Ze świata nieruchomości - strona 121

Nowoczesny ekoimpregnat

Naukowcy z Instytutu Mechanizacji Budownictwa i Górnictwa Skalnego w Warszawie opracowali ekoimpregnat do elementów budowlanych z kamienia naturalnego. Preparat - w odróżnieniu od większości obecnych na rynku - wnika w strukturę kamienia, nie reaguje z nią chemicznie i chroni ją zaraz po zaaplikowaniu - informuje dyrektor Instytutu, dr Stefan Góralczyk.
Jak mówi Góralczyk, większość preparatów dostępnych na rynku tworzy warstwę zabezpieczającą na powierzchni impregnowanego elementu. "Ekspertyzy wskazują, że takie zabezpieczenia nie zapewniają trwałości okładzin zewnętrznych w dłuższym czasie. W wyniku reakcji chemicznych ze strukturą kamienia niejednokrotnie powodują warstwowe łuszczenie się okładziny już po zamontowaniu jej na budynku" - dodaje.  

Ekoimpregnat z warszawskiego Instytutu zwiększa wytrzymałość mechaniczną, odporność chemiczną i mrozoodporność elementów, nie zmieniając wyglądu ich zewnętrznych powierzchni. Jest też łatwy w użyciu - można go nakładać na powierzchnię pędzlem, natryskowo lub przez zanurzenie.  

Impregnacja to jeden ze sposobów na poprawę parametrów użytkowych elementów budowanych. Podstawowym celem impregnacji jest wyeliminowanie lub ograniczenie migracji wody i pary wodnej w strukturę elementu budowlanego, co ogranicza możliwość jego niszczenia.  

Ekoimpregnat opracowany w Instytucie to wodny zol krzemionkowy wytworzony z krzemionki bezpostaciowej. "Udało się nam uzyskać preparat z odpadowego, taniego chalcedonitu w postaci pyłu powstającego podczas wytwarzania kruszyw chalcedonitowych, który nie może być stosowany jako kruszywo ze względu na drobne uziarnienie. Surowiec został wybrany na podstawie wszechstronnej oceny jego specyficznych własności krystalograficznych, zwłaszcza zwartości krzemionki bezpostaciowej. Spowodowało to gruntowną zmianę technologii rozpuszczania krzemionki w alkaliach" - mówi mgr Elżbieta Uzunow z zespołu badawczego.
dom.wpl

Nie kupuj kostki w worku

Kiedy budujemy wymarzony dom, zastanawiamy się jak zagospodarować teren wokół niego. Jakich materiałów użyć żeby alejki, ścieżki ogrodowe czy podjazdy wytrzymały długie lata, były funkcjonalne i pięknie podkreślały otoczenie. Wybór jest prosty – kostka brukowa.
Kostka brukowa pojawiła się na rynku polskim ok. 20 lat temu. Od tego czasu cieszy się coraz większym zainteresowaniem. Niewątpliwy sukces zawdzięcza ona swojej trwałości, łatwości ułożenia i estetyce. Dziś jest nieodzownym elementem zagospodarowania przestrzeni wokół domów, na podjazdach czy w ogrodach.

Przy wyborze kostki powinniśmy wziąć pod uwagę kilka aspektów, które będą miały decydować o końcowym sukcesie. Najważniejsze jest dobranie odpowiedniej grubości, wielkości, kształtu i rodzaju kostki, którą chcemy wykorzystać. Najlepiej w tej sprawie zgłosić się do brukarza albo do firmy, w której kostkę zamierzamy zakupić.

Grubość i wielkość kostki

Przed przystąpieniem do realizacji planu zakupu kostki brukowej, najważniejsze jest odpowiednie dobranie grubości kostki w zależności od tego, jakie obciążenia będą na nią działały.
Grubość kostki dobieramy pod kątem natężenia ruchu, jaki będzie się po niej odbywał.  W miejscach, gdzie będziemy poruszali się pieszo np.: alejki w ogrodzie, najrozsądniej zastosować cieńszą, cztero- lub sześciocentymetrową kostkę brukową. Na podjeździe albo wjeździe do garażu należy ułożyć kostkę o grubości minimum 6 cm. Jeśli na naszej działce przewidujemy ruch samochodów ciężarowych, musimy wybrać kostkę grubości 8 cm lub więcej.

Wybierając wielkość kostki, musimy wziąć pod uwagę nie tylko estetykę, ale również względy praktyczne. Jeśli układamy wąską alejkę, najlepiej wybrać małą kostkę o prostym wzorze, aby uniknąć jej docinania, a tym samym niepotrzebnego marnowania materiału.
dom.wp

Nie kupuj kostki w worku

Kiedy budujemy wymarzony dom, zastanawiamy się jak zagospodarować teren wokół niego. Jakich materiałów użyć żeby alejki, ścieżki ogrodowe czy podjazdy wytrzymały długie lata, były funkcjonalne i pięknie podkreślały otoczenie. Wybór jest prosty – kostka brukowa.
Kostka brukowa pojawiła się na rynku polskim ok. 20 lat temu. Od tego czasu cieszy się coraz większym zainteresowaniem. Niewątpliwy sukces zawdzięcza ona swojej trwałości, łatwości ułożenia i estetyce. Dziś jest nieodzownym elementem zagospodarowania przestrzeni wokół domów, na podjazdach czy w ogrodach.

Przy wyborze kostki powinniśmy wziąć pod uwagę kilka aspektów, które będą miały decydować o końcowym sukcesie. Najważniejsze jest dobranie odpowiedniej grubości, wielkości, kształtu i rodzaju kostki, którą chcemy wykorzystać. Najlepiej w tej sprawie zgłosić się do brukarza albo do firmy, w której kostkę zamierzamy zakupić.

Grubość i wielkość kostki

Przed przystąpieniem do realizacji planu zakupu kostki brukowej, najważniejsze jest odpowiednie dobranie grubości kostki w zależności od tego, jakie obciążenia będą na nią działały.
Grubość kostki dobieramy pod kątem natężenia ruchu, jaki będzie się po niej odbywał.  W miejscach, gdzie będziemy poruszali się pieszo np.: alejki w ogrodzie, najrozsądniej zastosować cieńszą, cztero- lub sześciocentymetrową kostkę brukową. Na podjeździe albo wjeździe do garażu należy ułożyć kostkę o grubości minimum 6 cm. Jeśli na naszej działce przewidujemy ruch samochodów ciężarowych, musimy wybrać kostkę grubości 8 cm lub więcej.

Wybierając wielkość kostki, musimy wziąć pod uwagę nie tylko estetykę, ale również względy praktyczne. Jeśli układamy wąską alejkę, najlepiej wybrać małą kostkę o prostym wzorze, aby uniknąć jej docinania, a tym samym niepotrzebnego marnowania materiału.
dom.wp

Mieszkanie z licytacji tańsze nawet o 2/3

Trudności z uzyskaniem wystarczająco wysokiego kredytu sprawiają, że coraz więcej osób interesuje się możliwością kupna nieruchomości podczas licytacji komorniczej.
Na przetargach wystawiane są mieszkania należące do osób, które z różnych powodów nie są w stanie spłacić wierzyciela. Takich przypadków jest dziś więcej, bo ludzie tracą pracę lub nie są w stanie płacić rat kredytu zaciągniętego na przykład we frankach szwajcarskich.

W przypadkach gdy wiadomo, że klient nie będzie spłacał kredytu, wszczynana jest procedura egzekucyjna na podstawie bankowego tytułu egzekucyjnego i działań komorników sądowych – mówi Jerzy Bańka, dyrektor ds. legislacyjno-prawnych Związku Banków Polskich.
Wbrew powszechnie panującej opinii nabycie nieruchomości w wyniku licytacji nie wiąże się z większym ryzykiem niż kupno jej od osoby trzeciej.

Można nawet stwierdzić, że ryzyko jest mniejsze, bowiem po przybiciu i zapłacie ceny, własność jest przysądzana postanowieniem przez sąd – tłumaczy Zawisza Wyssogota-Zakrzewski z Kancelarii Prawnej Veritas w Szczecinie.

Wartość licytowanej nieruchomości określana jest przez biegłego rzeczoznawcę majątkowego podczas sporządzania operatu szacunkowego. Cena wywołania, czyli minimalna kwota, za jaką można nabyć nieruchomość przy pierwszej licytacji, wynosi 3/4 sumy oszacowania.

Gdzie można dowiedzieć się o licytacji? Jak przystąpić do licytacji? Co oznacza postanowienie o przysądzeniu własności? Jakie ryzyko łączy się z nabywaniem nieruchomości od komornika?

Daria Stojak, Katarzyna Wójcik-Adamska
Gazeta Prawna

Mieszkanie z licytacji tańsze nawet o 2/3

Trudności z uzyskaniem wystarczająco wysokiego kredytu sprawiają, że coraz więcej osób interesuje się możliwością kupna nieruchomości podczas licytacji komorniczej.
Na przetargach wystawiane są mieszkania należące do osób, które z różnych powodów nie są w stanie spłacić wierzyciela. Takich przypadków jest dziś więcej, bo ludzie tracą pracę lub nie są w stanie płacić rat kredytu zaciągniętego na przykład we frankach szwajcarskich.

W przypadkach gdy wiadomo, że klient nie będzie spłacał kredytu, wszczynana jest procedura egzekucyjna na podstawie bankowego tytułu egzekucyjnego i działań komorników sądowych – mówi Jerzy Bańka, dyrektor ds. legislacyjno-prawnych Związku Banków Polskich.
Wbrew powszechnie panującej opinii nabycie nieruchomości w wyniku licytacji nie wiąże się z większym ryzykiem niż kupno jej od osoby trzeciej.

Można nawet stwierdzić, że ryzyko jest mniejsze, bowiem po przybiciu i zapłacie ceny, własność jest przysądzana postanowieniem przez sąd – tłumaczy Zawisza Wyssogota-Zakrzewski z Kancelarii Prawnej Veritas w Szczecinie.

Wartość licytowanej nieruchomości określana jest przez biegłego rzeczoznawcę majątkowego podczas sporządzania operatu szacunkowego. Cena wywołania, czyli minimalna kwota, za jaką można nabyć nieruchomość przy pierwszej licytacji, wynosi 3/4 sumy oszacowania.

Gdzie można dowiedzieć się o licytacji? Jak przystąpić do licytacji? Co oznacza postanowienie o przysądzeniu własności? Jakie ryzyko łączy się z nabywaniem nieruchomości od komornika?

Daria Stojak, Katarzyna Wójcik-Adamska
Gazeta Prawna

Mostostal Export ma dużo zamówień w Rosji

Wartość portfela zleceń Mostostalu Export na rynku rosyjskim na lata 2009-2010 wynosi ponad 400 mln USD - podała spółka w komentarzu do wyników kwartalnych.

Odnosząc się do aktualnej sytuacji kryzysowej na rynkach finansowych Mostostal Export nie odczuwa żadnych problemów w swojej działalności, a rozwijający się eksport szczególnie na rynku rosyjskim przy posiadanym portfelu zamówień na lata 2009 i 2010 w wysokości ponad 400 mln USD zapewnia stabilną sytuację - napisano w raporcie.

Osłabienie złotego wobec euro i dolara amerykańskiego tworzy dodatkowo bardzo dobrą perspektywę i w świetle przedstawionych faktów zarząd nie widzi zagrożenia w działalności grupy w roku bieżącym i najbliższej przyszłości - dodano.

W 2008 roku Mostostal Export miał 172 mln zł skonsolidowanych przychodów przy zysku netto przypisanym akcjonariuszom jednostki dominującej w wysokości 26,8 mln zł. W 2007 roku było to odpowiednio: 155,6 mln zł i 12,5 mln zł.

interia.pl
pap
 

Mostostal Export ma dużo zamówień w Rosji

Wartość portfela zleceń Mostostalu Export na rynku rosyjskim na lata 2009-2010 wynosi ponad 400 mln USD - podała spółka w komentarzu do wyników kwartalnych.

Odnosząc się do aktualnej sytuacji kryzysowej na rynkach finansowych Mostostal Export nie odczuwa żadnych problemów w swojej działalności, a rozwijający się eksport szczególnie na rynku rosyjskim przy posiadanym portfelu zamówień na lata 2009 i 2010 w wysokości ponad 400 mln USD zapewnia stabilną sytuację - napisano w raporcie.

Osłabienie złotego wobec euro i dolara amerykańskiego tworzy dodatkowo bardzo dobrą perspektywę i w świetle przedstawionych faktów zarząd nie widzi zagrożenia w działalności grupy w roku bieżącym i najbliższej przyszłości - dodano.

W 2008 roku Mostostal Export miał 172 mln zł skonsolidowanych przychodów przy zysku netto przypisanym akcjonariuszom jednostki dominującej w wysokości 26,8 mln zł. W 2007 roku było to odpowiednio: 155,6 mln zł i 12,5 mln zł.

interia.pl
pap
 

Kto się spieszy, ten ... traci

Sytuacja na rynku wtórnym sprzedaży mieszkań wciąż pozostaje bez zmian. Z najnowszej analizy przeprowadzonej przez serwis Oferty.net wynika, że średnie ceny ofertowe mieszkań nadal spadają. Skala obniżek w ostatnim miesiącu nie była jednak wysoka - wyniosła od 2,7% w Opolu do 0,1% w Olsztynie. W przeliczeniu na cenę metra kwadratowego spadek stawek zamykał się w przedziale od symbolicznych 5 PLN do 125 PLN.

Spadki cen mieszkań i utrzymujący się zastój na rynku zaczynają przynosić efekt w postaci spadku podaży nowych ofert. Szybka deprecjacja złotego sprawia, że zamienienie trwałego dobra jakim jest nieruchomość na polską walutę zaczęła mijać się z celem. W dobie kryzysu nawet taniejące nieruchomości pozostają zdecydowanie bezpieczniejszą lokatą kapitału niż akcje na giełdzie czy jednostki funduszy inwestycyjnych. Te bowiem notują kilku- czy kilkunastoprocentowe spadki wartości nawet w ciągu jednego dnia.

Brak atrakcyjnych sposobów zainwestowania kapitału sprawia, że wielu właścicieli odkłada decyzję o wystawieniu do sprzedaży swojej nieruchomości.

Wg Marcina Drogomireckiego z serwisu Oferty.net obecnie na rynek trafiają przede wszystkim mieszkania, których właściciele zmuszeni są do szybkiej sprzedaży w związku z koniecznością uzyskania środków na pokrycie innych wydatków lub zobowiązań. Może to być np. chęć wykończenia zakupionego wcześniej, nowego mieszkania lub konieczność rozliczenia się z deweloperem przy odbiorze mieszkania kupowanego na rynku pierwotnym.

RATY CORAZ NIŻSZE

Kolejny miesiąc przyniósł kontynuację, a nawet przyspieszenie tempa spadku rynkowych stóp procentowych, dzięki czemu w najbliższym czasie możemy spodziewać się dalszego zmniejszenia rat kredytowych nominowanych w złotych - twierdzi Emil Szweda z Open Finance. Tym samym zaczyna zaznaczać się przewaga tego rodzaju kredytów nad walutowymi - tak modnymi w ostatnich latach. Od 19 stycznia (daty opracowania poprzedniego raportu) do 25 lutego trzymiesięczna stopa WIBOR spadła z 5,56 do 4,60 proc. a więc o prawie 96 pkt bazowych. W tym samym czasie Rada Polityki Pieniężnej obniżyła stopy procentowe o 100 punktów (wliczając w to decyzję z 25 lutego). W rezultacie raty kredytów złotowych mogą nadal się obniżać. Gdyby aktualizacji oprocentowania dokonano dziś rata kredytu 30-letniego zmniejszyłaby się o 9,7 proc. w porównaniu do stanu ze stycznia, lub o ok. 60 PLN dla każdych pożyczonych 100 tys. PLN.

Warto zauważyć, że od swojego szczytu w październiku, stopa trzymiesięczna WIBOR, która jest podstawą obliczania oprocentowania większości kredytów złotowych spadła już o 220 pkt (2,2 pkt proc.) przyczyniając się do spadku rat kredytów złotowych o ok. 20 proc. w przypadku kredytów zaciągniętych przed jesiennym nasileniem kryzysu (lub o ok. 146 PLN dla każdych pożyczonych 100 tys. PLN), a w przypadku nowych kredytów złotowych (z wyższymi marżami) spadek rat wynosi 18,9 proc. lub 149 PLN dla każdych pożyczanych 100 tys. PLN.

FRANK NADAL STRASZY

Od naszego ostatniego wspólnego raportu trzymiesięczna stopa LIBOR dla franka szwajcarskiego spadła z 0,56 do 0,5 proc. i od kilku tygodni stabilizuje się w tych okolicach. Oprocentowanie kredytów we frankach pozostaje więc na historycznie niskim poziomie i zdaniem Emila Szwedy z Open Finance najprawdopodobniej niższe już nie będzie (w każdym razie potencjał dalszej zniżki jest mocno ograniczony). To była ta lepsza wiadomość. Druga jest znacznie gorsza, bo w tym samym czasie kurs franka wzrósł o kolejne 7,9 proc. do 3,12 PLN (sięgając nawet 3,30 PLN) przyczyniając się do wzrostu rat kredytów.

W tym przypadku nie da się wyznaczyć precyzyjnie wysokości rat kredytów już istniejących, ponieważ ostateczny wynik zależy od kursu, przy jakim kredyt był zaciągany. Na pewno można powiedzieć, że uwzględniając spadek stopy LIBOR o 6 pkt bazowych i wzrost kursu franka o 7,9 proc., raty kredytów wzrosły od 19 stycznia o 7,0 proc.

Od sierpnia 2008 r., kiedy kurs franka wynosił 2,0 PLN, trzymiesięczna stopa LIBOR dla CHF sięgała 2,8 proc., raty kredytów we frankach wzrosły o ok. 16 proc., pomimo wzrostu kursu o 56 proc. od tego czasu. Obniżki stóp procentowych w Narodowym Banku Szwajcarii zadziałały więc jak poduszka amortyzacyjna, choć obecnie jej możliwości łagodzenia skutków osłabienia złotego dla kredytobiorców się wyczerpują.

Jak pokazują dane Open Finance, nowe kredyty we frankach pozostają ofertą ekskluzywną, dostępną dla osób o bardzo wysokich dochodach.

PERSPEKTYWY

W przypadku kredytów złotowych dalszy spadek rat ma ograniczony charakter - wzrost kursów walutowych ogranicza możliwości Rady Polityki Pieniężnej w dalszym obniżaniu stóp procentowych. Proceder ten będzie kontynuowany pod warunkiem opanowania sytuacji na rynku walutowym. W dłuższej perspektywie (6-12 miesięcy) można spodziewać się dalszego spadku oprocentowania kredytów złotowych, a tym samym także spadku rat. Można się spodziewać, że w II półroczu raty kredytów złotowych (30-letnich) mogą być o kolejnych 10 proc. niższe niż obecnie (dotyczy zarówno kredytów nowych, jak i zaciągniętych przed jesienią 2008 r.).

W przypadku kredytów we frankach perspektywy nie są tak jednoznaczne. W krótkim terminie ryzyko walutowe pozostaje wysokie pomimo działań podjętych przez rząd i NBP w celu stabilizacji notowań. Wpływ czynników międzynarodowych może być zbyt silny, by uspokoić notowania złotego. Może im natomiast sprzyjać konsekwentne dążenie do wprowadzenia Polski do strefy euro, co powinno wspierać złotego w dłuższym okresie.

Open Finance

interia.pl/Sobota, 28 lutego (06:00)

Kto się spieszy, ten ... traci

Sytuacja na rynku wtórnym sprzedaży mieszkań wciąż pozostaje bez zmian. Z najnowszej analizy przeprowadzonej przez serwis Oferty.net wynika, że średnie ceny ofertowe mieszkań nadal spadają. Skala obniżek w ostatnim miesiącu nie była jednak wysoka - wyniosła od 2,7% w Opolu do 0,1% w Olsztynie. W przeliczeniu na cenę metra kwadratowego spadek stawek zamykał się w przedziale od symbolicznych 5 PLN do 125 PLN.

Spadki cen mieszkań i utrzymujący się zastój na rynku zaczynają przynosić efekt w postaci spadku podaży nowych ofert. Szybka deprecjacja złotego sprawia, że zamienienie trwałego dobra jakim jest nieruchomość na polską walutę zaczęła mijać się z celem. W dobie kryzysu nawet taniejące nieruchomości pozostają zdecydowanie bezpieczniejszą lokatą kapitału niż akcje na giełdzie czy jednostki funduszy inwestycyjnych. Te bowiem notują kilku- czy kilkunastoprocentowe spadki wartości nawet w ciągu jednego dnia.

Brak atrakcyjnych sposobów zainwestowania kapitału sprawia, że wielu właścicieli odkłada decyzję o wystawieniu do sprzedaży swojej nieruchomości.

Wg Marcina Drogomireckiego z serwisu Oferty.net obecnie na rynek trafiają przede wszystkim mieszkania, których właściciele zmuszeni są do szybkiej sprzedaży w związku z koniecznością uzyskania środków na pokrycie innych wydatków lub zobowiązań. Może to być np. chęć wykończenia zakupionego wcześniej, nowego mieszkania lub konieczność rozliczenia się z deweloperem przy odbiorze mieszkania kupowanego na rynku pierwotnym.

RATY CORAZ NIŻSZE

Kolejny miesiąc przyniósł kontynuację, a nawet przyspieszenie tempa spadku rynkowych stóp procentowych, dzięki czemu w najbliższym czasie możemy spodziewać się dalszego zmniejszenia rat kredytowych nominowanych w złotych - twierdzi Emil Szweda z Open Finance. Tym samym zaczyna zaznaczać się przewaga tego rodzaju kredytów nad walutowymi - tak modnymi w ostatnich latach. Od 19 stycznia (daty opracowania poprzedniego raportu) do 25 lutego trzymiesięczna stopa WIBOR spadła z 5,56 do 4,60 proc. a więc o prawie 96 pkt bazowych. W tym samym czasie Rada Polityki Pieniężnej obniżyła stopy procentowe o 100 punktów (wliczając w to decyzję z 25 lutego). W rezultacie raty kredytów złotowych mogą nadal się obniżać. Gdyby aktualizacji oprocentowania dokonano dziś rata kredytu 30-letniego zmniejszyłaby się o 9,7 proc. w porównaniu do stanu ze stycznia, lub o ok. 60 PLN dla każdych pożyczonych 100 tys. PLN.

Warto zauważyć, że od swojego szczytu w październiku, stopa trzymiesięczna WIBOR, która jest podstawą obliczania oprocentowania większości kredytów złotowych spadła już o 220 pkt (2,2 pkt proc.) przyczyniając się do spadku rat kredytów złotowych o ok. 20 proc. w przypadku kredytów zaciągniętych przed jesiennym nasileniem kryzysu (lub o ok. 146 PLN dla każdych pożyczonych 100 tys. PLN), a w przypadku nowych kredytów złotowych (z wyższymi marżami) spadek rat wynosi 18,9 proc. lub 149 PLN dla każdych pożyczanych 100 tys. PLN.

FRANK NADAL STRASZY

Od naszego ostatniego wspólnego raportu trzymiesięczna stopa LIBOR dla franka szwajcarskiego spadła z 0,56 do 0,5 proc. i od kilku tygodni stabilizuje się w tych okolicach. Oprocentowanie kredytów we frankach pozostaje więc na historycznie niskim poziomie i zdaniem Emila Szwedy z Open Finance najprawdopodobniej niższe już nie będzie (w każdym razie potencjał dalszej zniżki jest mocno ograniczony). To była ta lepsza wiadomość. Druga jest znacznie gorsza, bo w tym samym czasie kurs franka wzrósł o kolejne 7,9 proc. do 3,12 PLN (sięgając nawet 3,30 PLN) przyczyniając się do wzrostu rat kredytów.

W tym przypadku nie da się wyznaczyć precyzyjnie wysokości rat kredytów już istniejących, ponieważ ostateczny wynik zależy od kursu, przy jakim kredyt był zaciągany. Na pewno można powiedzieć, że uwzględniając spadek stopy LIBOR o 6 pkt bazowych i wzrost kursu franka o 7,9 proc., raty kredytów wzrosły od 19 stycznia o 7,0 proc.

Od sierpnia 2008 r., kiedy kurs franka wynosił 2,0 PLN, trzymiesięczna stopa LIBOR dla CHF sięgała 2,8 proc., raty kredytów we frankach wzrosły o ok. 16 proc., pomimo wzrostu kursu o 56 proc. od tego czasu. Obniżki stóp procentowych w Narodowym Banku Szwajcarii zadziałały więc jak poduszka amortyzacyjna, choć obecnie jej możliwości łagodzenia skutków osłabienia złotego dla kredytobiorców się wyczerpują.

Jak pokazują dane Open Finance, nowe kredyty we frankach pozostają ofertą ekskluzywną, dostępną dla osób o bardzo wysokich dochodach.

PERSPEKTYWY

W przypadku kredytów złotowych dalszy spadek rat ma ograniczony charakter - wzrost kursów walutowych ogranicza możliwości Rady Polityki Pieniężnej w dalszym obniżaniu stóp procentowych. Proceder ten będzie kontynuowany pod warunkiem opanowania sytuacji na rynku walutowym. W dłuższej perspektywie (6-12 miesięcy) można spodziewać się dalszego spadku oprocentowania kredytów złotowych, a tym samym także spadku rat. Można się spodziewać, że w II półroczu raty kredytów złotowych (30-letnich) mogą być o kolejnych 10 proc. niższe niż obecnie (dotyczy zarówno kredytów nowych, jak i zaciągniętych przed jesienią 2008 r.).

W przypadku kredytów we frankach perspektywy nie są tak jednoznaczne. W krótkim terminie ryzyko walutowe pozostaje wysokie pomimo działań podjętych przez rząd i NBP w celu stabilizacji notowań. Wpływ czynników międzynarodowych może być zbyt silny, by uspokoić notowania złotego. Może im natomiast sprzyjać konsekwentne dążenie do wprowadzenia Polski do strefy euro, co powinno wspierać złotego w dłuższym okresie.

Open Finance

interia.pl/Sobota, 28 lutego (06:00)

Luty na rynku nieruchomości

Kilka ostatnich miesięcy to duże zamieszanie na rynku nieruchomości. Coraz niższe ceny mieszkań, ograniczenia w udzielaniu kredytów hipotecznych, problemy deweloperów ze sprzedażą - pod tym względem luty w niczym nie różnił się od poprzednich miesięcy.

Wyniki podobne do styczniowych

Chociaż nie mamy jeszcze konkretnych danych dotyczących zmian cen nieruchomości w lutym, możemy spodziewać się, że wyniki podobne będą do tych styczniowych. Z raportu na temat rynku nieruchomości Open Finance i Oferty.net wynika, że ceny mieszkań w styczniu w największych miastach Polski nieznacznie się zmieniły. Największy spadek w stosunku do grudni 2008r. zanotowano w Opolu (-2,7 proc.), a najmniejszy w Olsztynie (-0,1 proc.). W Warszawie ceny zmniejszyły się o 0,3 proc., we Wrocławiu o 0,7 proc., a w Krakowie zaledwie 0,2 proc. Cena metra kwadratowego w tych miastach wynosi odpowiednio 9 144 zł, 6 824 zł i 7 358 zł. Te niewielkie zmiany pokazują, że osoby sprzedające mieszkania na rynku wtórnym nie są jeszcze chętne do obniżania cen wyjściowych. Jednak sytuacja na rynku pozwala nabywcom na negocjacje, których efektem są nawet kilkunastoprocentowe obniżki cen. Widać to w raporcie cen transakcyjnych Open Finance, według którego średnia cena sprzedawanego mieszkania w Warszawie w styczniu wynosiła 8 182 zł, czyli o ponad 10 proc. mniej niż cena ofertowa z raportu przygotowanego z portalem Oferty.net. Podobnie sytuacja wygląda w innych miastach, gdzie różnica między cenami ofertowymi a transakcyjnymi waha się od kilku do kilkunastu procent.

Zaczęli na szczycie boomu

W lutym zostało ogłoszonych przez Główny Urząd Statystyczny kilka znaczących informacji dla rynku nieruchomości. W połowie miesiąca dowiedzieliśmy się, że w styczniu oddano do użytkowania 19 541 mieszkań, czyli o 33,5 proc. więcej niż rok wcześniej. Są to jednak mieszkania, których budowa została rozpoczęta dwa, trzy lata temu, czyli na szczycie boomu. W kolejnych miesiącach liczba ta powinna być coraz mniejsza, jednak w całym 2009 roku możemy spodziewać się, że zostanie oddanych do użytku niewiele mniej mieszkań niż w roku ubiegłym (ponad 165 tys.). Jest to oczywiście efekt inwestycji rozpoczętych w 2007 i 2008 roku.

Ważną informacją jest też to, że o ponad połowę (w stosunku do zeszłego roku) spadła liczba rozpoczętych inwestycji. Z danych GUS wynika, że w styczniu rozpoczęła się budowa tylko 2,6 tys. mieszkań. Jest to zgodne z zapowiedziami deweloperów, którzy wstrzymują większość zaplanowanych na ten rok projektów (efektem tego będzie zdecydowanie mniejsza liczba oddawanych mieszkań od 2010 roku). Zachowanie takie jest logiczne, biorąc pod uwagę, jak dużo jest w tej chwili na rynku mieszkań niesprzedanych. Szacuje się, że w samej Warszawie deweloperzy mają ponad 16 tys. mieszkań, na różnych etapach budowy, których nie udało im się sprzedać. Dopiero kiedy część tych lokali znajdzie swych nabywców, nowe projekty będą mogły zostać "odmrożone".

Wstrzymywanie inwestycji nie wystarczy

Ostatnią ważną informacją podaną przez GUS w lutym jest liczba pozwoleń na budowę mieszkań wydanych w styczniu. W stosunku do zeszłego roku spadła ona o 14,1 proc. i wyniosła 12 558 sztuk. Jest to kolejny dowód na to, że deweloperzy faktycznie ograniczają swoje projekty.

Jednak samo wstrzymywanie inwestycji nie wystarczy, aby ożywić rynek nieruchomości. Znacznie osłabiona zdolność kredytowa Polaków bezpośrednio przełożyła się na spadek zawieranych transakcji, co zmusiło deweloperów do obniżenia cen. Jeszcze kilka miesięcy temu trzeba było się bardzo starać, aby otrzymać jakikolwiek upust, teraz deweloperzy sami proponują niższe ceny i robią wszystko, aby zatrzymać przy sobie klienta. Jest to dobra informacja dla osób planujących zakup nieruchomości, ponieważ ceny zaczynają być coraz bardziej "normalne".

Aleksandra Szarek

Specjalista Rynku Nieruchomości, Home Broker

interia.pl/Piątek, 27 lutego (14:44)

Luty na rynku nieruchomości

Kilka ostatnich miesięcy to duże zamieszanie na rynku nieruchomości. Coraz niższe ceny mieszkań, ograniczenia w udzielaniu kredytów hipotecznych, problemy deweloperów ze sprzedażą - pod tym względem luty w niczym nie różnił się od poprzednich miesięcy.

Wyniki podobne do styczniowych

Chociaż nie mamy jeszcze konkretnych danych dotyczących zmian cen nieruchomości w lutym, możemy spodziewać się, że wyniki podobne będą do tych styczniowych. Z raportu na temat rynku nieruchomości Open Finance i Oferty.net wynika, że ceny mieszkań w styczniu w największych miastach Polski nieznacznie się zmieniły. Największy spadek w stosunku do grudni 2008r. zanotowano w Opolu (-2,7 proc.), a najmniejszy w Olsztynie (-0,1 proc.). W Warszawie ceny zmniejszyły się o 0,3 proc., we Wrocławiu o 0,7 proc., a w Krakowie zaledwie 0,2 proc. Cena metra kwadratowego w tych miastach wynosi odpowiednio 9 144 zł, 6 824 zł i 7 358 zł. Te niewielkie zmiany pokazują, że osoby sprzedające mieszkania na rynku wtórnym nie są jeszcze chętne do obniżania cen wyjściowych. Jednak sytuacja na rynku pozwala nabywcom na negocjacje, których efektem są nawet kilkunastoprocentowe obniżki cen. Widać to w raporcie cen transakcyjnych Open Finance, według którego średnia cena sprzedawanego mieszkania w Warszawie w styczniu wynosiła 8 182 zł, czyli o ponad 10 proc. mniej niż cena ofertowa z raportu przygotowanego z portalem Oferty.net. Podobnie sytuacja wygląda w innych miastach, gdzie różnica między cenami ofertowymi a transakcyjnymi waha się od kilku do kilkunastu procent.

Zaczęli na szczycie boomu

W lutym zostało ogłoszonych przez Główny Urząd Statystyczny kilka znaczących informacji dla rynku nieruchomości. W połowie miesiąca dowiedzieliśmy się, że w styczniu oddano do użytkowania 19 541 mieszkań, czyli o 33,5 proc. więcej niż rok wcześniej. Są to jednak mieszkania, których budowa została rozpoczęta dwa, trzy lata temu, czyli na szczycie boomu. W kolejnych miesiącach liczba ta powinna być coraz mniejsza, jednak w całym 2009 roku możemy spodziewać się, że zostanie oddanych do użytku niewiele mniej mieszkań niż w roku ubiegłym (ponad 165 tys.). Jest to oczywiście efekt inwestycji rozpoczętych w 2007 i 2008 roku.

Ważną informacją jest też to, że o ponad połowę (w stosunku do zeszłego roku) spadła liczba rozpoczętych inwestycji. Z danych GUS wynika, że w styczniu rozpoczęła się budowa tylko 2,6 tys. mieszkań. Jest to zgodne z zapowiedziami deweloperów, którzy wstrzymują większość zaplanowanych na ten rok projektów (efektem tego będzie zdecydowanie mniejsza liczba oddawanych mieszkań od 2010 roku). Zachowanie takie jest logiczne, biorąc pod uwagę, jak dużo jest w tej chwili na rynku mieszkań niesprzedanych. Szacuje się, że w samej Warszawie deweloperzy mają ponad 16 tys. mieszkań, na różnych etapach budowy, których nie udało im się sprzedać. Dopiero kiedy część tych lokali znajdzie swych nabywców, nowe projekty będą mogły zostać "odmrożone".

Wstrzymywanie inwestycji nie wystarczy

Ostatnią ważną informacją podaną przez GUS w lutym jest liczba pozwoleń na budowę mieszkań wydanych w styczniu. W stosunku do zeszłego roku spadła ona o 14,1 proc. i wyniosła 12 558 sztuk. Jest to kolejny dowód na to, że deweloperzy faktycznie ograniczają swoje projekty.

Jednak samo wstrzymywanie inwestycji nie wystarczy, aby ożywić rynek nieruchomości. Znacznie osłabiona zdolność kredytowa Polaków bezpośrednio przełożyła się na spadek zawieranych transakcji, co zmusiło deweloperów do obniżenia cen. Jeszcze kilka miesięcy temu trzeba było się bardzo starać, aby otrzymać jakikolwiek upust, teraz deweloperzy sami proponują niższe ceny i robią wszystko, aby zatrzymać przy sobie klienta. Jest to dobra informacja dla osób planujących zakup nieruchomości, ponieważ ceny zaczynają być coraz bardziej "normalne".

Aleksandra Szarek

Specjalista Rynku Nieruchomości, Home Broker

interia.pl/Piątek, 27 lutego (14:44)

Hotel, biura, galerie i lofty - pomysły na nową rolę górniczej wieży

Luksusowy hotel, biura, sale wystawowe, centrum konferencyjne i sportowe lub tzw. lofty, czyli apartamenty mieszkalne w poprzemysłowych wnętrzach, mogą w przyszłości wypełnić wnętrze zabytkowej wieży górniczego szybu "Krystyna" w Bytomiu.

Na 200-hektarowym terenie wokół mają powstać m.in. domy i obiekty handlowe. Spoiwem całości ma być pole golfowe. Wsparcie dla projektu deklarują władze Bytomia, widząc w nim szansę na rozwój miasta.

Charakterystyczna, ceglana wieża "Krystyny" to perła modernistycznej architektury przemysłowej. Pochodzi z końca lat 20. ubiegłego wieku. Kształtem przypomina olbrzymi górniczy młot (tzw. pyrlik), bo jej szczyt jest szerszy od podstawy. Blisko dwa lata temu wieżę kupił prywatny inwestor. W piątek zaprezentowano cztery koncepcje jej zagospodarowania. Wybór jednej z nich ma nastąpić do połowy roku.

"Z dużą nadzieją i radością patrzymy na ten projekt. Cieszymy się, kibicujemy i oczywiście będziemy go wspierać. To szansa nie tylko na zrewitalizowanie kolejnego terenu poprzemysłowego po kopalni "Szombierki", ale także na rozwój miasta" - podkreślił prezydent Bytomia, Piotr Koj.

Przypomniał, że wieża "Krystyna" to obiekt unikatowy w skali europejskiej, położony zaledwie 400 m od dworca kolejowego w Bytomiu i ok. kilometr od centrum miasta. Samorządowcy przychylnie patrzą na pomysł stworzenia tam centrum hotelowo-kongresowego, które - jak mówił Koj - jest w Bytomiu bardzo potrzebne.

Widoczna z wielu punktów Bytomia i okolicznych miast wieża ma 57 metrów - tyle co 15-piętrowy wieżowiec. Jedna z koncepcji jej adaptacji zakłada wybudowanie obok drugiej, nowoczesnej wieży, która pomieści m.in. pięciogwiazdkowy hotel. Inny pomysł to budowa nowoczesnego obiektu wewnątrz historycznego szybu. Różne koncepcje łączy m.in. wizja restauracji na szycie wieży, skąd można będzie podziwiać panoramę Śląska.

W zamyśle właściciela terenu, firmy Armada Development, "Krystyna" ma być znakiem rozpoznawczym nowej dzielnicy miasta, która ma powstać na 200-hektarowym, poprzemysłowym terenie na pograniczu Bytomia, Rudy Śląskiej i Świętochłowic. Do inwestora należy obecnie ok. 85 hektarów, pozostałą część zamierza kupić od samorządu i górniczych spółek.

- Zakładamy, że ok. 20 proc. terenu, w pobliżu ulicy Zabrzańskiej, będzie przeznaczone na cele komercyjne, ok. 30 proc. zajmie jedno- i wielorodzinne budownictwo mieszkaniowe, a ok. 50 proc. - tereny rekreacyjne, w tym pełnowymiarowe pole golfowe, służące przede wszystkim podniesieniu atrakcyjności całego terenu - wyjaśnił prezes firmy Marek Mutke.

Według współwłaściciela spółki, znanego śląskiego biznesmena Michał Goliego, pole golfowe z 18 dołkami zajmie ok. 60 hektarów. Czas jego budowy ocenił na 7-8 lat. Najbliższe dwa lata będą poświęcone na przygotowanie planów i dokumentacji. Punktem wyjścia będzie plan zagospodarowania przestrzennego, nad którym samorządowcy, we współpracy z inwestorem, dopiero pracują.

Prace przy adaptacji "Krystyny" mogą zacząć się wcześniej. Inwestor stara się o środki z resortu kultury na dokumentację. Jeżeli okaże się, że Stadion Śląski w Chorzowie będzie jedną z aren piłkarskich mistrzostw Europy, ewentualny hotel w "Krystynie" oraz towarzyszące mu SPA mają być gotowe jeszcze przed Euro 2012.

Trwają też rozmowy z inwestorami zainteresowanymi budową w tym miejscu obiektów handlowych i usługowych. Jak powiedział Mutke, dwie umowy w tej sprawie są już podpisane, a dwie kolejne w trakcie negocjacji. Obiekty komercyjne mają być jednym z czynników przyciągających kolejnych inwestorów na tereny wokół "Krystyny".

- Pierwszym krokiem będzie wybór koncepcji. Potem musi powstać precyzyjny program, mający oparcie w dokumentacji i planie zagospodarowania przestrzennego. Taką kompletną wizję chcemy przedstawić firmom inwestującym w branżę hotelarską, lofty czy powierzchnie biurowe. Sami jako firma nie będziemy inwestorem tego obiektu - wyjaśnił Goli.

Zastrzegł, że projekt ma charakter wieloletni, a jego koszty będą zależeć od tego, co ostatecznie tam powstanie. - Wszystko zależy od popytu, który obecnie badamy - powiedział Goli. Przyznał, że prace nad biznesplanem części mieszkaniowej są obecnie zawieszone z powodu kryzysu w branży deweloperskiej.

Właścicielami spółki Armada Development są: Michał Goli, którego spółka kupiła wieżę "Krystyna" i położone w pobliżu tereny, oraz wrocławska spółka Toya (dostawca m.in. elektronarzędzi), która m.in. tworzy osiedle i pole golfowe pod Wrocławiem. Goli, znany na Śląsku głównie jako diler samochodów, kupił "Krystynę" w 2007 roku za ok. 2,8 mln zł. W ubiegłym roku spółka dokupiła ponad 70 ha poprzemysłowych terenów za ponad 23 mln zł.

źródło informacji: PAP

interia.pl/Piątek, 27 lutego (14:57)

Hotel, biura, galerie i lofty - pomysły na nową rolę górniczej wieży

Luksusowy hotel, biura, sale wystawowe, centrum konferencyjne i sportowe lub tzw. lofty, czyli apartamenty mieszkalne w poprzemysłowych wnętrzach, mogą w przyszłości wypełnić wnętrze zabytkowej wieży górniczego szybu "Krystyna" w Bytomiu.

Na 200-hektarowym terenie wokół mają powstać m.in. domy i obiekty handlowe. Spoiwem całości ma być pole golfowe. Wsparcie dla projektu deklarują władze Bytomia, widząc w nim szansę na rozwój miasta.

Charakterystyczna, ceglana wieża "Krystyny" to perła modernistycznej architektury przemysłowej. Pochodzi z końca lat 20. ubiegłego wieku. Kształtem przypomina olbrzymi górniczy młot (tzw. pyrlik), bo jej szczyt jest szerszy od podstawy. Blisko dwa lata temu wieżę kupił prywatny inwestor. W piątek zaprezentowano cztery koncepcje jej zagospodarowania. Wybór jednej z nich ma nastąpić do połowy roku.

"Z dużą nadzieją i radością patrzymy na ten projekt. Cieszymy się, kibicujemy i oczywiście będziemy go wspierać. To szansa nie tylko na zrewitalizowanie kolejnego terenu poprzemysłowego po kopalni "Szombierki", ale także na rozwój miasta" - podkreślił prezydent Bytomia, Piotr Koj.

Przypomniał, że wieża "Krystyna" to obiekt unikatowy w skali europejskiej, położony zaledwie 400 m od dworca kolejowego w Bytomiu i ok. kilometr od centrum miasta. Samorządowcy przychylnie patrzą na pomysł stworzenia tam centrum hotelowo-kongresowego, które - jak mówił Koj - jest w Bytomiu bardzo potrzebne.

Widoczna z wielu punktów Bytomia i okolicznych miast wieża ma 57 metrów - tyle co 15-piętrowy wieżowiec. Jedna z koncepcji jej adaptacji zakłada wybudowanie obok drugiej, nowoczesnej wieży, która pomieści m.in. pięciogwiazdkowy hotel. Inny pomysł to budowa nowoczesnego obiektu wewnątrz historycznego szybu. Różne koncepcje łączy m.in. wizja restauracji na szycie wieży, skąd można będzie podziwiać panoramę Śląska.

W zamyśle właściciela terenu, firmy Armada Development, "Krystyna" ma być znakiem rozpoznawczym nowej dzielnicy miasta, która ma powstać na 200-hektarowym, poprzemysłowym terenie na pograniczu Bytomia, Rudy Śląskiej i Świętochłowic. Do inwestora należy obecnie ok. 85 hektarów, pozostałą część zamierza kupić od samorządu i górniczych spółek.

- Zakładamy, że ok. 20 proc. terenu, w pobliżu ulicy Zabrzańskiej, będzie przeznaczone na cele komercyjne, ok. 30 proc. zajmie jedno- i wielorodzinne budownictwo mieszkaniowe, a ok. 50 proc. - tereny rekreacyjne, w tym pełnowymiarowe pole golfowe, służące przede wszystkim podniesieniu atrakcyjności całego terenu - wyjaśnił prezes firmy Marek Mutke.

Według współwłaściciela spółki, znanego śląskiego biznesmena Michał Goliego, pole golfowe z 18 dołkami zajmie ok. 60 hektarów. Czas jego budowy ocenił na 7-8 lat. Najbliższe dwa lata będą poświęcone na przygotowanie planów i dokumentacji. Punktem wyjścia będzie plan zagospodarowania przestrzennego, nad którym samorządowcy, we współpracy z inwestorem, dopiero pracują.

Prace przy adaptacji "Krystyny" mogą zacząć się wcześniej. Inwestor stara się o środki z resortu kultury na dokumentację. Jeżeli okaże się, że Stadion Śląski w Chorzowie będzie jedną z aren piłkarskich mistrzostw Europy, ewentualny hotel w "Krystynie" oraz towarzyszące mu SPA mają być gotowe jeszcze przed Euro 2012.

Trwają też rozmowy z inwestorami zainteresowanymi budową w tym miejscu obiektów handlowych i usługowych. Jak powiedział Mutke, dwie umowy w tej sprawie są już podpisane, a dwie kolejne w trakcie negocjacji. Obiekty komercyjne mają być jednym z czynników przyciągających kolejnych inwestorów na tereny wokół "Krystyny".

- Pierwszym krokiem będzie wybór koncepcji. Potem musi powstać precyzyjny program, mający oparcie w dokumentacji i planie zagospodarowania przestrzennego. Taką kompletną wizję chcemy przedstawić firmom inwestującym w branżę hotelarską, lofty czy powierzchnie biurowe. Sami jako firma nie będziemy inwestorem tego obiektu - wyjaśnił Goli.

Zastrzegł, że projekt ma charakter wieloletni, a jego koszty będą zależeć od tego, co ostatecznie tam powstanie. - Wszystko zależy od popytu, który obecnie badamy - powiedział Goli. Przyznał, że prace nad biznesplanem części mieszkaniowej są obecnie zawieszone z powodu kryzysu w branży deweloperskiej.

Właścicielami spółki Armada Development są: Michał Goli, którego spółka kupiła wieżę "Krystyna" i położone w pobliżu tereny, oraz wrocławska spółka Toya (dostawca m.in. elektronarzędzi), która m.in. tworzy osiedle i pole golfowe pod Wrocławiem. Goli, znany na Śląsku głównie jako diler samochodów, kupił "Krystynę" w 2007 roku za ok. 2,8 mln zł. W ubiegłym roku spółka dokupiła ponad 70 ha poprzemysłowych terenów za ponad 23 mln zł.

źródło informacji: PAP

interia.pl/Piątek, 27 lutego (14:57)

Deweloperzy chcą obniżenia cen

Firmy deweloperskie domagają się od wykonawców obniżenia cen wykonywanych robót. W przeciwnym wypadku grożą zerwaniem współpracy przy kolejnych inwestycjach.
Większość dużych deweloperów opublikowała w tym tygodniu wyniki finansowe za ostatni kwartał 2008 roku. Generalnie wszyscy mówią o załamaniu na rynku i o wstrzymaniu w tym roku wszystkich nowych inwestycji. Dom Development, który przed rokiem sprzedawał w kwartale prawie 900 mieszkań, w ostatnim kwartale 2008 roku sprzedał tylko 71 lokali. W tym samym okresie Pol- nord sprzedał tylko 57 mieszkań. Deweloperzy szukają więc oszczędności. Najczęściej, zwalniając pracowników i starając się obniżyć stawki wykonawcom.

Szacuje się, że przy inwestycjach mieszkaniowych łączny koszt robocizny to ok. 25 proc. kosztów całej inwestycji.

- Nie ukrywam, że negocjujemy z wykonawcami wartość podpisanych kontraktów i terminy zapłaty. Te uzyskiwane przez nas obniżki są na poziomie kilku procent - mówi Jarosław Szanajca, prezes Dom Development.

Teoretycznie wykonawca może odmówić zgody na obniżenie jego stawek, bo ma podpisaną umowę, jednak każdy ma świadomość, że na rynku jest kryzys.

- Wykonawca wie, że możemy go nie zaprosić do następnej inwestycji - przyznaje prezes Szanajca.

Tych inwestycji w tym roku będzie bardzo mało, więc firmy budowlane bardzo często godzą się pracować za mniejsze pieniądze i zgadzają się na wydłużenie terminów zapłaty. Na nieco inne rozwiązanie zdecydował się Pol- nord.

- Nie mamy generalnego wykonawcy, sami wszystko nadzorujemy. Dzięki temu można zaoszczędzić nawet 10-15 proc. kosztów robocizny - mówi Jacek Kaliszuk z Polnordu.

W tej sytuacji renegocjowanie umów z wykonawcami jest niepotrzebne. Ale stawki za roboty spadają też w Pol- nordzie.

- Firmy budowlane za chwilę obniżą swoją marżę z 4-5 proc. do 1-2 proc. Może nawet zejdą do zera - uważa prezes firmy Wojciech Ciurzyński.

Za to deweloperzy mimo kryzysu w oficjalnych dokumentach chwalą się bardzo wysoką marżą.

- Nasza marża w IV kw. ubiegłego roku spadła do 36,7 proc. - chwali się prezes Szanajca. Za to prezes Pol- nordu zapowiada, że marża deweloperska będzie spadała.

- Schodzimy z naszą marżą do 10 proc. - mówi Wojciech Ciurzyński.

Nawet w okresie wielkiego boomu mieszkaniowego dwa lata temu wykonawcy nie mieli tak dużej marży.

Roman Grzyb
interia.pl/
Piątek, 27 lutego (07:44)

Deweloperzy chcą obniżenia cen

Firmy deweloperskie domagają się od wykonawców obniżenia cen wykonywanych robót. W przeciwnym wypadku grożą zerwaniem współpracy przy kolejnych inwestycjach.
Większość dużych deweloperów opublikowała w tym tygodniu wyniki finansowe za ostatni kwartał 2008 roku. Generalnie wszyscy mówią o załamaniu na rynku i o wstrzymaniu w tym roku wszystkich nowych inwestycji. Dom Development, który przed rokiem sprzedawał w kwartale prawie 900 mieszkań, w ostatnim kwartale 2008 roku sprzedał tylko 71 lokali. W tym samym okresie Pol- nord sprzedał tylko 57 mieszkań. Deweloperzy szukają więc oszczędności. Najczęściej, zwalniając pracowników i starając się obniżyć stawki wykonawcom.

Szacuje się, że przy inwestycjach mieszkaniowych łączny koszt robocizny to ok. 25 proc. kosztów całej inwestycji.

- Nie ukrywam, że negocjujemy z wykonawcami wartość podpisanych kontraktów i terminy zapłaty. Te uzyskiwane przez nas obniżki są na poziomie kilku procent - mówi Jarosław Szanajca, prezes Dom Development.

Teoretycznie wykonawca może odmówić zgody na obniżenie jego stawek, bo ma podpisaną umowę, jednak każdy ma świadomość, że na rynku jest kryzys.

- Wykonawca wie, że możemy go nie zaprosić do następnej inwestycji - przyznaje prezes Szanajca.

Tych inwestycji w tym roku będzie bardzo mało, więc firmy budowlane bardzo często godzą się pracować za mniejsze pieniądze i zgadzają się na wydłużenie terminów zapłaty. Na nieco inne rozwiązanie zdecydował się Pol- nord.

- Nie mamy generalnego wykonawcy, sami wszystko nadzorujemy. Dzięki temu można zaoszczędzić nawet 10-15 proc. kosztów robocizny - mówi Jacek Kaliszuk z Polnordu.

W tej sytuacji renegocjowanie umów z wykonawcami jest niepotrzebne. Ale stawki za roboty spadają też w Pol- nordzie.

- Firmy budowlane za chwilę obniżą swoją marżę z 4-5 proc. do 1-2 proc. Może nawet zejdą do zera - uważa prezes firmy Wojciech Ciurzyński.

Za to deweloperzy mimo kryzysu w oficjalnych dokumentach chwalą się bardzo wysoką marżą.

- Nasza marża w IV kw. ubiegłego roku spadła do 36,7 proc. - chwali się prezes Szanajca. Za to prezes Pol- nordu zapowiada, że marża deweloperska będzie spadała.

- Schodzimy z naszą marżą do 10 proc. - mówi Wojciech Ciurzyński.

Nawet w okresie wielkiego boomu mieszkaniowego dwa lata temu wykonawcy nie mieli tak dużej marży.

Roman Grzyb
interia.pl/
Piątek, 27 lutego (07:44)

Ukarać spekulantów

Polska nie powinna na siłę poszukiwać refinansowania zagranicznych zobowiązań, bo tego typu działania mogą jedynie ułatwić wycofanie się inwestorów zagranicznych. Nauczką za spekulacje walutowe powinno być usunięcie tych, którzy tych spekulacji się dopuścili. Wielką nieroztropnością byłoby, aby ci, którzy spekulowali i mieli szansę na nadzwyczajne zyski, obecnie korzystali z pomocy publicznej, kosztem bardziej odpowiedzialnych podatników.
Ostatnie doniesienia agencyjne pokazują, że państwa koncentrują się obecnie na przygotowaniach do kwietniowego spotkania Grupy G20. Chodzi zarówno o kształtowanie stanowiska europejskiego, jak i też uzgodnienia stanowiska amerykańsko-chińskiego. Propozycje europejskie są ograniczone i dotyczą m.in. znaczącego wzmocnienia kapitałowego Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW), po to by ten mógł bardziej efektywnie pomagać państwom wschodzącym w łagodzeniu kryzysu walutowego. Charakterystyczny jest brak Polski jako członka Grupy G20, jak też fakt, że jesteśmy jednym z potencjalnych podmiotów, które możliwe, że będą zmuszone do skorzystania z tego wsparcia, mimo że w praktyce będzie ono oznaczało ułatwienie wycofania się kapitału zagranicznego z naszego kraju.

Wysychająca rzeka
Coraz głośniej dyskutuje się o sytuacji powrotu kapitału do państw wierzycielskich z krajów peryferyjnych. Według Instytutu Finansów Międzynarodowych wartość strumienia netto pożyczek banków komercyjnych dla gospodarek wschodzących spadła z 410 mld USD w 2007 r. do 67 mld zł w 2008 r. Przewiduje się dalszy jego znaczący spadek. To, co niepokojące to podobieństwo obecnej sytuacji do wycofywania się funduszy w 1998 r. podczas kryzysu azjatyckiego, który poprzedził gwałtowny wzrost wartości kredytów udzielanych sektorowi prywatnemu, denominowanych w większości w walutach obcych, co w konsekwencji doprowadziło do późniejszego załamania. Jednak o ile tamtejszemu kryzysowi towarzyszył rozwój gospodarki światowej, to teraz mamy sytuację zdecydowanie bardziej niekorzystną, w której nie ma widocznych lokomotyw wzrostu na świecie.

Złoty spada, dług rośnie
Tymczasem banki strefy euro niechętne dalszemu rolowaniu swoich wierzytelności mają największe ekspozycje w Europie Środkowo-Wschodniej. Ich wierzytelności sięgają 1,5 bln USD, co stanowi ok. 90 proc. całkowitej ekspozycji banków zagranicznych przypadających na cały region. Niepokojące jest to, że w najbliższych 3 miesiącach wartość zapadalnych długów wyniesie w Polsce ok. 23 mld USD. Proces osłabienia złotego prowadzi również do rekordowego wzrostu długu Skarbu Państwa. Dług ten wzrósł na koniec 2008 r. do poziomu 570 mld zł, w ciągu ostatniego roku aż o 70 mld zł. Ten najszybszy od dekady wzrost zadłużenia, jak i wzrosty wartości kredytów hipotecznych są efektem silnego osłabienia złotówki.

Zadłużeni obywatele

Wielkość zadłużenia na nieruchomości, jeżeli chodzi o kredyty walutowe na koniec stycznia wyniosła ponad 145,3 mld zł. Wzrosło ono względem grudnia o 11 mld zł. Jest to znacząca kwota, jeśli wziąć pod uwagę, że całość wartości kredytów na nieruchomości na koniec stycznia wynosiła 208,8 mld zł. Ten wzrost wartości negatywnie odbija się na wskaźnikach wypłacalności banków, bo szybki przyrost wartości aktywów z powodu wzrostu wartości wyrażonej w złotych kredytów już udzielonych powoduje osłabienie wskaźnika wypłacalności. To w konsekwencji nasila dalsze osłabienie aktywności kredytowej.

Polska wie lepiej?

W sytuacji kryzysowej państwa wierzycielskie podejmują racjonalne decyzje o zmniejszeniu fluktuacji aktywności gospodarczej poprzez zwiększenie deficytów budżetowych i podejmowanie olbrzymich inwestycji w sferze publicznej. W miejsce kredytowego zasilania gospodarki, gdy zmniejsza się aktywność kredytowa instytucji finansowych, dług zaciągają państwa. W Polsce jest odmiennie. Nie dość, że następuje zmniejszenie kredytowania przez instytucje finansowe, to również państwo stara się zmniejszyć swoje wydatki, jednocześnie oskarżając innych, którzy reagują w sposób klasyczny o wydrenowanie światowego kapitału. Niestety, ale i w tym przypadku brak kompetencji zbiera kosztowne żniwo. Przez lata przeorientowano się na zagraniczne zasilanie kapitałowe, wyprzedano polskie przedsiębiorstwa i banki, jak i wypchnięto zasilanie kredytowe i emisję długu za granicę, i to bez podjęcia odpowiednich zabezpieczeń instytucjonalnych, jak i regulacyjnych.
Krótkowzroczność

Jeśli porównamy naszą sytuację bardzo niewysokiego zadłużenia (Japonia 173 proc. PKB) i jednocześnie bardzo wysokiego zapotrzebowania pożyczkowego, to jest to przykład wyjątkowej krótkowzroczności. Weźmy na przykład Stany Zjednoczone, które będą miały obecnie deficyt w wysokości ok. 1,3 bln USD i ok. 10 proc. PKB, i jednocześnie olbrzymie zapotrzebowanie pożyczkowe szacowane między 1,5 bln – 2,5 bln USD. Widać jednak wyraźnie, że do obecnej sytuacji przygotowywały się aktywnie, co najmniej od II poł. 2007 r. Z danych amerykańskiego Ministerstwa Skarbu wynika wyraźnie, że wydłużano zapadalność wypuszczanych obligacji amerykańskich. Amerykanie zaprzestali od połowy 2007 r. emisji obligacji o krótszej zapadalności m.in. po to, aby nie było konieczności rolowania długu. Emitowali jedynie obligacje 10-letnie i 30-letnie. Dopiero od ostatniego kwartału 2008 r. wrócili do obligacji 3 i 5-letnich, a od końca lutego przywrócili też sprzedaż obligacji 7-letnich, które po raz ostatni były sprzedawane w 1993 r.

Nie było źle
Polskie zarządzanie długiem na przełomie 2005 i 2006 r. również znacząco przedłużało zapadalność emitowanych obligacji. W tym celu utworzono specjalną „poduszkę” w wysokości ok. 20 mld zł, w celu oddziaływania na rentowność, jak i sprzedaż obligacji o dłuższej zapadalności. Były to działania bardzo skuteczne, gdyż doprowadziły do zmniejszenia kosztów obsługi długu o 2,3 mld zł w ujęciu rocznym i czterokrotnego obniżenia prowizji przy emisji euroobligacji.

USA potrzebuje Chin

W reakcji na wzrost rentowności obligacji 10-letnich z poziomu 2 proc. pod koniec grudnia do 3 proc. obecnie nastąpiło oświadczenie FED, że podejmie decyzję o ich skupowaniu, jeżeli okaże się to skutecznym środkiem do obniżenia ich rentowności. Na razie jednak to Hilary Clinton podczas swojej pierwszej podróży zagranicznej, która kończy się w Chinach, gorąco zachęca do dalszego kupowania obligacji amerykańskich przez Chiny, stwierdzając, że zarówno Chiny, jak i Stany Zjednoczone będą albo naprawdę rosły, albo spadały razem. Wizyta poświęcona jest temu, by największy światowy posiadacz obligacji amerykańskich, który na koniec roku miał ich na kwotę 696,2 mld USD nadal znaczną cześć swoich rezerw, szacowanych na poziomie 1,95 bln, a więc prawie 29 proc. światowych zasobów, inwestował w wypuszczane obligacje, po to by ułatwić finansowanie planu Obamy. Tego typu zachęty mają wspomóc działania antykryzysowe administracji amerykańskiej, gdyż z 5,5 bln długu amerykańskiego ponad połowa jest zainwestowana za granicą, a to właśnie państwa Dalekiego Wschodu posiadają rezerwy walutowe w wysokości 3,5 bln USD i od tego, w jakie waluty będą inwestowały zależą możliwości działań antykryzysowych różnych krajów.

Polska i Chiny – niemożliwe?

A przecież na początku 2006 r. także do Polski zaproszono przedstawicieli Chin, krajów Dalekiego Wschodu, jak i Zatoki Perskiej, by zaprezentować im możliwości zdywersyfikowania rezerw poprzez inwestycje w polskie obligacje. Szkoda, że działania z tego okresu nie były kontynuowane w celu polepszenia sytuacji kredytowej Polski, czego obecna sytuacja jest ewidentnym świadectwem.

Amerykańska lekcja

Z oświadczenia FED, jak i wypowiedzi prof. Nailla Fergusona z Harvardu o konieczności interwencji FED w przypadku spadku zapotrzebowania zagranicznego na amerykańskie obligacje, wynika istotna nauka dla Polski. Nie powinniśmy na siłę poszukiwać środków dewizowych na refinansowanie zagranicznych zobowiązań póki posiadamy własną walutę, bo tego typu działania mogą jedynie ułatwić wycofanie się inwestorów zagranicznych. Tegoroczny poziom płatności publicznych jest komfortowo niski, bo jeśli chodzi o rządowe płatności dewizowe to wynoszą one zaledwie 5,2 mld euro. Pozostałe środki powinny pochodzić ze źródeł prywatnych i prywatnych starań.

Kto uratuje spekulantów?

Nauczką za spekulacje walutowe powinno być usunięcie tych, którzy tych spekulacji się dopuścili. Natomiast ustawowo powinniśmy być przygotowani do tego, że jedynie właściciele tych przedsiębiorstw i banków powinni ponieść finansowe konsekwencje swoich nieodpowiedzialnych i spekulacyjnych działań. Państwo powinno zadbać, aby przedsiębiorstwa, których aktywność jest zyskowna oraz ma pozytywne przepływy gotówkowe, nie upadały, lecz jedynie właściciele długu przejmowali ich udziały kapitałowe. Wielką nieroztropnością byłoby, aby ci którzy spekulowali i mieli szansę na nadzwyczajne zyski, obecnie korzystali z pomocy publicznej, kosztem bardziej odpowiedzialnych podatników. Pomoc państwa powinna koncentrować się na wsparciu najuboższych, których dotknął kryzys, mimo że go w żadnym przypadku nie sprowokowali. Należy podjąć takie działania, by nie okazała się prawdą konkluzja Katinki Barysch, wicedyrektora Center for European Reform, z lutowego „Financial Timsa”: „Jeżeli jednak reakcja [krajów Europy Środkowo-Wschodniej] będzie błędna, to jej perspektywy wzrostu mogą pozostać niewykorzystane, politycy staną się eurosceptykami, a robotnicy spakują manatki i przeniosą się na Zachód”.

Cezary Mech
Autor jest doradcą prezesa NBP i byłym podsekretarzem stanu w Ministerstwie Finansów

Powyższy tekst stanowi wyraz osobistych opinii i poglądów autora i nie odzwierciedla stanowiska instytucji, z którą jest związany zawodowo.
wp.pl/
Gazeta Finansowa | 26.02.2009 | 17:49

Ukarać spekulantów

Polska nie powinna na siłę poszukiwać refinansowania zagranicznych zobowiązań, bo tego typu działania mogą jedynie ułatwić wycofanie się inwestorów zagranicznych. Nauczką za spekulacje walutowe powinno być usunięcie tych, którzy tych spekulacji się dopuścili. Wielką nieroztropnością byłoby, aby ci, którzy spekulowali i mieli szansę na nadzwyczajne zyski, obecnie korzystali z pomocy publicznej, kosztem bardziej odpowiedzialnych podatników.
Ostatnie doniesienia agencyjne pokazują, że państwa koncentrują się obecnie na przygotowaniach do kwietniowego spotkania Grupy G20. Chodzi zarówno o kształtowanie stanowiska europejskiego, jak i też uzgodnienia stanowiska amerykańsko-chińskiego. Propozycje europejskie są ograniczone i dotyczą m.in. znaczącego wzmocnienia kapitałowego Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW), po to by ten mógł bardziej efektywnie pomagać państwom wschodzącym w łagodzeniu kryzysu walutowego. Charakterystyczny jest brak Polski jako członka Grupy G20, jak też fakt, że jesteśmy jednym z potencjalnych podmiotów, które możliwe, że będą zmuszone do skorzystania z tego wsparcia, mimo że w praktyce będzie ono oznaczało ułatwienie wycofania się kapitału zagranicznego z naszego kraju.

Wysychająca rzeka
Coraz głośniej dyskutuje się o sytuacji powrotu kapitału do państw wierzycielskich z krajów peryferyjnych. Według Instytutu Finansów Międzynarodowych wartość strumienia netto pożyczek banków komercyjnych dla gospodarek wschodzących spadła z 410 mld USD w 2007 r. do 67 mld zł w 2008 r. Przewiduje się dalszy jego znaczący spadek. To, co niepokojące to podobieństwo obecnej sytuacji do wycofywania się funduszy w 1998 r. podczas kryzysu azjatyckiego, który poprzedził gwałtowny wzrost wartości kredytów udzielanych sektorowi prywatnemu, denominowanych w większości w walutach obcych, co w konsekwencji doprowadziło do późniejszego załamania. Jednak o ile tamtejszemu kryzysowi towarzyszył rozwój gospodarki światowej, to teraz mamy sytuację zdecydowanie bardziej niekorzystną, w której nie ma widocznych lokomotyw wzrostu na świecie.

Złoty spada, dług rośnie
Tymczasem banki strefy euro niechętne dalszemu rolowaniu swoich wierzytelności mają największe ekspozycje w Europie Środkowo-Wschodniej. Ich wierzytelności sięgają 1,5 bln USD, co stanowi ok. 90 proc. całkowitej ekspozycji banków zagranicznych przypadających na cały region. Niepokojące jest to, że w najbliższych 3 miesiącach wartość zapadalnych długów wyniesie w Polsce ok. 23 mld USD. Proces osłabienia złotego prowadzi również do rekordowego wzrostu długu Skarbu Państwa. Dług ten wzrósł na koniec 2008 r. do poziomu 570 mld zł, w ciągu ostatniego roku aż o 70 mld zł. Ten najszybszy od dekady wzrost zadłużenia, jak i wzrosty wartości kredytów hipotecznych są efektem silnego osłabienia złotówki.

Zadłużeni obywatele

Wielkość zadłużenia na nieruchomości, jeżeli chodzi o kredyty walutowe na koniec stycznia wyniosła ponad 145,3 mld zł. Wzrosło ono względem grudnia o 11 mld zł. Jest to znacząca kwota, jeśli wziąć pod uwagę, że całość wartości kredytów na nieruchomości na koniec stycznia wynosiła 208,8 mld zł. Ten wzrost wartości negatywnie odbija się na wskaźnikach wypłacalności banków, bo szybki przyrost wartości aktywów z powodu wzrostu wartości wyrażonej w złotych kredytów już udzielonych powoduje osłabienie wskaźnika wypłacalności. To w konsekwencji nasila dalsze osłabienie aktywności kredytowej.

Polska wie lepiej?

W sytuacji kryzysowej państwa wierzycielskie podejmują racjonalne decyzje o zmniejszeniu fluktuacji aktywności gospodarczej poprzez zwiększenie deficytów budżetowych i podejmowanie olbrzymich inwestycji w sferze publicznej. W miejsce kredytowego zasilania gospodarki, gdy zmniejsza się aktywność kredytowa instytucji finansowych, dług zaciągają państwa. W Polsce jest odmiennie. Nie dość, że następuje zmniejszenie kredytowania przez instytucje finansowe, to również państwo stara się zmniejszyć swoje wydatki, jednocześnie oskarżając innych, którzy reagują w sposób klasyczny o wydrenowanie światowego kapitału. Niestety, ale i w tym przypadku brak kompetencji zbiera kosztowne żniwo. Przez lata przeorientowano się na zagraniczne zasilanie kapitałowe, wyprzedano polskie przedsiębiorstwa i banki, jak i wypchnięto zasilanie kredytowe i emisję długu za granicę, i to bez podjęcia odpowiednich zabezpieczeń instytucjonalnych, jak i regulacyjnych.
Krótkowzroczność

Jeśli porównamy naszą sytuację bardzo niewysokiego zadłużenia (Japonia 173 proc. PKB) i jednocześnie bardzo wysokiego zapotrzebowania pożyczkowego, to jest to przykład wyjątkowej krótkowzroczności. Weźmy na przykład Stany Zjednoczone, które będą miały obecnie deficyt w wysokości ok. 1,3 bln USD i ok. 10 proc. PKB, i jednocześnie olbrzymie zapotrzebowanie pożyczkowe szacowane między 1,5 bln – 2,5 bln USD. Widać jednak wyraźnie, że do obecnej sytuacji przygotowywały się aktywnie, co najmniej od II poł. 2007 r. Z danych amerykańskiego Ministerstwa Skarbu wynika wyraźnie, że wydłużano zapadalność wypuszczanych obligacji amerykańskich. Amerykanie zaprzestali od połowy 2007 r. emisji obligacji o krótszej zapadalności m.in. po to, aby nie było konieczności rolowania długu. Emitowali jedynie obligacje 10-letnie i 30-letnie. Dopiero od ostatniego kwartału 2008 r. wrócili do obligacji 3 i 5-letnich, a od końca lutego przywrócili też sprzedaż obligacji 7-letnich, które po raz ostatni były sprzedawane w 1993 r.

Nie było źle
Polskie zarządzanie długiem na przełomie 2005 i 2006 r. również znacząco przedłużało zapadalność emitowanych obligacji. W tym celu utworzono specjalną „poduszkę” w wysokości ok. 20 mld zł, w celu oddziaływania na rentowność, jak i sprzedaż obligacji o dłuższej zapadalności. Były to działania bardzo skuteczne, gdyż doprowadziły do zmniejszenia kosztów obsługi długu o 2,3 mld zł w ujęciu rocznym i czterokrotnego obniżenia prowizji przy emisji euroobligacji.

USA potrzebuje Chin

W reakcji na wzrost rentowności obligacji 10-letnich z poziomu 2 proc. pod koniec grudnia do 3 proc. obecnie nastąpiło oświadczenie FED, że podejmie decyzję o ich skupowaniu, jeżeli okaże się to skutecznym środkiem do obniżenia ich rentowności. Na razie jednak to Hilary Clinton podczas swojej pierwszej podróży zagranicznej, która kończy się w Chinach, gorąco zachęca do dalszego kupowania obligacji amerykańskich przez Chiny, stwierdzając, że zarówno Chiny, jak i Stany Zjednoczone będą albo naprawdę rosły, albo spadały razem. Wizyta poświęcona jest temu, by największy światowy posiadacz obligacji amerykańskich, który na koniec roku miał ich na kwotę 696,2 mld USD nadal znaczną cześć swoich rezerw, szacowanych na poziomie 1,95 bln, a więc prawie 29 proc. światowych zasobów, inwestował w wypuszczane obligacje, po to by ułatwić finansowanie planu Obamy. Tego typu zachęty mają wspomóc działania antykryzysowe administracji amerykańskiej, gdyż z 5,5 bln długu amerykańskiego ponad połowa jest zainwestowana za granicą, a to właśnie państwa Dalekiego Wschodu posiadają rezerwy walutowe w wysokości 3,5 bln USD i od tego, w jakie waluty będą inwestowały zależą możliwości działań antykryzysowych różnych krajów.

Polska i Chiny – niemożliwe?

A przecież na początku 2006 r. także do Polski zaproszono przedstawicieli Chin, krajów Dalekiego Wschodu, jak i Zatoki Perskiej, by zaprezentować im możliwości zdywersyfikowania rezerw poprzez inwestycje w polskie obligacje. Szkoda, że działania z tego okresu nie były kontynuowane w celu polepszenia sytuacji kredytowej Polski, czego obecna sytuacja jest ewidentnym świadectwem.

Amerykańska lekcja

Z oświadczenia FED, jak i wypowiedzi prof. Nailla Fergusona z Harvardu o konieczności interwencji FED w przypadku spadku zapotrzebowania zagranicznego na amerykańskie obligacje, wynika istotna nauka dla Polski. Nie powinniśmy na siłę poszukiwać środków dewizowych na refinansowanie zagranicznych zobowiązań póki posiadamy własną walutę, bo tego typu działania mogą jedynie ułatwić wycofanie się inwestorów zagranicznych. Tegoroczny poziom płatności publicznych jest komfortowo niski, bo jeśli chodzi o rządowe płatności dewizowe to wynoszą one zaledwie 5,2 mld euro. Pozostałe środki powinny pochodzić ze źródeł prywatnych i prywatnych starań.

Kto uratuje spekulantów?

Nauczką za spekulacje walutowe powinno być usunięcie tych, którzy tych spekulacji się dopuścili. Natomiast ustawowo powinniśmy być przygotowani do tego, że jedynie właściciele tych przedsiębiorstw i banków powinni ponieść finansowe konsekwencje swoich nieodpowiedzialnych i spekulacyjnych działań. Państwo powinno zadbać, aby przedsiębiorstwa, których aktywność jest zyskowna oraz ma pozytywne przepływy gotówkowe, nie upadały, lecz jedynie właściciele długu przejmowali ich udziały kapitałowe. Wielką nieroztropnością byłoby, aby ci którzy spekulowali i mieli szansę na nadzwyczajne zyski, obecnie korzystali z pomocy publicznej, kosztem bardziej odpowiedzialnych podatników. Pomoc państwa powinna koncentrować się na wsparciu najuboższych, których dotknął kryzys, mimo że go w żadnym przypadku nie sprowokowali. Należy podjąć takie działania, by nie okazała się prawdą konkluzja Katinki Barysch, wicedyrektora Center for European Reform, z lutowego „Financial Timsa”: „Jeżeli jednak reakcja [krajów Europy Środkowo-Wschodniej] będzie błędna, to jej perspektywy wzrostu mogą pozostać niewykorzystane, politycy staną się eurosceptykami, a robotnicy spakują manatki i przeniosą się na Zachód”.

Cezary Mech
Autor jest doradcą prezesa NBP i byłym podsekretarzem stanu w Ministerstwie Finansów

Powyższy tekst stanowi wyraz osobistych opinii i poglądów autora i nie odzwierciedla stanowiska instytucji, z którą jest związany zawodowo.
wp.pl/
Gazeta Finansowa | 26.02.2009 | 17:49

Opcje: firmy idą do sądu

Na początku przyszłego tygodnia firmy, które wpadły w długi z powodu niekorzystnych umów na opcje walutowe, złożą pierwsze pozwy przeciw bankom. Pisze o tym "Rzeczpospolita".
Dziennik dowiedział się, że firmy, które po załamaniu się wartości złotego poniosły wielomilionowe straty, będą przed sądami cywilnymi walczyć o unieważnienie umów na opcje.
Przedsiębiorcy, którym grozi bankructwo, nie chcą dopuścić do grożącej im superszybkiej egzekucji, dlatego też liczą na uzyskanie sądowego wstrzymania procedur komorniczych.

Wcześniej Stowarzyszenie na rzecz Obrony Polskich Przedsiębiorstw złożyło w prokuraturze zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez sześć banków, które miały nie podawać pełnej informacji o opcjach.

Więcej w "Rzeczpospolitej".

wp.pl/
IAR 2009-02-28 (01:10)

Opcje: firmy idą do sądu

Na początku przyszłego tygodnia firmy, które wpadły w długi z powodu niekorzystnych umów na opcje walutowe, złożą pierwsze pozwy przeciw bankom. Pisze o tym "Rzeczpospolita".
Dziennik dowiedział się, że firmy, które po załamaniu się wartości złotego poniosły wielomilionowe straty, będą przed sądami cywilnymi walczyć o unieważnienie umów na opcje.
Przedsiębiorcy, którym grozi bankructwo, nie chcą dopuścić do grożącej im superszybkiej egzekucji, dlatego też liczą na uzyskanie sądowego wstrzymania procedur komorniczych.

Wcześniej Stowarzyszenie na rzecz Obrony Polskich Przedsiębiorstw złożyło w prokuraturze zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez sześć banków, które miały nie podawać pełnej informacji o opcjach.

Więcej w "Rzeczpospolitej".

wp.pl/
IAR 2009-02-28 (01:10)

Warto wziąć kredyt w euro, ale tylko z niską marżą

Zaciągnięcie dziś kredytu w euro może okazać się korzystniejsze w ostatecznym rozliczeniu od zaciągnięcia kredytu w złotych, o ile ten pierwszy będzie miał marżę z dolnego przedziału obecnej oferty bankowej. Pokusą może być potencjalny dochód z różnic kursowych.
W związku z toczącą się dyskusją na temat terminu przyjęcia przez Polskę euro Expander sprawdził, jaka waluta kredytu hipotecznego – złoty czy euro – może okazać się dla kredytobiorcy korzystniejsza. Sprawdziliśmy, jakie są różnice w wysokości oprocentowania, a także policzyliśmy, ile w sumie spłacą kapitału i odsetek osoby, która dziś zaciągną kredyt w złotych oraz w euro, uwzględniając, że ten pierwszy za kilka lat również stanie się kredytem w euro.
Kluczową sprawą dla oceny opłacalności wyboru kredytu w euro i w złotych będzie to, po jakim kursie Polska wejdzie do strefy euro, a wcześniej, jaki kurs parytetowy zostanie ustalony w okresie pobytu w mechanizmie ERM2. Praktyka krajów, które już przyjęły euro, ostatnio Słowacji, pokazuje, że w okresie pobytu w ERM2 kurs parytetowy może ulec zmianie (korona słowacka umocniła się w czasie pobytu w ERM2 o ok. 20%). Dla potrzeby naszych obliczeń przyjmijmy, że Polska wejdzie do strefy euro po kursie 4 zł za euro, a więc średni kurs do momentu przyjęcia euro może wynieść ok. 4,35 zł. Nastąpi to zgodnie z ostatnimi doniesieniami prasowymi, w styczniu 2014 r. Dla uproszczenia załóżmy również, że w okresie spłaty stopa LIBOR dla euro pozostanie na stałym poziomie, natomiast spread między stopą LIBOR a stopą WIBOR (stopa referencyjna dla kredytów w złotych) będzie stopniowo zmniejszać się w miarę zbliżania się daty akcesji Polski do strefy euro (znowu dla uproszczenia przyjmijmy, że w okresie do stycznia 2014 r. WIBOR będzie równy dzisiejszej średniej stopy LIBOR i WIBOR, czyli wyniesie 3,18%).

Ogromne rozbieżności w ofercie banków

Średnia marża kredytów w euro na kwotę 300 tys. zł (na 30 lat z 25% wkładu własnego) wynosi obecnie ok. 3,76% - wynika z zestawienia Expandera. Utrzymują się jednak znaczne rozbieżności w ofertach poszczególnych banków. Z tego względu lepszą od średniej miarą jest mediana (wartość środkowa), która wynosi 3,08%. Najniższa marża kredytów w euro wynosi obecnie 1,1% i oferuje ją Deutsche Bank. Natomiast najwyższa to aż 6,77% i jest to oferta PKO BP.

Marże kredytów w EUR

Nazwa banku

Marża

Deutsche Bank PBC

1,10%

Nordea

2,70%

DNB Nord

2,70%

Kredyt Bank

2,75%

Bank Pekao

2,80%

Bank BPH

2,95%

Bank BGŻ

3,20%

Polbank EFG

3,60%

GE Money Bank

3,70%

Mbank

6,20%

MultiBank

6,60%

PKO Bank Polski

6,77%

Średnia

3,76%

Mediana

3,08%

Po dodaniu do marż stawki bazowej (LIBOR EUR 3M) na poziomie 1,83% okazuje się, że oprocentowanie kredytu w euro może wynosić od 2,93% aż do 8,6%. Tymczasem oprocentowanie kredytów złotych jest zwykle wyższe i może wynosić od 5,6% do 11,13% (marża od 1,07% do 6,6%, WIBOR 4,53% ). Trzeba jednak zaznaczyć, że kredytobiorca, który zadłuży się w złotych w banku mającym korzystną ofertę może mieć oprocentowanie niższe, niż kredytobiorca w euro, jeżeli wybierze ofertę drogiego banku.

Marża dla euro nie powinna być wyższa, niż możliwa do uzyskania dla kredytu w złotych

Na pierwszy rzut oka atrakcyjniejsze wydają się więc kredyty w euro, gdyż ich oprocentowanie może być niższe. Podejmując jednak decyzję o wyborze waluty kredytu należy pamiętać, że za kilka lat złoty zostanie zastąpiony przez euro. Wtedy kredyty udzielone w złotych staną się kredytami w euro. Marże kredytowe pozostaną jednak na poziomie przyjętym w umowie kredytowej. W rezultacie osoba, która zaciągnie obecnie kredyt w złotych z marżą wynoszącą np. 2% za kilka lat będzie spłacała kredyt w euro z taką właśnie marżą. Nie jest więc zbyt rozsądne zaciąganie kredytu w euro z marżą znacznie wyższą niż ta, jaką możemy obecnie uzyskać wybierając kredyt w złotych.

Osoba, która zaciągnie obecnie kredyt w euro na kwotę 300 tys. zł z przeciętną (medianą) marżą wynoszącą 3,08% (oprocentowanie kredytu wynosi 4,91%) spłaci w sumie ok. 549,9 tys. zł.

Dla porównania osoba, która zaciągnie kredyt w złotych z marżą 1,94% przez pięć lat funkcjonowania złotego spłaci w sumie 97,9 tys. zł. Przez kolejnych 25 lat, kiedy będzie już w naszym kraju funkcjonowało euro, kredytobiorca – przy założeniu stałości LIBOR EUR na obecnym poziomie - spłaci ok. 417,8 tys. zł. W sumie spłaci więc 515,7 tys. zł. To mniej niż wyniosła suma rat kredytu w euro.

Przyczyną tego zjawiska jest znacznie wyższy poziom marży kredytu w euro. Jeśli jednak kredyt w euro zostanie zaciągnięty z najniższą rynkową marżą wynoszącą obecnie 1,1% to suma rat wyniesie 408,7 tys. zł. Wynik obliczenia dowodzi, że zastanawiając się dziś nad wyborem między złotym a euro większą wagę należy przywiązywać do poziomu marż niż do obecnego oprocentowania kredytu. Kredyt w euro jest korzystny tylko pod warunkiem, że jego marża jest stosunkowo niska, czyli zbliżona do marż kredytów w złotych.

Wkład własny

Rozważając zaciągnięcie kredytu w euro należy jednak pamiętać nie tylko o oprocentowaniu, czy marży, ale także o wymaganiach dotyczących wkładu własnego oraz o zdolności kredytowej. W przypadku kredytów w złotych w większości banków można uzyskać go nie posiadając wkładu własnego. Natomiast kredyty w euro na 100% wartości nieruchomości udziela tylko pięć banków. Średni wymagany wkład własny to 20%. Najbardziej rygorystyczny Santander Consumer Bank wymaga aż 40%.

Maksymalny stosunek kwoty kredytu w euro do wartości nieruchomości

Nazwa banku

LTV

Deutsche Bank PBC

100%

DnB Nord

100%

Mbank

100%

MultiBank

100%

Polbank EFG

100%

Bank BGŻ

80%

GE Money Bank

80%

Kredyt Bank

80%

Nordea

80%

PKO Bank Polski

75%

Alior Bank

70%

Bank BPH

70%

BZ WBK

70%

Bank Pekao

70%

Santander Consumer

60%

Również zdolność kredytowa w przypadku kredytu w euro jest dużo niższa niż kredytów w złotych. 4-osobowa rodzina o dochodach 3500 zł netto może liczyć na kredyt w euro w kwocie od 106 tys. zł do 304 tys. zł w zależności od banku. Natomiast w przypadku kredytów w złotych może ty buyć od 106,4 do 333 tys. zł.

Zdolność kredytowa

 Nazwa banku

EUR

Bank Pekao

304,7

Polbank EFG

280,4

Bank BGŻ

264,7

Santander

164

Alior Bank

155,7

Nordea

143,2

GE Money Bank

140

Kredyt Bank

129

Bank BPH*

127,7

mBank

111,6

MultiBank

111

PKO Bank Polski

106,4

Średnia

169,8

 

Katarzyna Siwek, Jarosław Sadowski

Expander
wp.pl/
netPR.pl (12:46)

Warto wziąć kredyt w euro, ale tylko z niską marżą

Zaciągnięcie dziś kredytu w euro może okazać się korzystniejsze w ostatecznym rozliczeniu od zaciągnięcia kredytu w złotych, o ile ten pierwszy będzie miał marżę z dolnego przedziału obecnej oferty bankowej. Pokusą może być potencjalny dochód z różnic kursowych.
W związku z toczącą się dyskusją na temat terminu przyjęcia przez Polskę euro Expander sprawdził, jaka waluta kredytu hipotecznego – złoty czy euro – może okazać się dla kredytobiorcy korzystniejsza. Sprawdziliśmy, jakie są różnice w wysokości oprocentowania, a także policzyliśmy, ile w sumie spłacą kapitału i odsetek osoby, która dziś zaciągną kredyt w złotych oraz w euro, uwzględniając, że ten pierwszy za kilka lat również stanie się kredytem w euro.
Kluczową sprawą dla oceny opłacalności wyboru kredytu w euro i w złotych będzie to, po jakim kursie Polska wejdzie do strefy euro, a wcześniej, jaki kurs parytetowy zostanie ustalony w okresie pobytu w mechanizmie ERM2. Praktyka krajów, które już przyjęły euro, ostatnio Słowacji, pokazuje, że w okresie pobytu w ERM2 kurs parytetowy może ulec zmianie (korona słowacka umocniła się w czasie pobytu w ERM2 o ok. 20%). Dla potrzeby naszych obliczeń przyjmijmy, że Polska wejdzie do strefy euro po kursie 4 zł za euro, a więc średni kurs do momentu przyjęcia euro może wynieść ok. 4,35 zł. Nastąpi to zgodnie z ostatnimi doniesieniami prasowymi, w styczniu 2014 r. Dla uproszczenia załóżmy również, że w okresie spłaty stopa LIBOR dla euro pozostanie na stałym poziomie, natomiast spread między stopą LIBOR a stopą WIBOR (stopa referencyjna dla kredytów w złotych) będzie stopniowo zmniejszać się w miarę zbliżania się daty akcesji Polski do strefy euro (znowu dla uproszczenia przyjmijmy, że w okresie do stycznia 2014 r. WIBOR będzie równy dzisiejszej średniej stopy LIBOR i WIBOR, czyli wyniesie 3,18%).

Ogromne rozbieżności w ofercie banków

Średnia marża kredytów w euro na kwotę 300 tys. zł (na 30 lat z 25% wkładu własnego) wynosi obecnie ok. 3,76% - wynika z zestawienia Expandera. Utrzymują się jednak znaczne rozbieżności w ofertach poszczególnych banków. Z tego względu lepszą od średniej miarą jest mediana (wartość środkowa), która wynosi 3,08%. Najniższa marża kredytów w euro wynosi obecnie 1,1% i oferuje ją Deutsche Bank. Natomiast najwyższa to aż 6,77% i jest to oferta PKO BP.

Marże kredytów w EUR

Nazwa banku

Marża

Deutsche Bank PBC

1,10%

Nordea

2,70%

DNB Nord

2,70%

Kredyt Bank

2,75%

Bank Pekao

2,80%

Bank BPH

2,95%

Bank BGŻ

3,20%

Polbank EFG

3,60%

GE Money Bank

3,70%

Mbank

6,20%

MultiBank

6,60%

PKO Bank Polski

6,77%

Średnia

3,76%

Mediana

3,08%

Po dodaniu do marż stawki bazowej (LIBOR EUR 3M) na poziomie 1,83% okazuje się, że oprocentowanie kredytu w euro może wynosić od 2,93% aż do 8,6%. Tymczasem oprocentowanie kredytów złotych jest zwykle wyższe i może wynosić od 5,6% do 11,13% (marża od 1,07% do 6,6%, WIBOR 4,53% ). Trzeba jednak zaznaczyć, że kredytobiorca, który zadłuży się w złotych w banku mającym korzystną ofertę może mieć oprocentowanie niższe, niż kredytobiorca w euro, jeżeli wybierze ofertę drogiego banku.

Marża dla euro nie powinna być wyższa, niż możliwa do uzyskania dla kredytu w złotych

Na pierwszy rzut oka atrakcyjniejsze wydają się więc kredyty w euro, gdyż ich oprocentowanie może być niższe. Podejmując jednak decyzję o wyborze waluty kredytu należy pamiętać, że za kilka lat złoty zostanie zastąpiony przez euro. Wtedy kredyty udzielone w złotych staną się kredytami w euro. Marże kredytowe pozostaną jednak na poziomie przyjętym w umowie kredytowej. W rezultacie osoba, która zaciągnie obecnie kredyt w złotych z marżą wynoszącą np. 2% za kilka lat będzie spłacała kredyt w euro z taką właśnie marżą. Nie jest więc zbyt rozsądne zaciąganie kredytu w euro z marżą znacznie wyższą niż ta, jaką możemy obecnie uzyskać wybierając kredyt w złotych.

Osoba, która zaciągnie obecnie kredyt w euro na kwotę 300 tys. zł z przeciętną (medianą) marżą wynoszącą 3,08% (oprocentowanie kredytu wynosi 4,91%) spłaci w sumie ok. 549,9 tys. zł.

Dla porównania osoba, która zaciągnie kredyt w złotych z marżą 1,94% przez pięć lat funkcjonowania złotego spłaci w sumie 97,9 tys. zł. Przez kolejnych 25 lat, kiedy będzie już w naszym kraju funkcjonowało euro, kredytobiorca – przy założeniu stałości LIBOR EUR na obecnym poziomie - spłaci ok. 417,8 tys. zł. W sumie spłaci więc 515,7 tys. zł. To mniej niż wyniosła suma rat kredytu w euro.

Przyczyną tego zjawiska jest znacznie wyższy poziom marży kredytu w euro. Jeśli jednak kredyt w euro zostanie zaciągnięty z najniższą rynkową marżą wynoszącą obecnie 1,1% to suma rat wyniesie 408,7 tys. zł. Wynik obliczenia dowodzi, że zastanawiając się dziś nad wyborem między złotym a euro większą wagę należy przywiązywać do poziomu marż niż do obecnego oprocentowania kredytu. Kredyt w euro jest korzystny tylko pod warunkiem, że jego marża jest stosunkowo niska, czyli zbliżona do marż kredytów w złotych.

Wkład własny

Rozważając zaciągnięcie kredytu w euro należy jednak pamiętać nie tylko o oprocentowaniu, czy marży, ale także o wymaganiach dotyczących wkładu własnego oraz o zdolności kredytowej. W przypadku kredytów w złotych w większości banków można uzyskać go nie posiadając wkładu własnego. Natomiast kredyty w euro na 100% wartości nieruchomości udziela tylko pięć banków. Średni wymagany wkład własny to 20%. Najbardziej rygorystyczny Santander Consumer Bank wymaga aż 40%.

Maksymalny stosunek kwoty kredytu w euro do wartości nieruchomości

Nazwa banku

LTV

Deutsche Bank PBC

100%

DnB Nord

100%

Mbank

100%

MultiBank

100%

Polbank EFG

100%

Bank BGŻ

80%

GE Money Bank

80%

Kredyt Bank

80%

Nordea

80%

PKO Bank Polski

75%

Alior Bank

70%

Bank BPH

70%

BZ WBK

70%

Bank Pekao

70%

Santander Consumer

60%

Również zdolność kredytowa w przypadku kredytu w euro jest dużo niższa niż kredytów w złotych. 4-osobowa rodzina o dochodach 3500 zł netto może liczyć na kredyt w euro w kwocie od 106 tys. zł do 304 tys. zł w zależności od banku. Natomiast w przypadku kredytów w złotych może ty buyć od 106,4 do 333 tys. zł.

Zdolność kredytowa

 Nazwa banku

EUR

Bank Pekao

304,7

Polbank EFG

280,4

Bank BGŻ

264,7

Santander

164

Alior Bank

155,7

Nordea

143,2

GE Money Bank

140

Kredyt Bank

129

Bank BPH*

127,7

mBank

111,6

MultiBank

111

PKO Bank Polski

106,4

Średnia

169,8

 

Katarzyna Siwek, Jarosław Sadowski

Expander
wp.pl/
netPR.pl (12:46)

Miasta tracą na gruntach

Kryzys na rynku nieruchomości uderza w samorządy - czytamy w "Gazecie Wyborczej". Gminy nie mogą sprzedać gruntów na przetargach, bo firmy wstrzymują się z inwestycjami, a to oznacza niższe wpływy.
Zdaniem urzędników brak chętnych na miejskie nieruchomości bierze się również stąd, że cena wywoławcza parceli wystawianych na sprzedaż ustalana jest na podstawie wyceny przez rzeczoznawcę majątkowego. Ekspert zaś szacuje wartość ziemi na podstawie cen rynkowych porównywalnych terenów.
Tymczasem wycena gruntu, nawet jeśli została wykonana pod koniec 2008 r., to opierała się na kwotach obowiązujących kilka tygodni wcześniej, czyli przed kryzysem. A te nijak się mają do tego, co teraz dzieje się na rynku nieruchomości.

Samorządowcy, choć mają świadomość, że ceny ustalone przez rzeczoznawców w stosunku do dzisiejszych realiów są za wysokie, to i tak muszą je podawać w pierwszej procedurze przetargowej. Weryfikacja może nastąpić dopiero później.
wp.pl/IAR | 28.02.2009 | 02:40

Miasta tracą na gruntach

Kryzys na rynku nieruchomości uderza w samorządy - czytamy w "Gazecie Wyborczej". Gminy nie mogą sprzedać gruntów na przetargach, bo firmy wstrzymują się z inwestycjami, a to oznacza niższe wpływy.
Zdaniem urzędników brak chętnych na miejskie nieruchomości bierze się również stąd, że cena wywoławcza parceli wystawianych na sprzedaż ustalana jest na podstawie wyceny przez rzeczoznawcę majątkowego. Ekspert zaś szacuje wartość ziemi na podstawie cen rynkowych porównywalnych terenów.
Tymczasem wycena gruntu, nawet jeśli została wykonana pod koniec 2008 r., to opierała się na kwotach obowiązujących kilka tygodni wcześniej, czyli przed kryzysem. A te nijak się mają do tego, co teraz dzieje się na rynku nieruchomości.

Samorządowcy, choć mają świadomość, że ceny ustalone przez rzeczoznawców w stosunku do dzisiejszych realiów są za wysokie, to i tak muszą je podawać w pierwszej procedurze przetargowej. Weryfikacja może nastąpić dopiero później.
wp.pl/IAR | 28.02.2009 | 02:40

Miasta sięgają po nasze

Miasta zaczęły poważnie przygotowywać się do kryzysu. Spodziewając się dużo niższych wpływów do budżetów, miejscy radni podnoszą podatki lokalne: od nieruchomości, transportu oraz za wodę i ścieki. Niektóre podwyżki są kilku-, ale niektóre kilkudziesięcio-, a nawet 100--procentowe
Warszawska fabryka FSO, przeżywająca ogromne kłopoty finansowe, musi w tym roku zapłacić aż 22,3 mln zł za wieczyste użytkowanie gruntu. W ubiegłym roku oddała miastu tylko 1,9 mln zł.

Radni uchwalili podwyżkę już pod koniec ubiegłego roku, tłumacząc, że FSO płaciło miastu takie same pieniądze przez dziewięć lat.
Dla zakładu taka opłata jest zabójcza. Nie dość, że musimy zwalniać ludzi z powodu zmniejszonej produkcji, to jeszcze miasto wymusza na FSO gigantyczny haracz. To się może skończyć katastrofą - narzeka Marek Dyżakowski, przewodniczący sekcji motoryzacyjnej Forum Związków Zawodowych.
O nadciągającej katastrofie, tyle że dla swoich budżetów, mówią też władze czternastu największych polskich miast. Szacują, że potrzebują na realizację tegorocznych inwestycji, m.in. drogowych czy edukacyjnych, ponad 6 mld zł. Nie są w stanie ich sfinansować bez podwyższania podatków, bo banki coraz niechętnej udzielają kredytów.

Do naszych kieszeni zaglądają radni z Katowic, Gliwic i Chorzowa. To ostatnie miasto zniosło co prawda podatek za psa, ale podwyższyło podatki za nieruchomości. Najwięcej za budynki pod działalność gospodarczą - o 80 gr za m kw. Wzrosły też opłaty za pojazdy, ciągniki i przyczepy - od 20 do ok. 100 zł.

W Gliwicach właściciele pojazdów zapłacą od 40 do 50 zł więcej a w Katowicach dolny pułap opłat za samochody wzrósł o ponad 200 zł.

W Katowicach wzrosły też stawki podatku od nieruchomości. W przypadku gruntów podwyżki wynoszą od kilku do kilkunastu groszy za m kw., w przypadku budynków pod działalność gospodarczą za każdy metr kwadratowy trzeba zapłacić o 79 groszy więcej niż w roku ubiegłym.

Władze miast sięgają też do kieszeni mieszkańców lokali komunalnych. W Gdańsku, który szuka ponad 340 mln zł, podwyższono czynsze za dzierżawę mieszkań komunalnych: cena za wodę i ścieki wzrosła tu o niemal 12 proc. Łódzki zakład wodociągów i kanalizacji zafundował mieszkańcom 15-procentowy wzrost stawek za wodę.

Portal Money.pl oszacował na początku lutego, że budżety największych miast będą szczuplejsze o prawie 800 mln zł. Zdecydowanie najwięcej straci Warszawa, bo blisko 500 mln zł. W budżetach pozostałych dużych miast zabraknie w tym roku od około 50 do 100 mln zł. Według analitykówMoney.pl wpływy z podatku PIT do budżetów miast spadną w tym roku o 6, a z podatku CIT nawet o 30 proc. Wpływy te stanowią 30-40 proc. wartości budżetów.

T. Rożek, M. Wroński
POLSKA Dziennik Zachodni
wp.pl/Polska Dziennik Zachodni | 28.02.2009 | 08:37

Miasta sięgają po nasze

Miasta zaczęły poważnie przygotowywać się do kryzysu. Spodziewając się dużo niższych wpływów do budżetów, miejscy radni podnoszą podatki lokalne: od nieruchomości, transportu oraz za wodę i ścieki. Niektóre podwyżki są kilku-, ale niektóre kilkudziesięcio-, a nawet 100--procentowe
Warszawska fabryka FSO, przeżywająca ogromne kłopoty finansowe, musi w tym roku zapłacić aż 22,3 mln zł za wieczyste użytkowanie gruntu. W ubiegłym roku oddała miastu tylko 1,9 mln zł.

Radni uchwalili podwyżkę już pod koniec ubiegłego roku, tłumacząc, że FSO płaciło miastu takie same pieniądze przez dziewięć lat.
Dla zakładu taka opłata jest zabójcza. Nie dość, że musimy zwalniać ludzi z powodu zmniejszonej produkcji, to jeszcze miasto wymusza na FSO gigantyczny haracz. To się może skończyć katastrofą - narzeka Marek Dyżakowski, przewodniczący sekcji motoryzacyjnej Forum Związków Zawodowych.
O nadciągającej katastrofie, tyle że dla swoich budżetów, mówią też władze czternastu największych polskich miast. Szacują, że potrzebują na realizację tegorocznych inwestycji, m.in. drogowych czy edukacyjnych, ponad 6 mld zł. Nie są w stanie ich sfinansować bez podwyższania podatków, bo banki coraz niechętnej udzielają kredytów.

Do naszych kieszeni zaglądają radni z Katowic, Gliwic i Chorzowa. To ostatnie miasto zniosło co prawda podatek za psa, ale podwyższyło podatki za nieruchomości. Najwięcej za budynki pod działalność gospodarczą - o 80 gr za m kw. Wzrosły też opłaty za pojazdy, ciągniki i przyczepy - od 20 do ok. 100 zł.

W Gliwicach właściciele pojazdów zapłacą od 40 do 50 zł więcej a w Katowicach dolny pułap opłat za samochody wzrósł o ponad 200 zł.

W Katowicach wzrosły też stawki podatku od nieruchomości. W przypadku gruntów podwyżki wynoszą od kilku do kilkunastu groszy za m kw., w przypadku budynków pod działalność gospodarczą za każdy metr kwadratowy trzeba zapłacić o 79 groszy więcej niż w roku ubiegłym.

Władze miast sięgają też do kieszeni mieszkańców lokali komunalnych. W Gdańsku, który szuka ponad 340 mln zł, podwyższono czynsze za dzierżawę mieszkań komunalnych: cena za wodę i ścieki wzrosła tu o niemal 12 proc. Łódzki zakład wodociągów i kanalizacji zafundował mieszkańcom 15-procentowy wzrost stawek za wodę.

Portal Money.pl oszacował na początku lutego, że budżety największych miast będą szczuplejsze o prawie 800 mln zł. Zdecydowanie najwięcej straci Warszawa, bo blisko 500 mln zł. W budżetach pozostałych dużych miast zabraknie w tym roku od około 50 do 100 mln zł. Według analitykówMoney.pl wpływy z podatku PIT do budżetów miast spadną w tym roku o 6, a z podatku CIT nawet o 30 proc. Wpływy te stanowią 30-40 proc. wartości budżetów.

T. Rożek, M. Wroński
POLSKA Dziennik Zachodni
wp.pl/Polska Dziennik Zachodni | 28.02.2009 | 08:37

Nie ponosimy winy za krach z opcjami - mówią bankierzy

Kulisy handlu opcjami walutowymi odsłania w rozmowie z "Dziennikiem" dwóch dyrektorów z dużych międzynarodowych banków. Odrzucają oni oskarżenia, że banki świadomie wciągnęły polskie firmy w pułapkę, która doprowadziła setki z nich na skraj bankructwa.
Dziś rząd szacuje, ze zobowiązania tych przedsiębiorstw wobec instytucji finansowych sięgają astronomicznej kwoty 15 miliardów złotych, i zastanawia się, jak im pomóc.

- Unieważnienie opcji, które proponuje wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak, spowoduje, że za euro będziemy płacili nawet 10 złotych. Dla inwestorów to brzmi tak samo jak nacjonalizacja - ostrzegają.

Uważają, że to sami biznesmeni wpędzili się w kłopoty. Przez ostatnie lata nauczyli się traktować opcje jak grę w kasynie, w którym zawsze się wygrywa. - Nikt nie mógł przewidzieć kursu 4,6 zł za jedno euro - tłumaczą.

Pełen tekst rozmowy - w piątkowym "Dzienniku"
onet.pl/(PAP, ak/ 27.02.2009, godz. 06:26)

Nie ponosimy winy za krach z opcjami - mówią bankierzy

Kulisy handlu opcjami walutowymi odsłania w rozmowie z "Dziennikiem" dwóch dyrektorów z dużych międzynarodowych banków. Odrzucają oni oskarżenia, że banki świadomie wciągnęły polskie firmy w pułapkę, która doprowadziła setki z nich na skraj bankructwa.
Dziś rząd szacuje, ze zobowiązania tych przedsiębiorstw wobec instytucji finansowych sięgają astronomicznej kwoty 15 miliardów złotych, i zastanawia się, jak im pomóc.

- Unieważnienie opcji, które proponuje wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak, spowoduje, że za euro będziemy płacili nawet 10 złotych. Dla inwestorów to brzmi tak samo jak nacjonalizacja - ostrzegają.

Uważają, że to sami biznesmeni wpędzili się w kłopoty. Przez ostatnie lata nauczyli się traktować opcje jak grę w kasynie, w którym zawsze się wygrywa. - Nikt nie mógł przewidzieć kursu 4,6 zł za jedno euro - tłumaczą.

Pełen tekst rozmowy - w piątkowym "Dzienniku"
onet.pl/(PAP, ak/ 27.02.2009, godz. 06:26)

Posłowie zapomnieli odrolnić w miastach ziemię pod drogi dojazdowe

Od nowego roku obowiązują uproszczone zasady odrolniania gruntów w miastach. Okazuje się, że nie zawsze.
Jednym z większych sukcesów legislacyjnych komisji “Przyjazne państwo” jest wprowadzenie przepisów powodujących odrolnienie ziemi w miastach. Tymczasem się okazuje, że przepisy zawierają błąd i proste zasady zmiany statusu nie obejmują wszystkich gruntów.

Nowy art. 5b ustawy o ochronie gruntów rolnych i leśnych mówi, że jej przepisów nie stosuje się do użytków rolnych położonych w granicach administracyjnych miast. Użytkami zaś są grunty, którym status nadano w ewidencji gruntów i budynków. Jednocześnie ustawa zawiera długą listę nieruchomości, które są gruntami rolnymi, ale nie mają charakteru użytku rolnego. Wśród nich są m.in. drogi dojazdowe do gruntów rolnych (art. 2 ust. 1 pkt 10 tej ustawy).
To fatalne w skutkach niedopatrzenie ustawodawcy – uważa Bogdan Dąbrowski, radca prawny Urzędu Miasta w Poznaniu. Przysporzy kłopotów niejednemu budującemu, a urzędnicy też będą mieli twardy orzech do zgryzienia.

Sprawa dotyczy miast, w których nie ma miejscowych planów, a takich jest wciąż sporo. W Poznaniu nie ma ich np. jeszcze jedna trzecia powierzchni miasta. O co chodzi?
W myśl nowych zasad działki nie trzeba będzie odrolniać, wystarczy uzyskać decyzję ustalającą warunki zabudowy. Tę zaś otrzyma się dopiero, gdy spełni się warunki z ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym, a konkretnie z art. 61. Zgodnie z tym przepisem działka musi mieć m.in. dostęp do drogi publicznej. Pół biedy, jeżeli ta odległość od planowanej inwestycji, np. domu, będzie niewielka – mówi mec. Dąbrowski. Bo dostęp, o którym mówi ustawa, będzie realizowany poprzez budowę drogi dojazdowej na gruntach rolnych, obejmujących do pół hektara klas I – III. Wówczas da się odrolnić grunt w drodze decyzji.

W innych wypadkach nie będzie to możliwe.
Urzędnicy będą musieli wybrać jedno z dwóch rozwiązań – wyjaśnia mec. Dąbrowski. Albo będą odmawiać wydania decyzji ustalającej warunki zabudowy, ponieważ nie będzie dostępu do drogi publicznej, albo ją wydadzą, a i wtedy łatwo będzie można ją unieważnić w sądzie.

Wówczas inwestor będzie musiał starać się o odrolnienie kawałka drogi dojazdowej do inwestycji, zgodnie z ustawą o ochronie gruntów rolnych i leśnych – wyjaśnia adwokat Rafał Dębowski. A to niezwykle długa i męcząca procedura.

Burmistrz lub prezydent miasta musi otrzymać na to zgodę. Wyraża ją, w zależności od klasy gruntów, minister rolnictwa lub marszałek województwa. Nie zawsze się jednak na to godzą.
Gdy już jednak gmina ją dostanie – dodaje mec. Dębowski musi uchwalić miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego, w którym zadecyduje, że te tereny rolne można przeznaczyć pod inwestycje lub budownictwo. Potem jeszcze trzeba się postarać o wyłączenie terenu z produkcji rolnej. Dopiero gdy się ją uzyska, grunty pod drogi dojazdowe w ewidencji gruntów i budynków zostają przekwalifikowane z rolnego na inwestycyjny.

Formalnie budujący nie będzie też zwolniony z opłaty za wyłączanie z produkcji. Dom więc mógłby powstać szybko, ale na drogę dojazdową trzeba będzie poczekać, chyba że urzędnicy zrezygnują z literalnego przestrzegania źle sformułowanych przepisów. Albo też budujący, nie oglądając się na przepisy, ją po prostu wybuduje.

Renata Krupa-Dąbrowska
wp.pl/Rzeczpospolita | 27.02.2009 | 06:50

Posłowie zapomnieli odrolnić w miastach ziemię pod drogi dojazdowe

Od nowego roku obowiązują uproszczone zasady odrolniania gruntów w miastach. Okazuje się, że nie zawsze.
Jednym z większych sukcesów legislacyjnych komisji “Przyjazne państwo” jest wprowadzenie przepisów powodujących odrolnienie ziemi w miastach. Tymczasem się okazuje, że przepisy zawierają błąd i proste zasady zmiany statusu nie obejmują wszystkich gruntów.

Nowy art. 5b ustawy o ochronie gruntów rolnych i leśnych mówi, że jej przepisów nie stosuje się do użytków rolnych położonych w granicach administracyjnych miast. Użytkami zaś są grunty, którym status nadano w ewidencji gruntów i budynków. Jednocześnie ustawa zawiera długą listę nieruchomości, które są gruntami rolnymi, ale nie mają charakteru użytku rolnego. Wśród nich są m.in. drogi dojazdowe do gruntów rolnych (art. 2 ust. 1 pkt 10 tej ustawy).
To fatalne w skutkach niedopatrzenie ustawodawcy – uważa Bogdan Dąbrowski, radca prawny Urzędu Miasta w Poznaniu. Przysporzy kłopotów niejednemu budującemu, a urzędnicy też będą mieli twardy orzech do zgryzienia.

Sprawa dotyczy miast, w których nie ma miejscowych planów, a takich jest wciąż sporo. W Poznaniu nie ma ich np. jeszcze jedna trzecia powierzchni miasta. O co chodzi?
W myśl nowych zasad działki nie trzeba będzie odrolniać, wystarczy uzyskać decyzję ustalającą warunki zabudowy. Tę zaś otrzyma się dopiero, gdy spełni się warunki z ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym, a konkretnie z art. 61. Zgodnie z tym przepisem działka musi mieć m.in. dostęp do drogi publicznej. Pół biedy, jeżeli ta odległość od planowanej inwestycji, np. domu, będzie niewielka – mówi mec. Dąbrowski. Bo dostęp, o którym mówi ustawa, będzie realizowany poprzez budowę drogi dojazdowej na gruntach rolnych, obejmujących do pół hektara klas I – III. Wówczas da się odrolnić grunt w drodze decyzji.

W innych wypadkach nie będzie to możliwe.
Urzędnicy będą musieli wybrać jedno z dwóch rozwiązań – wyjaśnia mec. Dąbrowski. Albo będą odmawiać wydania decyzji ustalającej warunki zabudowy, ponieważ nie będzie dostępu do drogi publicznej, albo ją wydadzą, a i wtedy łatwo będzie można ją unieważnić w sądzie.

Wówczas inwestor będzie musiał starać się o odrolnienie kawałka drogi dojazdowej do inwestycji, zgodnie z ustawą o ochronie gruntów rolnych i leśnych – wyjaśnia adwokat Rafał Dębowski. A to niezwykle długa i męcząca procedura.

Burmistrz lub prezydent miasta musi otrzymać na to zgodę. Wyraża ją, w zależności od klasy gruntów, minister rolnictwa lub marszałek województwa. Nie zawsze się jednak na to godzą.
Gdy już jednak gmina ją dostanie – dodaje mec. Dębowski musi uchwalić miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego, w którym zadecyduje, że te tereny rolne można przeznaczyć pod inwestycje lub budownictwo. Potem jeszcze trzeba się postarać o wyłączenie terenu z produkcji rolnej. Dopiero gdy się ją uzyska, grunty pod drogi dojazdowe w ewidencji gruntów i budynków zostają przekwalifikowane z rolnego na inwestycyjny.

Formalnie budujący nie będzie też zwolniony z opłaty za wyłączanie z produkcji. Dom więc mógłby powstać szybko, ale na drogę dojazdową trzeba będzie poczekać, chyba że urzędnicy zrezygnują z literalnego przestrzegania źle sformułowanych przepisów. Albo też budujący, nie oglądając się na przepisy, ją po prostu wybuduje.

Renata Krupa-Dąbrowska
wp.pl/Rzeczpospolita | 27.02.2009 | 06:50

Deweloperzy chcą zmusić wykonawców do obniżenia cen

Firmy deweloperskie domagają się od wykonawców obniżenia cen wykonywanych robót. W przeciwnym wypadku grożą zerwaniem współpracy przy kolejnych inwestycjach.
Większość dużych deweloperów opublikowała w tym tygodniu wyniki finansowe za ostatni kwartał 2008 roku. Generalnie wszyscy mówią o załamaniu na rynku i o wstrzymaniu w tym roku wszystkich nowych inwestycji. Dom Development, który przed rokiem sprzedawał w kwartale prawie 900 mieszkań, w ostatnim kwartale 2008 roku sprzedał tylko 71 lokali. W tym samym okresie Pol- nord sprzedał tylko 57 mieszkań. Deweloperzy szukają więc oszczędności. Najczęściej, zwalniając pracowników i starając się obniżyć stawki wykonawcom.

Szacuje się, że przy inwestycjach mieszkaniowych łączny koszt robocizny to ok. 25 proc. kosztów całej inwestycji.

Nie ukrywam, że negocjujemy z wykonawcami wartość podpisanych kontraktów i terminy zapłaty. Te uzyskiwane przez nas obniżki są na poziomie kilku procent - mówi Jarosław Szanajca, prezes Dom Development.
Teoretycznie wykonawca może odmówić zgody na obniżenie jego stawek, bo ma podpisaną umowę, jednak każdy ma świadomość, że na rynku jest kryzys.

Wykonawca wie, że możemy go nie zaprosić do następnej inwestycji - przyznaje prezes Szanajca.

Tych inwestycji w tym roku będzie bardzo mało, więc firmy budowlane bardzo często godzą się pracować za mniejsze pieniądze i zgadzają się na wydłużenie terminów zapłaty. Na nieco inne rozwiązanie zdecydował się Pol- nord.

Nie mamy generalnego wykonawcy, sami wszystko nadzorujemy. Dzięki temu można zaoszczędzić nawet 10-15 proc. kosztów robocizny - mówi Jacek Kaliszuk z Polnordu.

W tej sytuacji renegocjowanie umów z wykonawcami jest niepotrzebne. Ale stawki za roboty spadają też w Pol- nordzie.

Firmy budowlane za chwilę obniżą swoją marżę z 4-5 proc. do 1-2 proc. Może nawet zejdą do zera - uważa prezes firmy Wojciech Ciurzyński.

Za to deweloperzy mimo kryzysu w oficjalnych dokumentach chwalą się bardzo wysoką marżą.

Nasza marża w IV kw. ubiegłego roku spadła do 36,7 proc. - chwali się prezes Szanajca. Za to prezes Pol- nordu zapowiada, że marża deweloperska będzie spadała.

Schodzimy z naszą marżą do 10 proc. - mówi Wojciech Ciurzyński.

Nawet w okresie wielkiego boomu mieszkaniowego dwa lata temu wykonawcy nie mieli tak dużej marży.



Roman Grzyb
Gazeta Prawna
wp.pl/Gazeta Prawna | 27.02.2009 | 07:00

Deweloperzy chcą zmusić wykonawców do obniżenia cen

Firmy deweloperskie domagają się od wykonawców obniżenia cen wykonywanych robót. W przeciwnym wypadku grożą zerwaniem współpracy przy kolejnych inwestycjach.
Większość dużych deweloperów opublikowała w tym tygodniu wyniki finansowe za ostatni kwartał 2008 roku. Generalnie wszyscy mówią o załamaniu na rynku i o wstrzymaniu w tym roku wszystkich nowych inwestycji. Dom Development, który przed rokiem sprzedawał w kwartale prawie 900 mieszkań, w ostatnim kwartale 2008 roku sprzedał tylko 71 lokali. W tym samym okresie Pol- nord sprzedał tylko 57 mieszkań. Deweloperzy szukają więc oszczędności. Najczęściej, zwalniając pracowników i starając się obniżyć stawki wykonawcom.

Szacuje się, że przy inwestycjach mieszkaniowych łączny koszt robocizny to ok. 25 proc. kosztów całej inwestycji.

Nie ukrywam, że negocjujemy z wykonawcami wartość podpisanych kontraktów i terminy zapłaty. Te uzyskiwane przez nas obniżki są na poziomie kilku procent - mówi Jarosław Szanajca, prezes Dom Development.
Teoretycznie wykonawca może odmówić zgody na obniżenie jego stawek, bo ma podpisaną umowę, jednak każdy ma świadomość, że na rynku jest kryzys.

Wykonawca wie, że możemy go nie zaprosić do następnej inwestycji - przyznaje prezes Szanajca.

Tych inwestycji w tym roku będzie bardzo mało, więc firmy budowlane bardzo często godzą się pracować za mniejsze pieniądze i zgadzają się na wydłużenie terminów zapłaty. Na nieco inne rozwiązanie zdecydował się Pol- nord.

Nie mamy generalnego wykonawcy, sami wszystko nadzorujemy. Dzięki temu można zaoszczędzić nawet 10-15 proc. kosztów robocizny - mówi Jacek Kaliszuk z Polnordu.

W tej sytuacji renegocjowanie umów z wykonawcami jest niepotrzebne. Ale stawki za roboty spadają też w Pol- nordzie.

Firmy budowlane za chwilę obniżą swoją marżę z 4-5 proc. do 1-2 proc. Może nawet zejdą do zera - uważa prezes firmy Wojciech Ciurzyński.

Za to deweloperzy mimo kryzysu w oficjalnych dokumentach chwalą się bardzo wysoką marżą.

Nasza marża w IV kw. ubiegłego roku spadła do 36,7 proc. - chwali się prezes Szanajca. Za to prezes Pol- nordu zapowiada, że marża deweloperska będzie spadała.

Schodzimy z naszą marżą do 10 proc. - mówi Wojciech Ciurzyński.

Nawet w okresie wielkiego boomu mieszkaniowego dwa lata temu wykonawcy nie mieli tak dużej marży.



Roman Grzyb
Gazeta Prawna
wp.pl/Gazeta Prawna | 27.02.2009 | 07:00

Dopłaty do kredytów mogą zostać uruchomione już w kwietniu

Rozmawiamy z Michałem Bonim, ministrem w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.
Kiedy kredytobiorcy mogą spodziewać się uruchomienia rządowej pomocy w spłacie kredytu hipotecznego?
Prace nad projektem ustawy określającej warunki i zasady udzielania dopłat do kredytów hipotecznych przebiegają bardzo szybko. Będzie on gotowy do końca tego tygodnia albo do początku następnego. Później chcemy poprosić partnerów społecznych o szybkie konsultacje. Jeżeli zgodzą się na to, około 10 marca rząd mógłby przyjąć projektowane rozwiązania i przedstawić je parlamentowi. Gdyby parlament pracował nad ustawą w trybie pilnym, to przepisy mogłyby zacząć obowiązywać od II kwartału 2009 r. Jak widać, wszystko zależy od sprawnych konsultacji społecznych, a także od tempa prac parlamentu.
Kto będzie mógł skorzystać z dopłat do kredytów?
Z pomocy będą mogli skorzystać bezrobotni, którzy są zarejestrowani w urzędzie pracy. Oczywiście takie osoby muszą mieć kredyt hipoteczny poświadczony odpowiednim dokumentem. O wsparcie będą mogły ubiegać się wszystkie osoby zwolnione z pracy, oprócz tych, które zostały zwolnione w trybie dyscyplinarnym. Chodzi nam głównie o udzielenie pomocy osobom, które tracą zatrudnienie w wyniku zmian, zwolnień indywidualnych, grupowych, restrukturyzacji, co się oczywiście nasila w czasie kryzysu.

Tak więc skorzystają z nich także osoby, które zwolniły się z pracy w drodze porozumienia z pracodawcą?
Tak. Warto wziąć jednak pod uwagę to, że niektóre osoby odchodzą z zakładu pracy, bo są do tego zmuszone brakiem miejsca pracy, a zależy im na tym, aby na świadectwie pracowniczym była wzmianka o porozumieniu stron.

A co w przypadku kiedy bezrobotny kredytobiorca będzie miał dobrze zarabiającego małżonka? Jak ma wyglądać spłata państwowej pożyczki?

Rozmawiał Adam Makosz
Gazeta Prawna

Gazeta Prawna w internecie www.gazetaprawna.pl

Dopłaty do kredytów mogą zostać uruchomione już w kwietniu

Rozmawiamy z Michałem Bonim, ministrem w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.
Kiedy kredytobiorcy mogą spodziewać się uruchomienia rządowej pomocy w spłacie kredytu hipotecznego?
Prace nad projektem ustawy określającej warunki i zasady udzielania dopłat do kredytów hipotecznych przebiegają bardzo szybko. Będzie on gotowy do końca tego tygodnia albo do początku następnego. Później chcemy poprosić partnerów społecznych o szybkie konsultacje. Jeżeli zgodzą się na to, około 10 marca rząd mógłby przyjąć projektowane rozwiązania i przedstawić je parlamentowi. Gdyby parlament pracował nad ustawą w trybie pilnym, to przepisy mogłyby zacząć obowiązywać od II kwartału 2009 r. Jak widać, wszystko zależy od sprawnych konsultacji społecznych, a także od tempa prac parlamentu.
Kto będzie mógł skorzystać z dopłat do kredytów?
Z pomocy będą mogli skorzystać bezrobotni, którzy są zarejestrowani w urzędzie pracy. Oczywiście takie osoby muszą mieć kredyt hipoteczny poświadczony odpowiednim dokumentem. O wsparcie będą mogły ubiegać się wszystkie osoby zwolnione z pracy, oprócz tych, które zostały zwolnione w trybie dyscyplinarnym. Chodzi nam głównie o udzielenie pomocy osobom, które tracą zatrudnienie w wyniku zmian, zwolnień indywidualnych, grupowych, restrukturyzacji, co się oczywiście nasila w czasie kryzysu.

Tak więc skorzystają z nich także osoby, które zwolniły się z pracy w drodze porozumienia z pracodawcą?
Tak. Warto wziąć jednak pod uwagę to, że niektóre osoby odchodzą z zakładu pracy, bo są do tego zmuszone brakiem miejsca pracy, a zależy im na tym, aby na świadectwie pracowniczym była wzmianka o porozumieniu stron.

A co w przypadku kiedy bezrobotny kredytobiorca będzie miał dobrze zarabiającego małżonka? Jak ma wyglądać spłata państwowej pożyczki?

Rozmawiał Adam Makosz
Gazeta Prawna

Gazeta Prawna w internecie www.gazetaprawna.pl

Dostaną 5 % więcej za działkę

Wyższe o 5 procent odszkodowanie za przejętą działkę pod budowę autostrady A4 między Szarowem i Tarnowem proponuje wojewoda małopolski. Właściciele nieruchomości mają czas na dopełnienie formalności z tym związanych do 12 marca tego roku.

Jak poinformowała w czwartek Joanna Sieradzka z biura prasowego wojewody małopolskiego, działki znajdujące się na trasie planowanej autostrady A4 przeszły na własność Skarbu Państwa na mocy decyzji lokalizacyjnej wydanej przez wojewodę małopolskiego Jerzego Millera. Decyzja została podtrzymana przez ministra infrastruktury i 10 lutego stała się ostateczna.

Pod budowę autostrady pomiędzy Szarowem i Tarnowem zajętych jest około 5 tys. działek, z czego do tej pory wykupiono blisko połowę.

Właściciele nieruchomości przeznaczonych do wykupu mają czas do 12 marca na dobrowolne wydanie nieruchomości. Ci, którzy zdążą złożyć stosowne oświadczenie w wyznaczonym terminie, mogą liczyć na podwyższenie odszkodowania o 5 proc. w stosunku do oszacowanej wartości nieruchomości.

Wysokość odszkodowania ustala wojewoda na podstawie wyceny rzeczoznawców wybranych w drodze zamówienia publicznego. Odszkodowanie wypłacane jest przez wojewodę ze środków Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad. Od wyceny można się odwoływać do ministra infrastruktury.

Krakowski oddział GDDKiA ogłosił już przetargi na budowę 57- kilometrowego odcinka autostrady A4 Kraków-Tarnów pomiędzy Szarowem i Tarnowem. Roboty budowlane mają się rozpocząć w drugiej połowie tego roku. Na wybudowanie autostrady wykonawcy będą mieli dwa lata od momentu podpisania umowy.

Nowy odcinek autostrady projektowany jest jako dwujezdniowa droga najwyższej klasy A. Każda z dwóch jezdni autostrady będzie miała dwa pasy ruchu o szerokości 3,75 m każdy, pas awaryjny (3 m) oraz pobocze gruntowe (1,25 m). Ponadto przewidziano rezerwę terenu dla dodatkowego trzeciego pasa ruchu po zewnętrznej stronie każdej jezdni. Na trasie autostrady powstaną cztery węzły autostradowe: Bochnia, Brzesko, Wierzchosławice, Krzyż. Zbudowanych zostanie sześć Miejsc Obsługi Podróżnych.

INTERIA.PL?PAP

Piątek, 27 lutego (06:00)

Dostaną 5 % więcej za działkę

Wyższe o 5 procent odszkodowanie za przejętą działkę pod budowę autostrady A4 między Szarowem i Tarnowem proponuje wojewoda małopolski. Właściciele nieruchomości mają czas na dopełnienie formalności z tym związanych do 12 marca tego roku.

Jak poinformowała w czwartek Joanna Sieradzka z biura prasowego wojewody małopolskiego, działki znajdujące się na trasie planowanej autostrady A4 przeszły na własność Skarbu Państwa na mocy decyzji lokalizacyjnej wydanej przez wojewodę małopolskiego Jerzego Millera. Decyzja została podtrzymana przez ministra infrastruktury i 10 lutego stała się ostateczna.

Pod budowę autostrady pomiędzy Szarowem i Tarnowem zajętych jest około 5 tys. działek, z czego do tej pory wykupiono blisko połowę.

Właściciele nieruchomości przeznaczonych do wykupu mają czas do 12 marca na dobrowolne wydanie nieruchomości. Ci, którzy zdążą złożyć stosowne oświadczenie w wyznaczonym terminie, mogą liczyć na podwyższenie odszkodowania o 5 proc. w stosunku do oszacowanej wartości nieruchomości.

Wysokość odszkodowania ustala wojewoda na podstawie wyceny rzeczoznawców wybranych w drodze zamówienia publicznego. Odszkodowanie wypłacane jest przez wojewodę ze środków Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad. Od wyceny można się odwoływać do ministra infrastruktury.

Krakowski oddział GDDKiA ogłosił już przetargi na budowę 57- kilometrowego odcinka autostrady A4 Kraków-Tarnów pomiędzy Szarowem i Tarnowem. Roboty budowlane mają się rozpocząć w drugiej połowie tego roku. Na wybudowanie autostrady wykonawcy będą mieli dwa lata od momentu podpisania umowy.

Nowy odcinek autostrady projektowany jest jako dwujezdniowa droga najwyższej klasy A. Każda z dwóch jezdni autostrady będzie miała dwa pasy ruchu o szerokości 3,75 m każdy, pas awaryjny (3 m) oraz pobocze gruntowe (1,25 m). Ponadto przewidziano rezerwę terenu dla dodatkowego trzeciego pasa ruchu po zewnętrznej stronie każdej jezdni. Na trasie autostrady powstaną cztery węzły autostradowe: Bochnia, Brzesko, Wierzchosławice, Krzyż. Zbudowanych zostanie sześć Miejsc Obsługi Podróżnych.

INTERIA.PL?PAP

Piątek, 27 lutego (06:00)

Bat na nieuczciwych najemców

Na temat ustawy o ochronie praw lokatorów mówi się wiele złego. Wszyscy wiedzą, że trzeba ją zmienić, ale jak dotąd nie podjęto konkretnych działań. Obecna sytuacja na rynku finansowym przekłada się na zmniejszenie dostępności kredytów hipotecznych, a co za tym bezpośrednio idzie - zmniejszenia popytu na mieszkania. Coraz większego znaczenia zaczyna więc nabierać segment mieszkań na wynajem. To skłoniło Ministerstwo Infrastruktury do poszukania rozwiązań mających na celu zlikwidowanie barier na prywatnym rynku wynajmu i ograniczenie szarej strefy. O jakie rozwiązania chodzi?

Nowe przepisy skierowane są do właścicieli mieszkań, którzy uzyskują dochody z ich wynajmu. Wielu z nich "omija" obowiązujące przepisy i zawiera umowy najmu "na czarno". Proponowane przez Ministerstwo rozwiązania mają rozwiązać ten problem.

Projekt ustawy z dnia 17 lutego 2009 roku na nowo wprowadza pojęcie najmu okazjonalnego (obowiązywało ono już w polskim systemie prawnym, później jednak zostało z niego wyłączone). Taką umowę będzie mógł zawrzeć tylko właściciel mieszkania, który jest osobą fizyczną i nie prowadzi działalności gospodarczej w zakresie wynajmowania lokali. Umowa będzie mogła być zawarta wyłącznie na czas oznaczony, jednak nie dłuższy niż 10 lat, a właściciel w terminie 14 dni od jej podpisania zgłasza ten fakt naczelnikowi urzędu skarbowego, właściwemu ze względu na położenie nieruchomości.

Dla właścicieli najważniejsze będzie łatwiejsze usunięcie niechcianego lokatora. Obecne przepisy dość mocno chronią najemców przez eksmisją. Wynajmującym bardzo trudno jest pozbyć się lokatorów, którzy są uciążliwi albo zalegają z czynszem. W myśl nowych przepisów właściciel będzie miał prawo zażądać w formie pisemnej opróżnienia lokalu po upływie czasu, na jaki została zawarta umowa lub po jej wypowiedzeniu. W żądaniu tym powinna być podana przyczyna ustania stosunku najmu, jak i termin opróżnienia lokalu, ale nie może być on krótszy niż siedem dni od doręczenia żądania najemcy. Wynajmujący nie ma przy tym obowiązku zapewnienia lokalu socjalnego, zamiennego czy pomieszczenia tymczasowego.

Ministerstwo Infrastruktury zaproponowało również obniżenie stawki podatku zryczałtowanego. Teraz obowiązują stawki: 8,5 % - do kwoty stanowiącej równowartość 4000 euro i 20% - po przekroczeniu tej kwoty. Osoby fizyczne, które zdecydują się skorzystać z najmu okazjonalnego będą płaciły niższą, jednolitą stawkę podatku ryczałtowego - 5%.

Nowe rozwiązania wpłyną na uporządkowanie rynku najmu nieruchomości prywatnych oraz na ograniczenie szarej strefy, której skala na polskim rynku jest dość duża. Wynajmujący będą mieć większe pole manewru. Oby potrafili z tego korzystać w sposób rozsądny i pamiętali, że umowę zawierają dwie strony i każda z nich powinna być traktowana poważnie.

Małgorzata Kędzierska

Analityk rynku nieruchomości Wynajem.pl

Wynajem.pl

Czwartek, 26 lutego (13:23)

Bat na nieuczciwych najemców

Na temat ustawy o ochronie praw lokatorów mówi się wiele złego. Wszyscy wiedzą, że trzeba ją zmienić, ale jak dotąd nie podjęto konkretnych działań. Obecna sytuacja na rynku finansowym przekłada się na zmniejszenie dostępności kredytów hipotecznych, a co za tym bezpośrednio idzie - zmniejszenia popytu na mieszkania. Coraz większego znaczenia zaczyna więc nabierać segment mieszkań na wynajem. To skłoniło Ministerstwo Infrastruktury do poszukania rozwiązań mających na celu zlikwidowanie barier na prywatnym rynku wynajmu i ograniczenie szarej strefy. O jakie rozwiązania chodzi?

Nowe przepisy skierowane są do właścicieli mieszkań, którzy uzyskują dochody z ich wynajmu. Wielu z nich "omija" obowiązujące przepisy i zawiera umowy najmu "na czarno". Proponowane przez Ministerstwo rozwiązania mają rozwiązać ten problem.

Projekt ustawy z dnia 17 lutego 2009 roku na nowo wprowadza pojęcie najmu okazjonalnego (obowiązywało ono już w polskim systemie prawnym, później jednak zostało z niego wyłączone). Taką umowę będzie mógł zawrzeć tylko właściciel mieszkania, który jest osobą fizyczną i nie prowadzi działalności gospodarczej w zakresie wynajmowania lokali. Umowa będzie mogła być zawarta wyłącznie na czas oznaczony, jednak nie dłuższy niż 10 lat, a właściciel w terminie 14 dni od jej podpisania zgłasza ten fakt naczelnikowi urzędu skarbowego, właściwemu ze względu na położenie nieruchomości.

Dla właścicieli najważniejsze będzie łatwiejsze usunięcie niechcianego lokatora. Obecne przepisy dość mocno chronią najemców przez eksmisją. Wynajmującym bardzo trudno jest pozbyć się lokatorów, którzy są uciążliwi albo zalegają z czynszem. W myśl nowych przepisów właściciel będzie miał prawo zażądać w formie pisemnej opróżnienia lokalu po upływie czasu, na jaki została zawarta umowa lub po jej wypowiedzeniu. W żądaniu tym powinna być podana przyczyna ustania stosunku najmu, jak i termin opróżnienia lokalu, ale nie może być on krótszy niż siedem dni od doręczenia żądania najemcy. Wynajmujący nie ma przy tym obowiązku zapewnienia lokalu socjalnego, zamiennego czy pomieszczenia tymczasowego.

Ministerstwo Infrastruktury zaproponowało również obniżenie stawki podatku zryczałtowanego. Teraz obowiązują stawki: 8,5 % - do kwoty stanowiącej równowartość 4000 euro i 20% - po przekroczeniu tej kwoty. Osoby fizyczne, które zdecydują się skorzystać z najmu okazjonalnego będą płaciły niższą, jednolitą stawkę podatku ryczałtowego - 5%.

Nowe rozwiązania wpłyną na uporządkowanie rynku najmu nieruchomości prywatnych oraz na ograniczenie szarej strefy, której skala na polskim rynku jest dość duża. Wynajmujący będą mieć większe pole manewru. Oby potrafili z tego korzystać w sposób rozsądny i pamiętali, że umowę zawierają dwie strony i każda z nich powinna być traktowana poważnie.

Małgorzata Kędzierska

Analityk rynku nieruchomości Wynajem.pl

Wynajem.pl

Czwartek, 26 lutego (13:23)

Duży spadek cen domów w Wielkiej Brytanii

Ceny domów w Wielkiej Brytanii spadły w lutym najmocniej od 1991 r. To skutek pogłębiającej się recesji i zaostrzenia finansowania hipotecznego - podało w czwartek w komunikacie National Building Society.
Średnia cena domu w lutym spadła rdr o 17,6 proc. do 147.746 funtów (211.000 USD). To największy spadek od rozpoczęcia podawania danych w 1991 r. Mdm ceny domów spadły w lutym o 1,8 proc. - podało NBS. - Za wcześnie mówić, że rynek nieruchomości osiągnął dno - mówi Fionnuala Earley z Nationwide. - Mało prawdopodobna jest w tym roku zmiana tendencji - dodaje.
PAP/interia.pl
Czwartek, 26 lutego (10:13)

Duży spadek cen domów w Wielkiej Brytanii

Ceny domów w Wielkiej Brytanii spadły w lutym najmocniej od 1991 r. To skutek pogłębiającej się recesji i zaostrzenia finansowania hipotecznego - podało w czwartek w komunikacie National Building Society.
Średnia cena domu w lutym spadła rdr o 17,6 proc. do 147.746 funtów (211.000 USD). To największy spadek od rozpoczęcia podawania danych w 1991 r. Mdm ceny domów spadły w lutym o 1,8 proc. - podało NBS. - Za wcześnie mówić, że rynek nieruchomości osiągnął dno - mówi Fionnuala Earley z Nationwide. - Mało prawdopodobna jest w tym roku zmiana tendencji - dodaje.
PAP/interia.pl
Czwartek, 26 lutego (10:13)

Depozyt notarialny zwiększy bezpieczeństwo obrotu

Notariusz będzie miał obowiązek, a nie jak teraz prawo, przyjąć do depozytu pieniądze lub papiery wartościowe na żądanie klienta. Taką zmianę proponują senatorowie PO, którzy przygotowali projekt nowelizacji ustawy - Prawo o notariacie.

W sobotę oficjalne stanowisko wobec pomysłu senatorów zajmie Krajowa Rada Notarialna.

Bezpieczeństwo transakcji

Teraz notariusz może, ale nie musi się zgodzić na przyjęcie do depozytu pieniędzy lub papierów wartościowych. - Wprowadzając ten obowiązek, chcemy zwiększyć bezpieczeństwo obrotu, zwłaszcza przy transakcjach sprzedaży nieruchomości - uzasadnia Mariusz Witczak (PO), senator sprawozdawca. - Nasza propozycja wynika z obserwacji praktyki zawierania aktów notarialnych. Nierzadko zdarza się, że prawo własności jest przenoszone w piątek, a dopiero w poniedziałek osoba, która sprzedała nieruchomość, otrzymuje pieniądze za pomocą przelewu bankowego. To powoduje niepokój i stan niepewności - mówi senator.

- Teoretycznie można sobie także wyobrazić, że po podpisaniu aktu nieuczciwy kupujący nie przelewa pieniędzy. A co, jeśli nabywca nieruchomości zaraz po podpisaniu umowy ulegnie wypadkowi i jest osobą całkowicie samotną? Na pieniądze sprzedający będzie musiał długo jeszcze poczekać - dodaje senator.

Walizka z pieniędzmi

- To także kłopot dla kupującego. Sprzedający często wymuszają, aby kontrahent przyniósł do notariusza gotówkę. Zwykle w grę wchodzą kwoty ok. 500 tys. zł, więc znam przypadki, kiedy kupujący przychodzi do notariusza z walizką pieniędzy w asyście ochroniarzy lub rozdziela kwotę między najbliższych członków rodziny i całą grupą stawiają się u notariusza - wskazuje senator Witczak.

Co będzie niezbędne do przyjęcia depozytu? Jaka będzie procedura przyjmowania depozytu? Czego obawiają się notariusze? Jaką ważną kwestię pominięto w projekcie?

Więcej: Gazeta Prawna 26.02.2009 (40) - str.11

Ewa Grączewska-Ivanova

interia.pl/Czwartek, 26 lutego (06:00)

Depozyt notarialny zwiększy bezpieczeństwo obrotu

Notariusz będzie miał obowiązek, a nie jak teraz prawo, przyjąć do depozytu pieniądze lub papiery wartościowe na żądanie klienta. Taką zmianę proponują senatorowie PO, którzy przygotowali projekt nowelizacji ustawy - Prawo o notariacie.

W sobotę oficjalne stanowisko wobec pomysłu senatorów zajmie Krajowa Rada Notarialna.

Bezpieczeństwo transakcji

Teraz notariusz może, ale nie musi się zgodzić na przyjęcie do depozytu pieniędzy lub papierów wartościowych. - Wprowadzając ten obowiązek, chcemy zwiększyć bezpieczeństwo obrotu, zwłaszcza przy transakcjach sprzedaży nieruchomości - uzasadnia Mariusz Witczak (PO), senator sprawozdawca. - Nasza propozycja wynika z obserwacji praktyki zawierania aktów notarialnych. Nierzadko zdarza się, że prawo własności jest przenoszone w piątek, a dopiero w poniedziałek osoba, która sprzedała nieruchomość, otrzymuje pieniądze za pomocą przelewu bankowego. To powoduje niepokój i stan niepewności - mówi senator.

- Teoretycznie można sobie także wyobrazić, że po podpisaniu aktu nieuczciwy kupujący nie przelewa pieniędzy. A co, jeśli nabywca nieruchomości zaraz po podpisaniu umowy ulegnie wypadkowi i jest osobą całkowicie samotną? Na pieniądze sprzedający będzie musiał długo jeszcze poczekać - dodaje senator.

Walizka z pieniędzmi

- To także kłopot dla kupującego. Sprzedający często wymuszają, aby kontrahent przyniósł do notariusza gotówkę. Zwykle w grę wchodzą kwoty ok. 500 tys. zł, więc znam przypadki, kiedy kupujący przychodzi do notariusza z walizką pieniędzy w asyście ochroniarzy lub rozdziela kwotę między najbliższych członków rodziny i całą grupą stawiają się u notariusza - wskazuje senator Witczak.

Co będzie niezbędne do przyjęcia depozytu? Jaka będzie procedura przyjmowania depozytu? Czego obawiają się notariusze? Jaką ważną kwestię pominięto w projekcie?

Więcej: Gazeta Prawna 26.02.2009 (40) - str.11

Ewa Grączewska-Ivanova

interia.pl/Czwartek, 26 lutego (06:00)

Dom Development miał 137 mln zł zysku netto

Dom Development sprzedał w 2008 roku 994 mieszkania, z czego 92 mieszkania spółka sprzedała w czwartym kwartale - poinformował Dom Development w prezentacji dla inwestorów.

W 2008 roku liczba oddanych do użytku mieszkań wyniosła 1815.

W 2007 roku liczba mieszkań sprzedanych przez Dom Development sięgnęła 1704, z czego 343 mieszkania sprzedano w trzech ostatnich miesiącach 2007 roku.

W czwartym kwartale 2008 roku klienci zrezygnowali z zakupu 13 mieszkań, kwartał wcześniej z 12 mieszkań. W całym 2008 roku liczba rezygnacji sięgnęła 49 mieszkań.

Według stanu na grudzień 2008 roku Dom Development miał 1360 mieszkań w fazie realizacji oraz 7170 mieszkań w fazie przygotowywania projektów.

Od lipca 2008 roku Dom Development nie rozpoczął żadnego nowego projektu mieszkaniowego. W pierwszym półroczu zeszłego roku spółka rozpoczęła projekty obejmujące 1186 mieszkań.

Dom Development zapowiada, że w pierwszym kwartale 2009 roku w spółce zostaną wprowadzone kolejne obniżki kosztów. W czwartym kwartale zatrudnienie w spółce spadło o 23 proc., a koszty restrukturyzacji zatrudnienia wyniosły 1,5 mln zł.

Dom Development szacuje, że dzięki już wprowadzonym redukcjom zatrudnienia spółka zaoszczędzi rocznie 5,5 mln zł.

Po raz pierwszy Dom Development musiał dokonać znaczących odpisów aktualizacyjnych (ok. 7,4 mln) z tytułu utraty wartości zapasów.

Dom Development osiągnął w 2008 roku 136,9 mln zł skonsolidowanego zysku netto, skonsolidowane przychody w tym okresie wyniosły 698,1 mln zł.

W analogicznym okresie 2007 roku skonsolidowane przychody wyniosły 878,7 mln zł, a skonsolidowany zysk netto 200,6 mln zł.

interia.pl/PAP

Czwartek, 26 lutego (09:58)

Dom Development miał 137 mln zł zysku netto

Dom Development sprzedał w 2008 roku 994 mieszkania, z czego 92 mieszkania spółka sprzedała w czwartym kwartale - poinformował Dom Development w prezentacji dla inwestorów.

W 2008 roku liczba oddanych do użytku mieszkań wyniosła 1815.

W 2007 roku liczba mieszkań sprzedanych przez Dom Development sięgnęła 1704, z czego 343 mieszkania sprzedano w trzech ostatnich miesiącach 2007 roku.

W czwartym kwartale 2008 roku klienci zrezygnowali z zakupu 13 mieszkań, kwartał wcześniej z 12 mieszkań. W całym 2008 roku liczba rezygnacji sięgnęła 49 mieszkań.

Według stanu na grudzień 2008 roku Dom Development miał 1360 mieszkań w fazie realizacji oraz 7170 mieszkań w fazie przygotowywania projektów.

Od lipca 2008 roku Dom Development nie rozpoczął żadnego nowego projektu mieszkaniowego. W pierwszym półroczu zeszłego roku spółka rozpoczęła projekty obejmujące 1186 mieszkań.

Dom Development zapowiada, że w pierwszym kwartale 2009 roku w spółce zostaną wprowadzone kolejne obniżki kosztów. W czwartym kwartale zatrudnienie w spółce spadło o 23 proc., a koszty restrukturyzacji zatrudnienia wyniosły 1,5 mln zł.

Dom Development szacuje, że dzięki już wprowadzonym redukcjom zatrudnienia spółka zaoszczędzi rocznie 5,5 mln zł.

Po raz pierwszy Dom Development musiał dokonać znaczących odpisów aktualizacyjnych (ok. 7,4 mln) z tytułu utraty wartości zapasów.

Dom Development osiągnął w 2008 roku 136,9 mln zł skonsolidowanego zysku netto, skonsolidowane przychody w tym okresie wyniosły 698,1 mln zł.

W analogicznym okresie 2007 roku skonsolidowane przychody wyniosły 878,7 mln zł, a skonsolidowany zysk netto 200,6 mln zł.

interia.pl/PAP

Czwartek, 26 lutego (09:58)

Rodzina na swoim - kredyt z dopłatą bardziej dostępny

Sytuacja na rynku mieszkaniowym od kilkunastu miesięcy dość mocno różni się od stanu, do którego zdążyliśmy przywyknąć w ciągu ostatnich lat. Nieograniczony, jak się mogło wydawać popyt na lokale i domy zniknął, mimo, że wiele osób wciąż marzy o własnym "m". Na "wygłodzonym" do niedawna rynku, sprzedający szukają chętnych i znajdują ich z trudem, a o rekordowych cenach mogą tylko pomarzyć.

Do niedawna ceny mieszkań szybko rosły. Niemal wszystkim wydawało się, że będzie tak bez końca. Za lokal położony w dobrej dzielnicy Warszawy, kupiony w 2003 r. za 250 tys. zł, trzy lata później trzeba było zapłacić już dwukrotnie więcej. Mimo tak dużego wzrostu kosztów posiadania własnego lokum, chętnych nie brakowało. Sprzyjała temu koniunktura gospodarcza, a co się z tym wiąże wzrost płac, spadek bezrobocia i niewielkie zagrożenie utratą pracy, duże poczucie bezpieczeństwa finansowego, sprzyjające podejmowaniu decyzji o inwestycjach np. w nieruchomości.

Kolejnym czynnikiem napędzającym popyt był niski i przez długi czas spadający koszt kredytu. Rada Polityki Pieniężnej przez kilka lat obniżała stopy oficjalne, a oferta banków stawała się coraz bardziej atrakcyjna. Stale umacniający się złoty i niższe oprocentowanie kredytów w walutach obcych, szczególnie we franku szwajcarskim, stanowiły jeszcze większy "dopalacz". Dobre perspektywy gospodarcze sprzyjały rozluźnieniu kryteriów przyznawania kredytów przez banki. Właściwie kredyt na zakup mieszkania, zabezpieczony hipoteką mógł dostać niemal każdy mogący wykazać się jakimikolwiek dochodami.

Dziś z tego "sielskiego" obrazka pozostało jedynie wspomnienie. Niemal każdy z jego elementów zmienił się diametralnie. Jedyne pozytywne strony obecnego stanu rynku to duży wybór mieszkań i spadające ceny. Kupno mieszkania często wiąże się też z możliwością skorzystania z wielu promocji fundowanych przez developerów w postaci wykończenia lokalu, wyposażenia w podstawowe sprzęty AGD, a nawet niewielkiego samochodu. Największy zaś problem to dostępność kredytu i rosnące jego koszty, coraz mocniej odczuwalne w momencie spłacania kolejnych rat. Kredyt w obcych walutach niespodziewanie i dla wielu boleśnie, ujawnił swoją gorszą stronę.

Choć hasła wspierania budownictwa mieszkaniowego znajdowały poczesne miejsce w programach niemal wszystkich rządów i partii politycznych, to z ich skutecznością bywało różnie. Obecna sytuacja skłoniła rządzących do nowelizacji Ustawy o finansowym wsparciu rodzin w nabywaniu własnego mieszkania, uchwalonej w 2006 r., mającej na celu rozszerzenie jej zakresu i zwiększenie kręgu osób mogących z niej skorzystać. Nowelizacja ta weszła w życie w listopadzie ubiegłego roku.

Zasadnicze zmiany, jakie dzięki niej zostały wprowadzone, to możliwość przystąpienia do umowy członków najbliższej rodziny osoby ubiegającej się o kredyt z dopłatą. Takie rozwiązanie w istotny sposób zwiększa zdolność kredytową wnioskodawcy, czyli rozszerza znacznie liczbę osób, które mogą skorzystać z preferencji. W praktyce oznacza to zwiększenie dostępności do kredytu z dopłatą (poprzez obniżenie kosztów finansowania zakupu mieszkania) rodzinom o charakterze młodego małżeństwa z dwójką dzieci, w którym jedyną osobą pracującą jest mąż, zarabiający półtora średniego wynagrodzenia w kraju. Taka rodzina jest w dość niekorzystnym położeniu, pod względem zdolności kredytowej. Szczególnie w obecnej sytuacji, gdy banki stosują zaostrzone, a może po prostu normalne, kryteria jej obliczania. Nowelizacja umożliwia przystąpienie do kredytu np. rodziców jednego lub obu małżonków. Banki przy udzielaniu kredytów komercyjnych nie miały ograniczeń w tego typu sytuacjach, ale wspomniana ustawa przed nowelizacją takiego rozwiązania nie dopuszczała w przypadku kredytów preferencyjnych.

Przykład 1. Jak wzrasta zdolność kredytowa

Korzystając z kalkulatora kredytowego, dostępnego na stronie internetowej jednego z dużych banków, sprawdziliśmy zdolność kredytową opisanej wyżej rodziny, przyjmując następujące parametry:

Liczba osób w rodzinie: 4

Średni dochód miesięcznie netto: 3860 zł

Łączny miesięczny limit zadłużenia na rachunku bieżącym i karcie kredytowej: 5000 zł

Stałe obciążenia miesięczne (raty pożyczek itp.): 500 zł

Powierzchnia wymarzonego mieszkania: 50 m2

Cena 1 m2 w Warszawie (maksymalna, przyjmowana dla potrzeb udzielania kredytu preferencyjnego): 7100 zł

Wartość mieszkania: 355 tys. zł

Oczekiwana kwota kredytu (20 proc. wkładu własnego): 284 tys. zł

Okres spłaty: 30 lat

Oprocentowanie: 6,11 proc., rata stała

Miesięczna rata kredytu: 1722,86 zł

Decyzja kredytowa: odmowna

Jeśli do kredytu przystąpi np. matka jednego z małżonków z emeryturą w wysokości 1700 zł miesięcznie netto, decyzja zmienia się na pozytywną.

Drugą istotną zmianą, również zwiększającą możliwości korzystania z preferencji, jest podwyższenie z 1,3 do 1,4 mnożnika stosowanego do ustalenia limitu ceny lub kosztu 1 m2 powierzchni użytkowej nieruchomości, której budowa może być finansowana kredytem z dopłatą. Chodzi o to, że preferencyjny kredyt może być udzielony jedynie na zakup lub budowę mieszkania czy domu o wartości nie przekraczającej 40 proc. średniego kosztu budowy podawanego przez Główny Urząd Statystyczny osobno dla każdego województwa i miasta wojewódzkiego (wcześniej było to 30 proc.). Niższy mnożnik eliminował praktycznie możliwość kupna mieszkania na kredyt z dopłatą w tych miastach, w których rynkowe ceny nieruchomości są najwyższe, np. w Warszawie, Wrocławiu, Krakowie.

Przykład 2. Wyższy mnożnik, większe możliwości

Wymieniona w pierwszym przykładzie maksymalna cena metra kwadratowego, przyjmowana dla potrzeb udzielania kredytu preferencyjnego wynosi 7143 zł za m2 mieszkania, z uwzględnieniem współczynnika 1,4 w stosunku do średniego wskaźnika przeliczeniowego kosztu odtworzenia 1 m2 w danym województwie i mieście wojewódzkim. Wartość tego wskaźnika dla Warszawy wynosi więc około 5100 zł za 1 m2. Gdyby zastosować współczynnik 1,3, czyli sprzed nowelizacji ustawy, maksymalna cena metra mieszkania, które moglibyśmy kupić za preferencyjny kredyt wynosiłaby 6630 zł. Analizując dane o cenach rynkowych mieszkań w poszczególnych dzielnicach Warszawy, przy obecnym limicie dla kredytu preferencyjnego (7143 zł), możliwe jest finansowanie zakupu mieszkań tańszych, położonych na obrzeżach miasta. Przy poprzednim limicie stać by nas było jedynie na jeszcze bardziej odległe lokalizacje w miejscowościach podwarszawskich (Legionowo, Grodzisk, Wołomin).

Niezależnie od tego kryterium, powierzchnia kredytowanego mieszkania nie może przekraczać 75 m2, a w przypadku domu górna granica wynosi 140 m2. Mimo, że i tak dopłata do odsetek będzie obejmowała jedynie 50m2 w przypadku mieszkania i 70m2 dla domu.

Przykład 3. Ile zyskujemy

Przyjmując założenia identyczne, jak w przykładzie 1, miesięczna rata kredytu komercyjnego wynosi 1722,86 zł. Korzystając z programu "Rodzina na Swoim", koszty kredytowania mieszkania zmienią się następująco:

- odsetki od kredytu w wysokości 284 tys. zł, liczone według bieżącej stopy referencyjnej Banku Gospodarstwa Krajowego, wynoszącej 8,64 proc. wynoszą 2044,8 zł miesięcznie,

- dopłata, udzielana przez Bank Gospodarstwa Krajowego bankowi kredytującemu zakup mieszkania wynosi 50 proc. wyliczonych powyżej odsetek, czyli 1022,24 zł,

- miesięczne koszty obsługi zadłużenia przez kredytobiorcę wynoszą 1722,86 - 1022,24 zł = 700,62 zł

Kredyt preferencyjny można zaciągnąć nie tylko na kupno lub budowę lokum, ale też na nadbudowę, przebudowę lub rozbudowę budynku mieszkalnego lub adaptację budynku o innym przeznaczeniu, jeśli w wyniku tego powstanie lokal stanowiący odrębną nieruchomość.

Jak wskazuje nazwa programu "Rodzina na swoim", kredyt z ulgą może otrzymać tylko rodzina, nawet niepełna. O kredyt natomiast nie może ubiegać się osoba będąca właścicielem lub współwłaścicielem mieszkania lub domu, nawet jeśli jest to spółdzielcze własnościowe prawo do lokalu. Jeśli osoba składająca wniosek o preferencyjny kredyt jest najemcą lokalu (np. komunalnego, spółdzielczego lokatorskiego, czy w ramach TBS) musi się zobowiązać do rozwiązania umowy najmu w ciągu sześciu miesięcy od dnia, w którym stanie się właścicielem mieszkania lub domu finansowanego kredytem z dopłatą. Ponadto kredytu nie dostanie osoba, która korzysta lub korzystała wcześniej z tego typu preferencji.

Korzyści

Dopłata równowartości połowy odsetek (przez 8 lat), gdy powierzchnia lokalu mieszkalnego nie przekracza 50 m2, a domu jednorodzinnego 70 m2 lub części odsetek odpowiadającej tym powierzchniom, gdy metraż mieszkania lub domu jest większy (ale nie może być większy niż odpowiednio 75 m2 i 140 m2).

Dopłata wyliczana jest na podstawie 3-miesięcznej stawki WIBOR (po jakiej banki pożyczają sobie pieniądze), powiększonej o 2 punkty procentowe. W pierwszym kwartale 2009 r. wynosi ona 8,64 proc. (tzw. stopa referencyjna, ustalana co kwartał przez BGK). Może się zdarzyć, że jest ona wyższa, niż rzeczywiste oprocentowanie zaciągniętego przez nas kredytu. Wówczas BGK zwraca nie połowę rzeczywiście należnych naszemu bankowi odsetek, ale nieco więcej. W ostatnich dniach stawka WIBOR wynosiła około 4,7 proc., więc gdyby obecnie BGK ustalał stopę referencyjną, wynosiłaby ona 6,7 proc.

Dla kogo

- rodzina (małżonkowie)

- osoby samotnie wychowujące przynajmniej jedno:

" małoletnie dziecko,

" dziecko bez względu na jego wiek, na które pobierany jest zasiłek pielęgnacyjny,

" dziecko do ukończenia przez nie 25 roku życia, uczące się w szkołach.

Kto może przystąpić do kredytu poprawiając zdolność kredytową

- zstępni (dzieci, wnuki ubiegającego się o kredyt),

- wstępni (rodzice, dziadkowie),

- rodzeństwo wnioskującego o kredyt,

- teściowie, ojczym, macocha docelowego kredytobiorcy.

Przeznaczenie kredytu

- kupno będącego w budowie lub istniejącego mieszkania lub domu jednorodzinnego,

- kupno spółdzielczego własnościowego prawa do lokalu mieszkalnego w budynku wielorodzinnym lub domu jednorodzinnego,

- pokrycie kosztów budowy mieszkania lub domu budowanego przez spółdzielnię mieszkaniową w celu ustanowienia odrębnej własności,

- wkład budowlany do spółdzielni mieszkaniowej, wnoszony w celu uzyskania spółdzielczego własnościowego prawa do lokalu, którego przedmiotem jest zasiedlany

po raz pierwszy lokal mieszkalny, - budowę domu jednorodzinnego,

- nadbudowę, przebudowę lub rozbudowę budynku mieszkalnego lub adaptację budynku lub lokalu o innym przeznaczeniu na cele mieszkalne w celu uzyskania lokalu mieszkalnego stanowiącego odrębną nieruchomość.

Parametry kredytu

- waluta: złoty,

- czas trwania dopłat: do 8 lat,

- stopa referencyjna w I kwartale 2009 r.: 8,64 proc.,

- opłaty i prowizje: do 2 proc. kwoty kredytu przed doliczeniem składki ubezpieczenia kredytu,

- maksymalny okres karencji spłaty kredytu: 6 miesięcy,

- sposób spłaty rat: metodą równych rat kapitałowych (rata malejąca) lub równych rat kapitałowo-odsetkowych (rata stała).

Gdzie można uzyskać kredyt

Wnioski o kredyt preferencyjny można składać w następujących bankach i ich oddziałach:

- PKO BP

- Pekao SA

- Bank Pocztowy

- Bank Polskiej Spółdzielczości oraz zrzeszonych w nim bankach spółdzielczych

- Mazowiecki Bank Regionalny oraz zrzeszonych w nim bankach spółdzielczych

- Gospodarczy Bank Wielkopolski i zrzeszonych w nim bankach spółdzielczych

- Spółdzielcze Kasy Oszczędnościowo-Kredytowe (46 SKOK zrzeszonych w Krajowej Spółdzielczej Kasie Oszczędnościowo-Kredytowej)

- Gold Finance, Open Finance, Expander

Bank Gospodarstwa Krajowego, koordynujący program "Rodzina na Swoim" planuje pozyskanie do jego realizacji kolejnych banków.

Górne limity ceny metra kwadratowego, obowiązujące w pierwszym kwartale 2009 r. w poszczególnych województwach i miastach wojewódzkich

Sprawdź górne limity ceny metra kwadratowego w załączniku

Powyższy tekst jest wyrazem osobistych opinii i poglądów autora i nie powinien być traktowany jako rekomendacja do podejmowania jakichkolwiek decyzji związanych z opisywaną tematyką. Jakiekolwiek decyzje podjęte na podstawie powyższego tekstu podejmowane są na własną odpowiedzialność.

Roman Przasnyski, Główny Analityk Gold Finance

interia.pl/Czwartek, 26 lutego (11:41)

Rodzina na swoim - kredyt z dopłatą bardziej dostępny

Sytuacja na rynku mieszkaniowym od kilkunastu miesięcy dość mocno różni się od stanu, do którego zdążyliśmy przywyknąć w ciągu ostatnich lat. Nieograniczony, jak się mogło wydawać popyt na lokale i domy zniknął, mimo, że wiele osób wciąż marzy o własnym "m". Na "wygłodzonym" do niedawna rynku, sprzedający szukają chętnych i znajdują ich z trudem, a o rekordowych cenach mogą tylko pomarzyć.

Do niedawna ceny mieszkań szybko rosły. Niemal wszystkim wydawało się, że będzie tak bez końca. Za lokal położony w dobrej dzielnicy Warszawy, kupiony w 2003 r. za 250 tys. zł, trzy lata później trzeba było zapłacić już dwukrotnie więcej. Mimo tak dużego wzrostu kosztów posiadania własnego lokum, chętnych nie brakowało. Sprzyjała temu koniunktura gospodarcza, a co się z tym wiąże wzrost płac, spadek bezrobocia i niewielkie zagrożenie utratą pracy, duże poczucie bezpieczeństwa finansowego, sprzyjające podejmowaniu decyzji o inwestycjach np. w nieruchomości.

Kolejnym czynnikiem napędzającym popyt był niski i przez długi czas spadający koszt kredytu. Rada Polityki Pieniężnej przez kilka lat obniżała stopy oficjalne, a oferta banków stawała się coraz bardziej atrakcyjna. Stale umacniający się złoty i niższe oprocentowanie kredytów w walutach obcych, szczególnie we franku szwajcarskim, stanowiły jeszcze większy "dopalacz". Dobre perspektywy gospodarcze sprzyjały rozluźnieniu kryteriów przyznawania kredytów przez banki. Właściwie kredyt na zakup mieszkania, zabezpieczony hipoteką mógł dostać niemal każdy mogący wykazać się jakimikolwiek dochodami.

Dziś z tego "sielskiego" obrazka pozostało jedynie wspomnienie. Niemal każdy z jego elementów zmienił się diametralnie. Jedyne pozytywne strony obecnego stanu rynku to duży wybór mieszkań i spadające ceny. Kupno mieszkania często wiąże się też z możliwością skorzystania z wielu promocji fundowanych przez developerów w postaci wykończenia lokalu, wyposażenia w podstawowe sprzęty AGD, a nawet niewielkiego samochodu. Największy zaś problem to dostępność kredytu i rosnące jego koszty, coraz mocniej odczuwalne w momencie spłacania kolejnych rat. Kredyt w obcych walutach niespodziewanie i dla wielu boleśnie, ujawnił swoją gorszą stronę.

Choć hasła wspierania budownictwa mieszkaniowego znajdowały poczesne miejsce w programach niemal wszystkich rządów i partii politycznych, to z ich skutecznością bywało różnie. Obecna sytuacja skłoniła rządzących do nowelizacji Ustawy o finansowym wsparciu rodzin w nabywaniu własnego mieszkania, uchwalonej w 2006 r., mającej na celu rozszerzenie jej zakresu i zwiększenie kręgu osób mogących z niej skorzystać. Nowelizacja ta weszła w życie w listopadzie ubiegłego roku.

Zasadnicze zmiany, jakie dzięki niej zostały wprowadzone, to możliwość przystąpienia do umowy członków najbliższej rodziny osoby ubiegającej się o kredyt z dopłatą. Takie rozwiązanie w istotny sposób zwiększa zdolność kredytową wnioskodawcy, czyli rozszerza znacznie liczbę osób, które mogą skorzystać z preferencji. W praktyce oznacza to zwiększenie dostępności do kredytu z dopłatą (poprzez obniżenie kosztów finansowania zakupu mieszkania) rodzinom o charakterze młodego małżeństwa z dwójką dzieci, w którym jedyną osobą pracującą jest mąż, zarabiający półtora średniego wynagrodzenia w kraju. Taka rodzina jest w dość niekorzystnym położeniu, pod względem zdolności kredytowej. Szczególnie w obecnej sytuacji, gdy banki stosują zaostrzone, a może po prostu normalne, kryteria jej obliczania. Nowelizacja umożliwia przystąpienie do kredytu np. rodziców jednego lub obu małżonków. Banki przy udzielaniu kredytów komercyjnych nie miały ograniczeń w tego typu sytuacjach, ale wspomniana ustawa przed nowelizacją takiego rozwiązania nie dopuszczała w przypadku kredytów preferencyjnych.

Przykład 1. Jak wzrasta zdolność kredytowa

Korzystając z kalkulatora kredytowego, dostępnego na stronie internetowej jednego z dużych banków, sprawdziliśmy zdolność kredytową opisanej wyżej rodziny, przyjmując następujące parametry:

Liczba osób w rodzinie: 4

Średni dochód miesięcznie netto: 3860 zł

Łączny miesięczny limit zadłużenia na rachunku bieżącym i karcie kredytowej: 5000 zł

Stałe obciążenia miesięczne (raty pożyczek itp.): 500 zł

Powierzchnia wymarzonego mieszkania: 50 m2

Cena 1 m2 w Warszawie (maksymalna, przyjmowana dla potrzeb udzielania kredytu preferencyjnego): 7100 zł

Wartość mieszkania: 355 tys. zł

Oczekiwana kwota kredytu (20 proc. wkładu własnego): 284 tys. zł

Okres spłaty: 30 lat

Oprocentowanie: 6,11 proc., rata stała

Miesięczna rata kredytu: 1722,86 zł

Decyzja kredytowa: odmowna

Jeśli do kredytu przystąpi np. matka jednego z małżonków z emeryturą w wysokości 1700 zł miesięcznie netto, decyzja zmienia się na pozytywną.

Drugą istotną zmianą, również zwiększającą możliwości korzystania z preferencji, jest podwyższenie z 1,3 do 1,4 mnożnika stosowanego do ustalenia limitu ceny lub kosztu 1 m2 powierzchni użytkowej nieruchomości, której budowa może być finansowana kredytem z dopłatą. Chodzi o to, że preferencyjny kredyt może być udzielony jedynie na zakup lub budowę mieszkania czy domu o wartości nie przekraczającej 40 proc. średniego kosztu budowy podawanego przez Główny Urząd Statystyczny osobno dla każdego województwa i miasta wojewódzkiego (wcześniej było to 30 proc.). Niższy mnożnik eliminował praktycznie możliwość kupna mieszkania na kredyt z dopłatą w tych miastach, w których rynkowe ceny nieruchomości są najwyższe, np. w Warszawie, Wrocławiu, Krakowie.

Przykład 2. Wyższy mnożnik, większe możliwości

Wymieniona w pierwszym przykładzie maksymalna cena metra kwadratowego, przyjmowana dla potrzeb udzielania kredytu preferencyjnego wynosi 7143 zł za m2 mieszkania, z uwzględnieniem współczynnika 1,4 w stosunku do średniego wskaźnika przeliczeniowego kosztu odtworzenia 1 m2 w danym województwie i mieście wojewódzkim. Wartość tego wskaźnika dla Warszawy wynosi więc około 5100 zł za 1 m2. Gdyby zastosować współczynnik 1,3, czyli sprzed nowelizacji ustawy, maksymalna cena metra mieszkania, które moglibyśmy kupić za preferencyjny kredyt wynosiłaby 6630 zł. Analizując dane o cenach rynkowych mieszkań w poszczególnych dzielnicach Warszawy, przy obecnym limicie dla kredytu preferencyjnego (7143 zł), możliwe jest finansowanie zakupu mieszkań tańszych, położonych na obrzeżach miasta. Przy poprzednim limicie stać by nas było jedynie na jeszcze bardziej odległe lokalizacje w miejscowościach podwarszawskich (Legionowo, Grodzisk, Wołomin).

Niezależnie od tego kryterium, powierzchnia kredytowanego mieszkania nie może przekraczać 75 m2, a w przypadku domu górna granica wynosi 140 m2. Mimo, że i tak dopłata do odsetek będzie obejmowała jedynie 50m2 w przypadku mieszkania i 70m2 dla domu.

Przykład 3. Ile zyskujemy

Przyjmując założenia identyczne, jak w przykładzie 1, miesięczna rata kredytu komercyjnego wynosi 1722,86 zł. Korzystając z programu "Rodzina na Swoim", koszty kredytowania mieszkania zmienią się następująco:

- odsetki od kredytu w wysokości 284 tys. zł, liczone według bieżącej stopy referencyjnej Banku Gospodarstwa Krajowego, wynoszącej 8,64 proc. wynoszą 2044,8 zł miesięcznie,

- dopłata, udzielana przez Bank Gospodarstwa Krajowego bankowi kredytującemu zakup mieszkania wynosi 50 proc. wyliczonych powyżej odsetek, czyli 1022,24 zł,

- miesięczne koszty obsługi zadłużenia przez kredytobiorcę wynoszą 1722,86 - 1022,24 zł = 700,62 zł

Kredyt preferencyjny można zaciągnąć nie tylko na kupno lub budowę lokum, ale też na nadbudowę, przebudowę lub rozbudowę budynku mieszkalnego lub adaptację budynku o innym przeznaczeniu, jeśli w wyniku tego powstanie lokal stanowiący odrębną nieruchomość.

Jak wskazuje nazwa programu "Rodzina na swoim", kredyt z ulgą może otrzymać tylko rodzina, nawet niepełna. O kredyt natomiast nie może ubiegać się osoba będąca właścicielem lub współwłaścicielem mieszkania lub domu, nawet jeśli jest to spółdzielcze własnościowe prawo do lokalu. Jeśli osoba składająca wniosek o preferencyjny kredyt jest najemcą lokalu (np. komunalnego, spółdzielczego lokatorskiego, czy w ramach TBS) musi się zobowiązać do rozwiązania umowy najmu w ciągu sześciu miesięcy od dnia, w którym stanie się właścicielem mieszkania lub domu finansowanego kredytem z dopłatą. Ponadto kredytu nie dostanie osoba, która korzysta lub korzystała wcześniej z tego typu preferencji.

Korzyści

Dopłata równowartości połowy odsetek (przez 8 lat), gdy powierzchnia lokalu mieszkalnego nie przekracza 50 m2, a domu jednorodzinnego 70 m2 lub części odsetek odpowiadającej tym powierzchniom, gdy metraż mieszkania lub domu jest większy (ale nie może być większy niż odpowiednio 75 m2 i 140 m2).

Dopłata wyliczana jest na podstawie 3-miesięcznej stawki WIBOR (po jakiej banki pożyczają sobie pieniądze), powiększonej o 2 punkty procentowe. W pierwszym kwartale 2009 r. wynosi ona 8,64 proc. (tzw. stopa referencyjna, ustalana co kwartał przez BGK). Może się zdarzyć, że jest ona wyższa, niż rzeczywiste oprocentowanie zaciągniętego przez nas kredytu. Wówczas BGK zwraca nie połowę rzeczywiście należnych naszemu bankowi odsetek, ale nieco więcej. W ostatnich dniach stawka WIBOR wynosiła około 4,7 proc., więc gdyby obecnie BGK ustalał stopę referencyjną, wynosiłaby ona 6,7 proc.

Dla kogo

- rodzina (małżonkowie)

- osoby samotnie wychowujące przynajmniej jedno:

" małoletnie dziecko,

" dziecko bez względu na jego wiek, na które pobierany jest zasiłek pielęgnacyjny,

" dziecko do ukończenia przez nie 25 roku życia, uczące się w szkołach.

Kto może przystąpić do kredytu poprawiając zdolność kredytową

- zstępni (dzieci, wnuki ubiegającego się o kredyt),

- wstępni (rodzice, dziadkowie),

- rodzeństwo wnioskującego o kredyt,

- teściowie, ojczym, macocha docelowego kredytobiorcy.

Przeznaczenie kredytu

- kupno będącego w budowie lub istniejącego mieszkania lub domu jednorodzinnego,

- kupno spółdzielczego własnościowego prawa do lokalu mieszkalnego w budynku wielorodzinnym lub domu jednorodzinnego,

- pokrycie kosztów budowy mieszkania lub domu budowanego przez spółdzielnię mieszkaniową w celu ustanowienia odrębnej własności,

- wkład budowlany do spółdzielni mieszkaniowej, wnoszony w celu uzyskania spółdzielczego własnościowego prawa do lokalu, którego przedmiotem jest zasiedlany

po raz pierwszy lokal mieszkalny, - budowę domu jednorodzinnego,

- nadbudowę, przebudowę lub rozbudowę budynku mieszkalnego lub adaptację budynku lub lokalu o innym przeznaczeniu na cele mieszkalne w celu uzyskania lokalu mieszkalnego stanowiącego odrębną nieruchomość.

Parametry kredytu

- waluta: złoty,

- czas trwania dopłat: do 8 lat,

- stopa referencyjna w I kwartale 2009 r.: 8,64 proc.,

- opłaty i prowizje: do 2 proc. kwoty kredytu przed doliczeniem składki ubezpieczenia kredytu,

- maksymalny okres karencji spłaty kredytu: 6 miesięcy,

- sposób spłaty rat: metodą równych rat kapitałowych (rata malejąca) lub równych rat kapitałowo-odsetkowych (rata stała).

Gdzie można uzyskać kredyt

Wnioski o kredyt preferencyjny można składać w następujących bankach i ich oddziałach:

- PKO BP

- Pekao SA

- Bank Pocztowy

- Bank Polskiej Spółdzielczości oraz zrzeszonych w nim bankach spółdzielczych

- Mazowiecki Bank Regionalny oraz zrzeszonych w nim bankach spółdzielczych

- Gospodarczy Bank Wielkopolski i zrzeszonych w nim bankach spółdzielczych

- Spółdzielcze Kasy Oszczędnościowo-Kredytowe (46 SKOK zrzeszonych w Krajowej Spółdzielczej Kasie Oszczędnościowo-Kredytowej)

- Gold Finance, Open Finance, Expander

Bank Gospodarstwa Krajowego, koordynujący program "Rodzina na Swoim" planuje pozyskanie do jego realizacji kolejnych banków.

Górne limity ceny metra kwadratowego, obowiązujące w pierwszym kwartale 2009 r. w poszczególnych województwach i miastach wojewódzkich

Sprawdź górne limity ceny metra kwadratowego w załączniku

Powyższy tekst jest wyrazem osobistych opinii i poglądów autora i nie powinien być traktowany jako rekomendacja do podejmowania jakichkolwiek decyzji związanych z opisywaną tematyką. Jakiekolwiek decyzje podjęte na podstawie powyższego tekstu podejmowane są na własną odpowiedzialność.

Roman Przasnyski, Główny Analityk Gold Finance

interia.pl/Czwartek, 26 lutego (11:41)

Załamał się mieszkaniowy rynek wtórny

Gazeta Wyborcza pisze, że w styczniu i w lutym na mieszkaniowym rynku wtórnym było o 80-90 procent mniej transakcji niż przed rokiem.

Dziennik powołuje się na pośredników, według których rynek jest w stanie zupełnej stagnacji, a sprzedawać próbują tylko ci, którzy muszą.

Wyborcza podkreśla, że chętnym na zakup używanego mieszkania banki odmawiają kredytu. Z kolei ci, którzy mają pieniądze, lub zdolność kredytową, czekają, aż ceny mieszkań spadną jeszcze bardziej.

Pośrednicy potwierdzają, że kryzys zmusił wielu sprzedających do zweryfikowania oczekiwań finansowych. Jak podkreśla dziennik, liczoną w tej sytuacji na rozwój rynku najmu, który pod koniec zeszłego roku bardzo się ożywił.

money.pl/2009-02-25 00:54:05

Załamał się mieszkaniowy rynek wtórny

Gazeta Wyborcza pisze, że w styczniu i w lutym na mieszkaniowym rynku wtórnym było o 80-90 procent mniej transakcji niż przed rokiem.

Dziennik powołuje się na pośredników, według których rynek jest w stanie zupełnej stagnacji, a sprzedawać próbują tylko ci, którzy muszą.

Wyborcza podkreśla, że chętnym na zakup używanego mieszkania banki odmawiają kredytu. Z kolei ci, którzy mają pieniądze, lub zdolność kredytową, czekają, aż ceny mieszkań spadną jeszcze bardziej.

Pośrednicy potwierdzają, że kryzys zmusił wielu sprzedających do zweryfikowania oczekiwań finansowych. Jak podkreśla dziennik, liczoną w tej sytuacji na rozwój rynku najmu, który pod koniec zeszłego roku bardzo się ożywił.

money.pl/2009-02-25 00:54:05

Mieszkanie z licytacji tańsze nawet o 2/3

Trudności z uzyskaniem wystarczająco wysokiego kredytu sprawiają, że coraz więcej osób interesuje się możliwością kupna nieruchomości podczas licytacji komorniczej. Na przetargach wystawiane są mieszkania należące do osób, które z różnych powodów nie są w stanie spłacić wierzyciela.

Takich przypadków jest dziś więcej, bo ludzie tracą pracę lub nie są w stanie płacić rat kredytu zaciągniętego na przykład we frankach szwajcarskich. - W przypadkach gdy wiadomo, że klient nie będzie spłacał kredytu, wszczynana jest procedura egzekucyjna na podstawie bankowego tytułu egzekucyjnego i działań komorników sądowych - mówi Jerzy Bańka, dyrektor ds. legislacyjno-prawnych Związku Banków Polskich.

Wbrew powszechnie panującej opinii nabycie nieruchomości w wyniku licytacji nie wiąże się z większym ryzykiem niż kupno jej od osoby trzeciej. - Można nawet stwierdzić, że ryzyko jest mniejsze, bowiem po przybiciu i zapłacie ceny, własność jest przysądzana postanowieniem przez sąd - tłumaczy Zawisza Wyssogota-Zakrzewski z Kancelarii Prawnej Veritas w Szczecinie.

Określenie ceny wywoławczej

Wartość licytowanej nieruchomości określana jest przez biegłego rzeczoznawcę majątkowego podczas sporządzania operatu szacunkowego. Cena wywołania, czyli minimalna kwota, za jaką można nabyć nieruchomość przy pierwszej licytacji, wynosi 3/4 sumy oszacowania. Jeżeli nikt nie zgłosił wniosku o przejęcie nieruchomości w pierwszej licytacji lub jeżeli sąd odmówi przybicia, komornik na wniosek wierzyciela wyznacza drugą licytację, podczas której cena wywołania stanowi 2/3 sumy oszacowania.

Jest to najniższa cena, za którą można nabyć nieruchomość. - Suma oszacowania bywa przy tym w chwili licytacji niższa niż rynkowa wartość nieruchomości, dlatego że każda nieruchomość sprzedawana przez komornika musi zostać wcześniej oszacowana przez biegłego. Pomiędzy oszacowaniem nieruchomości i jej sprzedażą mija zwykle dłuższy czas - zauważa Piotr Płachta z kancelarii Malinowski, Płachta i Wspólnicy. Rekomendacja GP Rzadko zdarza się, że licytant nabędzie mieszkanie za tzw. cenę wywoławczą. Cena atrakcyjnej nieruchomości może zostać podbita i osiągnąć lub przewyższyć poziom rynkowej. Dlatego trzeba być czujnym i nie ulegać emocjom towarzyszącym euforii towarzyszącej wizji kupna taniego mieszkania.

Gdzie można dowiedzieć się o licytacji? Jak przystąpić do licytacji? Co oznacza postanowienie o przysądzeniu własności? Jakie ryzyko łączy się z nabywaniem nieruchomości od komornika?

Więcej: Gazeta Prawna 25.02.2009 (39) - str.2-3

Daria Stojak, Katarzyna Wójcik-Adamska

interia.pl

Mieszkanie z licytacji tańsze nawet o 2/3

Trudności z uzyskaniem wystarczająco wysokiego kredytu sprawiają, że coraz więcej osób interesuje się możliwością kupna nieruchomości podczas licytacji komorniczej. Na przetargach wystawiane są mieszkania należące do osób, które z różnych powodów nie są w stanie spłacić wierzyciela.

Takich przypadków jest dziś więcej, bo ludzie tracą pracę lub nie są w stanie płacić rat kredytu zaciągniętego na przykład we frankach szwajcarskich. - W przypadkach gdy wiadomo, że klient nie będzie spłacał kredytu, wszczynana jest procedura egzekucyjna na podstawie bankowego tytułu egzekucyjnego i działań komorników sądowych - mówi Jerzy Bańka, dyrektor ds. legislacyjno-prawnych Związku Banków Polskich.

Wbrew powszechnie panującej opinii nabycie nieruchomości w wyniku licytacji nie wiąże się z większym ryzykiem niż kupno jej od osoby trzeciej. - Można nawet stwierdzić, że ryzyko jest mniejsze, bowiem po przybiciu i zapłacie ceny, własność jest przysądzana postanowieniem przez sąd - tłumaczy Zawisza Wyssogota-Zakrzewski z Kancelarii Prawnej Veritas w Szczecinie.

Określenie ceny wywoławczej

Wartość licytowanej nieruchomości określana jest przez biegłego rzeczoznawcę majątkowego podczas sporządzania operatu szacunkowego. Cena wywołania, czyli minimalna kwota, za jaką można nabyć nieruchomość przy pierwszej licytacji, wynosi 3/4 sumy oszacowania. Jeżeli nikt nie zgłosił wniosku o przejęcie nieruchomości w pierwszej licytacji lub jeżeli sąd odmówi przybicia, komornik na wniosek wierzyciela wyznacza drugą licytację, podczas której cena wywołania stanowi 2/3 sumy oszacowania.

Jest to najniższa cena, za którą można nabyć nieruchomość. - Suma oszacowania bywa przy tym w chwili licytacji niższa niż rynkowa wartość nieruchomości, dlatego że każda nieruchomość sprzedawana przez komornika musi zostać wcześniej oszacowana przez biegłego. Pomiędzy oszacowaniem nieruchomości i jej sprzedażą mija zwykle dłuższy czas - zauważa Piotr Płachta z kancelarii Malinowski, Płachta i Wspólnicy. Rekomendacja GP Rzadko zdarza się, że licytant nabędzie mieszkanie za tzw. cenę wywoławczą. Cena atrakcyjnej nieruchomości może zostać podbita i osiągnąć lub przewyższyć poziom rynkowej. Dlatego trzeba być czujnym i nie ulegać emocjom towarzyszącym euforii towarzyszącej wizji kupna taniego mieszkania.

Gdzie można dowiedzieć się o licytacji? Jak przystąpić do licytacji? Co oznacza postanowienie o przysądzeniu własności? Jakie ryzyko łączy się z nabywaniem nieruchomości od komornika?

Więcej: Gazeta Prawna 25.02.2009 (39) - str.2-3

Daria Stojak, Katarzyna Wójcik-Adamska

interia.pl

Nieoczekiwany spadek sprzedaży domów na rynku wtórnym w USA

Sprzedaż domów na rynku wtórnym w USA w styczniu 2009 roku nieoczekiwanie spadła do 4,49 mln (5,3 proc.) w ujęciu rocznym - podało w raporcie Krajowe Stowarzyszenie Pośredników w Handlu Nieruchomościami (National Association of Realtors).
W grudniu 2008 liczba ta wyniosła 4,74 mln. Analitycy z Wall Street spodziewali się w styczniu wzrostu sprzedaży domów na rynku wtórnym do 4,79 mln.
PAP/interia.pl Środa, 25 lutego (18:27)

Nieoczekiwany spadek sprzedaży domów na rynku wtórnym w USA

Sprzedaż domów na rynku wtórnym w USA w styczniu 2009 roku nieoczekiwanie spadła do 4,49 mln (5,3 proc.) w ujęciu rocznym - podało w raporcie Krajowe Stowarzyszenie Pośredników w Handlu Nieruchomościami (National Association of Realtors).
W grudniu 2008 liczba ta wyniosła 4,74 mln. Analitycy z Wall Street spodziewali się w styczniu wzrostu sprzedaży domów na rynku wtórnym do 4,79 mln.
PAP/interia.pl Środa, 25 lutego (18:27)

Wartość portfela zamówień Budimeksu wyniesie ponad 8 mld zł

Wartość portfela zamówień spółki Budimex wzrośnie w tym roku do 8 mld zł z 3,7 mld zł w 2008 roku.
- Na koniec 2008 roku wartość naszego portfela zamówień zamknęła się kwotą 3,7 mld złotych. Według prognoz na rok bieżący przewidujemy wzrost do ponad 8 mld złotych, między innymi dzięki budowie koncesyjnego odcinka autostrady A1 ze Strykowa do Pyrzowic. Tak więc - mimo kryzysu - mamy powody do zadowolenia - powiedział Marek Michałowski, prezes Budimeksu.

Spółka podała, że zamówienia infrastrukturalne stanowią ponad 60 proc. jej portfela. Liczy, że ich udział będzie nadal wzrastać, gdyż, w opinii spółki, segment robót infrastrukturalnych, częściowo finansowany z funduszy unijnych jest bardziej odporny na kryzys.

źródło informacji: PAP/interia.pl Środa, 25 lutego (11:31)

Wartość portfela zamówień Budimeksu wyniesie ponad 8 mld zł

Wartość portfela zamówień spółki Budimex wzrośnie w tym roku do 8 mld zł z 3,7 mld zł w 2008 roku.
- Na koniec 2008 roku wartość naszego portfela zamówień zamknęła się kwotą 3,7 mld złotych. Według prognoz na rok bieżący przewidujemy wzrost do ponad 8 mld złotych, między innymi dzięki budowie koncesyjnego odcinka autostrady A1 ze Strykowa do Pyrzowic. Tak więc - mimo kryzysu - mamy powody do zadowolenia - powiedział Marek Michałowski, prezes Budimeksu.

Spółka podała, że zamówienia infrastrukturalne stanowią ponad 60 proc. jej portfela. Liczy, że ich udział będzie nadal wzrastać, gdyż, w opinii spółki, segment robót infrastrukturalnych, częściowo finansowany z funduszy unijnych jest bardziej odporny na kryzys.

źródło informacji: PAP/interia.pl Środa, 25 lutego (11:31)

Najem jeszcze stanieje

Według ekspertów ceny najmu latem ubiegłego roku osiągnęły poziom zaporowy. - Osiągnęły pułap, przy którym wielu osób nie jest stać na wynajęcia mieszkania - mówi Marta Kosińska z portalu Szybko.pl.Płace już nie rosną, ludzie zaczynają się obawiać się zwolnień i spadły ceny nieruchomości. To wszystko wpływa także na spadek cen najmu. - Ta obniżka nie jest jeszcze duża, bo wynosi maksymalnie ok. 10 proc. - mówi Tomasz Lebiedź z Polskiej Federacji Rynku Nieruchomości. Z taką przeceną możemy się liczyć w Poznaniu. Od cenowego szczytu w sierpniu ubiegłego roku wynajęcie dużego, czteropokojowego mieszkania w stolicy Wielkopolski staniało o ok. 10 proc. Spadły też ceny najmu mniejszych lokali, ale skala tego zjawiska jest nieco mniejsza i wynosi 7-8 proc. Dlaczego ceny zaczęły spadać? - Część osób, która do tej pory chciała sprzedać mieszkanie, w związku z problemami ze znalezieniem nabywców postanowiła przeczekać i zdecydowała się na wynajęcie - uważa Marcin Jańczuk z Metrohouse. Takie plany mają też niektórzy deweloperzy.

Płace już nie rosną, ludzie zaczynają się obawiać się zwolnień i spadły ceny nieruchomości. To wszystko wpływa także na spadek cen najmu. - Ta obniżka nie jest jeszcze duża, bo wynosi maksymalnie ok. 10 proc. - mówi Tomasz Lebiedź z Polskiej Federacji Rynku Nieruchomości.

Z taką przeceną możemy się liczyć w Poznaniu. Od cenowego szczytu w sierpniu ubiegłego roku wynajęcie dużego, czteropokojowego mieszkania w stolicy Wielkopolski staniało o ok. 10 proc. Spadły też ceny najmu mniejszych lokali, ale skala tego zjawiska jest nieco mniejsza i wynosi 7-8 proc. Dlaczego ceny zaczęły spadać? - Część osób, która do tej pory chciała sprzedać mieszkanie, w związku z problemami ze znalezieniem nabywców postanowiła przeczekać i zdecydowała się na wynajęcie - uważa Marcin Jańczuk z Metrohouse. Takie plany mają też niektórzy deweloperzy.

- Nie spotkałem się jeszcze z taką sytuacją, by deweloper oferował swoje mieszkania pod najem, ale są takie zapowiedzi. Mówi się, że JW Construction ma wynajmować mieszkania, których nie uda się sprzedać - mówi Jerzy Sobański z Agencji Akces Nieruchomości. To oczywiście też może mieć wpływ na liczbę mieszkań na wynajem i tym samym na ceny najmu.

Jesienna przecena

- Transakcje na rynku najmu mieszkań cały czas są zawierane na poziomie wyższym niż rok temu, ale od września ceny zdecydowanie już nie rosną. Najszybciej spadają ceny mieszkań dużych - twierdzi Jerzy Sobański.

Według niego może to być skutek programów oszczędnościowych, które wprowadzono już w wielu firmach. Ich menedżerowie zostali zobowiązani do zamiany wynajmowanych luksusowych lokali na mieszkania mniejsze i zdecydowanie tańsze. Trudno ocenić, jaka jest skala tego zjawiska, ale rzeczywiście popyt na nieduże lokale nadal jest spory i spadki cen najmu takich mieszkań są mniejsze.

Jakich mieszkań do wynajęcia brakuje w stolicy i innych dużych miastach? Gdzie w Polsce można najtaniej wynająć kawalerkę? W którym mieście najtrudniej znaleźć teraz najemcę? Ceny jakich mieszkań będą jeszcze spadały?

Więcej: Gazeta Prawna 24.02.2009 (38) - forsal.pl - str.A2-3

Roman Grzyb

interia.pl

Najem jeszcze stanieje

Według ekspertów ceny najmu latem ubiegłego roku osiągnęły poziom zaporowy. - Osiągnęły pułap, przy którym wielu osób nie jest stać na wynajęcia mieszkania - mówi Marta Kosińska z portalu Szybko.pl.Płace już nie rosną, ludzie zaczynają się obawiać się zwolnień i spadły ceny nieruchomości. To wszystko wpływa także na spadek cen najmu. - Ta obniżka nie jest jeszcze duża, bo wynosi maksymalnie ok. 10 proc. - mówi Tomasz Lebiedź z Polskiej Federacji Rynku Nieruchomości. Z taką przeceną możemy się liczyć w Poznaniu. Od cenowego szczytu w sierpniu ubiegłego roku wynajęcie dużego, czteropokojowego mieszkania w stolicy Wielkopolski staniało o ok. 10 proc. Spadły też ceny najmu mniejszych lokali, ale skala tego zjawiska jest nieco mniejsza i wynosi 7-8 proc. Dlaczego ceny zaczęły spadać? - Część osób, która do tej pory chciała sprzedać mieszkanie, w związku z problemami ze znalezieniem nabywców postanowiła przeczekać i zdecydowała się na wynajęcie - uważa Marcin Jańczuk z Metrohouse. Takie plany mają też niektórzy deweloperzy.

Płace już nie rosną, ludzie zaczynają się obawiać się zwolnień i spadły ceny nieruchomości. To wszystko wpływa także na spadek cen najmu. - Ta obniżka nie jest jeszcze duża, bo wynosi maksymalnie ok. 10 proc. - mówi Tomasz Lebiedź z Polskiej Federacji Rynku Nieruchomości.

Z taką przeceną możemy się liczyć w Poznaniu. Od cenowego szczytu w sierpniu ubiegłego roku wynajęcie dużego, czteropokojowego mieszkania w stolicy Wielkopolski staniało o ok. 10 proc. Spadły też ceny najmu mniejszych lokali, ale skala tego zjawiska jest nieco mniejsza i wynosi 7-8 proc. Dlaczego ceny zaczęły spadać? - Część osób, która do tej pory chciała sprzedać mieszkanie, w związku z problemami ze znalezieniem nabywców postanowiła przeczekać i zdecydowała się na wynajęcie - uważa Marcin Jańczuk z Metrohouse. Takie plany mają też niektórzy deweloperzy.

- Nie spotkałem się jeszcze z taką sytuacją, by deweloper oferował swoje mieszkania pod najem, ale są takie zapowiedzi. Mówi się, że JW Construction ma wynajmować mieszkania, których nie uda się sprzedać - mówi Jerzy Sobański z Agencji Akces Nieruchomości. To oczywiście też może mieć wpływ na liczbę mieszkań na wynajem i tym samym na ceny najmu.

Jesienna przecena

- Transakcje na rynku najmu mieszkań cały czas są zawierane na poziomie wyższym niż rok temu, ale od września ceny zdecydowanie już nie rosną. Najszybciej spadają ceny mieszkań dużych - twierdzi Jerzy Sobański.

Według niego może to być skutek programów oszczędnościowych, które wprowadzono już w wielu firmach. Ich menedżerowie zostali zobowiązani do zamiany wynajmowanych luksusowych lokali na mieszkania mniejsze i zdecydowanie tańsze. Trudno ocenić, jaka jest skala tego zjawiska, ale rzeczywiście popyt na nieduże lokale nadal jest spory i spadki cen najmu takich mieszkań są mniejsze.

Jakich mieszkań do wynajęcia brakuje w stolicy i innych dużych miastach? Gdzie w Polsce można najtaniej wynająć kawalerkę? W którym mieście najtrudniej znaleźć teraz najemcę? Ceny jakich mieszkań będą jeszcze spadały?

Więcej: Gazeta Prawna 24.02.2009 (38) - forsal.pl - str.A2-3

Roman Grzyb

interia.pl

Klient nie odzyska pieniędzy od upadłego dewelopera

Do Gazety Prawnej napływa coraz więcej listów od czytelników, obawiających się upadku dewelopera, któremu wpłacili pieniądze na zakup mieszkania. Czytelnicy pytają, czy gdyby doszło do upadku, to mają szanse na odzyskanie pieniędzy.

Problemy deweloperów

Jeden z największych krakowskich deweloperów - Leopard złożył wniosek o upadłość z powodu 140 mln zł długu i trudności z ukończeniem rozpoczętych inwestycji. Ponad 140 klientom grozi utrata budowanych mieszkań i pieniędzy. Podobny los może spotkać klientów spółki Providentia Invest, która m.in. przerwała realizację budowy osiedla domów jednorodzinnych Żubr koło Niepołomic. Deweloper zamknął swoje biura i przestał płacić podwykonawcom.

- Firmy, które działają od wielu lat, mają zapasy finansowe i są przygotowane na trudne czasy. Jeżeli kryzys przedłuży się, to wiele firm deweloperskich, które weszły do branży deweloperskiej w czasach boomu mieszkaniowego, będzie miało problemy finansowe. Nie jest wykluczone, że grozi im upadłość - mówi Jacek Bielecki, ekspert Polskiego Związku Firm Deweloperskich.

Dochodzenie należności

W przypadku upadłości dewelopera sytuacja osób, które wpłaciły pieniądze na mieszkanie, nie jest do pozazdroszczenia. Na ich odzyskanie raczej nie mają szans. - Upadłość porównywalna jest ze śmiercią osoby fizycznej. Podobnie więc jak w przypadku śmierci, tak też i przy upadłości niewiele można zrobić - twierdzi radca prawny i adwokat Dariusz Okolski z kancelarii Okolski Kancelaria Radcowska.

Istniejący majątek dewelopera staje się częścią masy upadłości, którą zarządza syndyk. Klienci stają się wierzycielami upadłego, a ich roszczenia kwalifikowane są zgodnie z prawem upadłościowym i naprawczym do kategorii III.

W którym momencie postępowania - swoich roszczeń mogą dochodzić klienci? Co jest szansą na odzyskanie wpłaconych pieniędzy dla osób, które podpisały umowy przedwstępne w formie aktu notarialnego? W jakiej sytuacji są osoby, które wpłaciły pieniądze na mieszkania i podpisały z deweloperem umowę przedwstępną w zwykłej formie pisemnej? W jakiej formie powinno następować podpisywanie wszystkich umów z deweloperem?

Arkadiusz Jaraszek

Więcej: Gazeta Prawna 23.02.2009 (36) - str.11

Klient nie odzyska pieniędzy od upadłego dewelopera

Do Gazety Prawnej napływa coraz więcej listów od czytelników, obawiających się upadku dewelopera, któremu wpłacili pieniądze na zakup mieszkania. Czytelnicy pytają, czy gdyby doszło do upadku, to mają szanse na odzyskanie pieniędzy.

Problemy deweloperów

Jeden z największych krakowskich deweloperów - Leopard złożył wniosek o upadłość z powodu 140 mln zł długu i trudności z ukończeniem rozpoczętych inwestycji. Ponad 140 klientom grozi utrata budowanych mieszkań i pieniędzy. Podobny los może spotkać klientów spółki Providentia Invest, która m.in. przerwała realizację budowy osiedla domów jednorodzinnych Żubr koło Niepołomic. Deweloper zamknął swoje biura i przestał płacić podwykonawcom.

- Firmy, które działają od wielu lat, mają zapasy finansowe i są przygotowane na trudne czasy. Jeżeli kryzys przedłuży się, to wiele firm deweloperskich, które weszły do branży deweloperskiej w czasach boomu mieszkaniowego, będzie miało problemy finansowe. Nie jest wykluczone, że grozi im upadłość - mówi Jacek Bielecki, ekspert Polskiego Związku Firm Deweloperskich.

Dochodzenie należności

W przypadku upadłości dewelopera sytuacja osób, które wpłaciły pieniądze na mieszkanie, nie jest do pozazdroszczenia. Na ich odzyskanie raczej nie mają szans. - Upadłość porównywalna jest ze śmiercią osoby fizycznej. Podobnie więc jak w przypadku śmierci, tak też i przy upadłości niewiele można zrobić - twierdzi radca prawny i adwokat Dariusz Okolski z kancelarii Okolski Kancelaria Radcowska.

Istniejący majątek dewelopera staje się częścią masy upadłości, którą zarządza syndyk. Klienci stają się wierzycielami upadłego, a ich roszczenia kwalifikowane są zgodnie z prawem upadłościowym i naprawczym do kategorii III.

W którym momencie postępowania - swoich roszczeń mogą dochodzić klienci? Co jest szansą na odzyskanie wpłaconych pieniędzy dla osób, które podpisały umowy przedwstępne w formie aktu notarialnego? W jakiej sytuacji są osoby, które wpłaciły pieniądze na mieszkania i podpisały z deweloperem umowę przedwstępną w zwykłej formie pisemnej? W jakiej formie powinno następować podpisywanie wszystkich umów z deweloperem?

Arkadiusz Jaraszek

Więcej: Gazeta Prawna 23.02.2009 (36) - str.11

Ryczałt nie taki uciążliwy

Obecne uregulowania dotyczące opodatkowania najmu nie są bardzo uciążliwe, a podatek nie jest zbyt wygórowany - powiedział PAP wiceminister finansów Maciej Grabowski, pytany o przygotowaną w resorcie infrastruktury propozycję obniżenia tego podatku.

Ministerstwo Infrastruktury przygotowało projekt nowelizacji ustawy o ochronie praw lokatorów. Zmiana przewiduje także nowe rozwiązania w podatku od przychodów z najmu nieruchomości. Zakłada m.in. zmniejszenie zryczałtowanego podatku do 5 proc., co miałoby pobudzić legalny wynajem mieszkań.

"Ten projekt jeszcze nie był z nami konsultowany. Wydaje mi się, że obecne uregulowania nie są bardzo uciążliwe dla podatników. Podatek w wysokości 8,5 proc. lub 20 proc. od przychodu przekraczającego 4 tys. euro nie jest zbyt wygórowany i jest dość prosty - w sensie rozliczenia" - powiedział w rozmowie z PAP wiceminister Grabowski.

Jak wynika z uzasadnienia do projektu MI, ma on na celu uelastycznienie rynku najmu lokali mieszkalnych, wynajmowanych od osób fizycznych i likwidację tzw. szarej strefy podatkowej w zakresie ich wynajmu.

Autorzy projektu podkreślają, że z chwilą likwidacji ulgi na wynajem w 2000 r. nie został wprowadzony żaden inny instrument stymulujący wynajem mieszkań.

Zgodnie z proponowaną zmianą do przychodów uzyskanych z najmu okazjonalnego stosowana byłaby stawka podatku ryczałtowego w wysokości 5 proc. uzyskanych przychodów. Tym samym zniesiony byłby limit w kwocie 4 tys. euro, powyżej którego obowiązuje wyższa, tj. 20 proc. stawka podatku.

Według obecnych przepisów właściciel wynajmowanego lokalu może rozliczać się podatkiem ryczałtowym lub na zasadach ogólnych. W tym pierwszym przypadku przychodem jest czynsz uzyskiwany od najemcy. Do kwoty stanowiącej równowartość 4 tys. euro stawka wynosi 8,5 proc., a powyżej tej sumy 20 proc.

W trakcie trwania roku podatkowego nie jest możliwe przejście z ryczałtu na opodatkowanie na zasadach ogólnych. Aby zmienić zasady opodatkowania, zamiar taki należy zgłosić do 20 stycznia danego roku.

Rozliczenie dochodu z najmu na zasadach ogólnych następuje według skali podatkowej. Dla ustalenia podstawy opodatkowania przychody z tytułu najmu pomniejsza się o koszty uzyskania przychodu (np. opłaty za media, ubezpieczenia lokalu, amortyzację). Proponowane przez resort infrastruktury zmiany polegałyby także na uproszczeniu zasad amortyzacji i podwyższeniu stawki amortyzacyjnej do 4,5 proc.

Nowe rozwiązania podatkowe mają dotyczyć tylko tych osób fizycznych, które będą wykonywać tzw. najem okazjonalny.

"Oznacza to, iż ze zmian podatkowych skorzystać będą mogli tylko ci podatnicy, którzy dokonają zgłoszenia zawarcia umowy najmu okazjonalnego w urzędzie skarbowym właściwym ze względu na miejsce położenia nieruchomości, w której znajduje się wynajmowany lokal" - czytamy w uzasadnieniu do projektu.

MI proponuje ponadto, by osoby, które wykonują najem okazjonalny, nie musiały usuwanemu z lokalu lokatorowi zapewniać mieszkania zastępczego.

interia.pl/PAPWtorek, 24 lutego (17:17)

Ryczałt nie taki uciążliwy

Obecne uregulowania dotyczące opodatkowania najmu nie są bardzo uciążliwe, a podatek nie jest zbyt wygórowany - powiedział PAP wiceminister finansów Maciej Grabowski, pytany o przygotowaną w resorcie infrastruktury propozycję obniżenia tego podatku.

Ministerstwo Infrastruktury przygotowało projekt nowelizacji ustawy o ochronie praw lokatorów. Zmiana przewiduje także nowe rozwiązania w podatku od przychodów z najmu nieruchomości. Zakłada m.in. zmniejszenie zryczałtowanego podatku do 5 proc., co miałoby pobudzić legalny wynajem mieszkań.

"Ten projekt jeszcze nie był z nami konsultowany. Wydaje mi się, że obecne uregulowania nie są bardzo uciążliwe dla podatników. Podatek w wysokości 8,5 proc. lub 20 proc. od przychodu przekraczającego 4 tys. euro nie jest zbyt wygórowany i jest dość prosty - w sensie rozliczenia" - powiedział w rozmowie z PAP wiceminister Grabowski.

Jak wynika z uzasadnienia do projektu MI, ma on na celu uelastycznienie rynku najmu lokali mieszkalnych, wynajmowanych od osób fizycznych i likwidację tzw. szarej strefy podatkowej w zakresie ich wynajmu.

Autorzy projektu podkreślają, że z chwilą likwidacji ulgi na wynajem w 2000 r. nie został wprowadzony żaden inny instrument stymulujący wynajem mieszkań.

Zgodnie z proponowaną zmianą do przychodów uzyskanych z najmu okazjonalnego stosowana byłaby stawka podatku ryczałtowego w wysokości 5 proc. uzyskanych przychodów. Tym samym zniesiony byłby limit w kwocie 4 tys. euro, powyżej którego obowiązuje wyższa, tj. 20 proc. stawka podatku.

Według obecnych przepisów właściciel wynajmowanego lokalu może rozliczać się podatkiem ryczałtowym lub na zasadach ogólnych. W tym pierwszym przypadku przychodem jest czynsz uzyskiwany od najemcy. Do kwoty stanowiącej równowartość 4 tys. euro stawka wynosi 8,5 proc., a powyżej tej sumy 20 proc.

W trakcie trwania roku podatkowego nie jest możliwe przejście z ryczałtu na opodatkowanie na zasadach ogólnych. Aby zmienić zasady opodatkowania, zamiar taki należy zgłosić do 20 stycznia danego roku.

Rozliczenie dochodu z najmu na zasadach ogólnych następuje według skali podatkowej. Dla ustalenia podstawy opodatkowania przychody z tytułu najmu pomniejsza się o koszty uzyskania przychodu (np. opłaty za media, ubezpieczenia lokalu, amortyzację). Proponowane przez resort infrastruktury zmiany polegałyby także na uproszczeniu zasad amortyzacji i podwyższeniu stawki amortyzacyjnej do 4,5 proc.

Nowe rozwiązania podatkowe mają dotyczyć tylko tych osób fizycznych, które będą wykonywać tzw. najem okazjonalny.

"Oznacza to, iż ze zmian podatkowych skorzystać będą mogli tylko ci podatnicy, którzy dokonają zgłoszenia zawarcia umowy najmu okazjonalnego w urzędzie skarbowym właściwym ze względu na miejsce położenia nieruchomości, w której znajduje się wynajmowany lokal" - czytamy w uzasadnieniu do projektu.

MI proponuje ponadto, by osoby, które wykonują najem okazjonalny, nie musiały usuwanemu z lokalu lokatorowi zapewniać mieszkania zastępczego.

interia.pl/PAPWtorek, 24 lutego (17:17)

Niższe stopy to większe kredyty

Trwa kolejne w tym roku posiedzenie Rady Polityki Pieniężnej (RPP). Ekonomiści oczekują, iż dojdzie do kolejnego obniżenia stóp procentowych, lecz jego zasięg powinien być mniejszy od poprzedniego. Pod koniec stycznia RPP obniżyła stopę referencyjną aż o 75 punktów bazowych, do poziomu 4,25 procent, od listopada ubiegłego roku spadła ona w sumie o 175 punktów.

Za tym poszły zmiany stawek WIBOR. Ten najpopularniejszy - trzymiesięczny - spadł z poziomu 6,8 proc. do okolic 4,7 procent.

To bardzo dobra wiadomość dla osób spłacających kredyty w złotówkach, bo obniżenie stóp procentowych ma - w lwiej większości przypadków - przełożenie na niższe raty. Ale cieszyć powinni się też ci, którzy kredyt dopiero zamierzają wziąć, bo niższe oprocentowanie to wyższa zdolność kredytowa. Sprawdziliśmy, jak zmieniła się ona w 10 przykładowych bankach.

Dla potrzeb symulacji założyliśmy, że o kredyt hipoteczny ubiega się młode małżeństwo Kowalskich z dzieckiem, zarabiające 6 tys. zł netto (czyli około 8,4 tys. brutto). Okazuje się, że nie wszystkie instytucje równo traktują zmiany stóp.

Najbardziej konserwatywny z przebadanych przez nas banków jest Invest-Bank, który takiej rodzinie w listopadzie mógł dać tylko 241,4 tys. zł kredytu, a trzy miesiące później zaledwie 253,6 tys. złotych. To wzrost zdolności o 5 procent.

Na przeciwnym biegunie jest Bank BGŻ, który już na początku listopada był skłonny pożyczyć Kowalskim na zakup mieszkania pół miliona zł, a po zmianach oprocentowania suma ta wzrosła aż to 600 tysięcy złotych.

Z kolei, jeśli chodzi o procentową zmianę zdolności kredytowej, najkorzystniej dla klientów zmieniło się to w Fortis Banku Polska, w którym Kowalscy dostaną aż 25 proc. większy kredyt niż w listopadzie.

Podsumowując: zmiana przez RPP stopy referencyjnej o 1,75 punktów procentowych pociągnęła za sobą obniżenie WIBOR-u 3-miesięcznego o 2,1 p.p., a to spowodowało podwyższenie zdolności kredytowej Polaków średnio o 18-19 procent.

Pełne zestawienie danych użytych w symulacji znajduje się w załączniku

Marcin Krasoń

źródło informacji: Open Finance

Niższe stopy to większe kredyty

Trwa kolejne w tym roku posiedzenie Rady Polityki Pieniężnej (RPP). Ekonomiści oczekują, iż dojdzie do kolejnego obniżenia stóp procentowych, lecz jego zasięg powinien być mniejszy od poprzedniego. Pod koniec stycznia RPP obniżyła stopę referencyjną aż o 75 punktów bazowych, do poziomu 4,25 procent, od listopada ubiegłego roku spadła ona w sumie o 175 punktów.

Za tym poszły zmiany stawek WIBOR. Ten najpopularniejszy - trzymiesięczny - spadł z poziomu 6,8 proc. do okolic 4,7 procent.

To bardzo dobra wiadomość dla osób spłacających kredyty w złotówkach, bo obniżenie stóp procentowych ma - w lwiej większości przypadków - przełożenie na niższe raty. Ale cieszyć powinni się też ci, którzy kredyt dopiero zamierzają wziąć, bo niższe oprocentowanie to wyższa zdolność kredytowa. Sprawdziliśmy, jak zmieniła się ona w 10 przykładowych bankach.

Dla potrzeb symulacji założyliśmy, że o kredyt hipoteczny ubiega się młode małżeństwo Kowalskich z dzieckiem, zarabiające 6 tys. zł netto (czyli około 8,4 tys. brutto). Okazuje się, że nie wszystkie instytucje równo traktują zmiany stóp.

Najbardziej konserwatywny z przebadanych przez nas banków jest Invest-Bank, który takiej rodzinie w listopadzie mógł dać tylko 241,4 tys. zł kredytu, a trzy miesiące później zaledwie 253,6 tys. złotych. To wzrost zdolności o 5 procent.

Na przeciwnym biegunie jest Bank BGŻ, który już na początku listopada był skłonny pożyczyć Kowalskim na zakup mieszkania pół miliona zł, a po zmianach oprocentowania suma ta wzrosła aż to 600 tysięcy złotych.

Z kolei, jeśli chodzi o procentową zmianę zdolności kredytowej, najkorzystniej dla klientów zmieniło się to w Fortis Banku Polska, w którym Kowalscy dostaną aż 25 proc. większy kredyt niż w listopadzie.

Podsumowując: zmiana przez RPP stopy referencyjnej o 1,75 punktów procentowych pociągnęła za sobą obniżenie WIBOR-u 3-miesięcznego o 2,1 p.p., a to spowodowało podwyższenie zdolności kredytowej Polaków średnio o 18-19 procent.

Pełne zestawienie danych użytych w symulacji znajduje się w załączniku

Marcin Krasoń

źródło informacji: Open Finance

"Dziennik": rząd ma bat na spekulantów

Inwestorzy, którzy spekulują naszą walutą, mogą zostać wykluczeni z prywatyzacji polskich przedsiębiorstw, ostrzega rząd. Jako pierwszy żółtą kartkę dostał bank Goldman Sachs, informuje "Dziennik". Minister skarbu Aleksander Grad odwołał umówione spotkanie w siedzibie banku w Londynie. To rewanż za atak na złotego.
Goldman Sachs, który przyznał się niedawno, że grał na osłabienie naszej waluty, jest doradcą prywatyzacyjnym Polskiej Grupy Energetycznej. Rozmowa z Gradem miała dotyczyć pośrednictwa banku przy wyborze klientów zainteresowanych kupnem akcji PGE.

Bank mógłby na współpracy z rządem nieźle zarobić. Wynagrodzenie za doradzanie w dużych transakcjach może sięgnąć nawet 60 mln zł. Gest Grada nie oznacza jeszcze zerwania kontaktów; jeśli bank wyjaśni swoje postępowanie, rozmowy będą kontynuowane, pisze "Dziennik".

Zdaniem gazety, pikanterii całej historii dodaje fakt, że PGE powstała w czasach rządu Kazimierza Marcinkiewicza, który obecnie pracuje w londyńskiej centrali Goldman Sachs.
onet.pl/PAP, ak/26.02.2009, godz. 06:23)

"Dziennik": rząd ma bat na spekulantów

Inwestorzy, którzy spekulują naszą walutą, mogą zostać wykluczeni z prywatyzacji polskich przedsiębiorstw, ostrzega rząd. Jako pierwszy żółtą kartkę dostał bank Goldman Sachs, informuje "Dziennik". Minister skarbu Aleksander Grad odwołał umówione spotkanie w siedzibie banku w Londynie. To rewanż za atak na złotego.
Goldman Sachs, który przyznał się niedawno, że grał na osłabienie naszej waluty, jest doradcą prywatyzacyjnym Polskiej Grupy Energetycznej. Rozmowa z Gradem miała dotyczyć pośrednictwa banku przy wyborze klientów zainteresowanych kupnem akcji PGE.

Bank mógłby na współpracy z rządem nieźle zarobić. Wynagrodzenie za doradzanie w dużych transakcjach może sięgnąć nawet 60 mln zł. Gest Grada nie oznacza jeszcze zerwania kontaktów; jeśli bank wyjaśni swoje postępowanie, rozmowy będą kontynuowane, pisze "Dziennik".

Zdaniem gazety, pikanterii całej historii dodaje fakt, że PGE powstała w czasach rządu Kazimierza Marcinkiewicza, który obecnie pracuje w londyńskiej centrali Goldman Sachs.
onet.pl/PAP, ak/26.02.2009, godz. 06:23)

Niebezpieczny wzrost deficytu. Koniec marzeń o euro?

"Rzeczpospolita" pisze, że na koniec lutego deficyt budżetowy może sięgnąć połowy kwoty planowanej na cały rok. Rząd może być zmuszony podnieść składkę rentową i zamrozić płace budżetówki.
Deficyt budżetowy po dwóch miesiącach sięgnie 6 - 8 miliardów złotych wobec 18,2 miliardów złotych zaplanowanych na cały rok - mówi " Rzeczpospolitej" Mirosław Gronicki, były minister finansów.

Janusz Jankowiak, ekonomista Polskiej Rady Biznesu, jest jeszcze większym pesymistą. Według niego, dochody państwa bedą na koniec lutego niższe od wydatków nawet o 9 - 11 miliardów złotych. Ministerstwo Finansów odmówiło skomentowania tych szacunków.
Według "Rzeczpospolitej", fatalna sytuacja budżetu wynika z gwałtownie spadających dochodów podatkowych państwa. Zdaniem ekonomistów, niedoborów w budżecie nie uda się już sfinansować dzięki prostym oszczędnościom w poszczególnych resortach.

Ekonomiści uważają, że nie da się utrzymać deficytu finansów publicznych poniżej wymaganych do przyjęcia euro 3 procent PKB. Komisja Europejska szacuje, że już w tym roku sięgnie on 3,6 procent PKB. Bank JP Morgan w raporcie, do którego dotarła "Rzeczpospolita", wskazuje na poziom 3,5 - 4 procent. To powoduje, że data przyjęcia unijnej waluty przesuwa się nie o miesiące, ale o lata. Według JP Morgan, euro w naszych portfelach znajdzie się najwcześniej w 2013 roku.
wp.pl/
IAR 2009-02-26 (00:40)

Niebezpieczny wzrost deficytu. Koniec marzeń o euro?

"Rzeczpospolita" pisze, że na koniec lutego deficyt budżetowy może sięgnąć połowy kwoty planowanej na cały rok. Rząd może być zmuszony podnieść składkę rentową i zamrozić płace budżetówki.
Deficyt budżetowy po dwóch miesiącach sięgnie 6 - 8 miliardów złotych wobec 18,2 miliardów złotych zaplanowanych na cały rok - mówi " Rzeczpospolitej" Mirosław Gronicki, były minister finansów.

Janusz Jankowiak, ekonomista Polskiej Rady Biznesu, jest jeszcze większym pesymistą. Według niego, dochody państwa bedą na koniec lutego niższe od wydatków nawet o 9 - 11 miliardów złotych. Ministerstwo Finansów odmówiło skomentowania tych szacunków.
Według "Rzeczpospolitej", fatalna sytuacja budżetu wynika z gwałtownie spadających dochodów podatkowych państwa. Zdaniem ekonomistów, niedoborów w budżecie nie uda się już sfinansować dzięki prostym oszczędnościom w poszczególnych resortach.

Ekonomiści uważają, że nie da się utrzymać deficytu finansów publicznych poniżej wymaganych do przyjęcia euro 3 procent PKB. Komisja Europejska szacuje, że już w tym roku sięgnie on 3,6 procent PKB. Bank JP Morgan w raporcie, do którego dotarła "Rzeczpospolita", wskazuje na poziom 3,5 - 4 procent. To powoduje, że data przyjęcia unijnej waluty przesuwa się nie o miesiące, ale o lata. Według JP Morgan, euro w naszych portfelach znajdzie się najwcześniej w 2013 roku.
wp.pl/
IAR 2009-02-26 (00:40)

Polska wchodzi do ERM2. Negocjacje ruszą wkrótce

- Oficjalne negocjacje na temat wejścia Polski do ERM2 powinny rozpocząć się w ciągu najbliższych dwóch tygodni. Polska powinna wejść do korytarza walutowego w połowie roku - powiedział Ludwik Kotecki, wiceminister finansów.

Minister tłumaczy potrzebę podjęcia tych działań chęcią wejścia do strefy euro w 2012 roku. - Wynika to z konieczności dalszych działań - szczególnie konieczności uzyskania derogacji w połowie 2011 - żeby zdążyć ze wszystkimi technicznymi szczegółami do 2012 - powiedział Kotecki (na zdjęciu) w TVN CNBC.

Kotecki podkreślił, że negocjacje w sprawie wejścia do ERM 2 prowadzone będą zgodnie z przygotowanym przez rząd harmonogramem , tzw. mapą drogową przystąpienia do strefy euro.

Zdaniem Ludwika Koteckiego decyzja o wejściu do ERM2 zostanie podjęta w możliwie najpóźniejszym terminie, kiedy lepiej znana będzie sytuacja na światowych rynkach. - Dziś wygląda na to, że sytuacja powinna zacząć się stabilizować i lekko poprawiać pod koniec tego roku - powiedział.

Ministerstwo finansów zakłada, że Polska będzie przebywać w korytarzu walutowym przez dwa lata. - Będziemy rozmawiać o tym, czy konieczne są te dwa lata, ale wszystko wskazuje na to, że to jednak będą dwa lata. (...) To nie jest jedynie decyzja Polski. Na skrócenie tego okresu musielibyśmy uzyskać zgodę strony europejskiej, my zakładamy ze to będą 2 lata - powiedział wiceminister.

Przy ustalaniu kursu parytetowego brany będzie pod uwagę zarówno kurs równowagi, jak i kurs rynkowy. - Zasada jest taka, że kurs wejścia powinien być bliski kursowi równowagi (...) z drugiej strony były sytuacje, że kurs był bliski rynkowemu - powiedział Kotecki..

- Będziemy szukać złotego środka - z jednej strony będziemy się zastanawiać, jaki jest kurs równowagi, a z drugiej strony nie możemy abstrahować od kursu rynkowego - dodał.

Wiceminister zaznaczył, że o poziomie kursu parytetowego rynki dowiedzą się w ostatnim momencie wtedy, kiedy nie będą mogły wykorzystać tej informacji.

Eksperci: Potrzebna zgoda rządu z NBP

Analityk Banku Zachodniego WBK Piotr Bielski uważa, że bez współpracy rządu i Narodowego Banku Polskiego nie da się przyjąć w Polsce euro.

Wiceminister Kotecki podkreśla jednak, że w rozmowach na temat wejścia Polski do strefy euro uczestniczyć będzie przedstawiciel NBP. - Należy rozgraniczyć dyskusję na temat euro od właściwych negocjacji, które będziemy prowadzić razem z pełnomocnikiem NBP - powiedział. Kotecki dodał, że uzyskał potwierdzenie od wiceprezesa NBP Witolda Kozińskiego gotowości uczestniczenia w negocjacjach.

W rozmowie z IAR Bielski zaznaczył, że informacje o tym, że rząd prowadzi negocjacje na temat wejścia do ERM2 z pominięciem banku centralnego stawiają tą operację pod znakiem zapytania.

(PAP), (IAR)

money.pl/2009-02-23 12:58:08

Polska wchodzi do ERM2. Negocjacje ruszą wkrótce

- Oficjalne negocjacje na temat wejścia Polski do ERM2 powinny rozpocząć się w ciągu najbliższych dwóch tygodni. Polska powinna wejść do korytarza walutowego w połowie roku - powiedział Ludwik Kotecki, wiceminister finansów.

Minister tłumaczy potrzebę podjęcia tych działań chęcią wejścia do strefy euro w 2012 roku. - Wynika to z konieczności dalszych działań - szczególnie konieczności uzyskania derogacji w połowie 2011 - żeby zdążyć ze wszystkimi technicznymi szczegółami do 2012 - powiedział Kotecki (na zdjęciu) w TVN CNBC.

Kotecki podkreślił, że negocjacje w sprawie wejścia do ERM 2 prowadzone będą zgodnie z przygotowanym przez rząd harmonogramem , tzw. mapą drogową przystąpienia do strefy euro.

Zdaniem Ludwika Koteckiego decyzja o wejściu do ERM2 zostanie podjęta w możliwie najpóźniejszym terminie, kiedy lepiej znana będzie sytuacja na światowych rynkach. - Dziś wygląda na to, że sytuacja powinna zacząć się stabilizować i lekko poprawiać pod koniec tego roku - powiedział.

Ministerstwo finansów zakłada, że Polska będzie przebywać w korytarzu walutowym przez dwa lata. - Będziemy rozmawiać o tym, czy konieczne są te dwa lata, ale wszystko wskazuje na to, że to jednak będą dwa lata. (...) To nie jest jedynie decyzja Polski. Na skrócenie tego okresu musielibyśmy uzyskać zgodę strony europejskiej, my zakładamy ze to będą 2 lata - powiedział wiceminister.

Przy ustalaniu kursu parytetowego brany będzie pod uwagę zarówno kurs równowagi, jak i kurs rynkowy. - Zasada jest taka, że kurs wejścia powinien być bliski kursowi równowagi (...) z drugiej strony były sytuacje, że kurs był bliski rynkowemu - powiedział Kotecki..

- Będziemy szukać złotego środka - z jednej strony będziemy się zastanawiać, jaki jest kurs równowagi, a z drugiej strony nie możemy abstrahować od kursu rynkowego - dodał.

Wiceminister zaznaczył, że o poziomie kursu parytetowego rynki dowiedzą się w ostatnim momencie wtedy, kiedy nie będą mogły wykorzystać tej informacji.

Eksperci: Potrzebna zgoda rządu z NBP

Analityk Banku Zachodniego WBK Piotr Bielski uważa, że bez współpracy rządu i Narodowego Banku Polskiego nie da się przyjąć w Polsce euro.

Wiceminister Kotecki podkreśla jednak, że w rozmowach na temat wejścia Polski do strefy euro uczestniczyć będzie przedstawiciel NBP. - Należy rozgraniczyć dyskusję na temat euro od właściwych negocjacji, które będziemy prowadzić razem z pełnomocnikiem NBP - powiedział. Kotecki dodał, że uzyskał potwierdzenie od wiceprezesa NBP Witolda Kozińskiego gotowości uczestniczenia w negocjacjach.

W rozmowie z IAR Bielski zaznaczył, że informacje o tym, że rząd prowadzi negocjacje na temat wejścia do ERM2 z pominięciem banku centralnego stawiają tą operację pod znakiem zapytania.

(PAP), (IAR)

money.pl/2009-02-23 12:58:08

Słowne interwencje pomagają złotemu

Zapowiedzi rządu o szybkim wejściu do ERM II i akcja banków centralnych zrobiły swoje.

Nasza waluta zyskiwała już od samego rana, jednak prawdziwe umocnienie przyszło po godz. 13.30. Wiceminister finansów - Ludwik Kotecki - zapowiedział, że w przeciągu dwóch tygodni Polska rozpocznie negocjacje w sprawie wejścia do ERM II. W systemie powinniśmy znaleźć się w połowie tego roku.

Co więcej byliśmy dziś świadkami skoordynowanej akcji trzech banków centralnych: Polski, Czech i Węgier. Prezes NBP w swoim oświadczeniu napisał: W ocenie Narodowego Banku Polskiego sytuacja makroekonomiczna Polski nie uzasadnia takiej skali osłabienia kursu złotego. NBP może podjąć działania w celu uniknięcia niekorzystnego oddziaływania wahań kursowych na gospodarkę

Podobne komunikaty opublikowały także pozostałe dwa banki.

Fakt ten poskutkował na rynek walutowy i złoty zaczął wyraźnie rosnąć. Za euro płacono 4,56 zł, a za franka szwajcarskiego 3,06 złotych.

źródło: money.pl

Słowne interwencje pomagają złotemu

Zapowiedzi rządu o szybkim wejściu do ERM II i akcja banków centralnych zrobiły swoje.

Nasza waluta zyskiwała już od samego rana, jednak prawdziwe umocnienie przyszło po godz. 13.30. Wiceminister finansów - Ludwik Kotecki - zapowiedział, że w przeciągu dwóch tygodni Polska rozpocznie negocjacje w sprawie wejścia do ERM II. W systemie powinniśmy znaleźć się w połowie tego roku.

Co więcej byliśmy dziś świadkami skoordynowanej akcji trzech banków centralnych: Polski, Czech i Węgier. Prezes NBP w swoim oświadczeniu napisał: W ocenie Narodowego Banku Polskiego sytuacja makroekonomiczna Polski nie uzasadnia takiej skali osłabienia kursu złotego. NBP może podjąć działania w celu uniknięcia niekorzystnego oddziaływania wahań kursowych na gospodarkę

Podobne komunikaty opublikowały także pozostałe dwa banki.

Fakt ten poskutkował na rynek walutowy i złoty zaczął wyraźnie rosnąć. Za euro płacono 4,56 zł, a za franka szwajcarskiego 3,06 złotych.

źródło: money.pl

Konta opłacalne jak lokaty

Średnie oprocentowanie oszczędności na kontach lokacyjnych to 5-6 proc. Po ostatnich obniżkach oprocentowania lokat konta oszczędnościowe są coraz bardziej konkurencyjne.
W niektórych bankach oprocentowanie kont oszczędnościowych spadło w ostatnim miesiącu o 1 pkt proc. - wynika z analizy Open Finance na zlecenie GP. W tej chwili najwyższe odsetki, rzędu 7-8 proc. w skali roku, można dostać na koncie oszczędnościowym w Banku Pocztowym, Allianz Banku, Dominet Banku i Getin Banku. Najczęściej jednak banki, które dają tak wysokie oprocentowanie, starają się zarobić gdzie indziej.

Bardzo często, aby założyć konto lokacyjne, trzeba też w banku otworzyć rachunek osobisty (ROR) i np. bardzo aktywnie korzystać z karty płatniczej tego banku. Dopiero pod takimi warunkami nasze pieniądze w Banku Pocztowym zdeponowane na koncie oszczędnościowym dadzą 8 proc. zysku. Najczęściej wysokość oprocentowania na rachunku zależy od kwoty, jaką deponujemy. Po ostatnich, dużo większych obniżkach oprocentowania lokat, oprocentowanie rachunków oszczędnościowych jest tylko nieco niższe.

- Różnica w oprocentowaniu wynosi od 0,5 do maksymalnie 2 pkt proc. Rachunki mają jednak podstawową zaletę, czyli nie trzeba zamrażać pieniędzy na 3, 6 czy 12 miesięcy - mówi Mateusz Gołąb z banku Pekao.

Ta zasada nie zawsze działa. Trzeba zwrócić uwagę, kiedy kapitalizowane są odsetki. W BGŻ, Raiffeisen Banku i Dominet Banku robi się to co kwartał. Taki rachunek oszczędnościowy traci wszelką przewagę nad zwykłą lokatą trzymiesięczną. Większość banków kapitalizuje odsetki co miesiąc. Wszyscy eksperci podkreślają, że oprocentowanie rachunków lokacyjnych będzie spadać wolniej niż oprocentowanie lokat.

- Banki muszą bardzo ostrożnie obniżać to oprocentowanie, bo środki zgromadzone na kontach są dość płynne. Klienci mogą zwykle raz w miesiącu wypłacać je bez żadnych prowizji, więc łatwo zabrać pieniądze i przenieść tam, gdzie można znaleźć wyższe stawki - mówi Mateusz Ostrowski z Open Finance.

Roman Grzyb
interia.pl/
Poniedziałek, 23 lutego (09:24)

Https://wgn.pl - aktualne oferty

Oceń nasz serwis

średnia ocen: 4,3

Ten serwis korzysta z mechanizmów cookies (ciasteczka)

| Polityka Cookies