia nowych instrumentów, w których swap jest tylko częścią. Tak powstały między innymi swapy walutowo-procentowe, co jest niezbyt wiele mówiącym tłumaczeniem angielskiego Currency Interest Rate Swaps i mogłoby brzmieć na przykład "swapy odsetek walutowych", tym bardziej, że w tym instrumencie kwota główna jest wirtualna, a między stronami rozliczane są tylko odsetki. Swapów tych jest ich kilka rodzajów, w zależności od tego, czy bazują na jednej czy dwóch walutach, oraz czy stopa procentowa jest stała czy zmienna.
Jak wynika z informacji "Pulsu Biznesu", wiele polskich firm zawarło umowy swapowe, które zostały im zaproponowane przez banki jako sposób na obniżenie rat spłacanego kredytu. Jak to możliwe? To po prostu forma wirtualnego przewalutowania kredytu na tańszą walutę, czyli kraju, który ma niższe stopy procentowe. Gdy do tego doda się spadający kurs tej waluty względem złotego, pozostaje dodatkowy zysk z ciągle zmniejszających się rat. Polskim firmom zaproponowano japońskiego jena jako wykazującego ten trend od wielu lat, a do tego japońskie stopy procentowe są bliskie zeru. Jednak w rynki uderzyło tsunami, które odwróciło ten długofalowy porządek. Stopy procentowe jena wprawdzie nadal pozostają poniżej 2 proc., ale kurs wymiany wzrósł z 2,31 zł za 100 jenów do ponad 3,50 zł za 100 jenów. Niestety, umowa swapowa nie ma w sobie nic z opcji i zadeklarowane kwoty trzeba spłacać przez cały czas jej trwania. Podobno jest to średnio 5 lat, co przy swapach nie dziwi, są one bowiem zawierane na okres aż do 30 lat. Stąd straty firm, które mogą być ogromne, gdyż takie swapy zawierane są na bazie nie istniejącej kwoty, która może być dowolnie duża. I co gorsza, nie są księgowane na bilans, tylko chowane do szuflady.

Czy banki znowu naciągnęły klientów? Z jednej strony tak, bo używając swojej renomy i zaufania sprzedały bardzo ryzykowny produkt jako zabezpieczenie, tak naprawdę eksponując klienta na ryzyko - bez dostatecznego poinformowania o nim. Tak przynajmniej wynika ze szczątkowych na razie informacji od firm ponoszących straty. Z drugiej jednak strony, czy banki chciały żerować na nieświadomości? Nie sądzę, bo po pierwsze sami bankowcy rzadko kiedy rozumieją co sprzedają, szczególnie w wypadku tak skomplikowanych struktur. A po drugie, bank strukturalnie redukuje ryzyko, czyli rutynowo domyka każdą nową pozycję walutową odpowiednim instrumentem zabezpieczającym. Sam zadowala się prowizją.

Drodzy menedżerowie, właściciele spółek i dyrektorzy, dla was kolejna kosztowna i bolesna lekcja z ryzyka. A także zaufania i makroekonomii. Biznesu nie da się już prowadzić "na czuja". Co gorsza, problem braku edukacji oraz lekkomyślności dotyczy także dużych spółek giełdowych. Prawie codziennie pojawiają się informacje o kolejnych "umoczonych", tak dużych jak i małych. Jednak swapy walutowe dotykają nie tylko eksporterów, którzy część kosztów opcji pokryją sobie zwiększonymi przychodami z zagranicy dzięki droższej walucie. Rodzime firmy obracające złotym nie mają tej szansy.

gazeta.pl giełda

Nowa zmora polskich spółek

Na światło dzienne wychodzi kolejna mina, na którą masowo władowały się firmy: swapy walutowo-procentowe (red. CIRS). Jest to instrument dużo bardziej niebezpieczny od opcji. Już generuje straty, które mogą sięgnąć nawet kilku mld złotych.
O ile opcje są instrumentem zabezpieczającym, który niewłaściwie lub nieświadomie użyty może przysporzyć strat, o tyle "gołe" swapy to czysta spekulacja bez żadnej biznesowej wymówki, szczególnie dla firm, które nic nie eksportują.

Wyjaśnijmy najpierw, na czym polega swap. To czasowe przewalutowanie określonej kwoty, które wygląda jak zwykłe kupno waluty, na przykład za 323 złote kupujemy 100 dolarów. Umowa swapowa zakłada jednak obowiązek wymiany odwrotnej tych samych kwot po upływie określonego czasu. Na przykład, po tygodniu, sprzedajemy tej samej osobie dokładnie 100 dolarów za dokładnie 323 złote. Jest to w takim razie rodzaj kontraktu.
Swapy zostały stworzone na potrzeby dużych międzynarodowych firm, aby ominąć rozmaite ograniczenia w wymianie walut, nakładane przez rządy (na przykład sztywny kurs, ograniczenia w wielkości kwot podlegających transferowi za granicę, zakaz używania obcej waluty na terytorium, itd.). Rynek finansowy podchwycił ten instrument i wykorzystał do stworzenia nowych instrumentów, w których swap jest tylko częścią. Tak powstały między innymi swapy walutowo-procentowe, co jest niezbyt wiele mówiącym tłumaczeniem angielskiego Currency Interest Rate Swaps i mogłoby brzmieć na przykład "swapy odsetek walutowych", tym bardziej, że w tym instrumencie kwota główna jest wirtualna, a między stronami rozliczane są tylko odsetki. Swapów tych jest ich kilka rodzajów, w zależności od tego, czy bazują na jednej czy dwóch walutach, oraz czy stopa procentowa jest stała czy zmienna.
Jak wynika z informacji "Pulsu Biznesu", wiele polskich firm zawarło umowy swapowe, które zostały im zaproponowane przez banki jako sposób na obniżenie rat spłacanego kredytu. Jak to możliwe? To po prostu forma wirtualnego przewalutowania kredytu na tańszą walutę, czyli kraju, który ma niższe stopy procentowe. Gdy do tego doda się spadający kurs tej waluty względem złotego, pozostaje dodatkowy zysk z ciągle zmniejszających się rat. Polskim firmom zaproponowano japońskiego jena jako wykazującego ten trend od wielu lat, a do tego japońskie stopy procentowe są bliskie zeru. Jednak w rynki uderzyło tsunami, które odwróciło ten długofalowy porządek. Stopy procentowe jena wprawdzie nadal pozostają poniżej 2 proc., ale kurs wymiany wzrósł z 2,31 zł za 100 jenów do ponad 3,50 zł za 100 jenów. Niestety, umowa swapowa nie ma w sobie nic z opcji i zadeklarowane kwoty trzeba spłacać przez cały czas jej trwania. Podobno jest to średnio 5 lat, co przy swapach nie dziwi, są one bowiem zawierane na okres aż do 30 lat. Stąd straty firm, które mogą być ogromne, gdyż takie swapy zawierane są na bazie nie istniejącej kwoty, która może być dowolnie duża. I co gorsza, nie są księgowane na bilans, tylko chowane do szuflady.

Czy banki znowu naciągnęły klientów? Z jednej strony tak, bo używając swojej renomy i zaufania sprzedały bardzo ryzykowny produkt jako zabezpieczenie, tak naprawdę eksponując klienta na ryzyko - bez dostatecznego poinformowania o nim. Tak przynajmniej wynika ze szczątkowych na razie informacji od firm ponoszących straty. Z drugiej jednak strony, czy banki chciały żerować na nieświadomości? Nie sądzę, bo po pierwsze sami bankowcy rzadko kiedy rozumieją co sprzedają, szczególnie w wypadku tak skomplikowanych struktur. A po drugie, bank strukturalnie redukuje ryzyko, czyli rutynowo domyka każdą nową pozycję walutową odpowiednim instrumentem zabezpieczającym. Sam zadowala się prowizją.

Drodzy menedżerowie, właściciele spółek i dyrektorzy, dla was kolejna kosztowna i bolesna lekcja z ryzyka. A także zaufania i makroekonomii. Biznesu nie da się już prowadzić "na czuja". Co gorsza, problem braku edukacji oraz lekkomyślności dotyczy także dużych spółek giełdowych. Prawie codziennie pojawiają się informacje o kolejnych "umoczonych", tak dużych jak i małych. Jednak swapy walutowe dotykają nie tylko eksporterów, którzy część kosztów opcji pokryją sobie zwiększonymi przychodami z zagranicy dzięki droższej walucie. Rodzime firmy obracające złotym nie mają tej szansy.

gazeta.pl giełda

Kryzys uderza w Polaków na Wyspach

Recesja w Wielkiej Brytanii rozkręca się na dobre. Spada produkcja, rośnie bezrobocie. Na zasiłku są już dwa miliony pracowników. Wśród nich coraz więcej Polaków
- Pracowałam w zakładzie produkującym elementy do telefonów komórkowych w południowej Walii. Polacy stanowili tam połowę załogi. W grudniu wzywali nas po kolei i wręczali wypowiedzenia. Dwie trzecie ze zwolnionych to byli Polacy - mówi Anna Stelmach, która przyjechała do Anglii trzy lata temu.

O pracę martwią się też zatrudnieni w usługach i budownictwie. - Pracowałam jako kelnerka w firmie cateringowej, która obsługiwała przyjęcia dla bogatych ludzi. Gdy wybuchł kryzys wszyscy zaczęli ciąć koszty. W pierwszej kolejności te na cele reprezentacyjne, więc zapotrzebowanie na nasze usługi spadło niemal do zera. Firma padła - opowiada Kasia Krakowiak, która przeniosła się do Wielkiej Brytanii dwa lata temu. Wśród jej znajomych co druga osoba też straciła pracę. Najgorzej mają ci zatrudnieni w fabrykach, a według brytyjskiego ministerstwa spraw wewnętrznych pracuje tam ok. 65 proc. Polaków. Po upadku sieci sklepów Woolworths pracę straciło w tym miesiącu już ok. 30 tys. ludzi, w tym kilkuset Polaków.

W tak fatalnej sytuacji tamtejsza gospodarka nie była od czasu kryzysu z lat 80. W ubiegłym roku PKB Wielkiej Brytanii spadł najbardziej od 1980 roku. - W czwartym kwartale 2008 roku zmalał o 1,5 procent - podało brytyjskie Krajowe Biuro Statystyczne. Równie gwałtownie spadają obroty przemysłu. Na przykład produkcja samochodów zmalała w grudniu 2008 r. prawie o połowę w porównaniu z tym samym miesiącem poprzedniego roku. Kryzys odczuwa też handel. Zwłaszcza sklepy z droższymi towarami mają coraz mniej klientów, np. sklepy muzyczne Zavvi. Do przedsiębiorstw, które musiały ograniczyć zatrudnienie, należał też producent słynnej Viagry - Pfizer, czy wytwórca przenośników taśmowych Fenner. Najbardziej hiobowe prognozy mówią, że bezrobocie w Wielkiej Brytanii będzie rosło aż do 2010 r. Na koniec listopada ub.r. bez pracy było już 6,1 procent - dwa miliony ludzi. To najwyższy poziom od 1999 roku.

Zwalniają emigrantów

Na nieszczęście dla Polaków wśród zwalnianych jest coraz więcej emigrantów. Pracy nie mogą być pewni ani ci nieznający angielskiego i zatrudnieni na przysłowiowym zmywaku (coraz mniej Brytyjczyków chodzi do restauracji), ani nawet perfekcyjnie władający językiem specjaliści od finansów czy zarządzania. - Żaden pracodawca nie przyzna się, że powodem zwolnienia Polaka była jego narodowość, ale nie ma co się czarować, że brytyjscy pracodawcy wolą zwolnić emigranta niż Brytyjczyka. Ze zwykłej narodowej solidarności. Zwolnienie motywowane pochodzeniem trudno udowodnić, bo szef zawsze może coś wymyślić - mówi socjolog Aleksandra Łojek-Magdziarz, która zajmuje się polską emigracją na Wyspach.

- Na początku recesji pracodawcy są bardziej skłonni do zwalniania pracowników mniej wykwalifikowanych, a do nich należy większość Polaków na Wyspach - komentuje sytuację prof. Krystyna Iglicka z Centrum Stosunków Międzynarodowych.

Pracę tracą więc ci, których Wielka Brytania jeszcze nie tak dawno serdecznie do siebie zapraszała. W tym ok. pół miliona zatrudnionych legalnie polskich emigrantów. Niektórzy z naszych rodaków stracili pracę natychmiast, gdy jesienią ubiegłego roku odtrąbiono kryzys finansowy.

Na zasiłku, a może do Norwegii?

A ma być jeszcze gorzej. W tym roku bezrobocie ma wzrosnąć powyżej 8 proc., co oznacza, że na zieloną trawkę trafi kolejny milion ludzi. - Dokładnych danych można oczekiwać dopiero w kwietniu, ale już teraz można powiedzieć, że w wyniku kryzysu pracę straciło kilkadziesiąt tysięcy Polaków - mówi Bator.

Najgorsze jest to, że Brytyjczycy, zwłaszcza ci z niższych klas, coraz bardziej otwarcie okazują wrogość wobec emigrantów. - Niektórzy już bez ogródek potrafią obciążać nas winą za rosnące bezrobocie. Nie podoba się im, że Polacy korzystają z brytyjskich zasiłków (w Wielkiej Brytanii wynosi on 60 funtów tygodniowo - 276 zł) - mówi Aleksandra Łojek-Magdziarz.

Mimo rosnącej niechęci Brytyjczyków większość z tych Polaków, którzy stracili ostatnio pracę, raczej nie myśli o wyjeździe. Chce przeczekać kryzys, właśnie korzystając z zasiłków.

- Do kraju wrócili głównie ci, którzy liczyli na szybki zarobek na Wyspach - mówi Maciej Bator. - Tacy, którzy liczyli, że szybko zarobią tyle, by w Polsce kupić mieszkanie czy rozkręcić własny interes. Szacuje się, że takich osób jest ok. 100 tys.

Jeszcze inni wyruszają w poszukiwaniu pracy do Norwegii czy Holandii, gdzie kryzys nie jest tak dotkliwy jak w Wielkiej Brytanii.
źródło: metro

Kryzys uderza w Polaków na Wyspach

Recesja w Wielkiej Brytanii rozkręca się na dobre. Spada produkcja, rośnie bezrobocie. Na zasiłku są już dwa miliony pracowników. Wśród nich coraz więcej Polaków
- Pracowałam w zakładzie produkującym elementy do telefonów komórkowych w południowej Walii. Polacy stanowili tam połowę załogi. W grudniu wzywali nas po kolei i wręczali wypowiedzenia. Dwie trzecie ze zwolnionych to byli Polacy - mówi Anna Stelmach, która przyjechała do Anglii trzy lata temu.

O pracę martwią się też zatrudnieni w usługach i budownictwie. - Pracowałam jako kelnerka w firmie cateringowej, która obsługiwała przyjęcia dla bogatych ludzi. Gdy wybuchł kryzys wszyscy zaczęli ciąć koszty. W pierwszej kolejności te na cele reprezentacyjne, więc zapotrzebowanie na nasze usługi spadło niemal do zera. Firma padła - opowiada Kasia Krakowiak, która przeniosła się do Wielkiej Brytanii dwa lata temu. Wśród jej znajomych co druga osoba też straciła pracę. Najgorzej mają ci zatrudnieni w fabrykach, a według brytyjskiego ministerstwa spraw wewnętrznych pracuje tam ok. 65 proc. Polaków. Po upadku sieci sklepów Woolworths pracę straciło w tym miesiącu już ok. 30 tys. ludzi, w tym kilkuset Polaków.

W tak fatalnej sytuacji tamtejsza gospodarka nie była od czasu kryzysu z lat 80. W ubiegłym roku PKB Wielkiej Brytanii spadł najbardziej od 1980 roku. - W czwartym kwartale 2008 roku zmalał o 1,5 procent - podało brytyjskie Krajowe Biuro Statystyczne. Równie gwałtownie spadają obroty przemysłu. Na przykład produkcja samochodów zmalała w grudniu 2008 r. prawie o połowę w porównaniu z tym samym miesiącem poprzedniego roku. Kryzys odczuwa też handel. Zwłaszcza sklepy z droższymi towarami mają coraz mniej klientów, np. sklepy muzyczne Zavvi. Do przedsiębiorstw, które musiały ograniczyć zatrudnienie, należał też producent słynnej Viagry - Pfizer, czy wytwórca przenośników taśmowych Fenner. Najbardziej hiobowe prognozy mówią, że bezrobocie w Wielkiej Brytanii będzie rosło aż do 2010 r. Na koniec listopada ub.r. bez pracy było już 6,1 procent - dwa miliony ludzi. To najwyższy poziom od 1999 roku.

Zwalniają emigrantów

Na nieszczęście dla Polaków wśród zwalnianych jest coraz więcej emigrantów. Pracy nie mogą być pewni ani ci nieznający angielskiego i zatrudnieni na przysłowiowym zmywaku (coraz mniej Brytyjczyków chodzi do restauracji), ani nawet perfekcyjnie władający językiem specjaliści od finansów czy zarządzania. - Żaden pracodawca nie przyzna się, że powodem zwolnienia Polaka była jego narodowość, ale nie ma co się czarować, że brytyjscy pracodawcy wolą zwolnić emigranta niż Brytyjczyka. Ze zwykłej narodowej solidarności. Zwolnienie motywowane pochodzeniem trudno udowodnić, bo szef zawsze może coś wymyślić - mówi socjolog Aleksandra Łojek-Magdziarz, która zajmuje się polską emigracją na Wyspach.

- Na początku recesji pracodawcy są bardziej skłonni do zwalniania pracowników mniej wykwalifikowanych, a do nich należy większość Polaków na Wyspach - komentuje sytuację prof. Krystyna Iglicka z Centrum Stosunków Międzynarodowych.

Pracę tracą więc ci, których Wielka Brytania jeszcze nie tak dawno serdecznie do siebie zapraszała. W tym ok. pół miliona zatrudnionych legalnie polskich emigrantów. Niektórzy z naszych rodaków stracili pracę natychmiast, gdy jesienią ubiegłego roku odtrąbiono kryzys finansowy.

Na zasiłku, a może do Norwegii?

A ma być jeszcze gorzej. W tym roku bezrobocie ma wzrosnąć powyżej 8 proc., co oznacza, że na zieloną trawkę trafi kolejny milion ludzi. - Dokładnych danych można oczekiwać dopiero w kwietniu, ale już teraz można powiedzieć, że w wyniku kryzysu pracę straciło kilkadziesiąt tysięcy Polaków - mówi Bator.

Najgorsze jest to, że Brytyjczycy, zwłaszcza ci z niższych klas, coraz bardziej otwarcie okazują wrogość wobec emigrantów. - Niektórzy już bez ogródek potrafią obciążać nas winą za rosnące bezrobocie. Nie podoba się im, że Polacy korzystają z brytyjskich zasiłków (w Wielkiej Brytanii wynosi on 60 funtów tygodniowo - 276 zł) - mówi Aleksandra Łojek-Magdziarz.

Mimo rosnącej niechęci Brytyjczyków większość z tych Polaków, którzy stracili ostatnio pracę, raczej nie myśli o wyjeździe. Chce przeczekać kryzys, właśnie korzystając z zasiłków.

- Do kraju wrócili głównie ci, którzy liczyli na szybki zarobek na Wyspach - mówi Maciej Bator. - Tacy, którzy liczyli, że szybko zarobią tyle, by w Polsce kupić mieszkanie czy rozkręcić własny interes. Szacuje się, że takich osób jest ok. 100 tys.

Jeszcze inni wyruszają w poszukiwaniu pracy do Norwegii czy Holandii, gdzie kryzys nie jest tak dotkliwy jak w Wielkiej Brytanii.
źródło: metro

Bank chce pieniędzy, nie mieszkania

Kiedy tracisz pracę, masz kłopoty finansowe i nie stać cię na spłatę kredytu mieszkaniowego, nie załamuj się. Bank rozłoży ci raty na mniejsze, a nawet przez jakiś czas pozwoli ich nie spłacać. Ale pożyczonych pieniędzy nie daruje
Co powinien zrobić kredytobiorca, który stracił pracę, nie ma już nic, co mógłby sprzedać, np. samochodu, i nie stać go na spłatę raty?

Piotr Utrata, rzecznik ING Banku: - Najlepiej jak najwcześniej zgłosić się do banku i powiedzieć o swoich problemach. Bankowi zależy na tym, aby klient spłacił kredyt, a nie stracił mieszkanie. W trudnych sytuacjach możemy rozłożyć raty na mniejsze. Na przykład, jeśli osoba ma 200-tysięczny kredyt zaciągnięty na 20 lat, możemy jego spłatę przedłużyć do 30 lat. Dzięki temu raty zmniejszą się o kilkaset złotych.

Maciej Kazimierski, biuro prasowe PKO BP: - Istnieje również możliwość zawieszenia spłaty kredytu na jakiś czas. W PKO BP w awaryjnych sytuacjach "wolne" od rat można dostać na trzy miesiące. W tym czasie spokojnie można szukać nowego zatrudnienia. Są jeszcze miesięczne wakacje kredytowe, które każdemu rzetelnemu klientowi przysługują raz w roku. W obydwu przypadkach niezapłacone raty doliczane są do reszty kredytu.

Na czym polega ubezpieczenie kredytu na wypadek utraty pracy?

Michał Krajkowski, doradca z Domu Kredytowego "Notus": - Za takie osoby, kiedy stracą pracę nie z własnej winy (np. ich firma zostanie zlikwidowana lub zostaną zwolnieni w związku z redukcją zatrudnienia), raty przez jakiś czas - w zależności od umowy - spłaca ubezpieczyciel. Nie dotyczy to jednak tych, którzy sami złożą wypowiedzenie lub zostaną zwolnieni dyscyplinarnie. Trzeba jednak pamiętać, że ubezpieczeniem objęci są tylko ci, którzy je wykupili przy podpisywaniu umowy.

Czy można wykupić takie ubezpieczenie np. dwa lata po podpisaniu umowy kredytowej?

Michał Krajkowski: - Żaden bank na to się nie zgodzi. Ubezpieczenie takie jest dosyć drogie, w przypadku kredytu 300-tysięcznego kosztuje w zależności od banku od 3 do 5 tys. zł rocznie, dlatego gdyby można je było wykupić, kiedy się chce, klienci robiliby to tylko w momentach kryzysowych, kiedy faktycznie obawiają się utraty pracy. Banki traciłyby na tym. Myślę jednak, że w prywatnej firmie ubezpieczeniowej taką gwarancję za odpowiednio wysoką cenę można kupić w każdym momencie.

W grudniu Narodowy Bank Szwajcarii obniżył stopy procentowe o 2,5 proc. Nie wszyscy kredytobiorcy odczuli to jednak w postaci niższych rat. Niektórym - w zależności od umowy - banki oprocentowanie zmieniają co trzy lub co sześć miesięcy. Czy istnieje możliwość zmiany umowy na taką, aby oprocentowanie było weryfikowane co miesiąc?

Maciej Kazimierski: - Niestety, nie. Nie znam banku, który zgodziłby się na zmianę tego zapisu. Poza tym należy pamiętać, że umowa w identyczny sposób traktuje dwie strony: zarówno klienta, jak i bank. Kiedy stopy procentowe rosną, to osoba spłacająca kredyt nie odczuwa tego od razu, ale dopiero po jakimś czasie. Ale kiedy stopy są obniżane, to na niższą ratę też trzeba poczekać.

Jednak klienci mBanku wywalczyli sobie ostatnio możliwość zmiany umowy, dzięki której oprocentowanie będą mieli uaktualniane co miesiąc.

Michał Krajowski: - Tak, ale dotyczy to tylko tej grupy, która zaciągnęła kredyty przed wrześniem 2006 r. i w przypadku ich kredytów oprocentowanie ustala zarząd banku. Tej metody nikt już nie stosuje. Dlatego klientom bank proponuje zmianę umów na takie, jakie zawierane są obecnie, dzięki czemu oprocentowanie będzie zmieniane co miesiąc.

Jeszcze we wrześniu marża kredytu zaciąganego we frankach szwajcarskich wynosiła średnio 1 proc. Od października, w związku z zamieszaniem na światowych rynkach finansowych, banki podniosły tę stawkę do nawet 7 proc. Czy marżę można renegocjować?

Piotr Utrata: - W obecnej sytuacji na obniżenie marży są raczej niewielkie szanse. Ale jak wszystko wróci za jakiś czas do normy, to pewnie wróci też możliwość zmiany marży.

Michał Krajkowski: - Nie ma co jednak liczyć na to, że wrócą marże 1-procentowe, bo już dawno banki mówiły, że udzielając takich kredytów, działają na granicy opłacalności. Myślę, że jak za pół roku wynegocjujemy marżę na poziomie 2 proc., to będzie to dobra oferta.

Co w sytuacji, kiedy klient pomimo zaproponowanych mu przez bank rozwiązań, dalej nie jest w stanie spłacać rat?

Maciej Kazimierski: - Banki unikają jak ognia kierowania spraw do komornika i licytacji mieszkania. Najczęściej dochodzi do ugody, kiedy to klient na własną rękę sprzedaje mieszkanie i oddaje bankowi pieniądze.

A co w przypadku, kiedy cena uzyskana za nieruchomość jest niższa od zaciągniętego kredytu? Na przykład pożyczyliśmy od banku 400 tys., a nasze mieszkanie jest teraz warte 40 tys. zł mniej.

Piotr Utrata: - Niestety, klient musi oddać tyle, ile pożyczył. Czyli suma, jakiej nie uda się spłacić po sprzedaży nieruchomości, rozkładana jest na nieduże raty.

Źródło: Metro

Bank chce pieniędzy, nie mieszkania

Kiedy tracisz pracę, masz kłopoty finansowe i nie stać cię na spłatę kredytu mieszkaniowego, nie załamuj się. Bank rozłoży ci raty na mniejsze, a nawet przez jakiś czas pozwoli ich nie spłacać. Ale pożyczonych pieniędzy nie daruje
Co powinien zrobić kredytobiorca, który stracił pracę, nie ma już nic, co mógłby sprzedać, np. samochodu, i nie stać go na spłatę raty?

Piotr Utrata, rzecznik ING Banku: - Najlepiej jak najwcześniej zgłosić się do banku i powiedzieć o swoich problemach. Bankowi zależy na tym, aby klient spłacił kredyt, a nie stracił mieszkanie. W trudnych sytuacjach możemy rozłożyć raty na mniejsze. Na przykład, jeśli osoba ma 200-tysięczny kredyt zaciągnięty na 20 lat, możemy jego spłatę przedłużyć do 30 lat. Dzięki temu raty zmniejszą się o kilkaset złotych.

Maciej Kazimierski, biuro prasowe PKO BP: - Istnieje również możliwość zawieszenia spłaty kredytu na jakiś czas. W PKO BP w awaryjnych sytuacjach "wolne" od rat można dostać na trzy miesiące. W tym czasie spokojnie można szukać nowego zatrudnienia. Są jeszcze miesięczne wakacje kredytowe, które każdemu rzetelnemu klientowi przysługują raz w roku. W obydwu przypadkach niezapłacone raty doliczane są do reszty kredytu.

Na czym polega ubezpieczenie kredytu na wypadek utraty pracy?

Michał Krajkowski, doradca z Domu Kredytowego "Notus": - Za takie osoby, kiedy stracą pracę nie z własnej winy (np. ich firma zostanie zlikwidowana lub zostaną zwolnieni w związku z redukcją zatrudnienia), raty przez jakiś czas - w zależności od umowy - spłaca ubezpieczyciel. Nie dotyczy to jednak tych, którzy sami złożą wypowiedzenie lub zostaną zwolnieni dyscyplinarnie. Trzeba jednak pamiętać, że ubezpieczeniem objęci są tylko ci, którzy je wykupili przy podpisywaniu umowy.

Czy można wykupić takie ubezpieczenie np. dwa lata po podpisaniu umowy kredytowej?

Michał Krajkowski: - Żaden bank na to się nie zgodzi. Ubezpieczenie takie jest dosyć drogie, w przypadku kredytu 300-tysięcznego kosztuje w zależności od banku od 3 do 5 tys. zł rocznie, dlatego gdyby można je było wykupić, kiedy się chce, klienci robiliby to tylko w momentach kryzysowych, kiedy faktycznie obawiają się utraty pracy. Banki traciłyby na tym. Myślę jednak, że w prywatnej firmie ubezpieczeniowej taką gwarancję za odpowiednio wysoką cenę można kupić w każdym momencie.

W grudniu Narodowy Bank Szwajcarii obniżył stopy procentowe o 2,5 proc. Nie wszyscy kredytobiorcy odczuli to jednak w postaci niższych rat. Niektórym - w zależności od umowy - banki oprocentowanie zmieniają co trzy lub co sześć miesięcy. Czy istnieje możliwość zmiany umowy na taką, aby oprocentowanie było weryfikowane co miesiąc?

Maciej Kazimierski: - Niestety, nie. Nie znam banku, który zgodziłby się na zmianę tego zapisu. Poza tym należy pamiętać, że umowa w identyczny sposób traktuje dwie strony: zarówno klienta, jak i bank. Kiedy stopy procentowe rosną, to osoba spłacająca kredyt nie odczuwa tego od razu, ale dopiero po jakimś czasie. Ale kiedy stopy są obniżane, to na niższą ratę też trzeba poczekać.

Jednak klienci mBanku wywalczyli sobie ostatnio możliwość zmiany umowy, dzięki której oprocentowanie będą mieli uaktualniane co miesiąc.

Michał Krajowski: - Tak, ale dotyczy to tylko tej grupy, która zaciągnęła kredyty przed wrześniem 2006 r. i w przypadku ich kredytów oprocentowanie ustala zarząd banku. Tej metody nikt już nie stosuje. Dlatego klientom bank proponuje zmianę umów na takie, jakie zawierane są obecnie, dzięki czemu oprocentowanie będzie zmieniane co miesiąc.

Jeszcze we wrześniu marża kredytu zaciąganego we frankach szwajcarskich wynosiła średnio 1 proc. Od października, w związku z zamieszaniem na światowych rynkach finansowych, banki podniosły tę stawkę do nawet 7 proc. Czy marżę można renegocjować?

Piotr Utrata: - W obecnej sytuacji na obniżenie marży są raczej niewielkie szanse. Ale jak wszystko wróci za jakiś czas do normy, to pewnie wróci też możliwość zmiany marży.

Michał Krajkowski: - Nie ma co jednak liczyć na to, że wrócą marże 1-procentowe, bo już dawno banki mówiły, że udzielając takich kredytów, działają na granicy opłacalności. Myślę, że jak za pół roku wynegocjujemy marżę na poziomie 2 proc., to będzie to dobra oferta.

Co w sytuacji, kiedy klient pomimo zaproponowanych mu przez bank rozwiązań, dalej nie jest w stanie spłacać rat?

Maciej Kazimierski: - Banki unikają jak ognia kierowania spraw do komornika i licytacji mieszkania. Najczęściej dochodzi do ugody, kiedy to klient na własną rękę sprzedaje mieszkanie i oddaje bankowi pieniądze.

A co w przypadku, kiedy cena uzyskana za nieruchomość jest niższa od zaciągniętego kredytu? Na przykład pożyczyliśmy od banku 400 tys., a nasze mieszkanie jest teraz warte 40 tys. zł mniej.

Piotr Utrata: - Niestety, klient musi oddać tyle, ile pożyczył. Czyli suma, jakiej nie uda się spłacić po sprzedaży nieruchomości, rozkładana jest na nieduże raty.

Źródło: Metro

Łatwiej będzie uzyskać premię

Łatwiej będzie odzyskać pieniądze zablokowane na starych książeczkach mieszkaniowych. Od 1 kwietnia rozszerzona zostanie lista czynności, które przy likwidacji książeczki uprawniają do wypłaty tzw. premii gwarancyjnej.
Takie zmiany wprowadza nowelizacja ustawy o pomocy państwa w spłacie niektórych kredytów mieszkaniowych, która trafiła do podpisu prezydenta. Premia jest specjalnym dodatkiem do pieniędzy zgromadzonych na książeczkach mieszkaniowych wydanych przed 24 października 1990 r. Jest wypłacana przez bank PKO BP. Aby ją otrzymać, właściciel książeczki musi przeprowadzić inwestycje związane z budową domu lub zakupem mieszkania

Remonty mieszkań

Od kwietnia premię będzie można uzyskać przy remontach lokali i domów jednorodzinnych.

- Właściciel książeczki będzie mógł dostać premię w przypadku przeprowadzenia remontu polegającego na wymianie stolarki okiennej, instalacji elektrycznej lub gazowej - wskazuje Piotr Styczeń, wiceminister infrastruktury

Remont będzie mógł dotyczyć mieszkania lub domu jednorodzinnego. Warunkiem koniecznym będzie posiadanie przez właściciela książeczki mieszkaniowej tytułu własności do remontowanej nieruchomości lub spółdzielczego prawa do lokalu lub domu jednorodzinnego. - To oznacza, że z premii nie skorzysta np. najemca - podkreśla wiceminister.

Premię będzie można otrzymać także w przypadku wpłaty przez właściciela książeczki na fundusz remontowy we wspólnocie mieszkaniowej lub spółdzielni kwoty funduszu za okres 12 miesięcy. W tym wypadku kwota wydatków wspólnoty lub spółdzielni poniesionych na remont części wspólnych budynku przez ostatnie dwa lata w części odpowiadającej udziałowi właściciela musi być co najmniej równa dokonanej wpłacie.

Nowela wprowadza harmonogram uzyskiwania uprawnień do premii w związku z remontem i wpłatami na fundusz remontowy. Wszystko ma zależeć od tego, w którym roku została wystawiona książeczka mieszkaniowa. Przykładowo ci, których książeczki wystawiono do roku 1968, uzyskają prawo do premii od 1 kwietnia 2009 r. A wszyscy ci, których książeczki wystawiono w latach 1989-1990, uprawnienia do premii nabędą od 1 stycznia 2017 r.

Czy prawo do premii gwarancyjnej będzie można nabyć także w razie całkowitej spłaty zadłużenia obciążającego lokal właściciela książeczki mieszkaniowej ? Jaka jest procedura wypłaty premii gwarancyjnej na wkład własny ? Czy premia będzie przysługiwała przyszłym mieszkańcom TBS-ów ?

Więcej: Gazeta Prawna 27.01.2009 (18) - str.2-3

Ewa Grączewska-Ivanova

interia.pl  Wtorek, 27 stycznia (07:30)

Łatwiej będzie uzyskać premię

Łatwiej będzie odzyskać pieniądze zablokowane na starych książeczkach mieszkaniowych. Od 1 kwietnia rozszerzona zostanie lista czynności, które przy likwidacji książeczki uprawniają do wypłaty tzw. premii gwarancyjnej.
Takie zmiany wprowadza nowelizacja ustawy o pomocy państwa w spłacie niektórych kredytów mieszkaniowych, która trafiła do podpisu prezydenta. Premia jest specjalnym dodatkiem do pieniędzy zgromadzonych na książeczkach mieszkaniowych wydanych przed 24 października 1990 r. Jest wypłacana przez bank PKO BP. Aby ją otrzymać, właściciel książeczki musi przeprowadzić inwestycje związane z budową domu lub zakupem mieszkania

Remonty mieszkań

Od kwietnia premię będzie można uzyskać przy remontach lokali i domów jednorodzinnych.

- Właściciel książeczki będzie mógł dostać premię w przypadku przeprowadzenia remontu polegającego na wymianie stolarki okiennej, instalacji elektrycznej lub gazowej - wskazuje Piotr Styczeń, wiceminister infrastruktury

Remont będzie mógł dotyczyć mieszkania lub domu jednorodzinnego. Warunkiem koniecznym będzie posiadanie przez właściciela książeczki mieszkaniowej tytułu własności do remontowanej nieruchomości lub spółdzielczego prawa do lokalu lub domu jednorodzinnego. - To oznacza, że z premii nie skorzysta np. najemca - podkreśla wiceminister.

Premię będzie można otrzymać także w przypadku wpłaty przez właściciela książeczki na fundusz remontowy we wspólnocie mieszkaniowej lub spółdzielni kwoty funduszu za okres 12 miesięcy. W tym wypadku kwota wydatków wspólnoty lub spółdzielni poniesionych na remont części wspólnych budynku przez ostatnie dwa lata w części odpowiadającej udziałowi właściciela musi być co najmniej równa dokonanej wpłacie.

Nowela wprowadza harmonogram uzyskiwania uprawnień do premii w związku z remontem i wpłatami na fundusz remontowy. Wszystko ma zależeć od tego, w którym roku została wystawiona książeczka mieszkaniowa. Przykładowo ci, których książeczki wystawiono do roku 1968, uzyskają prawo do premii od 1 kwietnia 2009 r. A wszyscy ci, których książeczki wystawiono w latach 1989-1990, uprawnienia do premii nabędą od 1 stycznia 2017 r.

Czy prawo do premii gwarancyjnej będzie można nabyć także w razie całkowitej spłaty zadłużenia obciążającego lokal właściciela książeczki mieszkaniowej ? Jaka jest procedura wypłaty premii gwarancyjnej na wkład własny ? Czy premia będzie przysługiwała przyszłym mieszkańcom TBS-ów ?

Więcej: Gazeta Prawna 27.01.2009 (18) - str.2-3

Ewa Grączewska-Ivanova

interia.pl  Wtorek, 27 stycznia (07:30)

Spadł indeks cen domów S&P/CaseShiller w USA w listopadzie

Indeks cen domów S&P/CaseShiller spadł w listopadzie o 18,18 proc. rdr i wyniósł 154,59 punktów.
Przed miesiącem indeks zniżkował o 18,06 proc. rdr. do 158,12 punktów po korekcie. Indeks zniżkuje co miesiąc od stycznia 2007 roku. Indeks S&P/CaseShiller obrazuje ceny nieruchomości w 20 największych miastach Stanów Zjednoczonych.
interia.pl Wtorek, 27 stycznia (16:08)

Spadł indeks cen domów S&P/CaseShiller w USA w listopadzie

Indeks cen domów S&P/CaseShiller spadł w listopadzie o 18,18 proc. rdr i wyniósł 154,59 punktów.
Przed miesiącem indeks zniżkował o 18,06 proc. rdr. do 158,12 punktów po korekcie. Indeks zniżkuje co miesiąc od stycznia 2007 roku. Indeks S&P/CaseShiller obrazuje ceny nieruchomości w 20 największych miastach Stanów Zjednoczonych.
interia.pl Wtorek, 27 stycznia (16:08)

Analitycy: stopa NBP spadnie na koniec roku do 3 proc.

Rada Polityki Pieniężnej nadal martwi się perspektywami polskiej gospodarki i dlatego, drugi raz z rzędu, zdecydowała się na obniżkę stóp o 75 pkt baz. do 4,25 proc. Wiele wskazuje na to, że RPP na tym nie poprzestanie - oceniają ekonomiści.
Decyzja nie zaskoczyła rynku. Już wcześniej analitycy spodziewali się, że RPP będzie kontynuowała rozpoczęty w listopadzie ubiegłego roku cykl obniżek stóp. Według nich rada przy podejmowaniu decyzji w styczniu miała poważnie potraktować złe informacje ze sfery realnej gospodarki - m.in. dane o spadku produkcji w grudniu o 4,4 proc.

Sytuacja gospodarcza nie zmieniła się, od czasu gdy RPP poprzednio podejmowała decyzję. Stąd taki krok. Obniżka inna niż o 75 pkt proc. wprowadzałaby zamęt w polityce pieniężnej - mówi Marcin Mróz, ekonomista Fortis Banku.
Ta decyzja świadczy o tym, że zaniepokojenie kondycją polskiej gospodarki, które przewijało się podczas grudniowej dyskusji w radzie, cały czas się utrzymuje - mówi Grzegorz Ogonek, ekonomista ING BSK

Dane grudniowe nie tchnęły więcej nadziei w RPP, stąd też podtrzymanie taktyki agresywnych cięć stóp - dodaje.

W komentarzu do swojej decyzji RPP wypunktowała główne - jej zdaniem - problemy polskiej gospodarki. Za spowolnienie gospodarcze według członków rady odpowiada spadek popytu zewnętrznego, ale też utrudniony dostęp do kredytów. RPP uznała, że nie ma zagrożenia wzrostu presji inflacyjnej, w warunkach spadku zatrudnienia, wzrostu bezrobocia i obniżania się dynamiki wynagrodzeń w sektorze przedsiębiorstw.

Co dalej? Według ekonomistów cykl obniżek będzie kontynuowany. Bardzo prawdopodobne, że kolejną redukcję zobaczymy już w lutym. Eksperci spodziewają się, że większość obniżek nastąpi w I kwartale i na początku II kwartału tego roku. Wszyscy, z którymi rozmawialiśmy, uważają, że na koniec roku stopa referencyjna nie przekroczy 3,5 proc. Najbardziej radykalne prognozy mówią o redukcji do 2,5 proc.

Obecnie spodziewamy się, że stopa referencyjna zostanie obniżona w tym roku do poziomu 3 proc., a obniżki będą skoncentrowane w nadchodzących miesiącach - uważa Maja Goettig, ekonomistka Banku BPH.

Teraz pora na obniżki o 0,5 pkt proc. Takie oczekiwania będą się umacniać w miarę napływu kolejnych danych makro. Po kilku obniżkach o 0,5 pkt przyjdzie czas na szlifowanie polityki pieniężnej i rada powinna wrócić do rytmu 0,25 pkt proc. - mówi Grzegorz Ogonek

Wczorajszą decyzję rynek pieniężny przynajmniej częściowo już skonsumował, jeszcze przed ogłoszeniem komunikatu RPP trzymiesięczny WIBOR spadł do poziomu 5,15 proc. To o 75 pkt baz. mniej, niż w grudniu, gdy rada poprzednio obniżała stopy. Przy takim poziomie WIBORU, oprócz spadku wielkości rat kredytowych, powinna poprawić się także zdolność kredytowa osób, które ubiegają się o nowe pożyczki w bankach. Dotyczy to zarówno tych, którzy starają się o kredyt złotowy, jak i walutowy.

Przy WIBORZE trzymiesięcznym w granicach 5,15 proc. to dla dobrze zarabiającej osoby - powiedzmy 5 tys. zł netto miesięcznie - która ma minimalne wydatki miesięczne w wysokości 500 zł, zdolność kredytowa przy 30-letnim kredycie w złotych wzrośnie do około 458 tys. zł z około 426 tys. zł pod koniec grudnia - mówi Mateusz Ostrowski z Open Finance.

Dla kredytu we frankach szwajcarskich byłoby to odpowiednio 381,7 tys. zł wobec 355,5 tys. zł - dodaje.

Marek Chądzyński

Gazeta Prawna
wp.pl
Gazeta Prawna 2009-01-28 (06:50)

Analitycy: stopa NBP spadnie na koniec roku do 3 proc.

Rada Polityki Pieniężnej nadal martwi się perspektywami polskiej gospodarki i dlatego, drugi raz z rzędu, zdecydowała się na obniżkę stóp o 75 pkt baz. do 4,25 proc. Wiele wskazuje na to, że RPP na tym nie poprzestanie - oceniają ekonomiści.
Decyzja nie zaskoczyła rynku. Już wcześniej analitycy spodziewali się, że RPP będzie kontynuowała rozpoczęty w listopadzie ubiegłego roku cykl obniżek stóp. Według nich rada przy podejmowaniu decyzji w styczniu miała poważnie potraktować złe informacje ze sfery realnej gospodarki - m.in. dane o spadku produkcji w grudniu o 4,4 proc.

Sytuacja gospodarcza nie zmieniła się, od czasu gdy RPP poprzednio podejmowała decyzję. Stąd taki krok. Obniżka inna niż o 75 pkt proc. wprowadzałaby zamęt w polityce pieniężnej - mówi Marcin Mróz, ekonomista Fortis Banku.
Ta decyzja świadczy o tym, że zaniepokojenie kondycją polskiej gospodarki, które przewijało się podczas grudniowej dyskusji w radzie, cały czas się utrzymuje - mówi Grzegorz Ogonek, ekonomista ING BSK

Dane grudniowe nie tchnęły więcej nadziei w RPP, stąd też podtrzymanie taktyki agresywnych cięć stóp - dodaje.

W komentarzu do swojej decyzji RPP wypunktowała główne - jej zdaniem - problemy polskiej gospodarki. Za spowolnienie gospodarcze według członków rady odpowiada spadek popytu zewnętrznego, ale też utrudniony dostęp do kredytów. RPP uznała, że nie ma zagrożenia wzrostu presji inflacyjnej, w warunkach spadku zatrudnienia, wzrostu bezrobocia i obniżania się dynamiki wynagrodzeń w sektorze przedsiębiorstw.

Co dalej? Według ekonomistów cykl obniżek będzie kontynuowany. Bardzo prawdopodobne, że kolejną redukcję zobaczymy już w lutym. Eksperci spodziewają się, że większość obniżek nastąpi w I kwartale i na początku II kwartału tego roku. Wszyscy, z którymi rozmawialiśmy, uważają, że na koniec roku stopa referencyjna nie przekroczy 3,5 proc. Najbardziej radykalne prognozy mówią o redukcji do 2,5 proc.

Obecnie spodziewamy się, że stopa referencyjna zostanie obniżona w tym roku do poziomu 3 proc., a obniżki będą skoncentrowane w nadchodzących miesiącach - uważa Maja Goettig, ekonomistka Banku BPH.

Teraz pora na obniżki o 0,5 pkt proc. Takie oczekiwania będą się umacniać w miarę napływu kolejnych danych makro. Po kilku obniżkach o 0,5 pkt przyjdzie czas na szlifowanie polityki pieniężnej i rada powinna wrócić do rytmu 0,25 pkt proc. - mówi Grzegorz Ogonek

Wczorajszą decyzję rynek pieniężny przynajmniej częściowo już skonsumował, jeszcze przed ogłoszeniem komunikatu RPP trzymiesięczny WIBOR spadł do poziomu 5,15 proc. To o 75 pkt baz. mniej, niż w grudniu, gdy rada poprzednio obniżała stopy. Przy takim poziomie WIBORU, oprócz spadku wielkości rat kredytowych, powinna poprawić się także zdolność kredytowa osób, które ubiegają się o nowe pożyczki w bankach. Dotyczy to zarówno tych, którzy starają się o kredyt złotowy, jak i walutowy.

Przy WIBORZE trzymiesięcznym w granicach 5,15 proc. to dla dobrze zarabiającej osoby - powiedzmy 5 tys. zł netto miesięcznie - która ma minimalne wydatki miesięczne w wysokości 500 zł, zdolność kredytowa przy 30-letnim kredycie w złotych wzrośnie do około 458 tys. zł z około 426 tys. zł pod koniec grudnia - mówi Mateusz Ostrowski z Open Finance.

Dla kredytu we frankach szwajcarskich byłoby to odpowiednio 381,7 tys. zł wobec 355,5 tys. zł - dodaje.

Marek Chądzyński

Gazeta Prawna
wp.pl
Gazeta Prawna 2009-01-28 (06:50)

Wzrost PKB Polski za 2009 r. wyniesie 1,5 proc. - EBOR

Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju (EBOR) przewiduje obecnie wzrost PKB Polski za 2009 r. o 1,5 proc., wobec 2,8 proc. zakładanego w raporcie z listopada (obniżka prognozy o 1,3 proc.).
W reakcji na pogłębiającą się recesję w państwach wysoko uprzemysłowionych, EBOR obniżył we wtorek swoje prognozy z listopada 2008 r. dla każdego z 30 państw postkomunistycznych i Turcji, w których ma inwestycje.

Średnia wzrostu dla regionu Europy Centralnej (z uwzględnieniem Chorwacji i Słowenii) zakłada obecnie przeciętny wzrost gospodarczy o 0,4 proc., co w porównaniu z prognozą z listopada oznacza pogorszenie prognozy o 1,7 proc.
Przeciętna wzrostu w 2008 r. dla tych państw wyniosła 3,9 proc.

W 2009 r. PKB znajdzie się pod kreską we wszystkich trzech państwach bałtyckich, na Węgrzech, Ukrainie i w Turcji. Gospodarki Ukrainy i Łotwy skurczą się o 5,0 proc., Estonii o 3,5 proc., Litwy o 2,5 proc., Węgier o 2,0 proc., Turcji o 3,0 proc. Dla Czech i Chorwacji EBOR przewiduje wzrost zerowy.

Największą stosunkowo dynamikę wzrostu w grupie państw zaliczonych do regionu Europy Centralnej odnotuje w br. Słowacja (2,5 proc.). Gospodarka rosyjska wzrośnie o 1,0 proc. W grupie państw bałkańskich największy wzrost osiągnie Albania 4,0 proc., zaś Azji Centralnej - Turkmenistan (10,5 proc).

Dla wszystkich 30 państw, w których działa EBOR spodziewana średnia wzrostu wynosi obecnie 0,1 proc., w porównaniu z przewidywaną średnią na poziomie 2,5 proc. rdr w listopadzie. W 2008 r. w ocenie banku gospodarki 30 państw wzrosły średnio o 4,8 proc. W listopadzie ub. r. EBOR przewidywał 6,3 proc.

"Państwa, w których działa EBOR wystawione są na wszystkie skutki globalnego spowolnienia, głównie z powodu ich zwiększonej integracji z globalną gospodarką" - powiedział główny ekonomista EBOR-u Erik Berglof, cytowany w komunikacie banku.

"Zdolność stawienia czoła tak dużemu szokowi z zewnątrz w dłuższym okresie, zależeć będzie od tego, jak szybko nastąpi globalne ożywienie, jak skuteczne będą połączone zabiegi poszczególnych rządów i międzynarodowych instytucji finansowych na rzecz zabezpieczenia systemów finansowych w tych państwach oraz od tego w jakim stopniu zagraniczne banki wesprą swoje filie w nich" - dodał.

Berglof sądzi, iż odbicie gospodarki w niektórych spośród 30 państw może nastąpić już z początkiem 2010 r. Zauważa, iż ich fundamenty gospodarcze poprawiły się w ostatnim 10-leciu, co toruje drogę odbiciu, z chwilą gdy globalne spowolnienie ustąpi. (PAP)
wp.pl PAP | 27.01.2009 | 19:35

Wzrost PKB Polski za 2009 r. wyniesie 1,5 proc. - EBOR

Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju (EBOR) przewiduje obecnie wzrost PKB Polski za 2009 r. o 1,5 proc., wobec 2,8 proc. zakładanego w raporcie z listopada (obniżka prognozy o 1,3 proc.).
W reakcji na pogłębiającą się recesję w państwach wysoko uprzemysłowionych, EBOR obniżył we wtorek swoje prognozy z listopada 2008 r. dla każdego z 30 państw postkomunistycznych i Turcji, w których ma inwestycje.

Średnia wzrostu dla regionu Europy Centralnej (z uwzględnieniem Chorwacji i Słowenii) zakłada obecnie przeciętny wzrost gospodarczy o 0,4 proc., co w porównaniu z prognozą z listopada oznacza pogorszenie prognozy o 1,7 proc.
Przeciętna wzrostu w 2008 r. dla tych państw wyniosła 3,9 proc.

W 2009 r. PKB znajdzie się pod kreską we wszystkich trzech państwach bałtyckich, na Węgrzech, Ukrainie i w Turcji. Gospodarki Ukrainy i Łotwy skurczą się o 5,0 proc., Estonii o 3,5 proc., Litwy o 2,5 proc., Węgier o 2,0 proc., Turcji o 3,0 proc. Dla Czech i Chorwacji EBOR przewiduje wzrost zerowy.

Największą stosunkowo dynamikę wzrostu w grupie państw zaliczonych do regionu Europy Centralnej odnotuje w br. Słowacja (2,5 proc.). Gospodarka rosyjska wzrośnie o 1,0 proc. W grupie państw bałkańskich największy wzrost osiągnie Albania 4,0 proc., zaś Azji Centralnej - Turkmenistan (10,5 proc).

Dla wszystkich 30 państw, w których działa EBOR spodziewana średnia wzrostu wynosi obecnie 0,1 proc., w porównaniu z przewidywaną średnią na poziomie 2,5 proc. rdr w listopadzie. W 2008 r. w ocenie banku gospodarki 30 państw wzrosły średnio o 4,8 proc. W listopadzie ub. r. EBOR przewidywał 6,3 proc.

"Państwa, w których działa EBOR wystawione są na wszystkie skutki globalnego spowolnienia, głównie z powodu ich zwiększonej integracji z globalną gospodarką" - powiedział główny ekonomista EBOR-u Erik Berglof, cytowany w komunikacie banku.

"Zdolność stawienia czoła tak dużemu szokowi z zewnątrz w dłuższym okresie, zależeć będzie od tego, jak szybko nastąpi globalne ożywienie, jak skuteczne będą połączone zabiegi poszczególnych rządów i międzynarodowych instytucji finansowych na rzecz zabezpieczenia systemów finansowych w tych państwach oraz od tego w jakim stopniu zagraniczne banki wesprą swoje filie w nich" - dodał.

Berglof sądzi, iż odbicie gospodarki w niektórych spośród 30 państw może nastąpić już z początkiem 2010 r. Zauważa, iż ich fundamenty gospodarcze poprawiły się w ostatnim 10-leciu, co toruje drogę odbiciu, z chwilą gdy globalne spowolnienie ustąpi. (PAP)
wp.pl PAP | 27.01.2009 | 19:35

Deweloperzy schodzą z marżą z 40 do 10 proc.

Rozmawiamy z Wojciechem Ciurzyńskim, prezesem firmy deweloperskiej Polnord.
W sądach jest co najmniej 55 wniosków o bankructwo firm deweloperskich. Czy wiele firm nie przetrzyma tego roku?
Oczywiście, że będzie dochodziło do bankructwa firm deweloperskich. Nie może być inaczej, skoro banki drastycznie zmniejszyły liczbę udzielanych kredytów hipotecznych. Cała odpowiedzialność za zatrzymanie rynku deweloperskiego spoczywa na bankach. Nawet osoby, które miały u nas podpisane umowy przedwstępne, odchodzą i rezygnują, bo nie mogą dostać w banku kredytu. Dopóki nie będzie dostępu do kredytów hipotecznych, mali deweloperzy będą padali. Od banków zależy, ile będzie tych bankructw. Jeśli banki zgodzą się wydłużać spłatę kredytu, prolongować go, to może nie być tak źle.

A nie obawia się pan sytuacji, że coś złego może się stać też z dużymi deweloperami?
To zależy, jak firma była prowadzona i czy jest mocno zadłużona. Myślę jednak, że nie będzie bankructw dużych deweloperów.
Mówi się, że deweloperzy zostali zdemoralizowani w ostatnich latach. Poprzednio budowali niemal wyłącznie za pieniądze klientów, którzy kupowali mieszkania na etapie dziury w ziemi. Teraz rynek całkowicie się zmienił i jest szok.
To jest nie do końca prawda, bo to dotyczy tylko ostatniego okresu. Hossa na rynku nieruchomości trwała w latach 2003–2004. Deweloperzy rzeczywiście sporo od tego czasu zarobili, ale firmy wykonawcze dopiero niedawno zaczęły chwytać wiatr w żagle i trafiły na kolejny kryzys.

A w tej sytuacji Polnord będzie rozpoczynał jakieś nowe inwestycje?
Będziemy budować. Już kilka kryzysów przeżyłem, więc wiem, jak to działa. Pamiętam poprzedni kryzys na rynku nieruchomości w latach 2001–2002. Budowy trzeba rozpocząć w kryzysie po to, by mieć co sprzedawać, gdy kryzys się skończy. W czasie wspomnianego poprzedniego kryzysu budowałem w Sopocie przy głównym deptaku apartamentowiec, w którym wówczas nikt nie chciał kupić mieszkań po 5 tys. zł za mkw. Skończyliśmy ten budynek i po jakimś czasie sprzedaliśmy te mieszkania po 8 tys. za mkw. Dzisiaj cena rynkowa w tym budynku sięga 25 tys./mkw. Więc także w czasie kryzysu można inwestować, ale trzeba to robić mądrze. Mamy kontrakt w Szczecinie, gdzie w tym roku rozpoczniemy budowę 700 mieszkań. Zaczynamy też nową inwestycję w Sopocie i drugi etap inwestycji w Olsztynie i Wilanowie. Zdajemy sobie sprawę, że te mieszkania mogą się w tym roku słabo sprzedawać, ale jeśli nie zaczniemy tych inwestycji, to – tak jak mówiłem – nie będziemy mieli co sprzedawać, gdy kryzys się skończy.

Jakie są propozycje nowych rozwiązań na sprzedaż mieszkań ? Czy deweloperzy zaczną sprzedawać mieszkania poniżej kosztów budowy?

Rozmawiał Roman Grzyb
Więcej: Gazeta Prawna 28.01.2009 (19) – forsal.pl - str.A-8
Gazeta Prawna

Gazeta Prawna w internecie www.gazetaprawna.pl
wp.pl
Gazeta Prawna | 28.01.2009 | 06:56

Deweloperzy schodzą z marżą z 40 do 10 proc.

Rozmawiamy z Wojciechem Ciurzyńskim, prezesem firmy deweloperskiej Polnord.
W sądach jest co najmniej 55 wniosków o bankructwo firm deweloperskich. Czy wiele firm nie przetrzyma tego roku?
Oczywiście, że będzie dochodziło do bankructwa firm deweloperskich. Nie może być inaczej, skoro banki drastycznie zmniejszyły liczbę udzielanych kredytów hipotecznych. Cała odpowiedzialność za zatrzymanie rynku deweloperskiego spoczywa na bankach. Nawet osoby, które miały u nas podpisane umowy przedwstępne, odchodzą i rezygnują, bo nie mogą dostać w banku kredytu. Dopóki nie będzie dostępu do kredytów hipotecznych, mali deweloperzy będą padali. Od banków zależy, ile będzie tych bankructw. Jeśli banki zgodzą się wydłużać spłatę kredytu, prolongować go, to może nie być tak źle.

A nie obawia się pan sytuacji, że coś złego może się stać też z dużymi deweloperami?
To zależy, jak firma była prowadzona i czy jest mocno zadłużona. Myślę jednak, że nie będzie bankructw dużych deweloperów.
Mówi się, że deweloperzy zostali zdemoralizowani w ostatnich latach. Poprzednio budowali niemal wyłącznie za pieniądze klientów, którzy kupowali mieszkania na etapie dziury w ziemi. Teraz rynek całkowicie się zmienił i jest szok.
To jest nie do końca prawda, bo to dotyczy tylko ostatniego okresu. Hossa na rynku nieruchomości trwała w latach 2003–2004. Deweloperzy rzeczywiście sporo od tego czasu zarobili, ale firmy wykonawcze dopiero niedawno zaczęły chwytać wiatr w żagle i trafiły na kolejny kryzys.

A w tej sytuacji Polnord będzie rozpoczynał jakieś nowe inwestycje?
Będziemy budować. Już kilka kryzysów przeżyłem, więc wiem, jak to działa. Pamiętam poprzedni kryzys na rynku nieruchomości w latach 2001–2002. Budowy trzeba rozpocząć w kryzysie po to, by mieć co sprzedawać, gdy kryzys się skończy. W czasie wspomnianego poprzedniego kryzysu budowałem w Sopocie przy głównym deptaku apartamentowiec, w którym wówczas nikt nie chciał kupić mieszkań po 5 tys. zł za mkw. Skończyliśmy ten budynek i po jakimś czasie sprzedaliśmy te mieszkania po 8 tys. za mkw. Dzisiaj cena rynkowa w tym budynku sięga 25 tys./mkw. Więc także w czasie kryzysu można inwestować, ale trzeba to robić mądrze. Mamy kontrakt w Szczecinie, gdzie w tym roku rozpoczniemy budowę 700 mieszkań. Zaczynamy też nową inwestycję w Sopocie i drugi etap inwestycji w Olsztynie i Wilanowie. Zdajemy sobie sprawę, że te mieszkania mogą się w tym roku słabo sprzedawać, ale jeśli nie zaczniemy tych inwestycji, to – tak jak mówiłem – nie będziemy mieli co sprzedawać, gdy kryzys się skończy.

Jakie są propozycje nowych rozwiązań na sprzedaż mieszkań ? Czy deweloperzy zaczną sprzedawać mieszkania poniżej kosztów budowy?

Rozmawiał Roman Grzyb
Więcej: Gazeta Prawna 28.01.2009 (19) – forsal.pl - str.A-8
Gazeta Prawna

Gazeta Prawna w internecie www.gazetaprawna.pl
wp.pl
Gazeta Prawna | 28.01.2009 | 06:56

Domy w Wielkiej Brytanii dramatycznie tanieją

Ceny domów w Wielkiej Brytanii spadły w ubiegłym roku średnio o prawie 16 procent. Przeciętny dom kosztuje 153 tys. funtów.

Brytyjski serwis BBC powołuje się na dane Nationwide Building Society - instytucji zajmującej się m.in. udzielaniem kredytów hipotecznych. Wynika z nich, że ceny domów w Wielkiej Brytanii spadały przez 14 miesięcy od szczytu jaki miał miejsce w październiku 2007 roku. W sumie są one średnio o 18 proc. niższe.

Jak podkreśla BBC 2008 rok był okresem, w którym zaobserwowano największe obniżki cen nieruchomości. Powód - zaostrzenie polityki kredytowej przez banki, które ucierpiały w wyniku światowego kryzysu finansowego. W efekcie załamała się sprzedaż, która teraz jest o 60 proc. niższa niż przed rokiem.

Z danych Nationwide wynika, że najbardziej potaniały domy w Irlandii Północnej (34,2 proc.). Najbardziej stabilne były ceny nieruchomości w Szkocji - spadek o 8,1 proc. Najdroższe domy są wciąż w Londynie, gdzie średnia cena wynosi 257 tys. funtów.

money.pl 2009-01-07 05:20:17

Domy w Wielkiej Brytanii dramatycznie tanieją

Ceny domów w Wielkiej Brytanii spadły w ubiegłym roku średnio o prawie 16 procent. Przeciętny dom kosztuje 153 tys. funtów.

Brytyjski serwis BBC powołuje się na dane Nationwide Building Society - instytucji zajmującej się m.in. udzielaniem kredytów hipotecznych. Wynika z nich, że ceny domów w Wielkiej Brytanii spadały przez 14 miesięcy od szczytu jaki miał miejsce w październiku 2007 roku. W sumie są one średnio o 18 proc. niższe.

Jak podkreśla BBC 2008 rok był okresem, w którym zaobserwowano największe obniżki cen nieruchomości. Powód - zaostrzenie polityki kredytowej przez banki, które ucierpiały w wyniku światowego kryzysu finansowego. W efekcie załamała się sprzedaż, która teraz jest o 60 proc. niższa niż przed rokiem.

Z danych Nationwide wynika, że najbardziej potaniały domy w Irlandii Północnej (34,2 proc.). Najbardziej stabilne były ceny nieruchomości w Szkocji - spadek o 8,1 proc. Najdroższe domy są wciąż w Londynie, gdzie średnia cena wynosi 257 tys. funtów.

money.pl 2009-01-07 05:20:17

6 tys. za metr ceną równowagi!

Dzisiejsza "Rzeczpospolita" twierdzi, że przełom roku 2009 i 2010 będzie najlepszym okresem na zakup mieszkania, powołując się przy tym na opinie ekspertów Narodowego Banku Polskiego.

Ceny mieszkań będą - według NBP - spadać w najbliższych kwartałach, lecz nie jest znane tempo spadku. Te zależne będzie od sytuacji kredytowej, nastawienia kupujących do rynku, ale także od sytuacji finansowej deweloperów.

Jeśli deweloperów kryzys przyciśnie i będą musieli sprzedać 40-50 proc. posiadanych mieszkań w krótkim czasie, to ceny mogą spadać znacząco.

Jeśli zapasy będą sprzedawane stopniowo, wtedy wielkich obniżek nie będzie. Dlatego NBP tylko intuicyjnie szacuje cenę równowagi mieszkań na 6 tys. PLN za metr w Warszawie i 4,5 tys. PLN za metr w pozostałych miastach.

interia.pl Piątek, 23 stycznia (16:18)

6 tys. za metr ceną równowagi!

Dzisiejsza "Rzeczpospolita" twierdzi, że przełom roku 2009 i 2010 będzie najlepszym okresem na zakup mieszkania, powołując się przy tym na opinie ekspertów Narodowego Banku Polskiego.

Ceny mieszkań będą - według NBP - spadać w najbliższych kwartałach, lecz nie jest znane tempo spadku. Te zależne będzie od sytuacji kredytowej, nastawienia kupujących do rynku, ale także od sytuacji finansowej deweloperów.

Jeśli deweloperów kryzys przyciśnie i będą musieli sprzedać 40-50 proc. posiadanych mieszkań w krótkim czasie, to ceny mogą spadać znacząco.

Jeśli zapasy będą sprzedawane stopniowo, wtedy wielkich obniżek nie będzie. Dlatego NBP tylko intuicyjnie szacuje cenę równowagi mieszkań na 6 tys. PLN za metr w Warszawie i 4,5 tys. PLN za metr w pozostałych miastach.

interia.pl Piątek, 23 stycznia (16:18)

Budowlany potentat zwolni 20 tys.?

Amerykańska firma Caterpillar, jeden z największych producentów maszyn budowlanych, ogłosiła w poniedziałek, że zamierza zwolnić około 20 tys. pracowników na całym świecie, aby stawić czoło "bardzo ciężkim czasom".

Caterpillar, który pod koniec 2008 roku zatrudniał 113 tys. ludzi, planuje zwolnienie 11,5 tys. pracowników, w tym dobrowolne i przymusowe odejście 7,5 tys. pracowników administracyjnych. Dodatkowo zamierza nie przedłużyć umowy 8 tys. osób zatrudnionych na umowy terminowe.

Środki te, którym towarzyszą "znaczne ograniczenia ilości godzin nadliczbowych" oraz zamrożenie zatrudniania i wypłat dla pracowników administracyjnych, wprowadzono z powodu spadku dochodów firmy w 2008 roku.

W czwartym kwartale zyski firmy spadły o 32 proc. z powodu wzrostu kosztów prowadzenia działalności i światowego kryzysu ekonomicznego, który spowodował zmniejszenie popytu na jej produkty. Caterpillar przewiduje też zmniejszenie sprzedaży i zysków w roku 2009 o około 20 proc.

interia.pl Poniedziałek, 26 stycznia (17:11)

Budowlany potentat zwolni 20 tys.?

Amerykańska firma Caterpillar, jeden z największych producentów maszyn budowlanych, ogłosiła w poniedziałek, że zamierza zwolnić około 20 tys. pracowników na całym świecie, aby stawić czoło "bardzo ciężkim czasom".

Caterpillar, który pod koniec 2008 roku zatrudniał 113 tys. ludzi, planuje zwolnienie 11,5 tys. pracowników, w tym dobrowolne i przymusowe odejście 7,5 tys. pracowników administracyjnych. Dodatkowo zamierza nie przedłużyć umowy 8 tys. osób zatrudnionych na umowy terminowe.

Środki te, którym towarzyszą "znaczne ograniczenia ilości godzin nadliczbowych" oraz zamrożenie zatrudniania i wypłat dla pracowników administracyjnych, wprowadzono z powodu spadku dochodów firmy w 2008 roku.

W czwartym kwartale zyski firmy spadły o 32 proc. z powodu wzrostu kosztów prowadzenia działalności i światowego kryzysu ekonomicznego, który spowodował zmniejszenie popytu na jej produkty. Caterpillar przewiduje też zmniejszenie sprzedaży i zysków w roku 2009 o około 20 proc.

interia.pl Poniedziałek, 26 stycznia (17:11)

Budowanie obiektów opłaci się tylko w większych miastach

Zaostrzająca się polityka kredytowa skutkuje opóźnieniami w inwestycjach. Spada popyt, szczególnie ze strony firm giełdowych.
Kryzys finansowy nie wywiera większego wpływu na ekspansję sieci handlowych. Na brak najemców nie narzeka Plaza Centers. Realizowane przez firmę centrum handlowe w Zgorzelcu, które zostanie oddane do użytku w 2010 roku, jest wynajęte w 75 proc. Dużą liczbę najemców notują też inne obiekty tej firmy. Centrum w Suwałkach jest wynajęte w 60 proc., w Toruniu w 36 proc.

- Tak wysoki procent pozwala przyjąć, że projekty w chwili otwarcia będą w 100 proc. zagospodarowane - mówi Agnieszka Cymerman z Plaza Centers Polska.

Z opinią o niesłabnącym popycie nie zgadza się Andrzej Jarosz z Maryland Real Estate, który szuka najemców do czterech projektów - w Krakowie, Bielsku-Białej, Pile i Słupsku.

- Widać zmiany w strategii firm handlowych, które ekspansję uzależniały od środków z giełdy, a teraz ograniczają plany - uważa Andrzej Jarosz.

Na taki krok zdecydowała się firma LPP, właściciel marek odzieżowych Reserved i Cropp. Na poszerzenie sieci w I połowie 2009 r. wyda 30 mln zł, a nie, jak planowała, 90 mln.

- Popyt jest, ale mniejszy. Ograniczeniu uległa także podaż z powodu utrudnionego dostępu do kredytów - zauważa Andrzej Jarosz.

Analitycy Cushman & Wakefield uważają, że z powodu zaostrzenia polityki kredytowej można spodziewać się opóźnień w realizacji planowanych centrów handlowych.

- A najemcy poszukują takich projektów, które na pewno zostaną zrealizowane zgodnie z harmonogramem - mówi Andrzej Jarosz.

Obiekty, które powstaną w większych miastach, znacznie szybciej pozyskają najemców. Sieci rezygnują z lokalizacji, które nie gwarantują klientów, a tym samym nie zapewnią sklepowi szybkiego zysku.

Dlatego problemy z wynajmem będą miały obiekty zlokalizowane w małych miastach. Jest ich ponad 60 w grupie około 100 zaplanowanych do oddania do 2012 roku.

39-75euro za mkw. to stawki za wynajem powierzchni handlowej

Patrycja Otto
interia.pl Gazeta Prawna
Wtorek, 27 stycznia (08:20)

Budowanie obiektów opłaci się tylko w większych miastach

Zaostrzająca się polityka kredytowa skutkuje opóźnieniami w inwestycjach. Spada popyt, szczególnie ze strony firm giełdowych.
Kryzys finansowy nie wywiera większego wpływu na ekspansję sieci handlowych. Na brak najemców nie narzeka Plaza Centers. Realizowane przez firmę centrum handlowe w Zgorzelcu, które zostanie oddane do użytku w 2010 roku, jest wynajęte w 75 proc. Dużą liczbę najemców notują też inne obiekty tej firmy. Centrum w Suwałkach jest wynajęte w 60 proc., w Toruniu w 36 proc.

- Tak wysoki procent pozwala przyjąć, że projekty w chwili otwarcia będą w 100 proc. zagospodarowane - mówi Agnieszka Cymerman z Plaza Centers Polska.

Z opinią o niesłabnącym popycie nie zgadza się Andrzej Jarosz z Maryland Real Estate, który szuka najemców do czterech projektów - w Krakowie, Bielsku-Białej, Pile i Słupsku.

- Widać zmiany w strategii firm handlowych, które ekspansję uzależniały od środków z giełdy, a teraz ograniczają plany - uważa Andrzej Jarosz.

Na taki krok zdecydowała się firma LPP, właściciel marek odzieżowych Reserved i Cropp. Na poszerzenie sieci w I połowie 2009 r. wyda 30 mln zł, a nie, jak planowała, 90 mln.

- Popyt jest, ale mniejszy. Ograniczeniu uległa także podaż z powodu utrudnionego dostępu do kredytów - zauważa Andrzej Jarosz.

Analitycy Cushman & Wakefield uważają, że z powodu zaostrzenia polityki kredytowej można spodziewać się opóźnień w realizacji planowanych centrów handlowych.

- A najemcy poszukują takich projektów, które na pewno zostaną zrealizowane zgodnie z harmonogramem - mówi Andrzej Jarosz.

Obiekty, które powstaną w większych miastach, znacznie szybciej pozyskają najemców. Sieci rezygnują z lokalizacji, które nie gwarantują klientów, a tym samym nie zapewnią sklepowi szybkiego zysku.

Dlatego problemy z wynajmem będą miały obiekty zlokalizowane w małych miastach. Jest ich ponad 60 w grupie około 100 zaplanowanych do oddania do 2012 roku.

39-75euro za mkw. to stawki za wynajem powierzchni handlowej

Patrycja Otto
interia.pl Gazeta Prawna
Wtorek, 27 stycznia (08:20)

Kredyt złoty vs. frank vs. euro

Która z walut zwycięży? Przekonaj się sam

KREDYT W ZŁOTYCH

Sytuacja kredytobiorców zadłużonych w złotych wyraźnie poprawiła się od czasu publikacji naszego wspólnego raportu, a raty kredytów mogą obniżyć się nawet o 9 proc. Od 9 grudnia do 19 stycznia stopa trzymiesięcznego WIBOR-u spadła z 6,48 do 5,56 proc., a więc aż o 92 pkt bazowe. W międzyczasie Rada Polityki Pieniężnej obniżyła stopy procentowe w Polsce o 75 pkt bazowych - rynek pieniężny zdyskontował już tę obniżkę i spodziewa się kolejnej - analizuje Emil Szweda z Open Finance. Stąd tak znaczny spadek stopy WIBOR, która znalazła się na najniższym poziomie od roku. Kredyty hipoteczne są więc oprocentowane wyraźnie niższej niż w czasie sprzed nasilenia kryzysu na rynkach finansowych jesienią 2008 roku.

Poniższe wyliczenia mają charakter przykładowy - nikt przecież nie płaci rat kredytów w odstępie 41 dni. Pokazują jednakże wpływ sytuacji na rynku pieniężnym na wysokość rat. Należy przy tym pamiętać, że banki dokonują aktualizacji oprocentowania raz na kwartał, pół roku lub nawet rok. Dlatego spadek stóp procentowych będzie miał faktyczny wpływ na wysokość płaconych rat dopiero po kolejnej aktualizacji oprocentowania.


Open Finance

W przypadku nowych kredytów hipotecznych korzyść nie jest już tak oczywista, ponieważ warunki ich udzielania nieustannie się zmieniają. W tym wypadku obowiązują wyższe średnie marże, a nie można też zapominać, że banki bardzo cenią klientów z wkładem własnym. Ale spadek rynkowych stóp procentowych ma naturalnie wpływ na wysokość rat.


Open Finance

KREDYTY WE FRANKACH

Zadłużeni we frakach szwajcarskich nadal znajdują się pod presją spadającego złotego. Licząc od ostatniego raportu Open Finance z grudnia 2008 r., frank podrożał o 16,8 proc. z ok. 2,50 do 2,92 PLN osiągając najwyższy poziom notowań od pięciu lat. Spadek stopy LIBOR z 1,15 do 0,56 proc. częściowo (połowicznie) amortyzuje tak szybki wzrost kursu franka.


Open Finance

Im większy spadek notowań złotego obecnie, tym większe bezpieczeństwo wśród osób, które dopiero myślą o zaciąganiu kredytów we frankach - wraz ze zbliżaniem się kursu CHF do rekordowo wysokiego poziomu, ewentualna skala dalszych zwyżek powinna być mniejsza - zauważa Emil Szweda.

KREDYTY W EURO

Z analiz Open Finance wynika, że przez ostatni miesiąc stopy procentowe w strefie euro spadły i trzymiesięczny EURIBOR wynosi już 2,45 proc., co przy średniej marży na poziomie 2,50 proc., dawałoby oprocentowanie kredytu hipotecznego na poziomie 4,95 proc. - niewiele więcej niż we franku (obecnie 4,1 proc.) i mniej niż w złotym (7,56 proc.). Niestety dostępność kredytów w euro nadal pozostawia wiele do życzenia (choć generalnie jest większa niż w przypadku kredytów we frankach). Różnica między ratą kredytu w euro i w złotym wynosi obecnie ok. 35 proc., ale ze względu na oczekiwane silniejsze cięcia stóp w NBP niż w ECB różnica ta skurczy się do ok. 15 proc. w połowie roku. Polska wydaje się być nawet dalej od przyjęcia euro niż miesiąc temu, wobec czego zaciąganie tego typu kredytów nadal obarczone jest ryzykiem kursowym. Podobnie jak w przypadku franka - ryzyko to maleje z każdym kolejnym osłabieniem złotego.

INDEX KREDYTOWY OPEN FINANCE RYNEK KREDYTÓW W WYBRANYCH MIASTACH POLSKI W GRUDNIU 2008 R.

Dane przygotowanie na podstawie wniosków kredytowych składanych przez klientów OPEN FINANCE w grudniu 2008 r.


open finance
interia.pl

Kredyt złoty vs. frank vs. euro

Która z walut zwycięży? Przekonaj się sam

KREDYT W ZŁOTYCH

Sytuacja kredytobiorców zadłużonych w złotych wyraźnie poprawiła się od czasu publikacji naszego wspólnego raportu, a raty kredytów mogą obniżyć się nawet o 9 proc. Od 9 grudnia do 19 stycznia stopa trzymiesięcznego WIBOR-u spadła z 6,48 do 5,56 proc., a więc aż o 92 pkt bazowe. W międzyczasie Rada Polityki Pieniężnej obniżyła stopy procentowe w Polsce o 75 pkt bazowych - rynek pieniężny zdyskontował już tę obniżkę i spodziewa się kolejnej - analizuje Emil Szweda z Open Finance. Stąd tak znaczny spadek stopy WIBOR, która znalazła się na najniższym poziomie od roku. Kredyty hipoteczne są więc oprocentowane wyraźnie niższej niż w czasie sprzed nasilenia kryzysu na rynkach finansowych jesienią 2008 roku.

Poniższe wyliczenia mają charakter przykładowy - nikt przecież nie płaci rat kredytów w odstępie 41 dni. Pokazują jednakże wpływ sytuacji na rynku pieniężnym na wysokość rat. Należy przy tym pamiętać, że banki dokonują aktualizacji oprocentowania raz na kwartał, pół roku lub nawet rok. Dlatego spadek stóp procentowych będzie miał faktyczny wpływ na wysokość płaconych rat dopiero po kolejnej aktualizacji oprocentowania.


Open Finance

W przypadku nowych kredytów hipotecznych korzyść nie jest już tak oczywista, ponieważ warunki ich udzielania nieustannie się zmieniają. W tym wypadku obowiązują wyższe średnie marże, a nie można też zapominać, że banki bardzo cenią klientów z wkładem własnym. Ale spadek rynkowych stóp procentowych ma naturalnie wpływ na wysokość rat.


Open Finance

KREDYTY WE FRANKACH

Zadłużeni we frakach szwajcarskich nadal znajdują się pod presją spadającego złotego. Licząc od ostatniego raportu Open Finance z grudnia 2008 r., frank podrożał o 16,8 proc. z ok. 2,50 do 2,92 PLN osiągając najwyższy poziom notowań od pięciu lat. Spadek stopy LIBOR z 1,15 do 0,56 proc. częściowo (połowicznie) amortyzuje tak szybki wzrost kursu franka.


Open Finance

Im większy spadek notowań złotego obecnie, tym większe bezpieczeństwo wśród osób, które dopiero myślą o zaciąganiu kredytów we frankach - wraz ze zbliżaniem się kursu CHF do rekordowo wysokiego poziomu, ewentualna skala dalszych zwyżek powinna być mniejsza - zauważa Emil Szweda.

KREDYTY W EURO

Z analiz Open Finance wynika, że przez ostatni miesiąc stopy procentowe w strefie euro spadły i trzymiesięczny EURIBOR wynosi już 2,45 proc., co przy średniej marży na poziomie 2,50 proc., dawałoby oprocentowanie kredytu hipotecznego na poziomie 4,95 proc. - niewiele więcej niż we franku (obecnie 4,1 proc.) i mniej niż w złotym (7,56 proc.). Niestety dostępność kredytów w euro nadal pozostawia wiele do życzenia (choć generalnie jest większa niż w przypadku kredytów we frankach). Różnica między ratą kredytu w euro i w złotym wynosi obecnie ok. 35 proc., ale ze względu na oczekiwane silniejsze cięcia stóp w NBP niż w ECB różnica ta skurczy się do ok. 15 proc. w połowie roku. Polska wydaje się być nawet dalej od przyjęcia euro niż miesiąc temu, wobec czego zaciąganie tego typu kredytów nadal obarczone jest ryzykiem kursowym. Podobnie jak w przypadku franka - ryzyko to maleje z każdym kolejnym osłabieniem złotego.

INDEX KREDYTOWY OPEN FINANCE RYNEK KREDYTÓW W WYBRANYCH MIASTACH POLSKI W GRUDNIU 2008 R.

Dane przygotowanie na podstawie wniosków kredytowych składanych przez klientów OPEN FINANCE w grudniu 2008 r.


open finance
interia.pl

Stabilne ceny najmu

Wbrew powszechnym przewidywaniom, że zastój na rynku sprzedaży mieszkań spowoduje dalsze wzrosty stawek za najem, wyniki analizy ofert najmu zgłoszonych w serwisie Oferty.net nie potwierdzają takiego trendu. Czynsze, które osiągnęły swój górny pułap we wrześniu i październiku ub. roku tj. na początku roku akademickiego, nie wzrosły lecz przeciwnie - minimalnie spadły. Niższe stawki to efekt zmniejszonego w - stosunku do jesieni - popytu na rynku najmu oraz znaczącego, wynoszącego ok. 40%, wzrostu podaży ofert.

Wbrew powszechnym przewidywaniom, że zastój na rynku sprzedaży mieszkań spowoduje dalsze wzrosty stawek za najem, wyniki analizy ofert najmu zgłoszonych w serwisie Oferty.net nie potwierdzają takiego trendu. Czynsze, które osiągnęły swój górny pułap we wrześniu i październiku ub. roku tj. na początku roku akademickiego, nie wzrosły lecz przeciwnie - minimalnie spadły. Niższe stawki to efekt zmniejszonego w - stosunku do jesieni - popytu na rynku najmu oraz znaczącego, wynoszącego ok. 40%, wzrostu podaży ofert.

Zdaniem Marcina Drogomireckiego z Oferty.net pojawienie się na rynku tak wielu nowych ofert wynajmu mieszkań jest skutkiem problemów ze znalezieniem chętnych na ich zakup. Część właścicieli nie mogąc zbyć swoich nieruchomości za oczekiwaną cenę decyduje się na mniejszy ale stały dochód i oddaje je w najem.

Obecnie wynajęcie kawalerki w Warszawie wiąże się ze średnim miesięcznym wydatkiem na poziomie 1770 PLN. Za mieszkanie 2-pokojowe trzeba zapłacić ok. 2400 PLN/mies. a za 3-pokojowe - ok. 3500 PLN/mies.

Mieszkania większe, zwykle o charakterze apartamentowym lub przeznaczone na funkcje biurowe oferowane są w cenach 5150 PLN/mies. za 4 pokoje i prawie 7000 za lokal 5-pokojowy.

(podane średnie ceny obejmuję opłaty tytułem czynszu dla administracji)


interia.pl Wtorek, 27 stycznia (06:00)

Stabilne ceny najmu

Wbrew powszechnym przewidywaniom, że zastój na rynku sprzedaży mieszkań spowoduje dalsze wzrosty stawek za najem, wyniki analizy ofert najmu zgłoszonych w serwisie Oferty.net nie potwierdzają takiego trendu. Czynsze, które osiągnęły swój górny pułap we wrześniu i październiku ub. roku tj. na początku roku akademickiego, nie wzrosły lecz przeciwnie - minimalnie spadły. Niższe stawki to efekt zmniejszonego w - stosunku do jesieni - popytu na rynku najmu oraz znaczącego, wynoszącego ok. 40%, wzrostu podaży ofert.

Wbrew powszechnym przewidywaniom, że zastój na rynku sprzedaży mieszkań spowoduje dalsze wzrosty stawek za najem, wyniki analizy ofert najmu zgłoszonych w serwisie Oferty.net nie potwierdzają takiego trendu. Czynsze, które osiągnęły swój górny pułap we wrześniu i październiku ub. roku tj. na początku roku akademickiego, nie wzrosły lecz przeciwnie - minimalnie spadły. Niższe stawki to efekt zmniejszonego w - stosunku do jesieni - popytu na rynku najmu oraz znaczącego, wynoszącego ok. 40%, wzrostu podaży ofert.

Zdaniem Marcina Drogomireckiego z Oferty.net pojawienie się na rynku tak wielu nowych ofert wynajmu mieszkań jest skutkiem problemów ze znalezieniem chętnych na ich zakup. Część właścicieli nie mogąc zbyć swoich nieruchomości za oczekiwaną cenę decyduje się na mniejszy ale stały dochód i oddaje je w najem.

Obecnie wynajęcie kawalerki w Warszawie wiąże się ze średnim miesięcznym wydatkiem na poziomie 1770 PLN. Za mieszkanie 2-pokojowe trzeba zapłacić ok. 2400 PLN/mies. a za 3-pokojowe - ok. 3500 PLN/mies.

Mieszkania większe, zwykle o charakterze apartamentowym lub przeznaczone na funkcje biurowe oferowane są w cenach 5150 PLN/mies. za 4 pokoje i prawie 7000 za lokal 5-pokojowy.

(podane średnie ceny obejmuję opłaty tytułem czynszu dla administracji)


interia.pl Wtorek, 27 stycznia (06:00)

Mieszkania tańsze już o 20 proc.

Trwający od kilku miesięcy zastój na rynku nieruchomości zaowocował w grudniu dalszymi spadkami cen mieszkań oferowanych do sprzedaży na rynku wtórnym w największych miastach Polski. Jak wynika z analizy serwisu Oferty.net ich miesięczna skala była największa w Gdańsku - sięgnęła 7,8%. Wyraźnie spadły też oczekiwania sprzedających mieszkania w Białymstoku i Łodzi - w grudniu średnie ceny ofertowe były tam niższe od listopadowych odpowiednio o 6,5 i 4,3%.

Z biegiem czasu coraz wyraźniejsze stają się też różnice cen w zestawieniu rok do roku. W porównaniu z grudniem 2007 najbardziej potaniały mieszkania w Łodzi (-11,1%), Gdańsku (-9,5%) i Wrocławiu (-8,7%).

Najmniejsze spadki cen ofertowych w skali roku odnotowały: Szczecin (-1,4%), Gdynia (-2%) i Sopot (-2,6%). Nieco wyższe niż przed rokiem były w grudniu średnie ceny ofertowe mieszkań w Bydgoszczy (o 2,9%).


WARSZAWA - CENY JAK DWA LATA TEMU

Utrzymujące się stosunkowo długo wysokie ceny ofertowe mieszkań w Warszawie spadły w ostatnim miesiącu o blisko 3% i są obecnie wyższe średnio o 7,1% od średniej z grudnia 2006 r. Jednak będące już codziennością udzielanie przez sprzedających dodatkowych upustów sięgających niekiedy nawet 20% ceny wyjściowej, pozwala stwierdzić, że obecnie w wielu przypadkach ceny transakcyjne kształtują się na poziomie takim, jak przed dwoma laty.

Wspomniane, wysokie upusty towarzyszą w szczególności transakcjom sprzedaży mieszkań o niższym standardzie, wymagających remontów, zlokalizowanych w peryferyjnych dzielnicach jak również tym, które ze względu na wysoką cenę ofertową przez długi czas nie wzbudzały zainteresowania nabywców.


interia.pl Wtorek, 27 stycznia (06:00)

Mieszkania tańsze już o 20 proc.

Trwający od kilku miesięcy zastój na rynku nieruchomości zaowocował w grudniu dalszymi spadkami cen mieszkań oferowanych do sprzedaży na rynku wtórnym w największych miastach Polski. Jak wynika z analizy serwisu Oferty.net ich miesięczna skala była największa w Gdańsku - sięgnęła 7,8%. Wyraźnie spadły też oczekiwania sprzedających mieszkania w Białymstoku i Łodzi - w grudniu średnie ceny ofertowe były tam niższe od listopadowych odpowiednio o 6,5 i 4,3%.

Z biegiem czasu coraz wyraźniejsze stają się też różnice cen w zestawieniu rok do roku. W porównaniu z grudniem 2007 najbardziej potaniały mieszkania w Łodzi (-11,1%), Gdańsku (-9,5%) i Wrocławiu (-8,7%).

Najmniejsze spadki cen ofertowych w skali roku odnotowały: Szczecin (-1,4%), Gdynia (-2%) i Sopot (-2,6%). Nieco wyższe niż przed rokiem były w grudniu średnie ceny ofertowe mieszkań w Bydgoszczy (o 2,9%).


WARSZAWA - CENY JAK DWA LATA TEMU

Utrzymujące się stosunkowo długo wysokie ceny ofertowe mieszkań w Warszawie spadły w ostatnim miesiącu o blisko 3% i są obecnie wyższe średnio o 7,1% od średniej z grudnia 2006 r. Jednak będące już codziennością udzielanie przez sprzedających dodatkowych upustów sięgających niekiedy nawet 20% ceny wyjściowej, pozwala stwierdzić, że obecnie w wielu przypadkach ceny transakcyjne kształtują się na poziomie takim, jak przed dwoma laty.

Wspomniane, wysokie upusty towarzyszą w szczególności transakcjom sprzedaży mieszkań o niższym standardzie, wymagających remontów, zlokalizowanych w peryferyjnych dzielnicach jak również tym, które ze względu na wysoką cenę ofertową przez długi czas nie wzbudzały zainteresowania nabywców.


interia.pl Wtorek, 27 stycznia (06:00)

Bardzo drogi prąd kopnie wszystkich Polaków

Przedsiębiorcy skarżą się na podwyżki cen energii. W tym roku firmy zapłacą nawet o 90 proc. więcej za prąd niż w ubiegłym - pisze "Gazeta Wyborcza". "Będziemy zwalniać ludzi i ograniczać produkcję" - ostrzegają przedsiębiorcy.

"Gdy dostałem rachunek za prąd za styczeń, pomyślałem, że to pomyłka" - opowiada gazecie krakowski piekarz Janusz Halagarda. "Teraz płacę ok. 40 tys. zł miesięcznie, mam płacić aż 20 tys. więcej. Akurat tyle mam miesięcznego zysku"

  • Południowy Koncern Energetyczny SA (PKE) i Zakłady Azotowe Kędzierzyn SA (ZAK) chcą wspólnie wybudować supernowoczesną elektrownię poligeneracyjną z zerową emisją dwutlenku węgla. Elektrownia zlokalizowana w Kędzierzynie zabezpieczy potrzeby ZAK pod względem ciepła i gazu syntezowego.

Przeciw podwyżkom protestują firmy w całej Polsce. Urząd Regulacji Energetyki uwolnił ceny prądu dla przedsiębiorców od 1 stycznia 2008 r. W zeszłym roku prąd dla firm podrożał o 25-30 proc. Biznes, na którego potrzeby idzie ok. 75 proc. zużywanego w Polsce prądu, zniósł tę podwyżkę bez szemrania. Ale w 2009 r. rachunek okazał się bardziej słony - dostawcy prądu domagają się, aby firmy zapłaciły od 40 do 90 proc. więcej.

O tym pisze na swoich łamach wtorkowa "Gazeta Wyborcza".

interia.pl Wtorek, 27 stycznia (07:13)

Bardzo drogi prąd kopnie wszystkich Polaków

Przedsiębiorcy skarżą się na podwyżki cen energii. W tym roku firmy zapłacą nawet o 90 proc. więcej za prąd niż w ubiegłym - pisze "Gazeta Wyborcza". "Będziemy zwalniać ludzi i ograniczać produkcję" - ostrzegają przedsiębiorcy.

"Gdy dostałem rachunek za prąd za styczeń, pomyślałem, że to pomyłka" - opowiada gazecie krakowski piekarz Janusz Halagarda. "Teraz płacę ok. 40 tys. zł miesięcznie, mam płacić aż 20 tys. więcej. Akurat tyle mam miesięcznego zysku"

  • Południowy Koncern Energetyczny SA (PKE) i Zakłady Azotowe Kędzierzyn SA (ZAK) chcą wspólnie wybudować supernowoczesną elektrownię poligeneracyjną z zerową emisją dwutlenku węgla. Elektrownia zlokalizowana w Kędzierzynie zabezpieczy potrzeby ZAK pod względem ciepła i gazu syntezowego.

Przeciw podwyżkom protestują firmy w całej Polsce. Urząd Regulacji Energetyki uwolnił ceny prądu dla przedsiębiorców od 1 stycznia 2008 r. W zeszłym roku prąd dla firm podrożał o 25-30 proc. Biznes, na którego potrzeby idzie ok. 75 proc. zużywanego w Polsce prądu, zniósł tę podwyżkę bez szemrania. Ale w 2009 r. rachunek okazał się bardziej słony - dostawcy prądu domagają się, aby firmy zapłaciły od 40 do 90 proc. więcej.

O tym pisze na swoich łamach wtorkowa "Gazeta Wyborcza".

interia.pl Wtorek, 27 stycznia (07:13)

Łatwiej będzie uzyskać premię

Łatwiej będzie odzyskać pieniądze zablokowane na starych książeczkach mieszkaniowych. Od 1 kwietnia rozszerzona zostanie lista czynności, które przy likwidacji książeczki uprawniają do wypłaty tzw. premii gwarancyjnej.
Takie zmiany wprowadza nowelizacja ustawy o pomocy państwa w spłacie niektórych kredytów mieszkaniowych, która trafiła do podpisu prezydenta. Premia jest specjalnym dodatkiem do pieniędzy zgromadzonych na książeczkach mieszkaniowych wydanych przed 24 października 1990 r.

Jest wypłacana przez bank PKO BP. Aby ją otrzymać, właściciel książeczki musi przeprowadzić inwestycje związane z budową domu lub zakupem mieszkania
Od kwietnia premię będzie można uzyskać przy remontach lokali i domów jednorodzinnych.
Właściciel książeczki będzie mógł dostać premię w przypadku przeprowadzenia remontu polegającego na wymianie stolarki okiennej, instalacji elektrycznej lub gazowej - wskazuje Piotr Styczeń, wiceminister infrastruktury.

Remont będzie mógł dotyczyć mieszkania lub domu jednorodzinnego. Warunkiem koniecznym będzie posiadanie przez właściciela książeczki mieszkaniowej tytułu własności do remontowanej nieruchomości lub spółdzielczego prawa do lokalu lub domu jednorodzinnego.
To oznacza, że z premii nie skorzysta np. najemca - podkreśla wiceminister.

Nowela wprowadza harmonogram uzyskiwania uprawnień do premii w związku z remontem i wpłatami na fundusz remontowy.

Czy prawo do premii gwarancyjnej będzie można nabyć także w razie całkowitej spłaty zadłużenia obciążającego lokal właściciela książeczki mieszkaniowej? Jaka jest procedura wypłaty premii gwarancyjnej na wkład własny? Czy premia będzie przysługiwała przyszłym mieszkańcom TBS-ów?

Ewa Grączewska-Ivanova
Więcej: Gazeta Prawna 27.01.2009 (18) - str.2-3

Łatwiej będzie uzyskać premię

Łatwiej będzie odzyskać pieniądze zablokowane na starych książeczkach mieszkaniowych. Od 1 kwietnia rozszerzona zostanie lista czynności, które przy likwidacji książeczki uprawniają do wypłaty tzw. premii gwarancyjnej.
Takie zmiany wprowadza nowelizacja ustawy o pomocy państwa w spłacie niektórych kredytów mieszkaniowych, która trafiła do podpisu prezydenta. Premia jest specjalnym dodatkiem do pieniędzy zgromadzonych na książeczkach mieszkaniowych wydanych przed 24 października 1990 r.

Jest wypłacana przez bank PKO BP. Aby ją otrzymać, właściciel książeczki musi przeprowadzić inwestycje związane z budową domu lub zakupem mieszkania
Od kwietnia premię będzie można uzyskać przy remontach lokali i domów jednorodzinnych.
Właściciel książeczki będzie mógł dostać premię w przypadku przeprowadzenia remontu polegającego na wymianie stolarki okiennej, instalacji elektrycznej lub gazowej - wskazuje Piotr Styczeń, wiceminister infrastruktury.

Remont będzie mógł dotyczyć mieszkania lub domu jednorodzinnego. Warunkiem koniecznym będzie posiadanie przez właściciela książeczki mieszkaniowej tytułu własności do remontowanej nieruchomości lub spółdzielczego prawa do lokalu lub domu jednorodzinnego.
To oznacza, że z premii nie skorzysta np. najemca - podkreśla wiceminister.

Nowela wprowadza harmonogram uzyskiwania uprawnień do premii w związku z remontem i wpłatami na fundusz remontowy.

Czy prawo do premii gwarancyjnej będzie można nabyć także w razie całkowitej spłaty zadłużenia obciążającego lokal właściciela książeczki mieszkaniowej? Jaka jest procedura wypłaty premii gwarancyjnej na wkład własny? Czy premia będzie przysługiwała przyszłym mieszkańcom TBS-ów?

Ewa Grączewska-Ivanova
Więcej: Gazeta Prawna 27.01.2009 (18) - str.2-3

Drugi dzień umocnienia złotego

We wtorek złoty kontynuuje proces umocnienia do głównych walut. O godzinie 11:36 zarówno kurs USD/PLN, jak i EUR/PLN traciły po 5,6 grosza w stosunku do wczorajszego zamknięcia, testując odpowiednio poziomy 3,2676 zł i 4,3290 zł.
Podstawowym impulsem wzmacniającym złotego (oraz inne waluty regionu), jest poprawa klimatu inwestycyjnego na świecie. Zważywszy, że obecnie nie ma pewności co do trwałości tej poprawy, to spadki polski par póki co należy traktować jako ruch korekcyjny. Warto jednak zwrócić uwagę, że na wykresach pojawiły się pierwsze sygnały, które mogłyby być wstępem do zmiany trendu. Jednak na chwilę obecną to jeszcze zbyt śmiała teza.
W kolejnych godzinach w dalszym wciąż sytuacja na globalnych rynkach finansowych, a więc zmieniające się nastawienie do ryzyka, będzie w głównej mierze kształtować notowania USD/PLN i EUR/PLN. Elementem uzupełniającym będzie natomiast decyzja Rady Polityki Pieniężnej ws. stóp procentowych.

Rynek prognozuje obniżkę stóp o 50 punktów bazowych, co sprowadzi główną stopę do poziomu 4,5 proc. Wydaje się jednak, że cięcie będzie głębsze i sięgnie 75 punktów. Za taką decyzją przemawiają nie tyle coraz częstsze sygnały nasilającego się spowolnienia gospodarczego w Polsce, ale przede wszystkim, ujawniona na grudniowym posiedzeniu determinacja RPP do wspierania wzrostu gospodarczego (wówczas ku zaskoczeniu rynku stopy zostały obniżone o 75 pb).

Przeszkodą w tak dużej obniżce nie powinny natomiast być obawy o dalsze osłabienie złotego. Obecnie zmiany na rynku walutowym nie są funkcją zmian kosztu pieniądza. Spadek stopy referencyjnej do 4,5 proc. jest już w cenach i nie powinien mieć wpływu na rynek walutowy. Większa obniżka może być odczytana jako krok wspierający gospodarkę, co rynek walutowy powinien powitać wzmocnieniem polskiej waluty.

Marcin R. Kiepas
X-Trade Brokers DM S.A.

Https://wgn.pl - aktualne oferty

Oceń nasz serwis

średnia ocen: 4,3

Ten serwis korzysta z mechanizmów cookies (ciasteczka)

| Polityka Cookies