Ze świata nieruchomości - strona 128

Dwucyfrowe bezrobocie znów straszy

Urzędnicy Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej prognozują, że stopa bezrobocia już w styczniu przekroczy 10 procent - pisze dziennik "Polska". Jeśli wzrost gospodarczy zmniejszy się o 1-2 punkty procentowe, to stopa bezrobocia może sięgnąć 12 procent - uważa minister Jolanta Fedak
"Polska" pisze, że przyczyną wzrostu bezrobocia jest drastyczny spadek eksportu, głównie do ogarniętych recesją krajów Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, a tym samym skurczenie się portfela zamówień polskich firm. By przetrwać, spółki ostro tną zatrudnienie. Wczoraj zwolnienie 400 osób zapowiedziała firma Newag należąca do Zbigniewa Jakubasa. Redukcje są też w Poczcie Polskiej, w firmach budowlanych, bankach, wydawnictwach - czytamy w gazecie.
Według Jolanty Fedak, wpływ na wzrost bezrobocia może mieć również zasilenie grupy bezrobotnych przez pracowników sezonowych, którzy w miesiącach letnich znajdują pracę w rolnictwie, ogrodnictwie i budownictwie, oraz przez osoby wracające z zarobkowej emigracji. Minister zapowiada, że bardziej konkretne dane dotyczące bezrobocia przedstawi w przyszłym tygodniu
wp/ IAR | 04.02.2009 | 01:40

Złoty gwałtownie traci

Złotemu niewiele już brakuje do historycznie niskich poziomów wobec głównych walut. Wczoraj gwałtownie tracił na wartości.
Kurs naszej waluty spada na fali tzw. zwiększonej awersji do ryzyka. Inwestorzy we wtorek zarządzili odwrót z rynków wschodzących. Do rekordowych poziomów osłabł forint, przekraczając psychologiczną barierę 300 forintów za euro. Traciła czeska korona. Znacznie osłabł też złoty, który notował wobec głównych walut poziomy niewidziane od 2004 roku.

Kiedy patrzymy na środkowo-wschodnią Europę, inwestorzy widzą problemy z deficytem na rachunkach obrotów bieżących, z systemem bankowym i gwałtownie spowalniającym wzrostem gospodarczym, nawet recesją w niektórych krajach - mówi Nigel Rendell, starszy strateg do spraw rynków wschodzących w RBC Capital Markets w Londynie, cytowany przez PAP
Wszystko idzie w jednym kierunku i dalsze osłabienie walut wydaje się niemal nieuniknione - dodaje.

Przebicie przez WIG20 poziomu 1500 pkt spowodowało pogorszenie nastrojów wśród inwestorów, w tym zagranicznych, i odpływ kapitału z Polski - mówi Joanna Pluta z TMS Brokers
Rynek spekuluje, że być może we wtorek były rozliczane opcje walutowe i dlatego windowano kurs euro/zł - dodaje.

Jej zdaniem gra na osłabienie złotego uruchomiła automatyczne zlecenia sprzedaży naszej waluty, co pogorszyło sytuację. W ciągu dnia za euro na rynku walutowym płacono nawet 4,5650 zł, dolara wyceniano na 3,5450 zł.

Doszliśmy do ważnych poziomów, czyli 4,55-4,56 zł za euro. To już ostatni bastion. Jeśli padnie, droga do dalszego osłabienia złotego będzie stała otworem - mówi.

Najwięcej za euro płaciliśmy w 2004 roku. Kurs wówczas wynosił 4,95 zł za euro.

Rynek zignorował rządową walkę o 17 mld zł oszczędności w budżecie. Takie informacje powinny poprawiać nastrój, bo oznaczają, że rząd jest zdeterminowany, by utrzymywać dyscyplinę finansową.

Gdyby oceniać najbliższe perspektywy złotego, kierując się analizą techniczną, to wyglądają one fatalnie - ocenia Marcin Kiepas z X-Trade Brokers.

Marek Chądzyński

Gazeta Prawna
/wp Gazeta Prawna (07:05)

Złoty gwałtownie traci

Złotemu niewiele już brakuje do historycznie niskich poziomów wobec głównych walut. Wczoraj gwałtownie tracił na wartości.
Kurs naszej waluty spada na fali tzw. zwiększonej awersji do ryzyka. Inwestorzy we wtorek zarządzili odwrót z rynków wschodzących. Do rekordowych poziomów osłabł forint, przekraczając psychologiczną barierę 300 forintów za euro. Traciła czeska korona. Znacznie osłabł też złoty, który notował wobec głównych walut poziomy niewidziane od 2004 roku.

Kiedy patrzymy na środkowo-wschodnią Europę, inwestorzy widzą problemy z deficytem na rachunkach obrotów bieżących, z systemem bankowym i gwałtownie spowalniającym wzrostem gospodarczym, nawet recesją w niektórych krajach - mówi Nigel Rendell, starszy strateg do spraw rynków wschodzących w RBC Capital Markets w Londynie, cytowany przez PAP
Wszystko idzie w jednym kierunku i dalsze osłabienie walut wydaje się niemal nieuniknione - dodaje.

Przebicie przez WIG20 poziomu 1500 pkt spowodowało pogorszenie nastrojów wśród inwestorów, w tym zagranicznych, i odpływ kapitału z Polski - mówi Joanna Pluta z TMS Brokers
Rynek spekuluje, że być może we wtorek były rozliczane opcje walutowe i dlatego windowano kurs euro/zł - dodaje.

Jej zdaniem gra na osłabienie złotego uruchomiła automatyczne zlecenia sprzedaży naszej waluty, co pogorszyło sytuację. W ciągu dnia za euro na rynku walutowym płacono nawet 4,5650 zł, dolara wyceniano na 3,5450 zł.

Doszliśmy do ważnych poziomów, czyli 4,55-4,56 zł za euro. To już ostatni bastion. Jeśli padnie, droga do dalszego osłabienia złotego będzie stała otworem - mówi.

Najwięcej za euro płaciliśmy w 2004 roku. Kurs wówczas wynosił 4,95 zł za euro.

Rynek zignorował rządową walkę o 17 mld zł oszczędności w budżecie. Takie informacje powinny poprawiać nastrój, bo oznaczają, że rząd jest zdeterminowany, by utrzymywać dyscyplinę finansową.

Gdyby oceniać najbliższe perspektywy złotego, kierując się analizą techniczną, to wyglądają one fatalnie - ocenia Marcin Kiepas z X-Trade Brokers.

Marek Chądzyński

Gazeta Prawna
/wp Gazeta Prawna (07:05)

Przestańcie straszyć nas kryzysem!

To jak w złym śnie: gdy uciekamy przed wilkołakiem, który nas przeraża, przewracamy się, strach nas paraliżuje i wilkołak nas chwyta. Media nie powinny przesadzać w straszeniu kryzysem - mówi prof. Zbigniew Nęcki
Michał Stangret: Co pan czuje, słysząc codzienne doniesienia o kryzysie?

Zbigniew Nęcki (psycholog społeczny z Uniwersytetu Jagiellońskiego, zajmuje się psychologią zarządzania i komunikacji): Czuję się przygnieciony falą coraz bardziej pesymistycznych wiadomości. Słyszę, że dziesięć firm zwolniło tysiące osób, czytam, że ktoś popełnił samobójstwo, bo znalazł się na liście osób do zwolnienia. Gdyby ów bezrobotny odebrał sobie życie w czasie prosperity, to pies z kulawą nogą by się nim interesował. Ale teraz samobójca jest w centrum uwagi, bo to dla dziennikarza szukającego sensacji dobry przykład, żeby pokazać kryzysołaka. Kilka bankomatów nie działa, a media snują przypuszczenia, czy ludzie w panice nie wyjmują gotówki z powodu kryzysu.

To wzmaga niepokój i działa jak samosprawdzająca się przepowiednia. To jak w złym śnie: gdy uciekamy przed wilkołakiem, którego się panicznie boimy, strach nas paraliżuje i wilkołak już nas ma. Podobnie jest z kryzysem. Słysząc, że inni panikują, też panikujemy i panika staje się jeszcze większa. Nie możecie lecieć za sensacją i wybierać z dnia na dzień co raz to bardziej negatywne informacje.

To media nie powinny informować o kryzysie?

- Kryzys wymaga bardzo odpowiedzialnego działania. Media kształtują nie tylko nasze poglądy, ale też uczucia i emocje. A tym wyolbrzymianiem zagrożenia, wbrew dobrym intencjom, wywołujecie to, czego wszyscy chcą uniknąć. Dobrze, że są ostrzeżenia, ale brakuje wiadomości niosących nadzieję.

Niedawno zaprzyjaźniona firm robiła pokaz nowatorskiej maszyny, która jest rewolucyjna na skalę światową w przetwarzaniu jabłek. Wydawać by się mogło - ciekawe, bo niby kryzys, a tu ktoś ma pomysł na biznes. Ani jeden dziennikarz się nie pojawił, bo teraz na tapecie kryzys.

A przecież życie toczy się normalnie: działają firmy, ludzie pracują, robią zakupy, myślą o przyszłości.

Może dzięki temu, że dziś na tapecie tylko kryzys, temat szybciej się przeje i zaczną pojawiać się doniesienia, że się odbijamy od dna?

- Teoria, że "lepiej przeciąć wrzód szybko, to szybciej się zaleczy", tu się nie sprawdza. Epatując kryzysem, nie tylko przyspieszamy cykl gospodarczy, który i tak musi się pojawić, ale go pogłębiamy. Ogień, do którego dolewa się oliwy, staje się większy.
źródło: metro  Michał Stangret 2009-02-01, ostatnia aktualizacja 2009-02-01 22:46

Przestańcie straszyć nas kryzysem!

To jak w złym śnie: gdy uciekamy przed wilkołakiem, który nas przeraża, przewracamy się, strach nas paraliżuje i wilkołak nas chwyta. Media nie powinny przesadzać w straszeniu kryzysem - mówi prof. Zbigniew Nęcki
Michał Stangret: Co pan czuje, słysząc codzienne doniesienia o kryzysie?

Zbigniew Nęcki (psycholog społeczny z Uniwersytetu Jagiellońskiego, zajmuje się psychologią zarządzania i komunikacji): Czuję się przygnieciony falą coraz bardziej pesymistycznych wiadomości. Słyszę, że dziesięć firm zwolniło tysiące osób, czytam, że ktoś popełnił samobójstwo, bo znalazł się na liście osób do zwolnienia. Gdyby ów bezrobotny odebrał sobie życie w czasie prosperity, to pies z kulawą nogą by się nim interesował. Ale teraz samobójca jest w centrum uwagi, bo to dla dziennikarza szukającego sensacji dobry przykład, żeby pokazać kryzysołaka. Kilka bankomatów nie działa, a media snują przypuszczenia, czy ludzie w panice nie wyjmują gotówki z powodu kryzysu.

To wzmaga niepokój i działa jak samosprawdzająca się przepowiednia. To jak w złym śnie: gdy uciekamy przed wilkołakiem, którego się panicznie boimy, strach nas paraliżuje i wilkołak już nas ma. Podobnie jest z kryzysem. Słysząc, że inni panikują, też panikujemy i panika staje się jeszcze większa. Nie możecie lecieć za sensacją i wybierać z dnia na dzień co raz to bardziej negatywne informacje.

To media nie powinny informować o kryzysie?

- Kryzys wymaga bardzo odpowiedzialnego działania. Media kształtują nie tylko nasze poglądy, ale też uczucia i emocje. A tym wyolbrzymianiem zagrożenia, wbrew dobrym intencjom, wywołujecie to, czego wszyscy chcą uniknąć. Dobrze, że są ostrzeżenia, ale brakuje wiadomości niosących nadzieję.

Niedawno zaprzyjaźniona firm robiła pokaz nowatorskiej maszyny, która jest rewolucyjna na skalę światową w przetwarzaniu jabłek. Wydawać by się mogło - ciekawe, bo niby kryzys, a tu ktoś ma pomysł na biznes. Ani jeden dziennikarz się nie pojawił, bo teraz na tapecie kryzys.

A przecież życie toczy się normalnie: działają firmy, ludzie pracują, robią zakupy, myślą o przyszłości.

Może dzięki temu, że dziś na tapecie tylko kryzys, temat szybciej się przeje i zaczną pojawiać się doniesienia, że się odbijamy od dna?

- Teoria, że "lepiej przeciąć wrzód szybko, to szybciej się zaleczy", tu się nie sprawdza. Epatując kryzysem, nie tylko przyspieszamy cykl gospodarczy, który i tak musi się pojawić, ale go pogłębiamy. Ogień, do którego dolewa się oliwy, staje się większy.
źródło: metro  Michał Stangret 2009-02-01, ostatnia aktualizacja 2009-02-01 22:46

Obama do banków: chcecie pomocy, dawajcie kredyty!

- Jeśli banki będą chciały uszczknąć coś dla siebie z funduszu ratunkowego finansowanego z kieszeni podatników, będą musiały odkręcić kurek z kredytami - zapowiada administracja Obamy
Chodzi o niebagatelne pieniądze, bo amerykański rząd na ratowanie gospodarki przeznaczył aż 700 mld dol.

Ale choć za rządów Busha w obieg wstrzyknięto niemal połowę tych środków, Kongres jest zgodny - gigantyczna pomoc w wysokości 350 mld dol. nie rozkręciła gospodarki. Wiele firm zachomikowało otrzymane pieniądze, a nieoficjalne doniesienia amerykańskich mediów sugerują, że niektóre wydały je na sfinansowanie fuzji albo przejęć.
Takich bankowych grzeszków było więcej - mało brakowało, by Citigroup zamówiła samolot odrzutowy dla kierownictwa za 50 mln dol. W porę interweniowała waszyngtońska administracja. Po głowie dostało się też menedżerom z Wall Street, którzy wypłacili sobie sute premie - ponad 18 mld dol. - Wstyd - mówił Obama.

Członkowie ekipy nowego prezydenta zapowiadają, że nie powtórzą błędów Busha.

- Administracja Obamy wyciągnęła wnioski z pierwszej fazy programu - zapowiadał w telewizji ABC Barney Frank, szef komitetu ds. kredytów hipotecznych, współtwórca ustaw związanych z programem ratunkowym.

Nowe zapisy, które wezmą banki pod lupę, rząd ma ujawnić w najbliższych tygodniach.

Jak ujawnił Frank, szykują się też nowe, ostrzejsze zasady dotyczący pensji prezesów zarządzających firmami, które dostaną dużą pomoc ze skarbu państwa. Banki będą musiały dokładnie raportować, jak wydają otrzymane pieniądze. Administracja Obamy chce też ograniczyć zasady przyznawania dywidend w tych firmach.

Dziś Frank spotyka się w tej sprawie z szefem banku centralnego Fed Benem Bernanke.

Również nowy sekretarz skarbu zapowiada ściślejszą kontrolę: - Jako warunek rządowego wsparcia, banki, które są w dobrej kondycji i nie mają większych problemów z kapitałem, będą musiały zwiększyć udzielanie kredytów ponad przeciętny poziom - mówi Tim Geithner.

Sam Obama zapowiadał w weekend, że chce zmusić banki do kredytowania zwłaszcza małych i średnich firm, by te mogły tworzyć nowe miejsca pracy.

Źródło: Gazeta Wyborcza
2009-02-02, ostatnia aktualizacja 2009-02-02 11:01

Obama do banków: chcecie pomocy, dawajcie kredyty!

- Jeśli banki będą chciały uszczknąć coś dla siebie z funduszu ratunkowego finansowanego z kieszeni podatników, będą musiały odkręcić kurek z kredytami - zapowiada administracja Obamy
Chodzi o niebagatelne pieniądze, bo amerykański rząd na ratowanie gospodarki przeznaczył aż 700 mld dol.

Ale choć za rządów Busha w obieg wstrzyknięto niemal połowę tych środków, Kongres jest zgodny - gigantyczna pomoc w wysokości 350 mld dol. nie rozkręciła gospodarki. Wiele firm zachomikowało otrzymane pieniądze, a nieoficjalne doniesienia amerykańskich mediów sugerują, że niektóre wydały je na sfinansowanie fuzji albo przejęć.
Takich bankowych grzeszków było więcej - mało brakowało, by Citigroup zamówiła samolot odrzutowy dla kierownictwa za 50 mln dol. W porę interweniowała waszyngtońska administracja. Po głowie dostało się też menedżerom z Wall Street, którzy wypłacili sobie sute premie - ponad 18 mld dol. - Wstyd - mówił Obama.

Członkowie ekipy nowego prezydenta zapowiadają, że nie powtórzą błędów Busha.

- Administracja Obamy wyciągnęła wnioski z pierwszej fazy programu - zapowiadał w telewizji ABC Barney Frank, szef komitetu ds. kredytów hipotecznych, współtwórca ustaw związanych z programem ratunkowym.

Nowe zapisy, które wezmą banki pod lupę, rząd ma ujawnić w najbliższych tygodniach.

Jak ujawnił Frank, szykują się też nowe, ostrzejsze zasady dotyczący pensji prezesów zarządzających firmami, które dostaną dużą pomoc ze skarbu państwa. Banki będą musiały dokładnie raportować, jak wydają otrzymane pieniądze. Administracja Obamy chce też ograniczyć zasady przyznawania dywidend w tych firmach.

Dziś Frank spotyka się w tej sprawie z szefem banku centralnego Fed Benem Bernanke.

Również nowy sekretarz skarbu zapowiada ściślejszą kontrolę: - Jako warunek rządowego wsparcia, banki, które są w dobrej kondycji i nie mają większych problemów z kapitałem, będą musiały zwiększyć udzielanie kredytów ponad przeciętny poziom - mówi Tim Geithner.

Sam Obama zapowiadał w weekend, że chce zmusić banki do kredytowania zwłaszcza małych i średnich firm, by te mogły tworzyć nowe miejsca pracy.

Źródło: Gazeta Wyborcza
2009-02-02, ostatnia aktualizacja 2009-02-02 11:01

Zaplecze budownictwa sobie poradzi?

Kryzys w budownictwie oznacza spore kłopoty dla firm obsługujących sektor. Już się mówi o spadku popytu na materiały i usługi w związku z zapaścią sektora mieszkaniowego, branża z nadzieją patrzy na przedsięwzięcia infrastrukturalne.

Na rynek zaplecza budownictwa wpływają ostatnio dwa czynniki - kryzys w sektorze bankowym przekładający się na zahamowanie inwestycji komercyjnych oraz spadek cen materiałów budowlanych. Z jednej więc strony przedsiębiorstwa zaopatrujące budownictwo muszą się liczyć z korektą zakładanych zysków związaną ze znacznym zmniejszeniem liczby inwestycji (w przypadku przedsięwzięć mieszkaniowych mówi się nawet o 30-40-proc. spadku w 2009 r.).

Z drugiej mogą liczyć na odblokowanie sektora zamówień publicznych, który nie tylko przejmuje rolę lokomotywy budownictwa, ale nabiera tempa dzięki bardziej akceptowalnym budżetom i łatwiejszemu przeprowadzaniu postępowań przetargowych.

Ostatnie lata to przecież okres blokady wielu inwestycji publicznych, w których przetargi nie mogły zostać rozstrzygnięte z powodu przedstawiania ofert wykonawczych wielokrotnie przekraczających wysokość zakładanych wydatków.

Kryzys na rynku kredytów bankowych w połączeniu ze spadkiem cen materiałów budowlanych wpływa na powolne przewartościowanie sektora - z rynku wykonawcy, który przez ostatnie miesiące dyktował warunki realizacji inwestycji, powoli staje się on rynkiem inwestora, który spokojniej może przeprowadzać procedury przetargowe, bez obawy, że w okresie od ustalenia budżetu inwestycji do wyłonienia wykonawcy koszty realizacji wzrosną o kilkadziesiąt procent.

- Rzeczywiście, obecnie mamy do czynienia bardziej z rynkiem inwestora, ale to dobrze - uważa Sławomir Szpunar, dyrektor marketingu Isover Polska i Europa Wschodnia z Grupy Saint-Gobain. - Po okresie dużych niedoborów i fluktuacji zatrudnienia w budownictwie, obserwujemy powrót do bardziej normalnej sytuacji. To szansa na odbudowanie profesjonalizmu, podniesienie jakości w budownictwie. Nadal jednak istnieje zagrożenie spowodowane presją na cenę w oderwaniu od jakości oraz brakiem doświadczenia inwestorów indywidualnych, którzy mogą paść ofiarą takich pozornych oszczędności ze strony wykonawców.

Na razie wydaje się, że jesteśmy jeszcze w okresie przejściowym - kiedy warunki dyktują banki finansujące przedsięwzięcia budowlane. Wraz z załamaniem światowego ładu finansowego, nie tylko zaostrzyły one warunki przyznawania kredytów, ale całkowicie przeorientowały politykę wspierania inwestycji, ostrożniej podchodząc do projektów komercyjnych, a przenosząc zainteresowanie na inwestycje z udziałem sektora publicznego lub wspieranych przez państwo.

- Nie mamy do czynienia ani z rynkiem wykonawcy, ani inwestora, tylko z rynkiem banków - uważa Marek Skwarski, członek zarządu Konsorcjum Stali.

- To instytucje finansowe decydują o być albo nie być inwestycji komercyjnych i mieszkaniowych w Polsce. Banki z kolei niechętnie kredytują inwestycje z powodu niepewności co do perspektyw rozwoju gospodarczego naszego kraju. Nieco lepsza sytuacja jest jeżeli chodzi o przedsięwzięcia infrastrukturalne, finansowane głównie z kasy UE i Skarbu Państwa, ale i w tym przypadku dochodzą sygnały o ograniczeniach w dostępie do kredytów.

Nasz rozmówca prognozuje, że obecne zawirowania na rynkach finansowych mogą się przełożyć negatywnie na większość gałęzi gospodarki związanych z budownictwem.

Wszystkie sektory związane z budownictwem muszą się liczyć z przejściowym spadkiem popytu na ich wyroby. W wypadku producentów stali zakłada się, że osłabienie rynku może potrwać nawet dwa lata. Jednak korekta cen na rynku materiałów budowlanych i stali powinna pozytywnie wpłynąć na szeroko rozumiany sektor budowlany. Spowoduje to spadek kosztów budów, a co za tym idzie wpłynie pozytywnie na rentowność firm wykonawczych. Za korektą kosztów wytworzenia powinna pójść bowiem obniżka cen mieszkań czy powierzchni biurowych do poziomów akceptowalnych przez nabywców.

- Obecna sytuacja zweryfikuje model biznesowy wielu podmiotów zaangażowanych w budownictwo - mówi Szpunar. - Jednak w Polsce nie zniknął strukturalny niedobór mieszkań, a wielu ekspertów wskazuje na to, że sytuacja realnych źródeł finansowania wydaje się być lepsza niż w innych krajach Europy czy regionu. Konieczna jest więc odbudowa zaufania i wyrwanie się z obecnego stanu wyczekiwania oraz odblokowanie inwestycji.

Firmy obsługujące sektor budowlany, zmrożone sytuacją w sektorach przedsięwzięć komercyjnych, z nadzieją patrzą na politykę infrastrukturalną rządu. Dostawcy materiałów dla budownictwa właśnie z obsługą realizacji nowych połączeń komunikacyjnych (zwłaszcza związanych z organizacją Euro 2012) wiążą nadzieje i liczą na przetrzymanie najtrudniejszych miesięcy. Potencjalnym kołem ratunkowym będą zresztą wszelkie inwestycje, które mają zapewnione finansowanie ze środków publicznych i unijnych, a więc nie tylko drogi, ale i infrastruktura środowiskowa oraz (w mniejszym stopniu) mieszkalnictwo komunalne.

interia.pl Poniedziałek, 2 lutego (06:00)

Zaplecze budownictwa sobie poradzi?

Kryzys w budownictwie oznacza spore kłopoty dla firm obsługujących sektor. Już się mówi o spadku popytu na materiały i usługi w związku z zapaścią sektora mieszkaniowego, branża z nadzieją patrzy na przedsięwzięcia infrastrukturalne.

Na rynek zaplecza budownictwa wpływają ostatnio dwa czynniki - kryzys w sektorze bankowym przekładający się na zahamowanie inwestycji komercyjnych oraz spadek cen materiałów budowlanych. Z jednej więc strony przedsiębiorstwa zaopatrujące budownictwo muszą się liczyć z korektą zakładanych zysków związaną ze znacznym zmniejszeniem liczby inwestycji (w przypadku przedsięwzięć mieszkaniowych mówi się nawet o 30-40-proc. spadku w 2009 r.).

Z drugiej mogą liczyć na odblokowanie sektora zamówień publicznych, który nie tylko przejmuje rolę lokomotywy budownictwa, ale nabiera tempa dzięki bardziej akceptowalnym budżetom i łatwiejszemu przeprowadzaniu postępowań przetargowych.

Ostatnie lata to przecież okres blokady wielu inwestycji publicznych, w których przetargi nie mogły zostać rozstrzygnięte z powodu przedstawiania ofert wykonawczych wielokrotnie przekraczających wysokość zakładanych wydatków.

Kryzys na rynku kredytów bankowych w połączeniu ze spadkiem cen materiałów budowlanych wpływa na powolne przewartościowanie sektora - z rynku wykonawcy, który przez ostatnie miesiące dyktował warunki realizacji inwestycji, powoli staje się on rynkiem inwestora, który spokojniej może przeprowadzać procedury przetargowe, bez obawy, że w okresie od ustalenia budżetu inwestycji do wyłonienia wykonawcy koszty realizacji wzrosną o kilkadziesiąt procent.

- Rzeczywiście, obecnie mamy do czynienia bardziej z rynkiem inwestora, ale to dobrze - uważa Sławomir Szpunar, dyrektor marketingu Isover Polska i Europa Wschodnia z Grupy Saint-Gobain. - Po okresie dużych niedoborów i fluktuacji zatrudnienia w budownictwie, obserwujemy powrót do bardziej normalnej sytuacji. To szansa na odbudowanie profesjonalizmu, podniesienie jakości w budownictwie. Nadal jednak istnieje zagrożenie spowodowane presją na cenę w oderwaniu od jakości oraz brakiem doświadczenia inwestorów indywidualnych, którzy mogą paść ofiarą takich pozornych oszczędności ze strony wykonawców.

Na razie wydaje się, że jesteśmy jeszcze w okresie przejściowym - kiedy warunki dyktują banki finansujące przedsięwzięcia budowlane. Wraz z załamaniem światowego ładu finansowego, nie tylko zaostrzyły one warunki przyznawania kredytów, ale całkowicie przeorientowały politykę wspierania inwestycji, ostrożniej podchodząc do projektów komercyjnych, a przenosząc zainteresowanie na inwestycje z udziałem sektora publicznego lub wspieranych przez państwo.

- Nie mamy do czynienia ani z rynkiem wykonawcy, ani inwestora, tylko z rynkiem banków - uważa Marek Skwarski, członek zarządu Konsorcjum Stali.

- To instytucje finansowe decydują o być albo nie być inwestycji komercyjnych i mieszkaniowych w Polsce. Banki z kolei niechętnie kredytują inwestycje z powodu niepewności co do perspektyw rozwoju gospodarczego naszego kraju. Nieco lepsza sytuacja jest jeżeli chodzi o przedsięwzięcia infrastrukturalne, finansowane głównie z kasy UE i Skarbu Państwa, ale i w tym przypadku dochodzą sygnały o ograniczeniach w dostępie do kredytów.

Nasz rozmówca prognozuje, że obecne zawirowania na rynkach finansowych mogą się przełożyć negatywnie na większość gałęzi gospodarki związanych z budownictwem.

Wszystkie sektory związane z budownictwem muszą się liczyć z przejściowym spadkiem popytu na ich wyroby. W wypadku producentów stali zakłada się, że osłabienie rynku może potrwać nawet dwa lata. Jednak korekta cen na rynku materiałów budowlanych i stali powinna pozytywnie wpłynąć na szeroko rozumiany sektor budowlany. Spowoduje to spadek kosztów budów, a co za tym idzie wpłynie pozytywnie na rentowność firm wykonawczych. Za korektą kosztów wytworzenia powinna pójść bowiem obniżka cen mieszkań czy powierzchni biurowych do poziomów akceptowalnych przez nabywców.

- Obecna sytuacja zweryfikuje model biznesowy wielu podmiotów zaangażowanych w budownictwo - mówi Szpunar. - Jednak w Polsce nie zniknął strukturalny niedobór mieszkań, a wielu ekspertów wskazuje na to, że sytuacja realnych źródeł finansowania wydaje się być lepsza niż w innych krajach Europy czy regionu. Konieczna jest więc odbudowa zaufania i wyrwanie się z obecnego stanu wyczekiwania oraz odblokowanie inwestycji.

Firmy obsługujące sektor budowlany, zmrożone sytuacją w sektorach przedsięwzięć komercyjnych, z nadzieją patrzą na politykę infrastrukturalną rządu. Dostawcy materiałów dla budownictwa właśnie z obsługą realizacji nowych połączeń komunikacyjnych (zwłaszcza związanych z organizacją Euro 2012) wiążą nadzieje i liczą na przetrzymanie najtrudniejszych miesięcy. Potencjalnym kołem ratunkowym będą zresztą wszelkie inwestycje, które mają zapewnione finansowanie ze środków publicznych i unijnych, a więc nie tylko drogi, ale i infrastruktura środowiskowa oraz (w mniejszym stopniu) mieszkalnictwo komunalne.

interia.pl Poniedziałek, 2 lutego (06:00)

Firmy tracą na zmianach kursowych

Prawie 2 mld zł wynoszą straty PKN Orlen z powodu spadku wartości złotego. 0,5 mld zł z powodu zmian kursowych może stracić grupa Lotos - donosi "Gazeta Prawna".

Według dziennika, jest mało prawdopodobne, by firmy wzięły część strat na siebie i np. zmniejszyły marże. Dlatego już droższe są paliwa, a zdrożeć mogą wyroby chemii budowlanej, nowe samochody, sprzęt informatyczny, AGD czy niektóre produkty spożywcze.

Ze słabnącego złotego cieszą się natomiast przewoźnicy międzynarodowi, którzy kontrakty rozliczają w euro bądź dolarach. Różnice kursowe powodują, że zarabiają teraz o ok. 30 proc. więcej niż parę miesięcy temu.

interia.pl  Poniedziałek, 2 lutego (07:41)

Firmy tracą na zmianach kursowych

Prawie 2 mld zł wynoszą straty PKN Orlen z powodu spadku wartości złotego. 0,5 mld zł z powodu zmian kursowych może stracić grupa Lotos - donosi "Gazeta Prawna".

Według dziennika, jest mało prawdopodobne, by firmy wzięły część strat na siebie i np. zmniejszyły marże. Dlatego już droższe są paliwa, a zdrożeć mogą wyroby chemii budowlanej, nowe samochody, sprzęt informatyczny, AGD czy niektóre produkty spożywcze.

Ze słabnącego złotego cieszą się natomiast przewoźnicy międzynarodowi, którzy kontrakty rozliczają w euro bądź dolarach. Różnice kursowe powodują, że zarabiają teraz o ok. 30 proc. więcej niż parę miesięcy temu.

interia.pl  Poniedziałek, 2 lutego (07:41)

RPP:Stopy powinny być dalej obniżane

Stopy procentowe powinny być dalej obniżane, zaś do kolejnych obniżek powinno dojść w miarę szybko. Jeżeli gospodarka będzie rozwijała się powoli, nie można wykluczyć obniżenia głównej stopy procentowej poniżej 3 proc. - uważa Jan Czekaj, członek Rady Polityki Pieniężnej.

"Uważam, że stopy powinny dalej być obniżane. Być może właściwym poziomem byłaby stopa procentowa na poziomie 3,50, może 3 proc. Ale dziś naprawdę trudno to oceniać, ciężko powiedzieć, że coś będzie na pewno. Jeżeli gospodarka będzie rozwijała się naprawdę powoli, to nie można wykluczyć zejścia z główną stopą procentową poniżej 3 proc." - powiedział Czekaj w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej".

"Myślę, że do dalszych obniżek powinno dojść w miarę szybko, a później trzeba będzie obserwować, jak gospodarka zareagowała na dokonane obniżki. Na razie widzimy, że kryzys narasta i musimy działać wyprzedzająco" - dodał.

Rada Polityki Pieniężnej obniżyła w styczniu stopy procentowe o 75 pkt bazowych. Referencyjna stopa procentowa NBP wynosi obecnie 4,25 proc.

Zdaniem Czekaja istnieją obecnie obiektywne warunki dla rozluźnienia polityki pieniężnej. Jednocześnie uważa on, że nie ma potrzeby stosowania większych kroków niż 0,75 pkt. proc.

"Wzrost gospodarczy spada, co miesiąc prognozy są coraz niższe i nie wiadomo gdzie się zatrzymają. Jednocześnie obniżają się prognozy dla inflacji - według naszych ostatnich szacunków inflacja w połowie roku powinna spaść poniżej 2,5 proc., a teraz już jesteśmy w przedziale 1,5-3,5 proc. Tak więc istnieją obiektywne warunki dla rozluźnienia polityki pieniężnej" - powiedział.

"W porównaniu z naszą dotychczasową praktyką - czyli ruchami po 25 pb - to mogą się wydawać ruchy radykalne, ale w porównaniu z tym co się na dzieje na świecie ze stopami procentowymi, to już chyba nie.

Osobiście nie sądzę, by była potrzeba stosowania większych kroków niż 0,75 pkt. proc. Choć sytuacja gospodarcza jest taka, że niczego nie można być pewnym. Na razie to tempo schodzenia ze stopami procentowymi w moim odczuciu jest właściwe. Gospodarka potrzebowała szybkiego zmniejszenia stopy podstawowej i tak się stało" - dodał.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP Poniedziałek, 2 lutego (08:37)

RPP:Stopy powinny być dalej obniżane

Stopy procentowe powinny być dalej obniżane, zaś do kolejnych obniżek powinno dojść w miarę szybko. Jeżeli gospodarka będzie rozwijała się powoli, nie można wykluczyć obniżenia głównej stopy procentowej poniżej 3 proc. - uważa Jan Czekaj, członek Rady Polityki Pieniężnej.

"Uważam, że stopy powinny dalej być obniżane. Być może właściwym poziomem byłaby stopa procentowa na poziomie 3,50, może 3 proc. Ale dziś naprawdę trudno to oceniać, ciężko powiedzieć, że coś będzie na pewno. Jeżeli gospodarka będzie rozwijała się naprawdę powoli, to nie można wykluczyć zejścia z główną stopą procentową poniżej 3 proc." - powiedział Czekaj w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej".

"Myślę, że do dalszych obniżek powinno dojść w miarę szybko, a później trzeba będzie obserwować, jak gospodarka zareagowała na dokonane obniżki. Na razie widzimy, że kryzys narasta i musimy działać wyprzedzająco" - dodał.

Rada Polityki Pieniężnej obniżyła w styczniu stopy procentowe o 75 pkt bazowych. Referencyjna stopa procentowa NBP wynosi obecnie 4,25 proc.

Zdaniem Czekaja istnieją obecnie obiektywne warunki dla rozluźnienia polityki pieniężnej. Jednocześnie uważa on, że nie ma potrzeby stosowania większych kroków niż 0,75 pkt. proc.

"Wzrost gospodarczy spada, co miesiąc prognozy są coraz niższe i nie wiadomo gdzie się zatrzymają. Jednocześnie obniżają się prognozy dla inflacji - według naszych ostatnich szacunków inflacja w połowie roku powinna spaść poniżej 2,5 proc., a teraz już jesteśmy w przedziale 1,5-3,5 proc. Tak więc istnieją obiektywne warunki dla rozluźnienia polityki pieniężnej" - powiedział.

"W porównaniu z naszą dotychczasową praktyką - czyli ruchami po 25 pb - to mogą się wydawać ruchy radykalne, ale w porównaniu z tym co się na dzieje na świecie ze stopami procentowymi, to już chyba nie.

Osobiście nie sądzę, by była potrzeba stosowania większych kroków niż 0,75 pkt. proc. Choć sytuacja gospodarcza jest taka, że niczego nie można być pewnym. Na razie to tempo schodzenia ze stopami procentowymi w moim odczuciu jest właściwe. Gospodarka potrzebowała szybkiego zmniejszenia stopy podstawowej i tak się stało" - dodał.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP Poniedziałek, 2 lutego (08:37)

Przyjmiemy model niemiecki?

Niepewność i brak zdecydowania zdominowały Światowe Forum Ekonomiczne w Davos. Zakończyło się ono w niedzielę w tak samo ponurej atmosferze, w jakiej się zaczęło - z przeświadczeniem, że i rozmiary globalnego kryzysu, i drogi wyjścia z niego są równie niejasne.
- Wszyscy w Davos są zagubieni - powiedział Kishore Mahbubani, dziekan Lee Kuan Yew School of Public Policy z Singapuru. - Nikt nie ma, jak się zdaje, jasnego pojęcia, jak wielki jest kryzys i co zrobić, żeby się z niego wydostać. Według niego konieczne jest "fundamentalne zbadanie całego globalnego systemu, żeby przekonać się, co nawaliło, a nikt nie jest skłonny zadawać tu fundamentalnych pytań tego rodzaju". Francuska minister gospodarki Christine Lagarde ostrzegała przed błędnym kołem: same remedia na kryzys - wykup przez państwo toksycznych aktywów od banków i plany bodźców - mogą przynieść jeszcze ostrzejszą reakcję, która kryzys pogłębi. Wymieniła społeczne niepokoje i z drugiej strony protekcjonizm jako główne zagrożenia, w obliczu których stoją państwa pogrążone w kryzysie. Katalizatorem tych zagrożeń jest wykorzystywanie pieniędzy podatników na plany naprawcze i spowolnienie wzrostu gospodarczego.
INTERIA.PL/PAP Poniedziałek, 2 lutego (09:08)

Przyjmiemy model niemiecki?

Niepewność i brak zdecydowania zdominowały Światowe Forum Ekonomiczne w Davos. Zakończyło się ono w niedzielę w tak samo ponurej atmosferze, w jakiej się zaczęło - z przeświadczeniem, że i rozmiary globalnego kryzysu, i drogi wyjścia z niego są równie niejasne.
- Wszyscy w Davos są zagubieni - powiedział Kishore Mahbubani, dziekan Lee Kuan Yew School of Public Policy z Singapuru. - Nikt nie ma, jak się zdaje, jasnego pojęcia, jak wielki jest kryzys i co zrobić, żeby się z niego wydostać. Według niego konieczne jest "fundamentalne zbadanie całego globalnego systemu, żeby przekonać się, co nawaliło, a nikt nie jest skłonny zadawać tu fundamentalnych pytań tego rodzaju". Francuska minister gospodarki Christine Lagarde ostrzegała przed błędnym kołem: same remedia na kryzys - wykup przez państwo toksycznych aktywów od banków i plany bodźców - mogą przynieść jeszcze ostrzejszą reakcję, która kryzys pogłębi. Wymieniła społeczne niepokoje i z drugiej strony protekcjonizm jako główne zagrożenia, w obliczu których stoją państwa pogrążone w kryzysie. Katalizatorem tych zagrożeń jest wykorzystywanie pieniędzy podatników na plany naprawcze i spowolnienie wzrostu gospodarczego.
INTERIA.PL/PAP Poniedziałek, 2 lutego (09:08)

Ryzykownych opcji nie lubią nawet banki

Przedsiębiorstwa posługujące się walutami mogą zabezpieczać się przed wahaniami ich kursu. Tradycyjną metodą zabezpieczenia jest zawarcie z bankiem transakcji typu forward.
Chodzi o umowę kupna (importerzy) lub sprzedaży (eksporterzy) waluty w przyszłości po z góry określonym kursie. Dzięki temu przedsiębiorstwo, może tworzyć roczne prognozy przychodów i dochodów.

Opcje zabezpieczają przed wahaniami kursu, jeśli nie są zawierane z myślą o spekulacyjnych zyskach – mówi Adam Kaliszewski, dyrektor w spółce BCT z Gdyni.

Dobrze zorganizowana firma, jeśli nie jest instytucją finansową, nastawia się na zarobek na swojej działalności podstawowej, a nie na spekulacyjnych transakcjach – dodaje.
Podmiot kupujący opcje, zamiast eliminować ryzyko, wprowadza je do zarządzania finansami i w związku z tym traci pewność w prognozach przychodów i dochodów – wyjaśnia Piotr Rybicki, biegły rewident.

Jeśli realizacja opcji wyrządzi spółce szkodę, to ma ona prawo pozwać członków zarządu do odpowiedzialności na podstawie przepisu (art. 483 k.s.h.).

W takich przypadkach ewentualne odszkodowanie zostanie zasądzone na rzecz spółki, jeżeli sąd uzna, że spełnione zostały ustawowe przesłanki – wyjaśnia Tomasz E. Siemiątkowski, z Kancelarii Siemiątkowski, Adwokaci i Doradcy.

Firmy, aby zrównoważyć koszty nabycia opcji (put), jednocześnie wystawiały opcje (call), za które otrzymywały wynagrodzenie. Przez ostatnie lata z powodzeniem zawierały takie transakcje. W tym czasie złoty stale się umacniał.

Umacnianie złotego prowokowało do braku umiaru. Umowy z bankami były coraz bardziej ryzykowne. Firmy wystawiały bankom opcje o wartości przewyższającej opcje od nich nabyte. Praktyka ta nie miała związku z obrotem i przychodami – analizuje Dorota Szubielska, radca prawny z kancelarii Chadbourne & Parke LLP.

Czy banki banki nadużyły zaufania przedsiębiorców przy zawieraniu umów na opcje ? Czy firmy mogą ubiegać się przed sądem o unieważnienie tych umów ? Jakie są możliwe rozwiązania sporów przedsiębiorca – bank?

Krzysztof Polak
Więcej: Gazeta Prawna 2.02.2009 (22) - str.11
Gazeta Prawna
wp.pl
Gazeta Prawna (06:58)

Ryzykownych opcji nie lubią nawet banki

Przedsiębiorstwa posługujące się walutami mogą zabezpieczać się przed wahaniami ich kursu. Tradycyjną metodą zabezpieczenia jest zawarcie z bankiem transakcji typu forward.
Chodzi o umowę kupna (importerzy) lub sprzedaży (eksporterzy) waluty w przyszłości po z góry określonym kursie. Dzięki temu przedsiębiorstwo, może tworzyć roczne prognozy przychodów i dochodów.

Opcje zabezpieczają przed wahaniami kursu, jeśli nie są zawierane z myślą o spekulacyjnych zyskach – mówi Adam Kaliszewski, dyrektor w spółce BCT z Gdyni.

Dobrze zorganizowana firma, jeśli nie jest instytucją finansową, nastawia się na zarobek na swojej działalności podstawowej, a nie na spekulacyjnych transakcjach – dodaje.
Podmiot kupujący opcje, zamiast eliminować ryzyko, wprowadza je do zarządzania finansami i w związku z tym traci pewność w prognozach przychodów i dochodów – wyjaśnia Piotr Rybicki, biegły rewident.

Jeśli realizacja opcji wyrządzi spółce szkodę, to ma ona prawo pozwać członków zarządu do odpowiedzialności na podstawie przepisu (art. 483 k.s.h.).

W takich przypadkach ewentualne odszkodowanie zostanie zasądzone na rzecz spółki, jeżeli sąd uzna, że spełnione zostały ustawowe przesłanki – wyjaśnia Tomasz E. Siemiątkowski, z Kancelarii Siemiątkowski, Adwokaci i Doradcy.

Firmy, aby zrównoważyć koszty nabycia opcji (put), jednocześnie wystawiały opcje (call), za które otrzymywały wynagrodzenie. Przez ostatnie lata z powodzeniem zawierały takie transakcje. W tym czasie złoty stale się umacniał.

Umacnianie złotego prowokowało do braku umiaru. Umowy z bankami były coraz bardziej ryzykowne. Firmy wystawiały bankom opcje o wartości przewyższającej opcje od nich nabyte. Praktyka ta nie miała związku z obrotem i przychodami – analizuje Dorota Szubielska, radca prawny z kancelarii Chadbourne & Parke LLP.

Czy banki banki nadużyły zaufania przedsiębiorców przy zawieraniu umów na opcje ? Czy firmy mogą ubiegać się przed sądem o unieważnienie tych umów ? Jakie są możliwe rozwiązania sporów przedsiębiorca – bank?

Krzysztof Polak
Więcej: Gazeta Prawna 2.02.2009 (22) - str.11
Gazeta Prawna
wp.pl
Gazeta Prawna (06:58)

Inflacja w dół, ale mniej, niż się spodziewano

Ministerstwo finansów szacuje, że w styczniu wskaźnik cen towarów i usług konsumpcyjnych wzrósł o 3,2 proc. w porównaniu ze styczniem zeszłego roku. W grudniu wskaźnik ten wzrósł o 3,3 proc. rok do roku. Styczniowa inflacja miesięczna wzrosła o pół procent.
Maciej Reluga główny ekonomista banku BZ WBK jest jednak zdania, że inflacja w styczniu wyniosła 3,1 proc. rok do roku i 0,4 proc. miesiąc do miesiąca. To i tak więcej, niż spodziewali się analitycy.
Maciej Reluga dodaje, że w najbliższych miesiącach będziemy obserwować trend spadkowy inflacji. Już w lutym spadnie ona poniżej 3 proc., w połowie roku poniżej 2 proc., a na koniec roku ma być w dalszym ciągu poniżej celu inflacyjnego NBP, czyli 2,5 proc.

Główny ekonomista banku BZ WBK spodziewa się przy tym kolejnej obniżki stóp procentowych Banku Centalnego już w lutym. Miałaby ona sięgnąć nawet 0,75 punktu procentowego. Główna stopa NBP wynosi teraz 4,25 proc.

Inflacja w dół, ale mniej, niż się spodziewano

Ministerstwo finansów szacuje, że w styczniu wskaźnik cen towarów i usług konsumpcyjnych wzrósł o 3,2 proc. w porównaniu ze styczniem zeszłego roku. W grudniu wskaźnik ten wzrósł o 3,3 proc. rok do roku. Styczniowa inflacja miesięczna wzrosła o pół procent.
Maciej Reluga główny ekonomista banku BZ WBK jest jednak zdania, że inflacja w styczniu wyniosła 3,1 proc. rok do roku i 0,4 proc. miesiąc do miesiąca. To i tak więcej, niż spodziewali się analitycy.
Maciej Reluga dodaje, że w najbliższych miesiącach będziemy obserwować trend spadkowy inflacji. Już w lutym spadnie ona poniżej 3 proc., w połowie roku poniżej 2 proc., a na koniec roku ma być w dalszym ciągu poniżej celu inflacyjnego NBP, czyli 2,5 proc.

Główny ekonomista banku BZ WBK spodziewa się przy tym kolejnej obniżki stóp procentowych Banku Centalnego już w lutym. Miałaby ona sięgnąć nawet 0,75 punktu procentowego. Główna stopa NBP wynosi teraz 4,25 proc.

Klienci mBanku żądają obniżenia oprocentowania

Klienci mBanku nie wytrzymali: zorganizowali się i rozpoczęli w internecie kampanię, która ma skłonić bank do obniżenia oprocentowania kredytów we frankach. Od października Szwajcarzy znacznie obniżyli stopy procentowe, spadł LIBOR, a mBank nie obniżył oprocentowania kredytów ani o punkt.

Sprawa dotyczy około 9 tysięcy osób zadłużonych w mBanku. Brali oni kredyty przed 1 września 2006 roku. Wtedy obowiązywała zasada, że oprocentowanie ustala zarząd banku. Obecnie zależy ono od LIBOR-u, czyli ceny pieniądza na rynku międzybankowym. Do LIBOR-u 3M doliczana jest marża banku (zapisana w umowie) i z tego wynika oprocentowanie kredytu, a zatem wysokość spłacanych przez klientów rat.

Wcześniej tak nie było. Klienci ze starego portfela mają dziś żal do banku, że skwapliwie podnosił on oprocentowanie, gdy w Szwajcarii rosły stopy procentowe a zatem rósł i LIBOR, a teraz, gdy LIBOR spadł, mBank nie chce obniżyć oprocentowania kredytów.

A różnica między oprocentowaniem kredytów klientów ze starego i nowego portfela zrobiła się znaczna. Ci pierwsi mają kredyt oprocentowany od 3,95 procent do nawet 4,45 procent. Drudzy, od 1,7 do 2,5 procent.

źródło: money.pl/ 2009-01-29 14:42:22

Klienci mBanku żądają obniżenia oprocentowania

Klienci mBanku nie wytrzymali: zorganizowali się i rozpoczęli w internecie kampanię, która ma skłonić bank do obniżenia oprocentowania kredytów we frankach. Od października Szwajcarzy znacznie obniżyli stopy procentowe, spadł LIBOR, a mBank nie obniżył oprocentowania kredytów ani o punkt.

Sprawa dotyczy około 9 tysięcy osób zadłużonych w mBanku. Brali oni kredyty przed 1 września 2006 roku. Wtedy obowiązywała zasada, że oprocentowanie ustala zarząd banku. Obecnie zależy ono od LIBOR-u, czyli ceny pieniądza na rynku międzybankowym. Do LIBOR-u 3M doliczana jest marża banku (zapisana w umowie) i z tego wynika oprocentowanie kredytu, a zatem wysokość spłacanych przez klientów rat.

Wcześniej tak nie było. Klienci ze starego portfela mają dziś żal do banku, że skwapliwie podnosił on oprocentowanie, gdy w Szwajcarii rosły stopy procentowe a zatem rósł i LIBOR, a teraz, gdy LIBOR spadł, mBank nie chce obniżyć oprocentowania kredytów.

A różnica między oprocentowaniem kredytów klientów ze starego i nowego portfela zrobiła się znaczna. Ci pierwsi mają kredyt oprocentowany od 3,95 procent do nawet 4,45 procent. Drudzy, od 1,7 do 2,5 procent.

źródło: money.pl/ 2009-01-29 14:42:22

Waluty: Co się stanie z dolarem?

Fed na wczorajszym posiedzeniu nie zrobił nic. Członkowie Komitetu Otwartego Rynku (FOMC) nie mają już z czego ciąć stóp procentowych. Wobec słabej gospodarki możliwe, że przedział 0-0,25 proc. pozostanie aktualny do końca tego roku. Dolar może jednak stanieć, nawet do 2,5 złotego.

Wczoraj późnym wieczorem pracowała także Izba Reprezentantów. Demokraci przegłosowali rekordowy plan stymulujący amerykańską gospodarkę Baracka Obamy, który ma kosztować 825 mld dolarów. Presja na spadek dolara jeszcze się zwiększy.

Pomimo historycznie niskich stóp procentowych za oceanem, dolar znajduje się najwyżej od prawie 4,5 roku w stosunku do naszej waluty. Od lipca ubiegłego roku amerykańska waluta wzrosła aż o 74 proc. ( z 2,01 zł do ok. 3,5 zł dziś) w stosunku do złotego. To najwyższy kurs od października 2004 roku.

Dolar jest również mocny w stosunku do innych walut. W listopadzie kurs EURUSD ustanowił najniższe poziomy od 2006 roku (poziom 1,25). Obecnie kurs znów zbliża się do tych minimów.

więcej: mone.pl/ 2009-01-29 06:45:17

 

Waluty: Co się stanie z dolarem?

Fed na wczorajszym posiedzeniu nie zrobił nic. Członkowie Komitetu Otwartego Rynku (FOMC) nie mają już z czego ciąć stóp procentowych. Wobec słabej gospodarki możliwe, że przedział 0-0,25 proc. pozostanie aktualny do końca tego roku. Dolar może jednak stanieć, nawet do 2,5 złotego.

Wczoraj późnym wieczorem pracowała także Izba Reprezentantów. Demokraci przegłosowali rekordowy plan stymulujący amerykańską gospodarkę Baracka Obamy, który ma kosztować 825 mld dolarów. Presja na spadek dolara jeszcze się zwiększy.

Pomimo historycznie niskich stóp procentowych za oceanem, dolar znajduje się najwyżej od prawie 4,5 roku w stosunku do naszej waluty. Od lipca ubiegłego roku amerykańska waluta wzrosła aż o 74 proc. ( z 2,01 zł do ok. 3,5 zł dziś) w stosunku do złotego. To najwyższy kurs od października 2004 roku.

Dolar jest również mocny w stosunku do innych walut. W listopadzie kurs EURUSD ustanowił najniższe poziomy od 2006 roku (poziom 1,25). Obecnie kurs znów zbliża się do tych minimów.

więcej: mone.pl/ 2009-01-29 06:45:17

 

Na tle regionu polska gospodarka będzie liderem

Według GUS nasza gospodarka rozwijała się w ubiegłym roku w tempie 4,8 procent. W tym na pewno nie będzie nas stać na taki wynik. Porównując jednak do krajów w naszym regionie - i tak będzie dobrze.

Najnowsze prognozy (z 27 stycznia) Banku Odbudowy i Rozwoju (EBOR) mówią o wzroście na poziomie 1,5 procent. W porównaniu z dotychczasowym tempem rozwoju to bardzo mało. A jak wygląda to w porównaniu do naszych sąsiadów?

Money.pl przeanalizował najnowsze dostępne prognozy dla krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Większość z nich została opublikowana przez instytucje związane z danym Państwem, czy to rząd czy bank centralny. Według tej miary, Polska, rzeczywiście będzie rozwijać się szybko, nawet na tle regionu.

Kraj Prognoza PKB na 2009 r. [proc.] Autor Data
Polska 3,7 rząd 3.12.2008
Czechy 2,9(0,5)* bank centralny 21.01.2009
Słowacja 2,7 ministerstwo finansów 26.01.2009
Rumunia 2,5 rząd 16.01.2009
Bułgaria 2,0 Bank Odbudowy i Rozwoju 27.01.2009
Węgry od -2,5 do -3 premier 28.01.2009
Litwa -3 do -5 Danske Bank 27.01.2009
Estonia -4,7 Komisja Europejska 20.01.2009
Łotwa -5 bank centralny 15.01.2009

Źródło: Obliczenia własne
*W nawiasie podano pesymistyczny scenariusz według banku centralnego Czech

Z pewnością jednak będziemy w tym roku w o wiele lepszej sytuacji niż kraje rozwinięte z Europy Zachodniej. Według najnowszych szacunków Międzynarodowego Funduszu Walutowego gospodarka Niemiec skurczy się aż o 2,5 procent.

Kraj Prognoza PKB na 2009 r. [proc.]
Chiny 6,7
Indie 5,1
Brazylia 1,8
Meksyk -0,3
Rosja -0,7
Kanada -1,2
USA -1,6
Hiszpania -1,7
Francja -1,9
Włochy -2,0
Niemcy -2,5
Japonia -2,6
Wielka Brytania -2,8

Źródło: MFW

Mimo że powyższe prognozy są najnowszymi, nadal trudno być pewnym ich spełnienia się. Na przykład widać (także w przypadku Polski), że rządowe instytucje są z reguły bardziej optymistyczne niż zewnętrzne. Na przykład rząd Słowacji zakłada wzrost PKB o 4,6 proc., podczas gdy Komisja Europejska mówi już o 2,7 procentach. Niespotykany od lat kryzys powoduje również skrajne różnice w przewidywaniach. Czechy zakładają, że ich gospodarka będzie się rozwijać na poziomie 2,9 proc., ale rozważają także alternatywny, pesymistyczny scenariusz - wzrost o zaledwie 0,5 procent.

A co z Polską?


Również w przypadku naszego kraju występują te same zasady: rząd jest najbardziej optymistyczny - choć po korekcie założeń, premier Tusk mówił ostatnio o wzroście o 1,7 proc. w 2009 r.

źródło: money.pl/ 2009-01-30 06:35:50

Na tle regionu polska gospodarka będzie liderem

Według GUS nasza gospodarka rozwijała się w ubiegłym roku w tempie 4,8 procent. W tym na pewno nie będzie nas stać na taki wynik. Porównując jednak do krajów w naszym regionie - i tak będzie dobrze.

Najnowsze prognozy (z 27 stycznia) Banku Odbudowy i Rozwoju (EBOR) mówią o wzroście na poziomie 1,5 procent. W porównaniu z dotychczasowym tempem rozwoju to bardzo mało. A jak wygląda to w porównaniu do naszych sąsiadów?

Money.pl przeanalizował najnowsze dostępne prognozy dla krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Większość z nich została opublikowana przez instytucje związane z danym Państwem, czy to rząd czy bank centralny. Według tej miary, Polska, rzeczywiście będzie rozwijać się szybko, nawet na tle regionu.

Kraj Prognoza PKB na 2009 r. [proc.] Autor Data
Polska 3,7 rząd 3.12.2008
Czechy 2,9(0,5)* bank centralny 21.01.2009
Słowacja 2,7 ministerstwo finansów 26.01.2009
Rumunia 2,5 rząd 16.01.2009
Bułgaria 2,0 Bank Odbudowy i Rozwoju 27.01.2009
Węgry od -2,5 do -3 premier 28.01.2009
Litwa -3 do -5 Danske Bank 27.01.2009
Estonia -4,7 Komisja Europejska 20.01.2009
Łotwa -5 bank centralny 15.01.2009

Źródło: Obliczenia własne
*W nawiasie podano pesymistyczny scenariusz według banku centralnego Czech

Z pewnością jednak będziemy w tym roku w o wiele lepszej sytuacji niż kraje rozwinięte z Europy Zachodniej. Według najnowszych szacunków Międzynarodowego Funduszu Walutowego gospodarka Niemiec skurczy się aż o 2,5 procent.

Kraj Prognoza PKB na 2009 r. [proc.]
Chiny 6,7
Indie 5,1
Brazylia 1,8
Meksyk -0,3
Rosja -0,7
Kanada -1,2
USA -1,6
Hiszpania -1,7
Francja -1,9
Włochy -2,0
Niemcy -2,5
Japonia -2,6
Wielka Brytania -2,8

Źródło: MFW

Mimo że powyższe prognozy są najnowszymi, nadal trudno być pewnym ich spełnienia się. Na przykład widać (także w przypadku Polski), że rządowe instytucje są z reguły bardziej optymistyczne niż zewnętrzne. Na przykład rząd Słowacji zakłada wzrost PKB o 4,6 proc., podczas gdy Komisja Europejska mówi już o 2,7 procentach. Niespotykany od lat kryzys powoduje również skrajne różnice w przewidywaniach. Czechy zakładają, że ich gospodarka będzie się rozwijać na poziomie 2,9 proc., ale rozważają także alternatywny, pesymistyczny scenariusz - wzrost o zaledwie 0,5 procent.

A co z Polską?


Również w przypadku naszego kraju występują te same zasady: rząd jest najbardziej optymistyczny - choć po korekcie założeń, premier Tusk mówił ostatnio o wzroście o 1,7 proc. w 2009 r.

źródło: money.pl/ 2009-01-30 06:35:50

Wynalazki dla planety

Postęp technologiczny to wielki sojusznik wszystkich, którym nie jest obojętna przyszłość naszej planety. To, co dziś brzmi jak bajka lub utopia, jutro będzie zmieniało świat i chroniło klimat. Za osiem lat wśród piasków arabskiej pustyni ma powstać liczące 50 tysięcy mieszkańców miasto.

Masdar, bo taką będzie nosiło nazwę, ma być pierwszym na globie siedliskiem, w którym wszystkie odpady będą zagospodarowywane, a miasto nie będzie emitowało do atmosfery, CO2. - Tak możemy ochronić klimat przed zmianami - przekonywał były wiceprezydent USA, laureat Nagrody Nobla Al Gore.

Potrzebę walki o zachowanie klimatu widzi coraz więcej ludzi. To, że właśnie działalność człowieka przyczynia się w największym stopniu do zmian klimatycznych, nie ulega wątpliwości dla ogromnej większości naukowców. Na szczęście postęp technologiczny jest na tyle szybki, że przy większym zaangażowaniu rządów "czyste" technologie będą masowo wykorzystywane.

Ogniwo w ubraniu

Kluczowym zadaniem ludzkości jest zapewnienie sobie w przyszłości dostaw energii. Na razie ogromną część stanowią źródła tradycyjne. Według szacunków uczonych, aż 25 proc. emisji CO2 to efekt pracy tysięcy elektrowni. Drugi problem to kurczące się zasoby kopalin energetycznych.

Ropy wystarczy na góra pół wieku, a gazu na nieco dłużej. Na dwa stulecia (przy obecnym zapotrzebowaniu) wystarczy węgla. A co potem? Naukowcy w wielu laboratoriach głowią się nad tym od lat. Wydaje się, że w przyszłości ogromną rolę będzie odgrywało pozyskanie niewyczerpalnej - przynajmniej w możliwej do ogarnięcia perspektywie - energii słonecznej.

Słońce na niektórych szerokościach geograficznych ma ogromny potencjał. Nic więc dziwnego, że na szeroką skalę zaczyna się wykorzystywać tam ogniwa fotowoltaiczne służące bezpośrednio do zamiany energii promieniowania słonecznego na energię elektryczną.

Skuteczność działania takich ogniw jest na tyle duża, że już ponad ćwierć wieku temu samolot Solar Challenger przeleciał nad kanałem La Manche - jedynym źródłem zasilania była energia słoneczna, która pochodziła z baterii zamontowanych na skrzydłach samolotu.

Jednak tradycyjne ogniwa są dość drogie.

Dlatego prowadzi się badania nad ogniwami polimerowymi. Mają one być nanoszone drukiem np. na płaskie powierzchnie i być kilkakrotnie tańsze np. od ogniw krzemowych. Tanie ogniwo będzie zbudowane z nanorurek zabezpieczonych przed uszkodzeniem, np. przed zdrapaniem.

Te mikroskopijne układy mają być łączone w większe powierzchnie, tak aby wytwarzana tam energia mogła być wykorzystywana do oświetlenia napędzania przenośnych urządzeń. Być może więc za kilka lat w powszechnym użyciu znajdą się np. kurtki pokryte takimi ogniwami, mogące zasilać np. mp3.

Innym rodzajem badań są doświadczenia zmierzające do rozkładu termicznego pary wodnej na wodór i tlen. Nie od dziś wiadomo, że jeżeli by się to udało (z wykorzystaniem energii skupionych promieni słonecznych), świat zyskałby najbardziej ekologiczne paliwo - wodór.

Wiatraki na wodzie

Jednak choć nasza gwiazda ma ogromny potencjał, to przecież nie wszędzie można go wykorzystać w takim samym stopniu.

Na naszych szerokościach geograficznych trzeba szukać innych rozwiązań. Tam, gdzie rzadziej świeci, często mocno wieje. Wiatraki to mało nowatorska technologia, ale zmiana ich zastosowania (z młynarstwa na energetykę) to już rewolucja.

Zwykle przyjmuje się, że granicą opłacalności elektrowni wiatrowych jest średnioroczna prędkość wiatru wynosząca pięć metrów na sekundę. W praktyce jednak potrzebne są zdecydowanie dokładniejsze badania. Najczęściej obecnie spotykane w energetyce wiatraki mogą pracować przy prędkościach wiatru od 3 do 30 metrów na sekundę. Jednak takich obszarów na lądzie jest niewiele. Naukowcy uważają, że doskonałym wyjściem jest zagospodarowanie oceanów. O ile w strefie przybrzeżnej już pracują liczne wiatraki, to z otwartym morzem są problemy. A przecież to morza i oceany zajmują ponad 60 proc. powierzchni planety.

interia.pl/Niedziela, 1 lutego (06:00)

Wynalazki dla planety

Postęp technologiczny to wielki sojusznik wszystkich, którym nie jest obojętna przyszłość naszej planety. To, co dziś brzmi jak bajka lub utopia, jutro będzie zmieniało świat i chroniło klimat. Za osiem lat wśród piasków arabskiej pustyni ma powstać liczące 50 tysięcy mieszkańców miasto.

Masdar, bo taką będzie nosiło nazwę, ma być pierwszym na globie siedliskiem, w którym wszystkie odpady będą zagospodarowywane, a miasto nie będzie emitowało do atmosfery, CO2. - Tak możemy ochronić klimat przed zmianami - przekonywał były wiceprezydent USA, laureat Nagrody Nobla Al Gore.

Potrzebę walki o zachowanie klimatu widzi coraz więcej ludzi. To, że właśnie działalność człowieka przyczynia się w największym stopniu do zmian klimatycznych, nie ulega wątpliwości dla ogromnej większości naukowców. Na szczęście postęp technologiczny jest na tyle szybki, że przy większym zaangażowaniu rządów "czyste" technologie będą masowo wykorzystywane.

Ogniwo w ubraniu

Kluczowym zadaniem ludzkości jest zapewnienie sobie w przyszłości dostaw energii. Na razie ogromną część stanowią źródła tradycyjne. Według szacunków uczonych, aż 25 proc. emisji CO2 to efekt pracy tysięcy elektrowni. Drugi problem to kurczące się zasoby kopalin energetycznych.

Ropy wystarczy na góra pół wieku, a gazu na nieco dłużej. Na dwa stulecia (przy obecnym zapotrzebowaniu) wystarczy węgla. A co potem? Naukowcy w wielu laboratoriach głowią się nad tym od lat. Wydaje się, że w przyszłości ogromną rolę będzie odgrywało pozyskanie niewyczerpalnej - przynajmniej w możliwej do ogarnięcia perspektywie - energii słonecznej.

Słońce na niektórych szerokościach geograficznych ma ogromny potencjał. Nic więc dziwnego, że na szeroką skalę zaczyna się wykorzystywać tam ogniwa fotowoltaiczne służące bezpośrednio do zamiany energii promieniowania słonecznego na energię elektryczną.

Skuteczność działania takich ogniw jest na tyle duża, że już ponad ćwierć wieku temu samolot Solar Challenger przeleciał nad kanałem La Manche - jedynym źródłem zasilania była energia słoneczna, która pochodziła z baterii zamontowanych na skrzydłach samolotu.

Jednak tradycyjne ogniwa są dość drogie.

Dlatego prowadzi się badania nad ogniwami polimerowymi. Mają one być nanoszone drukiem np. na płaskie powierzchnie i być kilkakrotnie tańsze np. od ogniw krzemowych. Tanie ogniwo będzie zbudowane z nanorurek zabezpieczonych przed uszkodzeniem, np. przed zdrapaniem.

Te mikroskopijne układy mają być łączone w większe powierzchnie, tak aby wytwarzana tam energia mogła być wykorzystywana do oświetlenia napędzania przenośnych urządzeń. Być może więc za kilka lat w powszechnym użyciu znajdą się np. kurtki pokryte takimi ogniwami, mogące zasilać np. mp3.

Innym rodzajem badań są doświadczenia zmierzające do rozkładu termicznego pary wodnej na wodór i tlen. Nie od dziś wiadomo, że jeżeli by się to udało (z wykorzystaniem energii skupionych promieni słonecznych), świat zyskałby najbardziej ekologiczne paliwo - wodór.

Wiatraki na wodzie

Jednak choć nasza gwiazda ma ogromny potencjał, to przecież nie wszędzie można go wykorzystać w takim samym stopniu.

Na naszych szerokościach geograficznych trzeba szukać innych rozwiązań. Tam, gdzie rzadziej świeci, często mocno wieje. Wiatraki to mało nowatorska technologia, ale zmiana ich zastosowania (z młynarstwa na energetykę) to już rewolucja.

Zwykle przyjmuje się, że granicą opłacalności elektrowni wiatrowych jest średnioroczna prędkość wiatru wynosząca pięć metrów na sekundę. W praktyce jednak potrzebne są zdecydowanie dokładniejsze badania. Najczęściej obecnie spotykane w energetyce wiatraki mogą pracować przy prędkościach wiatru od 3 do 30 metrów na sekundę. Jednak takich obszarów na lądzie jest niewiele. Naukowcy uważają, że doskonałym wyjściem jest zagospodarowanie oceanów. O ile w strefie przybrzeżnej już pracują liczne wiatraki, to z otwartym morzem są problemy. A przecież to morza i oceany zajmują ponad 60 proc. powierzchni planety.

interia.pl/Niedziela, 1 lutego (06:00)

Wlk.Brytania: strajki przeciwko pracownikom zza granicy

Sobota była w Wielkiej Brytanii czwartym dniem protestów przeciwko sprowadzaniu robotników z zagranicy. W obliczu fali dzikich strajków brytyjski minister gospodarki oświadczył, że protekcjonizm jako odpowiedź na recesję byłby „wielkim błędem".
Minister Peter Mandelson - były komisarz Unii Europejskiej do spraw handlu - powiedział, że odizolowanie krajowego przemysłu i usług od konkurencji zagranicznej pogłębiłoby tylko recesję, wywołując depresję gospodarczą. „Rozumiem ludzkie obawy o pracę" - powiedział lord Mandelson, ale dodał: „Odejście od polityki, która umożliwia brytyjskim firmom działalność w Europie, a europejskim u nas byłoby wielkim błędem".

Tymczasem trybunał rozjemczy kontynuował mediację między pracodawcami a związkami zawodowymi, które poparły dzikie strajki solidarnościowe z pracownikami rafinerii w Lindsey na północy Anglii.

Koncern Total powierzył tam kontrakt budowlany włoskiej firmie IREM, która odmówiła zatrudnienia miejscowych bezrobotnych i sprowadziła własnych robotników z Włoch i Portugalii. Eksperci twierdzą, że włoska firma miała do tego prawo, gdyż w Unii Europejskiej obowiązuje otwarty rynek pracy. Ale brytyjscy związkowcy mówią, powołując się na te same przepisy, że Włosi nie mieli prawa dyskryminować miejscowych robotników.

Zanosi się na rozszerzenie akcji strajkowej, która objęła już 3 brytyjskie rafinerie, dwa terminale gazowe i naftowe oraz kilka elektrowni.
onet.pl/(IAR, dd/01.02.2009, godz. 08:08)

Wlk.Brytania: strajki przeciwko pracownikom zza granicy

Sobota była w Wielkiej Brytanii czwartym dniem protestów przeciwko sprowadzaniu robotników z zagranicy. W obliczu fali dzikich strajków brytyjski minister gospodarki oświadczył, że protekcjonizm jako odpowiedź na recesję byłby „wielkim błędem".
Minister Peter Mandelson - były komisarz Unii Europejskiej do spraw handlu - powiedział, że odizolowanie krajowego przemysłu i usług od konkurencji zagranicznej pogłębiłoby tylko recesję, wywołując depresję gospodarczą. „Rozumiem ludzkie obawy o pracę" - powiedział lord Mandelson, ale dodał: „Odejście od polityki, która umożliwia brytyjskim firmom działalność w Europie, a europejskim u nas byłoby wielkim błędem".

Tymczasem trybunał rozjemczy kontynuował mediację między pracodawcami a związkami zawodowymi, które poparły dzikie strajki solidarnościowe z pracownikami rafinerii w Lindsey na północy Anglii.

Koncern Total powierzył tam kontrakt budowlany włoskiej firmie IREM, która odmówiła zatrudnienia miejscowych bezrobotnych i sprowadziła własnych robotników z Włoch i Portugalii. Eksperci twierdzą, że włoska firma miała do tego prawo, gdyż w Unii Europejskiej obowiązuje otwarty rynek pracy. Ale brytyjscy związkowcy mówią, powołując się na te same przepisy, że Włosi nie mieli prawa dyskryminować miejscowych robotników.

Zanosi się na rozszerzenie akcji strajkowej, która objęła już 3 brytyjskie rafinerie, dwa terminale gazowe i naftowe oraz kilka elektrowni.
onet.pl/(IAR, dd/01.02.2009, godz. 08:08)

Drobnym drukiem

Banki funkcjonujące w Polsce bardzo rywalizują o klienta stosując różne sposoby. Ale czy strony występujące w umowie są sobie równe?

Jedną ze stron jest bank, który posiada grupę wykwalifikowanych specjalistów, prawników, pracowników reklamy i marketingu, a drugą stroną jest klient, nie zawsze wykształcony i znający się na umowach.

Strategie wobec klienta

Banki opracowują strategię wobec swoich przyszłych klientów poprzez określenie ich podstawowych cech. Banki przyjęły, że klienci detaliczni charakteryzują się następującymi cechami:

  • masowość,
  • jednorodność,
  • jednolitość w zakresie obsługi bankowej,
  • jednolitość oczekiwań wobec banku.

Masowość klientów detalicznych wymusza na bankach zastosowanie bardzo uproszczonych zasad ich obsługi. Pozwala to bankom wymuszać na klientach przyjęcie warunków nie zawsze dla nich korzystnych. Jednorodność klienta także nie wymaga od banków indywidualnego podejścia, a daje im możliwość na ustalenie jednakowych zasad ich obsługi. Klienci spotykają się z taką samą lub bardzo podobną polityką stosowaną przez banki. To co w jednym banku jest nieakceptowane przez danego klienta, to w drugim będzie podobne lub zbliżone. W efekcie klienci godzą się na takie traktowanie i przyjmują niekorzystne dla nich warunki. Liczba udzielanych kredytów i pożyczek konsumpcyjnych dla gospodarstw domowych z roku na rok systematycznie wzrasta. Dlatego tak bardzo istotna jest wiedza klientów w zakresie umów kredytowych.

Skomplikowana umowa

Każdy bank przygotowując ofertę kredytową lub inny produkt ustala warunki, zasady oraz cenę jego sprzedaży. Banki narzucają klientom określone zapisy umowy. Klient masowy nie ma prawa do wniesienia zmian do umowy, jeżeli nie zgadza się z jakimś zapisem. W większości banków druk umowy jest bardzo krótki i ogranicza się do podstawowych danych o przyszłym kredytobiorcy. Wszystkie szczegółowe zasady funkcjonowania danego produktu są przeniesione do ogólnych i szczegółowych regulaminów stosowanych przez banki. Bardzo często w zapisach regulaminu szczegółowego odsyła się klienta do regulaminu ogólnego i na odwrót. Jest to powód do powstawania niejasności zapisów i trudności w zrozumieniu zasad. Każdy bank oczywiście zabezpiecza się przed ryzykiem stwierdzenia przez klienta, że nie otrzymał regulaminu i nie zna jego treści. Na wniosku jest zapis, w którym klient potwierdza, że otrzymał regulamin, zapoznał się z jego zapisami i je akceptuje. Większość banków taki sam zapis umieszcza na druku regulaminu, co zabezpiecza bank przed stwierdzeniem klienta, że regulaminu nie otrzymał a tylko podpisał umowę. Regulamin składa się z wielu paragrafów, które są napisane małym i nieczytelnym drukiem. Banki bardzo często wprowadzają zmiany w swoich regulaminach, które mogą być bardzo istotne w przypadku produktów kredytowych. Przeważnie w przypadku wprowadzania nowego regulaminu związanego z konkretnym kredytem klienci korzystający już z tego produktu mogą korzystać z niego na warunkach określonych w starym regulaminie. Jednak nie o wszystkich wprowadzonych zmianach bank informuje klienta listownie – bo nie ma takiego obowiązku.

Zgodnie z regulaminem wiele banków informuje swoich klientów o zmianie cennika poprzez wywieszenie go w oddziałach swojego banku. Klient jest zmuszony do ciągłego odwiedzania swojego banku i analizowania cennika. Jednocześnie w celu ukrycia zmian podwyższania opłat, na tablicach informacyjnych są wywieszane nowe cenniki a nie informacje o zmianach i wprowadzonych w nowych opłatach. Klienci bardzo często podpisując umowę nie zdają sobie sprawy, że obowiązują ich warunki zawarte nie tylko w umowie, ale także w regulaminach. W przypadku konfliktów i roszczeń bank w swojej obronie zawsze zacytuje odpowiedni paragraf regulaminu, którego treść klient podpisał i zaakceptował poprzez złożenie podpisu. Ponadto regulaminy nie przedstawiają cennika usług, a odwołują się do niego. A w cenniku także zawarte są informacje na temat funkcjonowania danego produktu. Jest to następny ukryty sposób informowania klienta o niekorzystnych dla niego zapisach.

Bardzo istotne znaczenie ma forma graficzna wniosku kredytowego. Druk z pozostawionymi pustymi miejscami powoduje, że klient skupia się na wypełnieniu pustych kratek i nie zwraca uwagi na pozostałe zapisy. Niejednokrotnie klient nie zdaje sobie sprawy, że wypełnienie takiego wniosku to podpisanie umowy z bankiem.

Nieprofesjonalna obsługa

W opisanej konstrukcji umów bardzo ważna jest profesjonalna obsługa klienta przez pracownika banku. Jednak ta obsługa pozostawia także wiele do życzenia. Gdyby klient banku uzyskał wszystkie niezbędne i wyczerpujące informacje od pracownika, na pewno byłby świadomy wszystkich zagrożeń i niekorzystnych zapisów w umowie. Jednak kiedy sama starałam się o kredyt lub inny produkt oferowany przez bank, nie otrzymywałam profesjonalnych i wyczerpujących informacji na temat danego produktu. Niejednokrotnie sama musiałam zadawać dziesiątki pytań i wręcz prosić o regulamin, który powinnam otrzymać na wstępie rozmowy z pracownikiem banku.

Dzieje się tak dlatego, że pracownik banku jest bardziej zainteresowany sprzedażą danego produktu (w tym także kredytu) i swoją uwagę skupia na przedstawieniu przyszłemu klientowi tylko zalet tego produktu. Nie informuje więc klienta o ryzyku i kosztach związanych z daną ofertą. Pracownik nie wyjaśnia klientowi skomplikowanych zapisów stosowanych w umowach. Zależy mu tylko na sprzedaży danego produktu, gdyż wtedy uzyska większą prowizję od sprzedaży, a klienta traktuje się przedmiotowo.

Zakazane zapisy

W związku z bardzo dużym zainteresowaniem klientów kredytami i pożyczkami okazjonalnymi (wakacyjne, przedświąteczne) Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów opracował już kilka raportów z kontroli przedstawiając błędy banków. Poniżej przedstawiam kilka najważniejszych niedopuszczalnych zapisów stosowanych w umowach kredytowych.

1. Opłata z tytułu wypowiedzenia umowy kredytu. Bank nie może pobierać opłaty z tego tytułu, ponieważ wypowiedzenie umowy jest elementem ściśle związanym z realizacją zawartej umowy. W przypadku wypowiedzenia umowy zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa kredytobiorca ponosi konsekwencje w postaci karnych odsetek z tytułu naruszenia warunków umowy.

2. Stosowanie podwójnych opłat np. za dokonywanie wpłat i wypłat gotówkowych w kasie lub z bankomatu, w którym klient ma konto – jest to czynność niedozwolona, bowiem podlega ona opłacie za prowadzenie konta.

3. Określenie zasad ponoszenia kosztów procesowych. W umowie nie może znaleźć się zastrzeżenie, „iż w przypadku niewykonania bądź nienależytego wykonania zobowiązań wynikających z umowy kredytobiorca zobowiązany będzie do poniesienia kosztów procesu oraz kosztów postępowania egzekucyjnego”, bowiem o kosztach procesu i ich podziale nie decyduje bank tylko sąd, kierując się określonymi zasadami o kosztach sądowych uregulowanych szczegółowo w kodeksie postępowania cywilnego.

4. Zadłużenie przeterminowane. Bank nie może zapisać, iż „zastrzega sobie prawo, że należność z tytułu zaciągniętego zobowiązania – niespłacona w określonym terminie wyznaczonym przez bank albo spłacona w niepełnej wysokości – uznawana jest przez bank jako zadłużenie przeterminowane”, bowiem za zadłużenie przeterminowane zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa uznaje się tylko tę część świadczenia, która nie została spłacona przez dłużnika a nie całą kwotę należnego świadczenia. Jest to bardzo istotne, ponieważ od wysokości zadłużenia przeterminowanego naliczane są odsetki.

5. Zmiana regulaminu i oprocentowania. Powinno być bardzo jasno i wyraźnie określone, kiedy bank ma prawo do dokonywania zmian regulaminów lub oprocentowania. Niedopuszczalny jest zapis w regulaminie, że „jego zmiana zależy m.in. od zmiany parametrów rynkowych, środowiska konkurencyjności, zmiany w systemie informatycznym, którym operuje bank...” – tak szeroki zakres daje bankowi swobodną i nieograniczoną możliwość do dokonywania zmian regulaminu. Wysokość zmian pobieranego oprocentowania stosowanego przez banki nie może zależeć od „rentowności instrumentów rynku pieniężnego” – jest to sformułowanie niejasne i pozwala na swobodne dokonywanie zmian na niekorzyść kredytobiorców.

6. Opłata za ustalenie adresu zamieszkania. Bank nie może obciążać kredytobiorcy taką opłatą, ponieważ zgodnie z umową kredytobiorca w przypadku zmiany adresu zamieszkania ma obowiązek poinformować o tym bank w określonym terminie. Jeżeli kredytobiorca nie dopełni tego obowiązku wywołuje to skutki prawne.

Lista niedozwolonych zapisów stosowanych w umowach oraz lista niedozwolonych opłat i prowizji pobieranych przez banki jest bardzo długa. Jeśli jednak zorientujemy się, że bank pobrał od nas opłatę, której nie powinien pobierać, nie możemy rezygnować z walki o swoje prawa. Należy zgłosić reklamację, gdyż banki zdają sobie sprawę z tego, że bezprawnie pobrały od nas opłatę i na zgłoszenie klienta są w stanie ją zwrócić. Jeśli jednak bank odmówi nam zwrotu opłat pobranych bezprawnie, wówczas zawsze o pomoc możemy udać się do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów – pracownicy tej instytucji bardzo chętnie nam pomogą w uzyskaniu zwrotu środków od banku. Wszystkie nieuczciwe klauzule stosowane w umowach konsumenckich są danymi jawnymi. Każdy może zapoznać się z treścią rejestru postanowień wzorców umowy uznanych za niedozwolone. Dane są dostępne bezpłatnie na stronach internetowych Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.

Kłamstwa w reklamach

Codziennie oglądamy w telewizji dziesiątki reklam zachęcających nas do zaciągnięcia różnorodnych kredytów i pożyczek (hipotecznych, samochodowych, okazjonalnych). Każdy sposób jest dobry na zdobycie nowego klienta. Już pojawiły się w mediach reklamy zachęcające nas do zaciągania kredytów i pożyczek wakacyjnych, podobne sytuacje są nam przedstawiane przez banki każdego roku. Rywalizacja między bankami o nowego klienta jest bardzo duża, więc nie ulegajmy kuszącym ofertom kredytów prezentowanych w reklamach. Banki często przedstawiają ofertę, która może wprowadzać w błąd przyszłego kredytobiorcę.

Jednym z najważniejszych parametrów kredytu jest oprocentowanie, które zgodnie z Ustawą o kredycie konsumenckim powinno zawierać wyraźną informację o rzeczywistej rocznej stopie procentowej. Tymczasem banki w swoich reklamach kuszą klientów na pozór niskim oprocentowaniem. Jednym z przykładów jest prezentowana obecnie „Pożyczka od ręki” banku BPH. W reklamie pojawia się informacja, iż bank oferuje pożyczkę 2 tys. zł z niską ratą 51 zł miesięcznie, reklama nie informuje potencjalnego klienta o wysokości oprocentowania. Na wyobraźnię klienta ma działać podana kwotowo wysokość miesięcznej raty, w tym wypadku 51 zł miesięcznie. Jednak okazuje się, że klient musi spełnić jednocześnie inne założenie, którym jest 60-miesięczny okres kredytowania, a rzeczywista roczna stopa procentowa pożyczki wynosi 20,22 proc. – napisane bardzo małym drukiem, aby klient się nie zorientował. Więc spłacając tę pożyczkę zgodnie z założonymi warunkami musimy oddać bankowi po 60-miesięcznym okresie kredytowania ponad 3 tys. zł, czyli o ponad 50 proc. więcej niż pożyczyliśmy.

Innym przykładem może być „Max pożyczka mini rata” oferowana przez PKO BP. Podobnie jak w poprzedniej reklamie na wyobraźnię klienta ma działać niska wysokość miesięcznej raty. Na stronie internetowej jest bardzo zachęcająca propozycja pożyczki, gdzie miesięczna rata ma wynieść tylko 19 zł, ale oczywiście trzeba spełnić także inne warunki: okres kredytowania wynosi 5 lat, kwota 700 zł, a rzeczywista roczna stopa procentowa wynosi 24,31 proc., i na takich warunkach pożyczka jest dostępna tylko dla klientów, którzy posiadają konto w tym banku przynajmniej od sześciu miesięcy. Oczywiście wszystkie dodatkowe warunki są napisane małym drukiem lub odsyła się klienta do nieczytelnych tabel opłat i prowizji. Niemal wszystkie banki stosują takie chwyty reklamowe, aby przyciągnąć klienta, który nie zawsze tego jest świadomy.

Innym typem reklam są oferty, w których kredyt jest przedstawiony jako wolny od odsetek w określonym czasie. Na pierwszy rzut oka wygląda to zachęcająco, lecz należy przeczytać informacje podawane drobnym drukiem, gdyż może okazać się, że zamiast odsetek pobierane są wysokie opłaty lub istnieje konieczność wykupienia ubezpieczenia na cały okres kredytowania. Więc w rzeczywistości może się okazać, że po podsumowaniu wszystkich opłat, prowizji i ubezpieczenia kredyt jest o wiele droższy niż ten, który byłby oprocentowany.

Ponadto jeżeli korzystamy z kredytu na promocyjnych warunkach, musimy pamiętać o tym, aby podstawowe parametry finansowe były wpisane do umowy. Jeśli takie zapisy nie znajdą się w umowie tylko będą zawierały odesłanie do regulaminu bądź tabeli opłat i prowizji, mogą one wówczas zmienić się w trakcie spłaty kredytu.

DR MAGDALENA ECHAUST
Autorka jest doktorem nauk ekonomicznych, pracownikiem naukowym Instytutu Badań Rynku, Konsumpcji i Koniunktur oraz wykładowcą akademickim. Artykuł nie jest odzwierciedleniem poglądów redakcji „Gazety Bankowej".
onet.pl/
(Gazeta Bankowa/30.01.2009, godz. 08:24)

Drobnym drukiem

Banki funkcjonujące w Polsce bardzo rywalizują o klienta stosując różne sposoby. Ale czy strony występujące w umowie są sobie równe?

Jedną ze stron jest bank, który posiada grupę wykwalifikowanych specjalistów, prawników, pracowników reklamy i marketingu, a drugą stroną jest klient, nie zawsze wykształcony i znający się na umowach.

Strategie wobec klienta

Banki opracowują strategię wobec swoich przyszłych klientów poprzez określenie ich podstawowych cech. Banki przyjęły, że klienci detaliczni charakteryzują się następującymi cechami:

  • masowość,
  • jednorodność,
  • jednolitość w zakresie obsługi bankowej,
  • jednolitość oczekiwań wobec banku.

Masowość klientów detalicznych wymusza na bankach zastosowanie bardzo uproszczonych zasad ich obsługi. Pozwala to bankom wymuszać na klientach przyjęcie warunków nie zawsze dla nich korzystnych. Jednorodność klienta także nie wymaga od banków indywidualnego podejścia, a daje im możliwość na ustalenie jednakowych zasad ich obsługi. Klienci spotykają się z taką samą lub bardzo podobną polityką stosowaną przez banki. To co w jednym banku jest nieakceptowane przez danego klienta, to w drugim będzie podobne lub zbliżone. W efekcie klienci godzą się na takie traktowanie i przyjmują niekorzystne dla nich warunki. Liczba udzielanych kredytów i pożyczek konsumpcyjnych dla gospodarstw domowych z roku na rok systematycznie wzrasta. Dlatego tak bardzo istotna jest wiedza klientów w zakresie umów kredytowych.

Skomplikowana umowa

Każdy bank przygotowując ofertę kredytową lub inny produkt ustala warunki, zasady oraz cenę jego sprzedaży. Banki narzucają klientom określone zapisy umowy. Klient masowy nie ma prawa do wniesienia zmian do umowy, jeżeli nie zgadza się z jakimś zapisem. W większości banków druk umowy jest bardzo krótki i ogranicza się do podstawowych danych o przyszłym kredytobiorcy. Wszystkie szczegółowe zasady funkcjonowania danego produktu są przeniesione do ogólnych i szczegółowych regulaminów stosowanych przez banki. Bardzo często w zapisach regulaminu szczegółowego odsyła się klienta do regulaminu ogólnego i na odwrót. Jest to powód do powstawania niejasności zapisów i trudności w zrozumieniu zasad. Każdy bank oczywiście zabezpiecza się przed ryzykiem stwierdzenia przez klienta, że nie otrzymał regulaminu i nie zna jego treści. Na wniosku jest zapis, w którym klient potwierdza, że otrzymał regulamin, zapoznał się z jego zapisami i je akceptuje. Większość banków taki sam zapis umieszcza na druku regulaminu, co zabezpiecza bank przed stwierdzeniem klienta, że regulaminu nie otrzymał a tylko podpisał umowę. Regulamin składa się z wielu paragrafów, które są napisane małym i nieczytelnym drukiem. Banki bardzo często wprowadzają zmiany w swoich regulaminach, które mogą być bardzo istotne w przypadku produktów kredytowych. Przeważnie w przypadku wprowadzania nowego regulaminu związanego z konkretnym kredytem klienci korzystający już z tego produktu mogą korzystać z niego na warunkach określonych w starym regulaminie. Jednak nie o wszystkich wprowadzonych zmianach bank informuje klienta listownie – bo nie ma takiego obowiązku.

Zgodnie z regulaminem wiele banków informuje swoich klientów o zmianie cennika poprzez wywieszenie go w oddziałach swojego banku. Klient jest zmuszony do ciągłego odwiedzania swojego banku i analizowania cennika. Jednocześnie w celu ukrycia zmian podwyższania opłat, na tablicach informacyjnych są wywieszane nowe cenniki a nie informacje o zmianach i wprowadzonych w nowych opłatach. Klienci bardzo często podpisując umowę nie zdają sobie sprawy, że obowiązują ich warunki zawarte nie tylko w umowie, ale także w regulaminach. W przypadku konfliktów i roszczeń bank w swojej obronie zawsze zacytuje odpowiedni paragraf regulaminu, którego treść klient podpisał i zaakceptował poprzez złożenie podpisu. Ponadto regulaminy nie przedstawiają cennika usług, a odwołują się do niego. A w cenniku także zawarte są informacje na temat funkcjonowania danego produktu. Jest to następny ukryty sposób informowania klienta o niekorzystnych dla niego zapisach.

Bardzo istotne znaczenie ma forma graficzna wniosku kredytowego. Druk z pozostawionymi pustymi miejscami powoduje, że klient skupia się na wypełnieniu pustych kratek i nie zwraca uwagi na pozostałe zapisy. Niejednokrotnie klient nie zdaje sobie sprawy, że wypełnienie takiego wniosku to podpisanie umowy z bankiem.

Nieprofesjonalna obsługa

W opisanej konstrukcji umów bardzo ważna jest profesjonalna obsługa klienta przez pracownika banku. Jednak ta obsługa pozostawia także wiele do życzenia. Gdyby klient banku uzyskał wszystkie niezbędne i wyczerpujące informacje od pracownika, na pewno byłby świadomy wszystkich zagrożeń i niekorzystnych zapisów w umowie. Jednak kiedy sama starałam się o kredyt lub inny produkt oferowany przez bank, nie otrzymywałam profesjonalnych i wyczerpujących informacji na temat danego produktu. Niejednokrotnie sama musiałam zadawać dziesiątki pytań i wręcz prosić o regulamin, który powinnam otrzymać na wstępie rozmowy z pracownikiem banku.

Dzieje się tak dlatego, że pracownik banku jest bardziej zainteresowany sprzedażą danego produktu (w tym także kredytu) i swoją uwagę skupia na przedstawieniu przyszłemu klientowi tylko zalet tego produktu. Nie informuje więc klienta o ryzyku i kosztach związanych z daną ofertą. Pracownik nie wyjaśnia klientowi skomplikowanych zapisów stosowanych w umowach. Zależy mu tylko na sprzedaży danego produktu, gdyż wtedy uzyska większą prowizję od sprzedaży, a klienta traktuje się przedmiotowo.

Zakazane zapisy

W związku z bardzo dużym zainteresowaniem klientów kredytami i pożyczkami okazjonalnymi (wakacyjne, przedświąteczne) Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów opracował już kilka raportów z kontroli przedstawiając błędy banków. Poniżej przedstawiam kilka najważniejszych niedopuszczalnych zapisów stosowanych w umowach kredytowych.

1. Opłata z tytułu wypowiedzenia umowy kredytu. Bank nie może pobierać opłaty z tego tytułu, ponieważ wypowiedzenie umowy jest elementem ściśle związanym z realizacją zawartej umowy. W przypadku wypowiedzenia umowy zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa kredytobiorca ponosi konsekwencje w postaci karnych odsetek z tytułu naruszenia warunków umowy.

2. Stosowanie podwójnych opłat np. za dokonywanie wpłat i wypłat gotówkowych w kasie lub z bankomatu, w którym klient ma konto – jest to czynność niedozwolona, bowiem podlega ona opłacie za prowadzenie konta.

3. Określenie zasad ponoszenia kosztów procesowych. W umowie nie może znaleźć się zastrzeżenie, „iż w przypadku niewykonania bądź nienależytego wykonania zobowiązań wynikających z umowy kredytobiorca zobowiązany będzie do poniesienia kosztów procesu oraz kosztów postępowania egzekucyjnego”, bowiem o kosztach procesu i ich podziale nie decyduje bank tylko sąd, kierując się określonymi zasadami o kosztach sądowych uregulowanych szczegółowo w kodeksie postępowania cywilnego.

4. Zadłużenie przeterminowane. Bank nie może zapisać, iż „zastrzega sobie prawo, że należność z tytułu zaciągniętego zobowiązania – niespłacona w określonym terminie wyznaczonym przez bank albo spłacona w niepełnej wysokości – uznawana jest przez bank jako zadłużenie przeterminowane”, bowiem za zadłużenie przeterminowane zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa uznaje się tylko tę część świadczenia, która nie została spłacona przez dłużnika a nie całą kwotę należnego świadczenia. Jest to bardzo istotne, ponieważ od wysokości zadłużenia przeterminowanego naliczane są odsetki.

5. Zmiana regulaminu i oprocentowania. Powinno być bardzo jasno i wyraźnie określone, kiedy bank ma prawo do dokonywania zmian regulaminów lub oprocentowania. Niedopuszczalny jest zapis w regulaminie, że „jego zmiana zależy m.in. od zmiany parametrów rynkowych, środowiska konkurencyjności, zmiany w systemie informatycznym, którym operuje bank...” – tak szeroki zakres daje bankowi swobodną i nieograniczoną możliwość do dokonywania zmian regulaminu. Wysokość zmian pobieranego oprocentowania stosowanego przez banki nie może zależeć od „rentowności instrumentów rynku pieniężnego” – jest to sformułowanie niejasne i pozwala na swobodne dokonywanie zmian na niekorzyść kredytobiorców.

6. Opłata za ustalenie adresu zamieszkania. Bank nie może obciążać kredytobiorcy taką opłatą, ponieważ zgodnie z umową kredytobiorca w przypadku zmiany adresu zamieszkania ma obowiązek poinformować o tym bank w określonym terminie. Jeżeli kredytobiorca nie dopełni tego obowiązku wywołuje to skutki prawne.

Lista niedozwolonych zapisów stosowanych w umowach oraz lista niedozwolonych opłat i prowizji pobieranych przez banki jest bardzo długa. Jeśli jednak zorientujemy się, że bank pobrał od nas opłatę, której nie powinien pobierać, nie możemy rezygnować z walki o swoje prawa. Należy zgłosić reklamację, gdyż banki zdają sobie sprawę z tego, że bezprawnie pobrały od nas opłatę i na zgłoszenie klienta są w stanie ją zwrócić. Jeśli jednak bank odmówi nam zwrotu opłat pobranych bezprawnie, wówczas zawsze o pomoc możemy udać się do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów – pracownicy tej instytucji bardzo chętnie nam pomogą w uzyskaniu zwrotu środków od banku. Wszystkie nieuczciwe klauzule stosowane w umowach konsumenckich są danymi jawnymi. Każdy może zapoznać się z treścią rejestru postanowień wzorców umowy uznanych za niedozwolone. Dane są dostępne bezpłatnie na stronach internetowych Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.

Kłamstwa w reklamach

Codziennie oglądamy w telewizji dziesiątki reklam zachęcających nas do zaciągnięcia różnorodnych kredytów i pożyczek (hipotecznych, samochodowych, okazjonalnych). Każdy sposób jest dobry na zdobycie nowego klienta. Już pojawiły się w mediach reklamy zachęcające nas do zaciągania kredytów i pożyczek wakacyjnych, podobne sytuacje są nam przedstawiane przez banki każdego roku. Rywalizacja między bankami o nowego klienta jest bardzo duża, więc nie ulegajmy kuszącym ofertom kredytów prezentowanych w reklamach. Banki często przedstawiają ofertę, która może wprowadzać w błąd przyszłego kredytobiorcę.

Jednym z najważniejszych parametrów kredytu jest oprocentowanie, które zgodnie z Ustawą o kredycie konsumenckim powinno zawierać wyraźną informację o rzeczywistej rocznej stopie procentowej. Tymczasem banki w swoich reklamach kuszą klientów na pozór niskim oprocentowaniem. Jednym z przykładów jest prezentowana obecnie „Pożyczka od ręki” banku BPH. W reklamie pojawia się informacja, iż bank oferuje pożyczkę 2 tys. zł z niską ratą 51 zł miesięcznie, reklama nie informuje potencjalnego klienta o wysokości oprocentowania. Na wyobraźnię klienta ma działać podana kwotowo wysokość miesięcznej raty, w tym wypadku 51 zł miesięcznie. Jednak okazuje się, że klient musi spełnić jednocześnie inne założenie, którym jest 60-miesięczny okres kredytowania, a rzeczywista roczna stopa procentowa pożyczki wynosi 20,22 proc. – napisane bardzo małym drukiem, aby klient się nie zorientował. Więc spłacając tę pożyczkę zgodnie z założonymi warunkami musimy oddać bankowi po 60-miesięcznym okresie kredytowania ponad 3 tys. zł, czyli o ponad 50 proc. więcej niż pożyczyliśmy.

Innym przykładem może być „Max pożyczka mini rata” oferowana przez PKO BP. Podobnie jak w poprzedniej reklamie na wyobraźnię klienta ma działać niska wysokość miesięcznej raty. Na stronie internetowej jest bardzo zachęcająca propozycja pożyczki, gdzie miesięczna rata ma wynieść tylko 19 zł, ale oczywiście trzeba spełnić także inne warunki: okres kredytowania wynosi 5 lat, kwota 700 zł, a rzeczywista roczna stopa procentowa wynosi 24,31 proc., i na takich warunkach pożyczka jest dostępna tylko dla klientów, którzy posiadają konto w tym banku przynajmniej od sześciu miesięcy. Oczywiście wszystkie dodatkowe warunki są napisane małym drukiem lub odsyła się klienta do nieczytelnych tabel opłat i prowizji. Niemal wszystkie banki stosują takie chwyty reklamowe, aby przyciągnąć klienta, który nie zawsze tego jest świadomy.

Innym typem reklam są oferty, w których kredyt jest przedstawiony jako wolny od odsetek w określonym czasie. Na pierwszy rzut oka wygląda to zachęcająco, lecz należy przeczytać informacje podawane drobnym drukiem, gdyż może okazać się, że zamiast odsetek pobierane są wysokie opłaty lub istnieje konieczność wykupienia ubezpieczenia na cały okres kredytowania. Więc w rzeczywistości może się okazać, że po podsumowaniu wszystkich opłat, prowizji i ubezpieczenia kredyt jest o wiele droższy niż ten, który byłby oprocentowany.

Ponadto jeżeli korzystamy z kredytu na promocyjnych warunkach, musimy pamiętać o tym, aby podstawowe parametry finansowe były wpisane do umowy. Jeśli takie zapisy nie znajdą się w umowie tylko będą zawierały odesłanie do regulaminu bądź tabeli opłat i prowizji, mogą one wówczas zmienić się w trakcie spłaty kredytu.

DR MAGDALENA ECHAUST
Autorka jest doktorem nauk ekonomicznych, pracownikiem naukowym Instytutu Badań Rynku, Konsumpcji i Koniunktur oraz wykładowcą akademickim. Artykuł nie jest odzwierciedleniem poglądów redakcji „Gazety Bankowej".
onet.pl/
(Gazeta Bankowa/30.01.2009, godz. 08:24)

PiS chce opóźnienia wejścia do strefy euro

Prawo i Sprawiedliwość (PiS) uważa, że środkiem w walce ze światowym kryzysem gospodarczym, który dotyka także Polskę, powinno być zwiększenia deficytu budżetowego. Rząd powinien też porzucić plany wejścia do strefy euro od 1 stycznia 2012 r.
Przed kryzysem nie można się schować, przed kryzysem można uciec do przodu inwestując środki publiczne w gospodarkę, nawet kosztem zwiększenia deficytu - powiedziała wiceprezes partii Aleksandra Natalli-Świat na kongresie programowym PiS.

Jako przykład podała Niemcy, gdzie deficyt, w celach antykryzysowych, zwiększono o 100 proc.

Ustawa budżetowa na 2009 rok zakłada deficyt na poziomie 18,2 mld zł.

Minister finansów Jacek Rostowski podtrzymuje, że priorytetem rządu jest utrzymanie go na takim poziomie, jednak nie wyklucza nowelizacji ustawy w połowie roku, jeśli znacznie pogorszą się prognozy ekonomiczne dla gospodarek światowych, w szczególności tych z Unii Europejskiej, co będzie wpływało także na polską gospodarkę.

Zdaniem wiceszefowej największej partii opozycyjnej rząd powinien także porzucić plany wejścia do strefy euro od 1 stycznia 2012 roku.

Dla obecnego rządu priorytetem jest niski deficyt i szybkie wejście do strefy euro. PiS uważa, że dążenie do jak najszybszego wejścia do strefy euro nie będzie korzystne dla gospodarki i dla społeczeństwa polskiego - powiedziała.

Rząd jest zdeterminowany do wejścia do eurolandu od 2012 roku. Nie wyklucza jednak, że może się ono opóźnić ze względu na światowy kryzys, jednak nadal podtrzymuje, że planowana data jest celem realnym.


wp.pl/
PAP 2009-01-31 (13:18)

PiS chce opóźnienia wejścia do strefy euro

Prawo i Sprawiedliwość (PiS) uważa, że środkiem w walce ze światowym kryzysem gospodarczym, który dotyka także Polskę, powinno być zwiększenia deficytu budżetowego. Rząd powinien też porzucić plany wejścia do strefy euro od 1 stycznia 2012 r.
Przed kryzysem nie można się schować, przed kryzysem można uciec do przodu inwestując środki publiczne w gospodarkę, nawet kosztem zwiększenia deficytu - powiedziała wiceprezes partii Aleksandra Natalli-Świat na kongresie programowym PiS.

Jako przykład podała Niemcy, gdzie deficyt, w celach antykryzysowych, zwiększono o 100 proc.

Ustawa budżetowa na 2009 rok zakłada deficyt na poziomie 18,2 mld zł.

Minister finansów Jacek Rostowski podtrzymuje, że priorytetem rządu jest utrzymanie go na takim poziomie, jednak nie wyklucza nowelizacji ustawy w połowie roku, jeśli znacznie pogorszą się prognozy ekonomiczne dla gospodarek światowych, w szczególności tych z Unii Europejskiej, co będzie wpływało także na polską gospodarkę.

Zdaniem wiceszefowej największej partii opozycyjnej rząd powinien także porzucić plany wejścia do strefy euro od 1 stycznia 2012 roku.

Dla obecnego rządu priorytetem jest niski deficyt i szybkie wejście do strefy euro. PiS uważa, że dążenie do jak najszybszego wejścia do strefy euro nie będzie korzystne dla gospodarki i dla społeczeństwa polskiego - powiedziała.

Rząd jest zdeterminowany do wejścia do eurolandu od 2012 roku. Nie wyklucza jednak, że może się ono opóźnić ze względu na światowy kryzys, jednak nadal podtrzymuje, że planowana data jest celem realnym.


wp.pl/
PAP 2009-01-31 (13:18)

Zaplecze budownictwa sobie poradzi?

Kryzys w budownictwie oznacza spore kłopoty dla firm obsługujących sektor. Już się mówi o spadku popytu na materiały i usługi w związku z zapaścią sektora mieszkaniowego, branża z nadzieją patrzy na przedsięwzięcia infrastrukturalne.
Na rynek zaplecza budownictwa wpływają ostatnio dwa czynniki - kryzys w sektorze bankowym przekładający się na zahamowanie inwestycji komercyjnych oraz spadek cen materiałów budowlanych.

Z jednej więc strony przedsiębiorstwa zaopatrujące budownictwo muszą się liczyć z korektą zakładanych zysków związaną ze znacznym zmniejszeniem liczby inwestycji (w przypadku przedsięwzięć mieszkaniowych mówi się nawet o 30-40-proc. spadku w 2009 r.).
Z drugiej mogą liczyć na odblokowanie sektora zamówień publicznych, który nie tylko przejmuje rolę lokomotywy budownictwa, ale nabiera tempa dzięki bardziej akceptowalnym budżetom i łatwiejszemu przeprowadzaniu postępowań przetargowych.
Ostatnie lata to przecież okres blokady wielu inwestycji publicznych, w których przetargi nie mogły zostać rozstrzygnięte z powodu przedstawiania ofert wykonawczych wielokrotnie przekraczających wysokość zakładanych wydatków.

Kryzys na rynku kredytów bankowych w połączeniu ze spadkiem cen materiałów budowlanych wpływa na powolne przewartościowanie sektora - z rynku wykonawcy, który przez ostatnie miesiące dyktował warunki realizacji inwestycji, powoli staje się on rynkiem inwestora, który spokojniej może przeprowadzać procedury przetargowe, bez obawy, że w okresie od ustalenia budżetu inwestycji do wyłonienia wykonawcy koszty realizacji wzrosną o kilkadziesiąt procent.
Rzeczywiście, obecnie mamy do czynienia bardziej z rynkiem inwestora, ale to dobrze - uważa Sławomir Szpunar, dyrektor marketingu Isover Polska i Europa Wschodnia z Grupy Saint-Gobain. Po okresie dużych niedoborów i fluktuacji zatrudnienia w budownictwie, obserwujemy powrót do bardziej normalnej sytuacji. To szansa na odbudowanie profesjonalizmu, podniesienie jakości w budownictwie. Nadal jednak istnieje zagrożenie spowodowane presją na cenę w oderwaniu od jakości oraz brakiem doświadczenia inwestorów indywidualnych, którzy mogą paść ofiarą takich pozornych oszczędności ze strony wykonawców.

Na razie wydaje się, że jesteśmy jeszcze w okresie przejściowym - kiedy warunki dyktują banki finansujące przedsięwzięcia budowlane. Wraz z załamaniem światowego ładu finansowego, nie tylko zaostrzyły one warunki przyznawania kredytów, ale całkowicie przeorientowały politykę wspierania inwestycji, ostrożniej podchodząc do projektów komercyjnych, a przenosząc zainteresowanie na inwestycje z udziałem sektora publicznego lub wspieranych przez państwo.

Nie mamy do czynienia ani z rynkiem wykonawcy, ani inwestora, tylko z rynkiem banków - uważa Marek Skwarski, członek zarządu Konsorcjum Stali. To instytucje finansowe decydują o być albo nie być inwestycji komercyjnych i mieszkaniowych w Polsce. Banki z kolei niechętnie kredytują inwestycje z powodu niepewności co do perspektyw rozwoju gospodarczego naszego kraju. Nieco lepsza sytuacja jest jeżeli chodzi o przedsięwzięcia infrastrukturalne, finansowane głównie z kasy UE i Skarbu Państwa, ale i w tym przypadku dochodzą sygnały o ograniczeniach w dostępie do kredytów.

Nasz rozmówca prognozuje, że obecne zawirowania na rynkach finansowych mogą się przełożyć negatywnie na większość gałęzi gospodarki związanych z budownictwem.
Wszystkie sektory związane z budownictwem muszą się liczyć z przejściowym spadkiem popytu na ich wyroby. W wypadku producentów stali zakłada się, że osłabienie rynku może potrwać nawet dwa lata. Jednak korekta cen na rynku materiałów budowlanych i stali powinna pozytywnie wpłynąć na szeroko rozumiany sektor budowlany. Spowoduje to spadek kosztów budów, a co za tym idzie wpłynie pozytywnie na rentowność firm wykonawczych. Za korektą kosztów wytworzenia powinna pójść bowiem obniżka cen mieszkań czy powierzchni biurowych do poziomów akceptowalnych przez nabywców.

Obecna sytuacja zweryfikuje model biznesowy wielu podmiotów zaangażowanych w budownictwo - mówi Szpunar. Jednak w Polsce nie zniknął strukturalny niedobór mieszkań, a wielu ekspertów wskazuje na to, że sytuacja realnych źródeł finansowania wydaje się być lepsza niż w innych krajach Europy czy regionu. Konieczna jest więc odbudowa zaufania i wyrwanie się z obecnego stanu wyczekiwania oraz odblokowanie inwestycji.
wp.pl/
Nowy Przemysł | 30.01.2009 | 14:15

Zaplecze budownictwa sobie poradzi?

Kryzys w budownictwie oznacza spore kłopoty dla firm obsługujących sektor. Już się mówi o spadku popytu na materiały i usługi w związku z zapaścią sektora mieszkaniowego, branża z nadzieją patrzy na przedsięwzięcia infrastrukturalne.
Na rynek zaplecza budownictwa wpływają ostatnio dwa czynniki - kryzys w sektorze bankowym przekładający się na zahamowanie inwestycji komercyjnych oraz spadek cen materiałów budowlanych.

Z jednej więc strony przedsiębiorstwa zaopatrujące budownictwo muszą się liczyć z korektą zakładanych zysków związaną ze znacznym zmniejszeniem liczby inwestycji (w przypadku przedsięwzięć mieszkaniowych mówi się nawet o 30-40-proc. spadku w 2009 r.).
Z drugiej mogą liczyć na odblokowanie sektora zamówień publicznych, który nie tylko przejmuje rolę lokomotywy budownictwa, ale nabiera tempa dzięki bardziej akceptowalnym budżetom i łatwiejszemu przeprowadzaniu postępowań przetargowych.
Ostatnie lata to przecież okres blokady wielu inwestycji publicznych, w których przetargi nie mogły zostać rozstrzygnięte z powodu przedstawiania ofert wykonawczych wielokrotnie przekraczających wysokość zakładanych wydatków.

Kryzys na rynku kredytów bankowych w połączeniu ze spadkiem cen materiałów budowlanych wpływa na powolne przewartościowanie sektora - z rynku wykonawcy, który przez ostatnie miesiące dyktował warunki realizacji inwestycji, powoli staje się on rynkiem inwestora, który spokojniej może przeprowadzać procedury przetargowe, bez obawy, że w okresie od ustalenia budżetu inwestycji do wyłonienia wykonawcy koszty realizacji wzrosną o kilkadziesiąt procent.
Rzeczywiście, obecnie mamy do czynienia bardziej z rynkiem inwestora, ale to dobrze - uważa Sławomir Szpunar, dyrektor marketingu Isover Polska i Europa Wschodnia z Grupy Saint-Gobain. Po okresie dużych niedoborów i fluktuacji zatrudnienia w budownictwie, obserwujemy powrót do bardziej normalnej sytuacji. To szansa na odbudowanie profesjonalizmu, podniesienie jakości w budownictwie. Nadal jednak istnieje zagrożenie spowodowane presją na cenę w oderwaniu od jakości oraz brakiem doświadczenia inwestorów indywidualnych, którzy mogą paść ofiarą takich pozornych oszczędności ze strony wykonawców.

Na razie wydaje się, że jesteśmy jeszcze w okresie przejściowym - kiedy warunki dyktują banki finansujące przedsięwzięcia budowlane. Wraz z załamaniem światowego ładu finansowego, nie tylko zaostrzyły one warunki przyznawania kredytów, ale całkowicie przeorientowały politykę wspierania inwestycji, ostrożniej podchodząc do projektów komercyjnych, a przenosząc zainteresowanie na inwestycje z udziałem sektora publicznego lub wspieranych przez państwo.

Nie mamy do czynienia ani z rynkiem wykonawcy, ani inwestora, tylko z rynkiem banków - uważa Marek Skwarski, członek zarządu Konsorcjum Stali. To instytucje finansowe decydują o być albo nie być inwestycji komercyjnych i mieszkaniowych w Polsce. Banki z kolei niechętnie kredytują inwestycje z powodu niepewności co do perspektyw rozwoju gospodarczego naszego kraju. Nieco lepsza sytuacja jest jeżeli chodzi o przedsięwzięcia infrastrukturalne, finansowane głównie z kasy UE i Skarbu Państwa, ale i w tym przypadku dochodzą sygnały o ograniczeniach w dostępie do kredytów.

Nasz rozmówca prognozuje, że obecne zawirowania na rynkach finansowych mogą się przełożyć negatywnie na większość gałęzi gospodarki związanych z budownictwem.
Wszystkie sektory związane z budownictwem muszą się liczyć z przejściowym spadkiem popytu na ich wyroby. W wypadku producentów stali zakłada się, że osłabienie rynku może potrwać nawet dwa lata. Jednak korekta cen na rynku materiałów budowlanych i stali powinna pozytywnie wpłynąć na szeroko rozumiany sektor budowlany. Spowoduje to spadek kosztów budów, a co za tym idzie wpłynie pozytywnie na rentowność firm wykonawczych. Za korektą kosztów wytworzenia powinna pójść bowiem obniżka cen mieszkań czy powierzchni biurowych do poziomów akceptowalnych przez nabywców.

Obecna sytuacja zweryfikuje model biznesowy wielu podmiotów zaangażowanych w budownictwo - mówi Szpunar. Jednak w Polsce nie zniknął strukturalny niedobór mieszkań, a wielu ekspertów wskazuje na to, że sytuacja realnych źródeł finansowania wydaje się być lepsza niż w innych krajach Europy czy regionu. Konieczna jest więc odbudowa zaufania i wyrwanie się z obecnego stanu wyczekiwania oraz odblokowanie inwestycji.
wp.pl/
Nowy Przemysł | 30.01.2009 | 14:15

Inwestycje a Rok Woła

26 stycznia, Chiny oraz Chińczycy na całym świecie świętowali początek Roku Wołu.
Osobiście wolałbym nazwać go Rokiem Byka, ponieważ spodziewamy się, że rok 2009 będzie rokiem solidnego odbicia na rynkach akcji, a Chiny powinny jako pierwsze dać sygnał do wzrostów. Prognozy inwestycyjne i długoterminowe perspektywy dla Chin są znakomite z kilku powodów:

(1) rządy w Chinach prowadzone są w sposób inteligentny, odważny i oświecony, z założeniami utrzymania wzrostów gospodarczych i zapewnienia obywatelom lepszych standardów życia,
(2) władze dysponują niezbędnymi zdolnościami organizacyjnymi i strategiami, które są w stanie zapewnić Chinom osiągnięcie najwyższego wzrostu PKB wśród wszystkich potęg na całym świecie,
(3) Chiny mają środki finansowe niezbędne do realizacji tego gigantycznego zadania, dzięki swym największym na świecie rezerwom walutowym oraz
(4) system bankowy w Chinach należy do najzdrowszych na świecie, a większość indywidualnych konsumentów ma niewielkie zadłużenie.
Chiny niewątpliwie nie będą w stanie osiągnąć ponownie dwucyfrowego wzrostu gospodarczego, ale jednocyfrowy wzrost, który osiągną, będzie z pewnością wysoki. Mając na celu utrzymanie wzrostów, rząd wprowadza potężne programy stymulacji gospodarki skierowane na rynek krajowy, które w założeniu mają zastąpić wzrost dzięki eksportowi wzrostem dzięki obrotom na rynku krajowym. Konsumpcja krajowa będzie zatem kluczowym czynnikiem wzrostów. Rząd podejmuje także kroki mające na celu wzrost konsumpcji poprzez cięcia podatków i dystrybucję talonów. Dlatego każdy sektor związany z krajową konsumpcją powinien być bardziej atrakcyjny dla inwestorów. Wzrost gospodarczy Chin będzie prawdopodobnie napędzany przede wszystkim stymulacją fiskalną i rozluźnieniem polityki pieniężnej.

Od 15 września 2008 r., Ludowy Bank Chin obciął stopy procentowe kredytów o 216 punktów bazowych (2,16%), a spodziewane są kolejne cięcia. W celu stymulowania obrotów na rynku kredytów bankowych, wymagane poziomy rezerw obowiązkowych dla banków były obniżane czterokrotnie, a limity kredytowe, wprowadzone w 2008 roku w celu ograniczenia liczby zaciąganych kredytów, prawdopodobnie zostaną nieoficjalnie zdjęte.

Po silnych spadkach inflacji, władze chińskie zyskały więcej odwagi i coraz bardziej agresywnie redukowały stopy procentowe. Jednym z hamulców inflacji był zastój w finansowaniu działalności handlowej, który stał się problemem globalnym, ale w wyniku wsparcia ze strony Pekinu, trudności zostały znacznie złagodzone.
wp.pl | 30.01.2009 | 11:31

Inwestycje a Rok Woła

26 stycznia, Chiny oraz Chińczycy na całym świecie świętowali początek Roku Wołu.
Osobiście wolałbym nazwać go Rokiem Byka, ponieważ spodziewamy się, że rok 2009 będzie rokiem solidnego odbicia na rynkach akcji, a Chiny powinny jako pierwsze dać sygnał do wzrostów. Prognozy inwestycyjne i długoterminowe perspektywy dla Chin są znakomite z kilku powodów:

(1) rządy w Chinach prowadzone są w sposób inteligentny, odważny i oświecony, z założeniami utrzymania wzrostów gospodarczych i zapewnienia obywatelom lepszych standardów życia,
(2) władze dysponują niezbędnymi zdolnościami organizacyjnymi i strategiami, które są w stanie zapewnić Chinom osiągnięcie najwyższego wzrostu PKB wśród wszystkich potęg na całym świecie,
(3) Chiny mają środki finansowe niezbędne do realizacji tego gigantycznego zadania, dzięki swym największym na świecie rezerwom walutowym oraz
(4) system bankowy w Chinach należy do najzdrowszych na świecie, a większość indywidualnych konsumentów ma niewielkie zadłużenie.
Chiny niewątpliwie nie będą w stanie osiągnąć ponownie dwucyfrowego wzrostu gospodarczego, ale jednocyfrowy wzrost, który osiągną, będzie z pewnością wysoki. Mając na celu utrzymanie wzrostów, rząd wprowadza potężne programy stymulacji gospodarki skierowane na rynek krajowy, które w założeniu mają zastąpić wzrost dzięki eksportowi wzrostem dzięki obrotom na rynku krajowym. Konsumpcja krajowa będzie zatem kluczowym czynnikiem wzrostów. Rząd podejmuje także kroki mające na celu wzrost konsumpcji poprzez cięcia podatków i dystrybucję talonów. Dlatego każdy sektor związany z krajową konsumpcją powinien być bardziej atrakcyjny dla inwestorów. Wzrost gospodarczy Chin będzie prawdopodobnie napędzany przede wszystkim stymulacją fiskalną i rozluźnieniem polityki pieniężnej.

Od 15 września 2008 r., Ludowy Bank Chin obciął stopy procentowe kredytów o 216 punktów bazowych (2,16%), a spodziewane są kolejne cięcia. W celu stymulowania obrotów na rynku kredytów bankowych, wymagane poziomy rezerw obowiązkowych dla banków były obniżane czterokrotnie, a limity kredytowe, wprowadzone w 2008 roku w celu ograniczenia liczby zaciąganych kredytów, prawdopodobnie zostaną nieoficjalnie zdjęte.

Po silnych spadkach inflacji, władze chińskie zyskały więcej odwagi i coraz bardziej agresywnie redukowały stopy procentowe. Jednym z hamulców inflacji był zastój w finansowaniu działalności handlowej, który stał się problemem globalnym, ale w wyniku wsparcia ze strony Pekinu, trudności zostały znacznie złagodzone.
wp.pl | 30.01.2009 | 11:31

Najlepsze na świecie miejsca do inwestowania w nieruchomości

Dziesięć miast, które znajdą się na celownikach inwestorów w 2009 roku.
Gdy zapadają decyzje o zakupie nieruchomości, Waszyngton zazwyczaj przegrywa z takimi miastami, jak Londyn, Nowy Jork i Tokio.

Lecz wkrótce ma być inaczej.
Dzięki propozycji rządowego wsparcia w kwocie biliona dolarów, inwestorzy napływają do Waszyngtonu szukając atrakcyjnych ofert na rynkach nieruchomości komercyjnych i mieszkalnych. Realizacja nowych programów rządowych będzie wymagać znalezienia biur dla urzędników, którzy będą też musieli gdzieś mieszkać.

W tym roku Waszyngton wyprzedził Londyn zajmując pierwsze miejsce wśród najlepszych na świecie miast do inwestowania w nieruchomości. Jednak nie należy jeszcze skreślać światowych stolic finansowych. Nawet przy ogromnych problemach rynków kapitałowych Londynu i Nowego Jorku, miasta te zajęły odpowiednio drugie i trzecie miejsce.
Dlaczego? Czy to przewidywanie długoterminowej stabilizacji oraz obawy, że kraje wschodzące boleśniej odczują ciosy globalnego kryzysu? Gdy coś drgnęło na amerykańskim rynku nieruchomości, w Chinach zanosi się na największą deflację dekady skutkującą znacznymi spadkami cen nieruchomości, według Deutsche Banku.

Na części rynków USA i Wielkiej Brytanii powraca poczucie bezpieczeństwa - mówi François Ortalo-Magne, profesor katedry nieruchomości w Wisconsin School of Business. Natomiast w Chinach i Indiach, panuje poczucie, że spróbowano wszystkiego, lecz bez pożądanych rezultatów.

Fakty i liczby

Rankingi Forbesa przygotowało Association of Foreign Investors in Real Estate, stowarzyszenie zajmujące się badaniem rynku i prowadzące ewidencję najkorzystniejszych okazji do inwestowania w zagraniczne nieruchomości. AFIRE zbiera informacje od swoich 200 członków, którzy łącznie ulokowali 700 miliardów dolarów w nieruchomościach na całym świecie.

W tegorocznym rankingu wyraźnie zyskały amerykańskie miasta: San Francisco w ubiegłym roku awansowało z 24. na 6. miejsce; Los Angeles przesunęło się z 19. na 7. pozycję; Houston skoczyło z 32. na 8. miejsce. Miasta z rejonu Azji i Pacyfiku straciły swoje dobre pozycje: Sydney spadło z 9. na 11. pozycję; Hong Kong z 10. na 22.

W tym roku inwestorzy wiedzą, że nie można wierzyć wycenom. Według indeksu Case-Shiller, w 2008 roku wartość amerykańskiego rynku nieruchomości mieszkalnych spadła o 19%, natomiast ceny w Wielkiej Brytanii spadły o 16%, według brytyjskiego dewelopera Nationwide. W krajach tych wartość nieruchomości komercyjnych zaczęła spadać z powodu recesji po obu stronach Atlantyku.

W 2008 roku inwestorzy szukali szczęścia w ryzykownych inwestycjach na wschodzących rynkach. W tym roku, szukają atrakcyjnych lokalizacji w miastach o ugruntowanej pozycji na rynku.

Nie jesteśmy skłonni już tak bezgranicznie wierzyć szacunkom wartości- mówi Richard Kessler, dyrektor generalny Benenson Capital Partners, globalnej grupy inwestującej w nieruchomości. Jednak, gdy pojawi się okazja na Park i 57th Street, lub działka na Pennsylvania Avenue w Waszyngtonie, którą zawsze chcieliśmy mieć, czy jakaś inna długoterminowa inwestycja o strategicznym znaczeniu, to na pewno się jej przyjrzymy.

Dlatego rok 2009 będzie okresem rozważnych lokat kapitału, a nie uganiania się za wątpliwymi okazjami w egzotycznych krajach. W środowisku inwestorów pojawia się nawet pewien rodzaj pokory.

Niegdyś trwała rywalizacja między Nowym Jorkiem i Londynem - mówi Kenneth Patton, dziekan New York University Schack Institute of Real Estate. Teraz dominuje przekonanie, że płyniemy w tej samej łodzi, która prawdopodobnie przecieka. Gdy jedni inwestorzy chcą grać bezpiecznie, inni wolą po prostu przeczekać tendencję spadkową na rynku nieruchomości.

Większość graczy aktualnie przygląda się sytuacji z boku - mówi Kessler. Istnieje ogromny kapitał, lecz jego właściciele nie są pewni, gdzie go ulokować.

Optymiści twierdzą, że w 2009 roku odłożone na bok pieniądze zaczną napływać na rynek, i to nie strumieniem, a prawdziwą rzeką, która popłynie zwłaszcza do miast z naszego rankingu.

Ogromne fundusze tylko czekają, aby je zainwestować - mówi Ortalo-Magne. Na pierwszy znak powracającej koniunktury spadnie deszcz pieniędzy.

Jednak, czy pierwsze jaskółki pojawią się w 2009, czy w 2010 roku, to zupełnie inna kwestia.
wp.pl/ forbes.com | 01.02.2009 | 10:04

Najlepsze na świecie miejsca do inwestowania w nieruchomości

Dziesięć miast, które znajdą się na celownikach inwestorów w 2009 roku.
Gdy zapadają decyzje o zakupie nieruchomości, Waszyngton zazwyczaj przegrywa z takimi miastami, jak Londyn, Nowy Jork i Tokio.

Lecz wkrótce ma być inaczej.
Dzięki propozycji rządowego wsparcia w kwocie biliona dolarów, inwestorzy napływają do Waszyngtonu szukając atrakcyjnych ofert na rynkach nieruchomości komercyjnych i mieszkalnych. Realizacja nowych programów rządowych będzie wymagać znalezienia biur dla urzędników, którzy będą też musieli gdzieś mieszkać.

W tym roku Waszyngton wyprzedził Londyn zajmując pierwsze miejsce wśród najlepszych na świecie miast do inwestowania w nieruchomości. Jednak nie należy jeszcze skreślać światowych stolic finansowych. Nawet przy ogromnych problemach rynków kapitałowych Londynu i Nowego Jorku, miasta te zajęły odpowiednio drugie i trzecie miejsce.
Dlaczego? Czy to przewidywanie długoterminowej stabilizacji oraz obawy, że kraje wschodzące boleśniej odczują ciosy globalnego kryzysu? Gdy coś drgnęło na amerykańskim rynku nieruchomości, w Chinach zanosi się na największą deflację dekady skutkującą znacznymi spadkami cen nieruchomości, według Deutsche Banku.

Na części rynków USA i Wielkiej Brytanii powraca poczucie bezpieczeństwa - mówi François Ortalo-Magne, profesor katedry nieruchomości w Wisconsin School of Business. Natomiast w Chinach i Indiach, panuje poczucie, że spróbowano wszystkiego, lecz bez pożądanych rezultatów.

Fakty i liczby

Rankingi Forbesa przygotowało Association of Foreign Investors in Real Estate, stowarzyszenie zajmujące się badaniem rynku i prowadzące ewidencję najkorzystniejszych okazji do inwestowania w zagraniczne nieruchomości. AFIRE zbiera informacje od swoich 200 członków, którzy łącznie ulokowali 700 miliardów dolarów w nieruchomościach na całym świecie.

W tegorocznym rankingu wyraźnie zyskały amerykańskie miasta: San Francisco w ubiegłym roku awansowało z 24. na 6. miejsce; Los Angeles przesunęło się z 19. na 7. pozycję; Houston skoczyło z 32. na 8. miejsce. Miasta z rejonu Azji i Pacyfiku straciły swoje dobre pozycje: Sydney spadło z 9. na 11. pozycję; Hong Kong z 10. na 22.

W tym roku inwestorzy wiedzą, że nie można wierzyć wycenom. Według indeksu Case-Shiller, w 2008 roku wartość amerykańskiego rynku nieruchomości mieszkalnych spadła o 19%, natomiast ceny w Wielkiej Brytanii spadły o 16%, według brytyjskiego dewelopera Nationwide. W krajach tych wartość nieruchomości komercyjnych zaczęła spadać z powodu recesji po obu stronach Atlantyku.

W 2008 roku inwestorzy szukali szczęścia w ryzykownych inwestycjach na wschodzących rynkach. W tym roku, szukają atrakcyjnych lokalizacji w miastach o ugruntowanej pozycji na rynku.

Nie jesteśmy skłonni już tak bezgranicznie wierzyć szacunkom wartości- mówi Richard Kessler, dyrektor generalny Benenson Capital Partners, globalnej grupy inwestującej w nieruchomości. Jednak, gdy pojawi się okazja na Park i 57th Street, lub działka na Pennsylvania Avenue w Waszyngtonie, którą zawsze chcieliśmy mieć, czy jakaś inna długoterminowa inwestycja o strategicznym znaczeniu, to na pewno się jej przyjrzymy.

Dlatego rok 2009 będzie okresem rozważnych lokat kapitału, a nie uganiania się za wątpliwymi okazjami w egzotycznych krajach. W środowisku inwestorów pojawia się nawet pewien rodzaj pokory.

Niegdyś trwała rywalizacja między Nowym Jorkiem i Londynem - mówi Kenneth Patton, dziekan New York University Schack Institute of Real Estate. Teraz dominuje przekonanie, że płyniemy w tej samej łodzi, która prawdopodobnie przecieka. Gdy jedni inwestorzy chcą grać bezpiecznie, inni wolą po prostu przeczekać tendencję spadkową na rynku nieruchomości.

Większość graczy aktualnie przygląda się sytuacji z boku - mówi Kessler. Istnieje ogromny kapitał, lecz jego właściciele nie są pewni, gdzie go ulokować.

Optymiści twierdzą, że w 2009 roku odłożone na bok pieniądze zaczną napływać na rynek, i to nie strumieniem, a prawdziwą rzeką, która popłynie zwłaszcza do miast z naszego rankingu.

Ogromne fundusze tylko czekają, aby je zainwestować - mówi Ortalo-Magne. Na pierwszy znak powracającej koniunktury spadnie deszcz pieniędzy.

Jednak, czy pierwsze jaskółki pojawią się w 2009, czy w 2010 roku, to zupełnie inna kwestia.
wp.pl/ forbes.com | 01.02.2009 | 10:04

Unibep buduje filharmonię

Unibep wykona prace budowlane i wykończeniowe w Operze i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku. Wartość umowy wynosi 59,6 mln zł brutto - podała spółka w komunikacie.
- (...) Zarząd Województwa Podlaskiego zaakceptował postanowienia komisji przetargowej w przedmiocie wyboru oferty na dokończenie prac budowlanych i wykończeniowych na obiekcie Opery i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku. Na zadanie pierwsze, czyli roboty budowlano-wykończeniowe, komisja przetargowa opowiedziała się za wyborem najtańszej oferty, która została złożona przez Unibep - poinformowała firma.
PAP/interia pl Piątek, 30 stycznia (16:34)

Unibep buduje filharmonię

Unibep wykona prace budowlane i wykończeniowe w Operze i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku. Wartość umowy wynosi 59,6 mln zł brutto - podała spółka w komunikacie.
- (...) Zarząd Województwa Podlaskiego zaakceptował postanowienia komisji przetargowej w przedmiocie wyboru oferty na dokończenie prac budowlanych i wykończeniowych na obiekcie Opery i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku. Na zadanie pierwsze, czyli roboty budowlano-wykończeniowe, komisja przetargowa opowiedziała się za wyborem najtańszej oferty, która została złożona przez Unibep - poinformowała firma.
PAP/interia pl Piątek, 30 stycznia (16:34)

ME 2012 - rusza kolejny etap budowy stadionu Wisły

Nieco ponad 144 mln zł - za taką sumę firma Polimex-Mostostal wybuduje wschodnią trybunę stadionu Wisły Kraków. Umowę w tej sprawie podpisano w czwartek w Urzędzie Miasta Krakowa.
Prace będziemy wykonywać tak, aby do czerwca mogła być użytkowana murawa na stadionie Wisły - powiedział prezes firmy Polimex-Mostostal Konrad Jaskóła. Także do tego czasu nie zostaną zdemontowane jupitery. W ramach podpisanej z miastem umowy firma Polimex-Mostostal wyburzy dotychczasową trybunę zachodnią (główną) oraz wybuduje ściankę szczelinową pod nową trybunę. Na razie nie wiadomo czy w Krakowie odbędą się mecze mistrzostw Europy w piłce nożnej w 2012 roku. Miasto to ma obecnie status alternatywnego.
PAP/interia.pl Czwartek, 29 stycznia (15:36)

ME 2012 - rusza kolejny etap budowy stadionu Wisły

Nieco ponad 144 mln zł - za taką sumę firma Polimex-Mostostal wybuduje wschodnią trybunę stadionu Wisły Kraków. Umowę w tej sprawie podpisano w czwartek w Urzędzie Miasta Krakowa.
Prace będziemy wykonywać tak, aby do czerwca mogła być użytkowana murawa na stadionie Wisły - powiedział prezes firmy Polimex-Mostostal Konrad Jaskóła. Także do tego czasu nie zostaną zdemontowane jupitery. W ramach podpisanej z miastem umowy firma Polimex-Mostostal wyburzy dotychczasową trybunę zachodnią (główną) oraz wybuduje ściankę szczelinową pod nową trybunę. Na razie nie wiadomo czy w Krakowie odbędą się mecze mistrzostw Europy w piłce nożnej w 2012 roku. Miasto to ma obecnie status alternatywnego.
PAP/interia.pl Czwartek, 29 stycznia (15:36)

Liczba rozpoczynanych budów w 2009 może spaść o połowę

- Liczba rozpoczynanych budów mieszkaniowych w tym roku może spaść o ponad połowę w porównaniu z rokiem ubiegłym i wynieść ok. 30-40 tys. - uważa Kazimierz Kirejczyk, prezes firmy REAS zajmującej się analizami rynku nieruchomości.

"W przypadku braku rozwiązań wspierających sektor, można prognozować spadek liczby rozpoczynanych mieszkań w budownictwie deweloperskim z poziomu ok. 80 tys. rocznie do poziomu ok. 30-40 tys. w 2009 r." - napisał w analizie Kirejczyk. "W połączeniu ze zjawiskiem upadłości firm spowoduje to załamanie rynku zleceń dla firm zajmujących się budownictwem wielorodzinnym. To z kolei oznaczać musi wzrost bezrobocia, o ile nie pojawią się inne zamówienia dla firm wykonawczych" - dodał.

W opinii prezesa REAS spadek podaży na rynku nieruchomości może skutkować w długoterminowej perspektywie wzrostem cen. "Dane GUS o liczbie ponad 700 tys. mieszkań i domów znajdujących się w budowie są nierealistyczne: część z nich to budowy zakończone i zasiedlone, część - zamrożone, a z pozostałych większość to domy jednorodzinne. Zahamowanie produkcji w budownictwie wielorodzinnym zaowocuje w kilkuletniej perspektywie spadkiem podaży, a w konsekwencji wzrostem cen" - uważa Kirejczyk.

Według danych GUS, liczba mieszkań w budowie w okresie styczeń- grudzień 2008 roku wyniosła 686,8 tys. i jest to o 1,3 proc. więcej niż w analogicznym czasie przed rokiem.

źródło informacji: PAP Sobota, 31 stycznia (06:00)

Liczba rozpoczynanych budów w 2009 może spaść o połowę

- Liczba rozpoczynanych budów mieszkaniowych w tym roku może spaść o ponad połowę w porównaniu z rokiem ubiegłym i wynieść ok. 30-40 tys. - uważa Kazimierz Kirejczyk, prezes firmy REAS zajmującej się analizami rynku nieruchomości.

"W przypadku braku rozwiązań wspierających sektor, można prognozować spadek liczby rozpoczynanych mieszkań w budownictwie deweloperskim z poziomu ok. 80 tys. rocznie do poziomu ok. 30-40 tys. w 2009 r." - napisał w analizie Kirejczyk. "W połączeniu ze zjawiskiem upadłości firm spowoduje to załamanie rynku zleceń dla firm zajmujących się budownictwem wielorodzinnym. To z kolei oznaczać musi wzrost bezrobocia, o ile nie pojawią się inne zamówienia dla firm wykonawczych" - dodał.

W opinii prezesa REAS spadek podaży na rynku nieruchomości może skutkować w długoterminowej perspektywie wzrostem cen. "Dane GUS o liczbie ponad 700 tys. mieszkań i domów znajdujących się w budowie są nierealistyczne: część z nich to budowy zakończone i zasiedlone, część - zamrożone, a z pozostałych większość to domy jednorodzinne. Zahamowanie produkcji w budownictwie wielorodzinnym zaowocuje w kilkuletniej perspektywie spadkiem podaży, a w konsekwencji wzrostem cen" - uważa Kirejczyk.

Według danych GUS, liczba mieszkań w budowie w okresie styczeń- grudzień 2008 roku wyniosła 686,8 tys. i jest to o 1,3 proc. więcej niż w analogicznym czasie przed rokiem.

źródło informacji: PAP Sobota, 31 stycznia (06:00)

Złote czasy dla wynajmujących

Zaostrzenie kryteriów przyznawania kredytów hipotecznych, daje skutki w postaci zwiększającego się popytu na wynajem mieszkań. Wynajmem, w zastępstwie zakupu własnego mieszkania, zainteresowani są szczególnie ludzie młodzi. Zazwyczaj nie posiadają wystarczających oszczędności i nie są w stanie w krótkim czasie zgromadzić wkładu własnego, który obecnie stanowi warunek uzyskania kredytu.

W Warszawie cena wynajmu kawalerki to około 1,5 tys. zł. Nie rzadko jest to cena zaporowa. W przedziale od 2 do 2,5 tys. zł znajdziemy najwięcej mieszkań dwu- i trzypokojowych. W tym segmencie ceny osiągają pułap nawet 3,5 tys. zł za mieszkanie trzypokojowe. Mieszkania cztero- i pięciopokojowe w cenach powyżej 4,5 tys. zł cieszą się najmniejszym zainteresowaniem. Częstokroć nazywane apartamentami, rzadko spełniają jednak założenia konstrukcyjne i jakościowe. Segment apartamentów z prawdziwego zdarzenia będzie cieszył się dużym wzięciem wśród firm oraz cudzoziemców. Jest to jednak rynek bardzo specyficzny, wręcz sezonowy.

Osoby zainteresowane wynajmem mieszkania, można przypisać do trzech grup: studenci, młode małżeństwa oraz przedstawiciele firm. Jeśli najemcami mają być studenci, najwłaściwsza będzie lokalizacja w okolicy uczelni. Jeśli mieszkanie nie będzie w bezpośrednim sąsiedztwie centrum akademickiego znaczenia nabiera dogodny dojazd zarówno w dzień, jak i w nocy. Ważnym atutem może być również bliskość miejsc rozrywki.

Młode małżeństwa oprócz dobrej komunikacji, przy wyborze mieszkania zwracają uwagę na infrastrukturę miejską oraz sąsiedztwo obiektów użyteczności publicznej, jak szkoły, przedszkola, czy centra handlowe. Przedstawiciel firm, szukają przede wszystkim spokoju i komfortu. Dlatego też chętnie wynajmują lokale i apartamenty na osiedlach zamkniętych, gdzie mogą liczyć na dyskrecję, spokój i dobre warunki do pracy.

Do grupy oferujących mieszkania do wynajęcia, dołączyli w ostatnim czasie deweloperzy. Oferują mieszkania, które nie znalazły nabywców w drodze sprzedaży. Lokale takie nierzadko charakteryzują się słabszą lokalizacją, która nadal jest głównym czynnikiem kształtującym cenę i szybkość znalezienia najemcy. Deweloperzy decydujący się na wynajem, nie stanowią zagrożenia przejęcia rynku, ponieważ w Polsce nadal brakuje mieszkań. W przypadku inwestycji perspektywicznych, w większej mierze decydują się na przemianę budynku na potrzeby powierzchni biurowej.

Jeśli chodzi o opłacalność wynajmu, w najkorzystniejszej sytuacji znajdują się osoby, które nabyły mieszkanie ze środków własnych. Po odjęciu kosztu czynszu i mediów pozostaje zysk. Ci natomiast, którzy posiłkowali się kredytem, muszą liczyć się z kosztami raty. W tym przypadku dobrze jest, aby cena najmu równoważyła nam koszty raty.

Sebastian Saliński

interia.pl Sobota, 31 stycznia (06:00)

Złote czasy dla wynajmujących

Zaostrzenie kryteriów przyznawania kredytów hipotecznych, daje skutki w postaci zwiększającego się popytu na wynajem mieszkań. Wynajmem, w zastępstwie zakupu własnego mieszkania, zainteresowani są szczególnie ludzie młodzi. Zazwyczaj nie posiadają wystarczających oszczędności i nie są w stanie w krótkim czasie zgromadzić wkładu własnego, który obecnie stanowi warunek uzyskania kredytu.

W Warszawie cena wynajmu kawalerki to około 1,5 tys. zł. Nie rzadko jest to cena zaporowa. W przedziale od 2 do 2,5 tys. zł znajdziemy najwięcej mieszkań dwu- i trzypokojowych. W tym segmencie ceny osiągają pułap nawet 3,5 tys. zł za mieszkanie trzypokojowe. Mieszkania cztero- i pięciopokojowe w cenach powyżej 4,5 tys. zł cieszą się najmniejszym zainteresowaniem. Częstokroć nazywane apartamentami, rzadko spełniają jednak założenia konstrukcyjne i jakościowe. Segment apartamentów z prawdziwego zdarzenia będzie cieszył się dużym wzięciem wśród firm oraz cudzoziemców. Jest to jednak rynek bardzo specyficzny, wręcz sezonowy.

Osoby zainteresowane wynajmem mieszkania, można przypisać do trzech grup: studenci, młode małżeństwa oraz przedstawiciele firm. Jeśli najemcami mają być studenci, najwłaściwsza będzie lokalizacja w okolicy uczelni. Jeśli mieszkanie nie będzie w bezpośrednim sąsiedztwie centrum akademickiego znaczenia nabiera dogodny dojazd zarówno w dzień, jak i w nocy. Ważnym atutem może być również bliskość miejsc rozrywki.

Młode małżeństwa oprócz dobrej komunikacji, przy wyborze mieszkania zwracają uwagę na infrastrukturę miejską oraz sąsiedztwo obiektów użyteczności publicznej, jak szkoły, przedszkola, czy centra handlowe. Przedstawiciel firm, szukają przede wszystkim spokoju i komfortu. Dlatego też chętnie wynajmują lokale i apartamenty na osiedlach zamkniętych, gdzie mogą liczyć na dyskrecję, spokój i dobre warunki do pracy.

Do grupy oferujących mieszkania do wynajęcia, dołączyli w ostatnim czasie deweloperzy. Oferują mieszkania, które nie znalazły nabywców w drodze sprzedaży. Lokale takie nierzadko charakteryzują się słabszą lokalizacją, która nadal jest głównym czynnikiem kształtującym cenę i szybkość znalezienia najemcy. Deweloperzy decydujący się na wynajem, nie stanowią zagrożenia przejęcia rynku, ponieważ w Polsce nadal brakuje mieszkań. W przypadku inwestycji perspektywicznych, w większej mierze decydują się na przemianę budynku na potrzeby powierzchni biurowej.

Jeśli chodzi o opłacalność wynajmu, w najkorzystniejszej sytuacji znajdują się osoby, które nabyły mieszkanie ze środków własnych. Po odjęciu kosztu czynszu i mediów pozostaje zysk. Ci natomiast, którzy posiłkowali się kredytem, muszą liczyć się z kosztami raty. W tym przypadku dobrze jest, aby cena najmu równoważyła nam koszty raty.

Sebastian Saliński

interia.pl Sobota, 31 stycznia (06:00)

Duży lokal to droższa winda?

Do Rzecznika Praw Obywatelskich wpłynęło ponad 20 skarg od osób, które muszą płacić kilka razy więcej za korzystanie z windy i wywóz śmieci, po wydzieleniu przez spółdzielnię własności ich mieszkań. Wysokość opłaty zależy bowiem od wielkości lokalu, a nie od liczby mieszkających w nim osób.

Rzecznik nie podjął jednak interwencji w tej sprawie, ze względu na samodzielność spółdzielni w tym zakresie - powiedziała PAP dyrektor Zespołu Prawa Administracyjnego i Spraw Mieszkaniowych Biura RPO, Kamilla Dołowska.

Po wydzieleniu własności nieruchomości, spółdzielnie zmieniają zasady ustalania opłat za korzystnie z windy i wywóz śmieci. Uzależniają je od liczby metrów kwadratowych mieszkania, a nie osób zamieszkujących lokal, tak jak robiły to przed wydzieleniem własności. Jeżeli zatem osoba samotna ma np. 70-metrowe mieszkanie a czteroosobowa rodzina np. 40-metrowe, to ta pierwsza za windę i wywóz śmieci zapłaci prawie dwa razy więcej - wynika z informacji o podwyżkach czynszu przysyłanych lokatorom przez spółdzielnie mieszkaniowe.

Złożenie interpelacji w tej sprawie zapowiedział poseł PiS, Grzegorz Tobiszowski. "Przecież jedna osoba jeździ windą rzadziej i gromadzi mniej śmieci niż kilkuosobowa rodzina. Prawo, które prowadzi do takich absurdów, powinno być jak najszybciej zmienione, niezależnie od tego czy zostało zapisane w ustawie czy w statucie spółdzielni" - powiedział PAP.

- Spółdzielnie mieszkaniowe powinny wreszcie nauczyć się zarządzać majątkiem tak jak inne podmioty gospodarcze. Na razie większość ich władz chce mieć tylko korzyści, bez jakichkolwiek starań, np. o obniżenie kosztów - dodał.

Także senator PO, Mieczysław Augustyn, obiecał, że "klub Platformy przyjrzy się problemowi podwyżki opłat za widny i wywóz śmieci w spółdzielniach".

Zdaniem dyrektor Wydziału Lustracji Krajowej Rady Spółdzielczej Danuty Świerżewskiej, gdyby lokatorzy na bieżąco interesowali się sprawami spółdzielni, w wielu przypadkach nie doszłoby do podwyżek opłat za windy i wywóz śmieci.

Osoby szukające pomocy u RPO twierdzą, że w swoich spółdzielniach dowiadują się, iż po wydzieleniu własności, to prawo każe liczyć opłaty za windę i wywóz śmieci od metra kwadratowego mieszkania.

- Z ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych wynika, że koszty m.in. użytkowania windy i wywozu śmieci ponoszą mieszkańcy. Ani w niej, ani w przepisach ustawy o ochronie lokatorów nie ma jednak mowy, że opłaty trzeba uzależniać od metrażu, a nie od liczby osób - wyjaśniła Kamilla Dołowska.

Podkreśliła, że "zależy to wyłącznie od spółdzielni. Ich zarządy podejmują swobodne decyzje, zatwierdzane potem przez rady nadzorcze".

- Jeśli władze spółdzielni twierdzą, że jakakolwiek ustawa zmusza je do pobierania od samotnej osoby wyższych opłat za korzystanie z windy czy wywóz śmieci niż od kilkuosobowej rodziny tylko dlatego, że ma ona większe mieszkanie, to nie rozumieją ustawy o ochronie lokatorów" - stwierdziła Dołowska. Przypomniała, że "ustawa ta daje jedynie spółdzielniom swobodę w ustalaniu zasad naliczania opłat -.

Dlatego - zdaniem Tobiszowskiego - należy bardziej patrzeć na ręce zarządom spółdzielni mieszkaniowych, a być może potrzebne są rozwiązania ograniczające ich samodzielność, jeżeli ta szkodzi lokatorom.

Świerżewska z KRS zwróciła uwagę, że lokatorzy mogą odwołać się do Rady Nadzorczej spółdzielni. Jeśli nic to nie pomoże, to do Walnego Zgromadzenia Członków. Potem zostaje im już tylko skarga do sądu cywilnego.

Dołowska, pytana o szanse powodzenia takiej skargi powiedziała: - Jeśli władze spółdzielni udowodnią, że inna metoda się nie sprawdza, to lokator może sprawę przegrać. Aby wygrać, musi przekonać sąd, że rozwiązanie przyjęte przez spółdzielnię jest błędne i wykazać dlaczego - podkreśliła.

interia.pl Piątek, 30 stycznia (16:21)

Duży lokal to droższa winda?

Do Rzecznika Praw Obywatelskich wpłynęło ponad 20 skarg od osób, które muszą płacić kilka razy więcej za korzystanie z windy i wywóz śmieci, po wydzieleniu przez spółdzielnię własności ich mieszkań. Wysokość opłaty zależy bowiem od wielkości lokalu, a nie od liczby mieszkających w nim osób.

Rzecznik nie podjął jednak interwencji w tej sprawie, ze względu na samodzielność spółdzielni w tym zakresie - powiedziała PAP dyrektor Zespołu Prawa Administracyjnego i Spraw Mieszkaniowych Biura RPO, Kamilla Dołowska.

Po wydzieleniu własności nieruchomości, spółdzielnie zmieniają zasady ustalania opłat za korzystnie z windy i wywóz śmieci. Uzależniają je od liczby metrów kwadratowych mieszkania, a nie osób zamieszkujących lokal, tak jak robiły to przed wydzieleniem własności. Jeżeli zatem osoba samotna ma np. 70-metrowe mieszkanie a czteroosobowa rodzina np. 40-metrowe, to ta pierwsza za windę i wywóz śmieci zapłaci prawie dwa razy więcej - wynika z informacji o podwyżkach czynszu przysyłanych lokatorom przez spółdzielnie mieszkaniowe.

Złożenie interpelacji w tej sprawie zapowiedział poseł PiS, Grzegorz Tobiszowski. "Przecież jedna osoba jeździ windą rzadziej i gromadzi mniej śmieci niż kilkuosobowa rodzina. Prawo, które prowadzi do takich absurdów, powinno być jak najszybciej zmienione, niezależnie od tego czy zostało zapisane w ustawie czy w statucie spółdzielni" - powiedział PAP.

- Spółdzielnie mieszkaniowe powinny wreszcie nauczyć się zarządzać majątkiem tak jak inne podmioty gospodarcze. Na razie większość ich władz chce mieć tylko korzyści, bez jakichkolwiek starań, np. o obniżenie kosztów - dodał.

Także senator PO, Mieczysław Augustyn, obiecał, że "klub Platformy przyjrzy się problemowi podwyżki opłat za widny i wywóz śmieci w spółdzielniach".

Zdaniem dyrektor Wydziału Lustracji Krajowej Rady Spółdzielczej Danuty Świerżewskiej, gdyby lokatorzy na bieżąco interesowali się sprawami spółdzielni, w wielu przypadkach nie doszłoby do podwyżek opłat za windy i wywóz śmieci.

Osoby szukające pomocy u RPO twierdzą, że w swoich spółdzielniach dowiadują się, iż po wydzieleniu własności, to prawo każe liczyć opłaty za windę i wywóz śmieci od metra kwadratowego mieszkania.

- Z ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych wynika, że koszty m.in. użytkowania windy i wywozu śmieci ponoszą mieszkańcy. Ani w niej, ani w przepisach ustawy o ochronie lokatorów nie ma jednak mowy, że opłaty trzeba uzależniać od metrażu, a nie od liczby osób - wyjaśniła Kamilla Dołowska.

Podkreśliła, że "zależy to wyłącznie od spółdzielni. Ich zarządy podejmują swobodne decyzje, zatwierdzane potem przez rady nadzorcze".

- Jeśli władze spółdzielni twierdzą, że jakakolwiek ustawa zmusza je do pobierania od samotnej osoby wyższych opłat za korzystanie z windy czy wywóz śmieci niż od kilkuosobowej rodziny tylko dlatego, że ma ona większe mieszkanie, to nie rozumieją ustawy o ochronie lokatorów" - stwierdziła Dołowska. Przypomniała, że "ustawa ta daje jedynie spółdzielniom swobodę w ustalaniu zasad naliczania opłat -.

Dlatego - zdaniem Tobiszowskiego - należy bardziej patrzeć na ręce zarządom spółdzielni mieszkaniowych, a być może potrzebne są rozwiązania ograniczające ich samodzielność, jeżeli ta szkodzi lokatorom.

Świerżewska z KRS zwróciła uwagę, że lokatorzy mogą odwołać się do Rady Nadzorczej spółdzielni. Jeśli nic to nie pomoże, to do Walnego Zgromadzenia Członków. Potem zostaje im już tylko skarga do sądu cywilnego.

Dołowska, pytana o szanse powodzenia takiej skargi powiedziała: - Jeśli władze spółdzielni udowodnią, że inna metoda się nie sprawdza, to lokator może sprawę przegrać. Aby wygrać, musi przekonać sąd, że rozwiązanie przyjęte przez spółdzielnię jest błędne i wykazać dlaczego - podkreśliła.

interia.pl Piątek, 30 stycznia (16:21)

Budownictwo bardzo nie ucierpi

W 2009 roku osłabienie koniunktury w budownictwie będzie łagodniejsze niż w pozostałych sektorach przemysłu - uważa prof. dr Zofia Bolkowska z Wyższej Szkoły Zarządzania i Prawa.

Bolkowska wyjaśniła w czwartek na konferencji prasowej, że mimo sygnałów firm budowlanych o pogarszającej się koniunkturze, budownictwo osiągnęło w 2008 roku korzystniejsze wskaźniki wzrostu, niż przemysł oraz handel detaliczny. Było to odpowiednio 12,9 proc., 3,5 proc. oraz 6,6 proc.

Jej zdaniem, w 2009 roku inwestycje infrastrukturalne i drogowe mogą uchronić sektor budownictwa w 2009 roku od "głębokiego regresu".

Oceniła, że malejące tempo inwestycji w naszym kraju wpływa niekorzystnie na funkcjonowanie branży budowlanej.

- Na malejący poziom inwestowania w Polsce wpływa kryzys na rynkach finansowych, ograniczenie możliwości pozyskiwania kredytów, mniejszy napływ inwestycji zagranicznych, pogorszenie sytuacji finansowej przedsiębiorstw oraz psychologiczne bariery w podejmowaniu decyzji inwestycyjnych wobec niepewności, co do przyszłej sytuacji gospodarczej - wyjaśniła Bolkowska.

Według ekspertki, "budownictwo mieszkaniowe weszło już w sytuację kryzysową i to będzie się pogłębiało". Wyjaśniła, że deweloperzy mają trudności ze sprzedażą mieszkań.

Przypomniała jednak, że udział budownictwa mieszkaniowego w całym sektorze budowlanym wynosi mniej niż 20 proc.

Dyrektor Polskiej Izby Przemysłowo-Handlowej Budownictwa Zbigniew Bachman powiedział dziennikarzom w czwartek przed konferencją, że w tym roku należy się liczyć ze wzrostem cen materiałów budowlanych, szczególnie energochłonnych. Chodzi m.in. o cegłę, styropian, płytki ceramiczne. Bachman szacuje, że ceny tych wyrobów mogą wzrosnąć o 7-10 proc.

- Te materiały, które są w postaci zapasów w magazynach i hurtowniach, w pierwszym półroczu 2009 roku mogą stanieć. Mogą spaść ceny produktów chemii budowlanej, niektórych wyrobów konstrukcyjnych, które są mniej energochłonne - powiedział w czwartek dziennikarzom Bachman.

Jego zdaniem, "o dynamice wzrostu lub upadku produkcji budowlano- montażowej w 2009 roku" będą decydowały inwestycje w budownictwo infrastrukturalne i drogowe.

źródło informacji: PAP/onet.pl Piątek, 30 stycznia (06:00)

Budownictwo bardzo nie ucierpi

W 2009 roku osłabienie koniunktury w budownictwie będzie łagodniejsze niż w pozostałych sektorach przemysłu - uważa prof. dr Zofia Bolkowska z Wyższej Szkoły Zarządzania i Prawa.

Bolkowska wyjaśniła w czwartek na konferencji prasowej, że mimo sygnałów firm budowlanych o pogarszającej się koniunkturze, budownictwo osiągnęło w 2008 roku korzystniejsze wskaźniki wzrostu, niż przemysł oraz handel detaliczny. Było to odpowiednio 12,9 proc., 3,5 proc. oraz 6,6 proc.

Jej zdaniem, w 2009 roku inwestycje infrastrukturalne i drogowe mogą uchronić sektor budownictwa w 2009 roku od "głębokiego regresu".

Oceniła, że malejące tempo inwestycji w naszym kraju wpływa niekorzystnie na funkcjonowanie branży budowlanej.

- Na malejący poziom inwestowania w Polsce wpływa kryzys na rynkach finansowych, ograniczenie możliwości pozyskiwania kredytów, mniejszy napływ inwestycji zagranicznych, pogorszenie sytuacji finansowej przedsiębiorstw oraz psychologiczne bariery w podejmowaniu decyzji inwestycyjnych wobec niepewności, co do przyszłej sytuacji gospodarczej - wyjaśniła Bolkowska.

Według ekspertki, "budownictwo mieszkaniowe weszło już w sytuację kryzysową i to będzie się pogłębiało". Wyjaśniła, że deweloperzy mają trudności ze sprzedażą mieszkań.

Przypomniała jednak, że udział budownictwa mieszkaniowego w całym sektorze budowlanym wynosi mniej niż 20 proc.

Dyrektor Polskiej Izby Przemysłowo-Handlowej Budownictwa Zbigniew Bachman powiedział dziennikarzom w czwartek przed konferencją, że w tym roku należy się liczyć ze wzrostem cen materiałów budowlanych, szczególnie energochłonnych. Chodzi m.in. o cegłę, styropian, płytki ceramiczne. Bachman szacuje, że ceny tych wyrobów mogą wzrosnąć o 7-10 proc.

- Te materiały, które są w postaci zapasów w magazynach i hurtowniach, w pierwszym półroczu 2009 roku mogą stanieć. Mogą spaść ceny produktów chemii budowlanej, niektórych wyrobów konstrukcyjnych, które są mniej energochłonne - powiedział w czwartek dziennikarzom Bachman.

Jego zdaniem, "o dynamice wzrostu lub upadku produkcji budowlano- montażowej w 2009 roku" będą decydowały inwestycje w budownictwo infrastrukturalne i drogowe.

źródło informacji: PAP/onet.pl Piątek, 30 stycznia (06:00)

Zysk banków w Bułgarii w 2008 roku wzrósł o 21 proc. rdr

Bułgarskie banki komercyjne osiągnęły w 2008 najwyższy zysk od 10 lat, wynoszący 1,4 mld lewów (920 mln USD) - poinformował w piątek bank centralny Bułgarii.
Banki w Bułgarii posiadały stosunkowo niewiele "toksycznych aktywów", które nie zaważyły na ich bilansach.

Łączne aktywa wszystkich banków wyniosły 70 mld lewów po wzroście o 18 proc.
"Zakumulowany zysk jest wystarczający do pokrycia ewentualnych niekorzystnych przesunięć w portfoliach kredytowych" - napisał bank centralny w komunikacie.

"Racjonalizacja wydatków w systemie stanowi rezerwę do utrzymania stałych przychodów" - dodał bank.

Pięć największych banków Bułgarii to UniCredit Bulbank AD (Bułgarski oddział włoskiego UniCredit SpA), DSK Bank (oddział największego banku Węgier, OTP Bank Nyrt.), United Bulgarian Bank (należący do National Bank of Greece SA), Raiffeisenbank Bulgaria oraz Eurobank EFG Bulgaria.

Wszystkie powyższe banki razem wypracowały około 60 proc. całego wzrostu.
onet.pl (PAP, dd/30.01.2009, godz. 17:38)

Zysk banków w Bułgarii w 2008 roku wzrósł o 21 proc. rdr

Bułgarskie banki komercyjne osiągnęły w 2008 najwyższy zysk od 10 lat, wynoszący 1,4 mld lewów (920 mln USD) - poinformował w piątek bank centralny Bułgarii.
Banki w Bułgarii posiadały stosunkowo niewiele "toksycznych aktywów", które nie zaważyły na ich bilansach.

Łączne aktywa wszystkich banków wyniosły 70 mld lewów po wzroście o 18 proc.
"Zakumulowany zysk jest wystarczający do pokrycia ewentualnych niekorzystnych przesunięć w portfoliach kredytowych" - napisał bank centralny w komunikacie.

"Racjonalizacja wydatków w systemie stanowi rezerwę do utrzymania stałych przychodów" - dodał bank.

Pięć największych banków Bułgarii to UniCredit Bulbank AD (Bułgarski oddział włoskiego UniCredit SpA), DSK Bank (oddział największego banku Węgier, OTP Bank Nyrt.), United Bulgarian Bank (należący do National Bank of Greece SA), Raiffeisenbank Bulgaria oraz Eurobank EFG Bulgaria.

Wszystkie powyższe banki razem wypracowały około 60 proc. całego wzrostu.
onet.pl (PAP, dd/30.01.2009, godz. 17:38)

IBnGR: będzie lepiej już w drugiej połowie 2009 r.

W Polsce nie będzie recesji, mimo gospodarczego spowolnienia; już w drugiej połowie 2009 roku sytuacja zacznie się poprawiać - uważają eksperci Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową (IBnGR).

W przedstawionym dziś raporcie ekonomiści prognozują, że w roku 2009 PKB Polski wzrośnie o 2,0 proc. W opinii IBnGR rok 2010 będzie jeszcze lepszy. Wtedy PKB wzrośnie o 3 proc.

Eksperci IBnGR oszacowali też średnioroczny kurs euro i dolara w latach 2009-2010. Ich zdaniem euro będzie kosztowało 4,3 zł w 2009 i 4,0 zł w 2010. Za dolara trzeba będzie zapłacić odpowiednio 3,3 zł i 3 zł.

W pierwszym i drugim kwartale br. dynamika PKB będzie wciąż spadała i wyniesie odpowiednio 1,5 proc. i 1,3 proc. Lepiej będzie - jak twierdzą ekonomiści Instytutu - już w drugiej połowie 2009 r., w III kwartale gospodarka będzie rosła w tempie 2,0 proc. a w IV o 2,8 proc.

Lata 2009-2010 to - ze względu na wolniejsze tempo wzrostu gospodarczego - niższa inflacja. W tym roku w ujęciu grudzień - grudzień wyniesie ona 2,2 proc., a w roku 2010 - 2,5 proc.

"W roku bieżącym wzrost bezrobocia jest nieunikniony" - powiedział ekspert IBnGR, Marcin Peterlik. Wyniesie ono 11 proc. "To o 1,5 proc. więcej, niż w roku 2008" - dodał ekspert. W roku 2010 bezrobocie zacznie maleć i wyniesie 10,5 proc.

Eksperci oszacowali również czwarty kwartał 2008 r. PKB wzrósł o 2,7 proc. w stosunku do analogicznego okresu roku poprzedniego. W skali rocznej PKB wzrósł o 4,8 proc.

Głównym czynnikiem wzrostu gospodarczego w roku 2008 był popyt krajowy. Tempo jego wzrostu w IV kwartale roku 2008 wyniosło 3,1 proc., co oznacza, że w ujęciu rocznym wyniosło ono 4,8 proc.

Najszybciej rozwijającym się sektorem, zarówno w IV kwartale, jak i w całym roku było budownictwo. W ocenie IBnGR w skali roku tempo wzrostu wartości dodanej wyniosło 11,3 proc.

Na koniec roku 2008 stopa bezrobocia wyniosła 9,5 proc. "Oznacza to, że pomimo obserwowanego osłabienia koniunktury gospodarczej, liczba zatrudnionych w gospodarce narodowej wzrosła w IV kwartale o 2,2 proc. a w całym roku 2008 o 3,5 proc." - czytamy w raporcie IBnGR.
wp.pl PAP, dd/30.01.2009, godz. 15:46)

IBnGR: będzie lepiej już w drugiej połowie 2009 r.

W Polsce nie będzie recesji, mimo gospodarczego spowolnienia; już w drugiej połowie 2009 roku sytuacja zacznie się poprawiać - uważają eksperci Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową (IBnGR).

W przedstawionym dziś raporcie ekonomiści prognozują, że w roku 2009 PKB Polski wzrośnie o 2,0 proc. W opinii IBnGR rok 2010 będzie jeszcze lepszy. Wtedy PKB wzrośnie o 3 proc.

Eksperci IBnGR oszacowali też średnioroczny kurs euro i dolara w latach 2009-2010. Ich zdaniem euro będzie kosztowało 4,3 zł w 2009 i 4,0 zł w 2010. Za dolara trzeba będzie zapłacić odpowiednio 3,3 zł i 3 zł.

W pierwszym i drugim kwartale br. dynamika PKB będzie wciąż spadała i wyniesie odpowiednio 1,5 proc. i 1,3 proc. Lepiej będzie - jak twierdzą ekonomiści Instytutu - już w drugiej połowie 2009 r., w III kwartale gospodarka będzie rosła w tempie 2,0 proc. a w IV o 2,8 proc.

Lata 2009-2010 to - ze względu na wolniejsze tempo wzrostu gospodarczego - niższa inflacja. W tym roku w ujęciu grudzień - grudzień wyniesie ona 2,2 proc., a w roku 2010 - 2,5 proc.

"W roku bieżącym wzrost bezrobocia jest nieunikniony" - powiedział ekspert IBnGR, Marcin Peterlik. Wyniesie ono 11 proc. "To o 1,5 proc. więcej, niż w roku 2008" - dodał ekspert. W roku 2010 bezrobocie zacznie maleć i wyniesie 10,5 proc.

Eksperci oszacowali również czwarty kwartał 2008 r. PKB wzrósł o 2,7 proc. w stosunku do analogicznego okresu roku poprzedniego. W skali rocznej PKB wzrósł o 4,8 proc.

Głównym czynnikiem wzrostu gospodarczego w roku 2008 był popyt krajowy. Tempo jego wzrostu w IV kwartale roku 2008 wyniosło 3,1 proc., co oznacza, że w ujęciu rocznym wyniosło ono 4,8 proc.

Najszybciej rozwijającym się sektorem, zarówno w IV kwartale, jak i w całym roku było budownictwo. W ocenie IBnGR w skali roku tempo wzrostu wartości dodanej wyniosło 11,3 proc.

Na koniec roku 2008 stopa bezrobocia wyniosła 9,5 proc. "Oznacza to, że pomimo obserwowanego osłabienia koniunktury gospodarczej, liczba zatrudnionych w gospodarce narodowej wzrosła w IV kwartale o 2,2 proc. a w całym roku 2008 o 3,5 proc." - czytamy w raporcie IBnGR.
wp.pl PAP, dd/30.01.2009, godz. 15:46)

W USA największy spadek PKB od niemal 27 lat

Liczony na koniec IV kwartału ubiegłego roku roczny produkt krajowy brutto Stanów Zjednoczonych zmniejszył się w porównaniu z kwartałem poprzednim o 3,8 proc., co jest największym takim spadkiem od niemal 27 lat - poinformowało w piątek ministerstwo handlu USA.
Oznacza to, że amerykańska gospodarka coraz silniej odczuwa skutki kryzysu finansowego, wywołanego załamaniem się rynku kredytów hipotecznych. Po raz ostatni jeszcze bardziej niekorzystny wskaźnik odnotowano w pierwszym kwartale 1982 roku, gdy roczny PKB spadł o 6,4 proc.

W III kwartale ub.r. roczny PKB zmniejszył się 0,5 proc.
Wzrost gospodarczy w całym roku 2008 wyniósł 1,3 proc. - mniej niż kiedykolwiek od 2001 roku, gdy PKB zwiększył się tylko o 0,8 proc. (PAP)
wp.pl PAP | 30.01.2009 | 16:00

W USA największy spadek PKB od niemal 27 lat

Liczony na koniec IV kwartału ubiegłego roku roczny produkt krajowy brutto Stanów Zjednoczonych zmniejszył się w porównaniu z kwartałem poprzednim o 3,8 proc., co jest największym takim spadkiem od niemal 27 lat - poinformowało w piątek ministerstwo handlu USA.
Oznacza to, że amerykańska gospodarka coraz silniej odczuwa skutki kryzysu finansowego, wywołanego załamaniem się rynku kredytów hipotecznych. Po raz ostatni jeszcze bardziej niekorzystny wskaźnik odnotowano w pierwszym kwartale 1982 roku, gdy roczny PKB spadł o 6,4 proc.

W III kwartale ub.r. roczny PKB zmniejszył się 0,5 proc.
Wzrost gospodarczy w całym roku 2008 wyniósł 1,3 proc. - mniej niż kiedykolwiek od 2001 roku, gdy PKB zwiększył się tylko o 0,8 proc. (PAP)
wp.pl PAP | 30.01.2009 | 16:00

Co będzie dalej z polskim pieniądzem?

Słabnący w ostatnim czasie złoty dał się mocno odczuć osobom spłacającym kredyty hipoteczne w obcych walutach, szczególnie we frankach. Cieszy natomiast eksporterów.
Sytuacja w ostatnich miesiącach zmieniła się diametralnie. Jeszcze na początku września za dolara płaciliśmy 2,30 zł, natomiast za euro 3,34 zł. Jeśli chodzi o franka był to poziom 2,06 zł.

Inwestorzy uciekali
Kłopoty emerging markets, które rozpoczęły się na jesieni, mające związek z problemami gospodarki węgierskiej, zachęciły inwestorów do ucieczki z rynków wschodzących, w tym także z Polski. Złoty padł ofiarą problemów na Węgrzech. Zagraniczny kapitał, który zaczął obawiać się, że podobna sytuacja może dotknąć polską gospodarkę, rozpoczął wzmożoną sprzedaż naszej waluty. W efekcie zaowocowało to mocnym osłabieniem złotego w kilku poprzednich miesiącach.

Ból kredytobiorców
Obecny kurs walut odbiega znacznie od tego sprzed pół roku. Za dolara należy zapłacić ok. 3,30 zł, a w przypadku euro i franka jest to 4,35 zł i 2,86 zł. Oznacza to, że dolar zyskał wobec naszej waluty ponad 40 proc., frank umocnił się natomiast o ponad 38 proc., a euro o ponad 30 proc. Słaby złoty mocno uderza w kredytobiorców, którzy przy kredycie zaciągniętym na np. 20 lat na kwotę 200 tys. zł we frankach jeszcze niedawno płacili ratę na poziomie 1 000 zł. Dziś muszą płacić ratę w wysokości już 1 4000 zł.

Czekając na poprawę

Mocno niepewna sytuacja, która utrzymuje się na światowych rynkach finansowych, nie sprzyja umocnieniu się złotego. Trudno przypuszczać, żeby nasza waluta zaczęła proces umacniania wcześniej niż pod koniec II kwartału obecnego roku. Dopóki sytuacja gospodarek rozwiniętych nie ulegnie poprawie, inwestorzy zagraniczni nie będą mieli ochoty ryzykować inwestycji na rynkach wschodzących, a co się z tym wiąże nie będą kupowali walut z regionu emerging markets.

Ważny kapitał

Polska waluta znajduje się w koszyku z innymi walutami państw z Europy Centralnej i pomimo dobrych fundamentów naszej gospodarki rozwój sytuacji w innych krajach z naszego regionu warunkuje zachowanie naszej waluty w ostatnim czasie, na co kluczowy wpływ ma kapitał zagraniczny.

Maciej Dyja
Autor jest głównym analitykiem Gold Finance
wp.pl

Co będzie dalej z polskim pieniądzem?

Słabnący w ostatnim czasie złoty dał się mocno odczuć osobom spłacającym kredyty hipoteczne w obcych walutach, szczególnie we frankach. Cieszy natomiast eksporterów.
Sytuacja w ostatnich miesiącach zmieniła się diametralnie. Jeszcze na początku września za dolara płaciliśmy 2,30 zł, natomiast za euro 3,34 zł. Jeśli chodzi o franka był to poziom 2,06 zł.

Inwestorzy uciekali
Kłopoty emerging markets, które rozpoczęły się na jesieni, mające związek z problemami gospodarki węgierskiej, zachęciły inwestorów do ucieczki z rynków wschodzących, w tym także z Polski. Złoty padł ofiarą problemów na Węgrzech. Zagraniczny kapitał, który zaczął obawiać się, że podobna sytuacja może dotknąć polską gospodarkę, rozpoczął wzmożoną sprzedaż naszej waluty. W efekcie zaowocowało to mocnym osłabieniem złotego w kilku poprzednich miesiącach.

Ból kredytobiorców
Obecny kurs walut odbiega znacznie od tego sprzed pół roku. Za dolara należy zapłacić ok. 3,30 zł, a w przypadku euro i franka jest to 4,35 zł i 2,86 zł. Oznacza to, że dolar zyskał wobec naszej waluty ponad 40 proc., frank umocnił się natomiast o ponad 38 proc., a euro o ponad 30 proc. Słaby złoty mocno uderza w kredytobiorców, którzy przy kredycie zaciągniętym na np. 20 lat na kwotę 200 tys. zł we frankach jeszcze niedawno płacili ratę na poziomie 1 000 zł. Dziś muszą płacić ratę w wysokości już 1 4000 zł.

Czekając na poprawę

Mocno niepewna sytuacja, która utrzymuje się na światowych rynkach finansowych, nie sprzyja umocnieniu się złotego. Trudno przypuszczać, żeby nasza waluta zaczęła proces umacniania wcześniej niż pod koniec II kwartału obecnego roku. Dopóki sytuacja gospodarek rozwiniętych nie ulegnie poprawie, inwestorzy zagraniczni nie będą mieli ochoty ryzykować inwestycji na rynkach wschodzących, a co się z tym wiąże nie będą kupowali walut z regionu emerging markets.

Ważny kapitał

Polska waluta znajduje się w koszyku z innymi walutami państw z Europy Centralnej i pomimo dobrych fundamentów naszej gospodarki rozwój sytuacji w innych krajach z naszego regionu warunkuje zachowanie naszej waluty w ostatnim czasie, na co kluczowy wpływ ma kapitał zagraniczny.

Maciej Dyja
Autor jest głównym analitykiem Gold Finance
wp.pl

Kupić? Nie kupić?

Kupić? Nie kupić?
Kupić? Nie kupić? Poczekać? Jak długo? Takie wątpliwości mogą targać każdym, kto ma zamiar zostać właścicielem mieszkania czy domu.
Wątpliwości podsyca codzienna prasa, w której domorośli eksperci snują przewidywania oparte najczęściej na wróżeniu z fusów. Faktem jest, że ceny nieruchomości w ostatnich tygodniach stabilizują się.
Miniony rok, jak pokazują dane GUS, był dobry dla budownictwa. Tak dużo mieszkań nie oddano od 20 lat. Na rynku mieszkaniowym zaobserwujemy niedługo kolejny wysyp ofert. Analitycy WGN nie popadają jednak w przesadny optymizm. Ten wynik to pochodna ostatnich lat.
Ponad 165,8 tys. lokali oddali do użytku inwestorzy w 2008 r. W tym roku raczej nie zanosi się na pobicie tego rekordu. A co nas czeka w 2010? W grudniu 2008 inwestorzy oddali do użytku ponad 31 tys. lokali – podał GUS. Po wyhamowaniu listopadowym, kiedy na rynek trafiło niewiele ponad 12,7 tys. mieszkań, wydawało się, że nie uda się przebić rekordowego do tej pory wyniku z 2003 r. Grudzień przyniósł jednak aż
80-proc. wzrost. W efekcie w całym ubiegłym roku oddano najwięcej mieszkań od 1990.
Według szacunków analityków WGN w tym roku liczba oddanych mieszkań powinna sięgnąć ok. 160 tys. Ale w tej chwili z danych wynika, że z zaplanowanych na ten rok inwestycji deweloperskich wstrzymano już około 80 proc. Spadek będzie także w przypadku budownictwa indywidualnego. To, co niepokoi ekspertów, to gwałtowne plany ograniczania inwestycji, które jeszcze w tym roku mogą doprowadzić do ponownego deficytu ofert sprzedaży nieruchomości, a co za tym idzie, kolejnej zwyżki cen.
W ostatnich tygodniach jednak – jak zauważyli deweloperzy – pojawili się nowi klienci; osoby szukające możliwości ulokowania gotówki. – Widzimy już inwestycyjne zakupy mieszkań – mówi jeden z poznańskich deweloperów. Jednak nie spekulacyjne, czyli dokonywane przez osoby liczące nie na zysk związany ze wzrostem wartości mieszkania, ale kupujące głównie z nastawieniem na uzyskiwanie przychodów z wynajmu. A ten rok ma przynieść wzrost popytu na rynku wynajmów. A jeśli ktoś planuje kupić w tym roku nowe mieszkanie, warto, aby transakcję sfinalizował w pierwszej części roku – doradzają analitycy. Z ich badań wynika, że do udzielania takich rabatów jak obecnie, sprzedający nie będą skłonni za kilka miesięcy, kiedy oferta powoli będzie się kurczyć.
Jak zwykle dużym powodzeniem cieszy się rynek wtórny, gdzie mieszkania są tańsze i już wykończone, a ponadto, co należy uznać za główny atut, w lokalizacjach w pełni zurbanizowanych.
Kto chce kupić, niech już szuka, bowiem za kilka miesięcy, popyt nie będzie już blokowany przez banki, a jednocześnie zdecydowanie może spaść podaż.
W tym wydaniu miesięczniku znajdą też Państwo bogatą ofertę domów jednorodzinnych – ceny niejednokrotnie zaczynają się już od równowartości 3-pokojowego mieszkania. W ostatnich kilku miesiącach zauważamy wśród klientów tendencję do sprzedaży mieszkań w celu zakupu domów jednorodzinnych z dofinansowaniem niewysokim, a wiec łatwym do uzyskania, kredytem.
Od IV kwartału 2008 zdecydowanie zwiększył się popyt na zakup nieruchomości w celu zainwestowania własnych funduszy. Obserwujemy tu szeroki rozrzut wysokości inwestowanych kwot. Bogatą ofertę nieruchomości inwestycyjnych znajdą Państwo na srebrnych stronach miesięcznika.
Tak więc kupić? Na pewno warto zapoznać się z ofertami zawartymi w tym numerze naszego miesięcznika. Odpowiedź na postawione wyżej pytania stanie się łatwiejsza.

Oferty w Magazynie Nieruchomości - Polska Zachodnia 2/09

Kupić? Nie kupić?

Kupić? Nie kupić?
Kupić? Nie kupić? Poczekać? Jak długo? Takie wątpliwości mogą targać każdym, kto ma zamiar zostać właścicielem mieszkania czy domu.
Wątpliwości podsyca codzienna prasa, w której domorośli eksperci snują przewidywania oparte najczęściej na wróżeniu z fusów. Faktem jest, że ceny nieruchomości w ostatnich tygodniach stabilizują się.
Miniony rok, jak pokazują dane GUS, był dobry dla budownictwa. Tak dużo mieszkań nie oddano od 20 lat. Na rynku mieszkaniowym zaobserwujemy niedługo kolejny wysyp ofert. Analitycy WGN nie popadają jednak w przesadny optymizm. Ten wynik to pochodna ostatnich lat.
Ponad 165,8 tys. lokali oddali do użytku inwestorzy w 2008 r. W tym roku raczej nie zanosi się na pobicie tego rekordu. A co nas czeka w 2010? W grudniu 2008 inwestorzy oddali do użytku ponad 31 tys. lokali – podał GUS. Po wyhamowaniu listopadowym, kiedy na rynek trafiło niewiele ponad 12,7 tys. mieszkań, wydawało się, że nie uda się przebić rekordowego do tej pory wyniku z 2003 r. Grudzień przyniósł jednak aż
80-proc. wzrost. W efekcie w całym ubiegłym roku oddano najwięcej mieszkań od 1990.
Według szacunków analityków WGN w tym roku liczba oddanych mieszkań powinna sięgnąć ok. 160 tys. Ale w tej chwili z danych wynika, że z zaplanowanych na ten rok inwestycji deweloperskich wstrzymano już około 80 proc. Spadek będzie także w przypadku budownictwa indywidualnego. To, co niepokoi ekspertów, to gwałtowne plany ograniczania inwestycji, które jeszcze w tym roku mogą doprowadzić do ponownego deficytu ofert sprzedaży nieruchomości, a co za tym idzie, kolejnej zwyżki cen.
W ostatnich tygodniach jednak – jak zauważyli deweloperzy – pojawili się nowi klienci; osoby szukające możliwości ulokowania gotówki. – Widzimy już inwestycyjne zakupy mieszkań – mówi jeden z poznańskich deweloperów. Jednak nie spekulacyjne, czyli dokonywane przez osoby liczące nie na zysk związany ze wzrostem wartości mieszkania, ale kupujące głównie z nastawieniem na uzyskiwanie przychodów z wynajmu. A ten rok ma przynieść wzrost popytu na rynku wynajmów. A jeśli ktoś planuje kupić w tym roku nowe mieszkanie, warto, aby transakcję sfinalizował w pierwszej części roku – doradzają analitycy. Z ich badań wynika, że do udzielania takich rabatów jak obecnie, sprzedający nie będą skłonni za kilka miesięcy, kiedy oferta powoli będzie się kurczyć.
Jak zwykle dużym powodzeniem cieszy się rynek wtórny, gdzie mieszkania są tańsze i już wykończone, a ponadto, co należy uznać za główny atut, w lokalizacjach w pełni zurbanizowanych.
Kto chce kupić, niech już szuka, bowiem za kilka miesięcy, popyt nie będzie już blokowany przez banki, a jednocześnie zdecydowanie może spaść podaż.
W tym wydaniu miesięczniku znajdą też Państwo bogatą ofertę domów jednorodzinnych – ceny niejednokrotnie zaczynają się już od równowartości 3-pokojowego mieszkania. W ostatnich kilku miesiącach zauważamy wśród klientów tendencję do sprzedaży mieszkań w celu zakupu domów jednorodzinnych z dofinansowaniem niewysokim, a wiec łatwym do uzyskania, kredytem.
Od IV kwartału 2008 zdecydowanie zwiększył się popyt na zakup nieruchomości w celu zainwestowania własnych funduszy. Obserwujemy tu szeroki rozrzut wysokości inwestowanych kwot. Bogatą ofertę nieruchomości inwestycyjnych znajdą Państwo na srebrnych stronach miesięcznika.
Tak więc kupić? Na pewno warto zapoznać się z ofertami zawartymi w tym numerze naszego miesięcznika. Odpowiedź na postawione wyżej pytania stanie się łatwiejsza.

Oferty w Magazynie Nieruchomości - Polska Zachodnia 2/09

GTN:Czarnecki łączy dwa banki

Getin i Noble, dwa banki należące do Leszka Czarneckiego, połączą się do końca roku. Zdaniem ekspertów to pierwszy zwiastun nadchodzącej konsolidacji w polskich finansach.

Zgodnie z przedstawionymi wczoraj planami giełdowy Noble Bank przejmie Getin Bank. Głównym udziałowcem obu instytucji jest inna giełdowa spółka Getin Holding, którą kontroluje z kolei znany wrocławski biznesmen Leszek Czarnecki. Nowy Getin Noble Bank dzięki fuzji wskoczy do dziesiątki największych banków w Polsce (połączone aktywa obu banków to 29,5 mld zł, co dałoby mu dokładnie dziesiąte miejsce, tuż za Kredyt Bankiem, a przed Raiffeisen Bank Polska).

- Celem połączenia jest dalszy dynamiczny rozwój obu banków i wejście do pierwszej piątki banków działających w Polsce - tłumaczy Krzysztof Rosiński, prezes Getin Holding, a zarazem przewodniczący rad nadzorczych obu banków.

Fuzja oszczędnościowa

Jednak analitycy wskazują też na inny - ich zdaniem główny - powód tej transakcji.

- Fuzja ma bez wątpienia charakter oszczędnościowy. Obecnie wszystkie banki znajdują się pod presją kosztową: rosną wydatki zarówno rzeczowe, jak i osobowe, a przychody będą spadać. Z punktu widzenia Noble i Getinu nie było więc sensu dublowania kosztów - uważa Marcin Mazurek, analityk firmy badawczej Intelace Research.

Przyznają to też sami przedstawiciele Getinu i Noble.

- Według naszej oceny korzyści z efektu synergii połączenia obu banków mogą wynieść około 100 mln zł do 2012 roku. Pochodzić one będą głównie z poprawy efektywności działania oraz optymalizacji zasobów: na przykład jedna centrala, jeden system IT - dodaje Krzysztof Rosiński.

Zgodnie ze złożonymi wczoraj w Komisji Nadzoru Finansowego dokumentami dotychczasowi akcjonariusze Getin Banku (ponad 99,5 proc. jego akcji ma Getin Holding) otrzymają za każdy swój walor 2,85 nowych akcji Noble Banku. Dzięki temu fundusze Noble Banku wzrosną z 215 mln zł do kwoty 953,7 mln zł (dziewiąte pod tym względem miejsce wśród banków w Polsce). Getin Noble będzie dysponował łącznie 380 placówkami.

Cała fuzja ma się zakończyć do końca tego roku. Nowy bank będzie jednak funkcjonował pod dotychczasowymi markami handlowymi: Noble, dla zarządzania aktywami i obsługi zamożnych klientów, oraz Getin Bank, dla masowych klientów i firm. Nie ma natomiast decyzji, który z prezesów: Jarosław Augustyniak (Noble) czy Michał Handzlik (Getin) pokieruje połączoną instytucją.

Po połączeniu Getin Holding będzie miał 93,7 proc. akcji Getin Noble Banku. Inwestorzy jednak bez entuzjazmu przyjęli plany przekształceń w grupie Getin. Na początku wczorajszych notowań kurs akcji Noble Banku spadł o prawie 15 proc., a Getin Holdingu o 3 proc.

- Trzeba się jeszcze dokładnie przyjrzeć, ale zaproponowany parytet wymiany nie wydaje się specjalnie korzystny dla akcjonariuszy Noble Banku - zastrzega jeden z analityków.

Nadciąga fala konsolidacji

Zdaniem obserwatorów i samych uczestników rynku fuzja Getinu i Nobla to dopiero początek przetasowań w polskich finansach.

- Światowy kryzys przyśpieszy proces konsolidacji sektora bankowego także w Polsce. Prawdopodobnie jeszcze w tym roku rozpocznie się fala fuzji i przejęć. Częściowo będą one pochodną tego, co dzieje się na światowych rynkach, częściowo skutkiem zmiany polityki i szukania oszczędności przez niektórych inwestorów działających w Polsce - uważa Wojciech Sobieraj, prezes działającego od niedawna Alior Banku.

Aktywnej roli w konsolidacji nie wyklucza też sam Getin.

- Nowa struktura pomoże nam również w przyszłości przygotować się do ewentualnej akwizycji. W tej strukturze będziemy mogli nabyć dużo większy podmiot, dużo szybciej i nadal zachować kontrolę - przyznał Rosiński.

Sam Leszek Czarnecki, który nie komentuje planów fuzji kontrolowanych przez siebie spółek, niedawno przyznał, że nie wyklucza przejęć na rynku. Powiedział, że gdyby miał zapewnione finansowanie, a na sprzedaż wystawiony był na przykład BRE Bank nie wykluczałby kupna takiego banku.

- Choć na razie nikt poza amerykańskim AIG oficjalnie nie przyznał, że chce sprzedać jakieś aktywa bankowe w Polsce, to jestem przekonany, że w najbliższym czasie czeka nas głęboka konsolidacja. Trudno w tej chwili spekulować, który z zagranicznych inwestorów szukając oszczędności wycofa się z Polski - mówi Marcin Mazurek.

Jego zdaniem wyprzedaży należy spodziewać się przede wszystkim po instytucjach amerykańskich. Oprócz AIG, którego bank w Polsce chce kupić PKO BP, można się np. spodziewać sprzedaży Banku Handlowego przez Citigroup.

- Już rok temu, kiedy nie były jeszcze znane wszystkie kłopoty Citi, Amerykanie zdecydowali się na sprzedaż m.in. swojego banku w Niemczech - przypomina Mazurek.

Wśród potencjalnych kupców na banki w Polsce wymieniane są dwa podmioty - PZU i PKO BP.

- Obie instytucje mówią o zakupach. Obie mają też wolne środki na ten cel - kończy Marcin Mazurek.

NAJWAŻNIEJSZE FUZJE I PRZEJĘCIA BANKÓW W POLSCE

1996 rok Grupa Pekao. Decyzją rządu została utworzona grupa bankowa Pekao. W jej skład weszły cztery banki należące do Skarbu Państwa. Obok warszawskiego banku Pekao także lubelski Bank Depozytowo-Kredytowy, Pomorski Bank Kredytowy ze Szczecina oraz łódzki Powszechny Bank Gospodarczy. Połączone aktywa grupy stanowiły wtedy blisko 1/5 łącznych aktywów polskiego sektora bankowego.

1997 rok BIG - Bank Gdański. W 1995 r. w trakcie prywatyzacji BIG kupił prawie 24 proc. akcji znacznie od siebie większego Banku Gdańskiego. Do marca 1997 r. BIG zwiększył swój udział w gdańskim banku do ponad 63 proc. i do końca roku przeforsował fuzję obu banków. Przez kolejne lata bank działał jako BIG Bank Gdański (obecnie Millennium Bank).

2001 rok BPH - PBK. Połączenie krakowskiego Banku Przemysłowo-Handlowego i warszawskiego Powszechnego Banku Kredytowego było następstwem przejęcia przez niemiecki Bayerishe Hypo -und Verieinsbank (główny udziałowiec BPH) inwestora PBK, Banku Austria Creditanstalt. W efekcie powstał trzeci co do wielkości bank na polskim rynku ustępujący jedynie PKO BP i Pekao.

2007 rok Pekao - część Banku BPH. Po kupnie przez włoskiego inwestora Pekao, UniCredit, udziałów w Hypo -und Vereinsbanku, Włosi chcieli szybko połączyć Pekao i BPH. Nie zgodził się na to jednak polski rząd. Po trwających ponad rok targach osiągnięto kompromis: Pekao przejął jedynie część BPH (z 280 placówkami i większością klientów), resztę musiał odsprzedać nowemu inwestorowi. Isk

Jacek Iskra

Gazeta Prawna

GTN:Czarnecki łączy dwa banki

Getin i Noble, dwa banki należące do Leszka Czarneckiego, połączą się do końca roku. Zdaniem ekspertów to pierwszy zwiastun nadchodzącej konsolidacji w polskich finansach.

Zgodnie z przedstawionymi wczoraj planami giełdowy Noble Bank przejmie Getin Bank. Głównym udziałowcem obu instytucji jest inna giełdowa spółka Getin Holding, którą kontroluje z kolei znany wrocławski biznesmen Leszek Czarnecki. Nowy Getin Noble Bank dzięki fuzji wskoczy do dziesiątki największych banków w Polsce (połączone aktywa obu banków to 29,5 mld zł, co dałoby mu dokładnie dziesiąte miejsce, tuż za Kredyt Bankiem, a przed Raiffeisen Bank Polska).

- Celem połączenia jest dalszy dynamiczny rozwój obu banków i wejście do pierwszej piątki banków działających w Polsce - tłumaczy Krzysztof Rosiński, prezes Getin Holding, a zarazem przewodniczący rad nadzorczych obu banków.

Fuzja oszczędnościowa

Jednak analitycy wskazują też na inny - ich zdaniem główny - powód tej transakcji.

- Fuzja ma bez wątpienia charakter oszczędnościowy. Obecnie wszystkie banki znajdują się pod presją kosztową: rosną wydatki zarówno rzeczowe, jak i osobowe, a przychody będą spadać. Z punktu widzenia Noble i Getinu nie było więc sensu dublowania kosztów - uważa Marcin Mazurek, analityk firmy badawczej Intelace Research.

Przyznają to też sami przedstawiciele Getinu i Noble.

- Według naszej oceny korzyści z efektu synergii połączenia obu banków mogą wynieść około 100 mln zł do 2012 roku. Pochodzić one będą głównie z poprawy efektywności działania oraz optymalizacji zasobów: na przykład jedna centrala, jeden system IT - dodaje Krzysztof Rosiński.

Zgodnie ze złożonymi wczoraj w Komisji Nadzoru Finansowego dokumentami dotychczasowi akcjonariusze Getin Banku (ponad 99,5 proc. jego akcji ma Getin Holding) otrzymają za każdy swój walor 2,85 nowych akcji Noble Banku. Dzięki temu fundusze Noble Banku wzrosną z 215 mln zł do kwoty 953,7 mln zł (dziewiąte pod tym względem miejsce wśród banków w Polsce). Getin Noble będzie dysponował łącznie 380 placówkami.

Cała fuzja ma się zakończyć do końca tego roku. Nowy bank będzie jednak funkcjonował pod dotychczasowymi markami handlowymi: Noble, dla zarządzania aktywami i obsługi zamożnych klientów, oraz Getin Bank, dla masowych klientów i firm. Nie ma natomiast decyzji, który z prezesów: Jarosław Augustyniak (Noble) czy Michał Handzlik (Getin) pokieruje połączoną instytucją.

Po połączeniu Getin Holding będzie miał 93,7 proc. akcji Getin Noble Banku. Inwestorzy jednak bez entuzjazmu przyjęli plany przekształceń w grupie Getin. Na początku wczorajszych notowań kurs akcji Noble Banku spadł o prawie 15 proc., a Getin Holdingu o 3 proc.

- Trzeba się jeszcze dokładnie przyjrzeć, ale zaproponowany parytet wymiany nie wydaje się specjalnie korzystny dla akcjonariuszy Noble Banku - zastrzega jeden z analityków.

Nadciąga fala konsolidacji

Zdaniem obserwatorów i samych uczestników rynku fuzja Getinu i Nobla to dopiero początek przetasowań w polskich finansach.

- Światowy kryzys przyśpieszy proces konsolidacji sektora bankowego także w Polsce. Prawdopodobnie jeszcze w tym roku rozpocznie się fala fuzji i przejęć. Częściowo będą one pochodną tego, co dzieje się na światowych rynkach, częściowo skutkiem zmiany polityki i szukania oszczędności przez niektórych inwestorów działających w Polsce - uważa Wojciech Sobieraj, prezes działającego od niedawna Alior Banku.

Aktywnej roli w konsolidacji nie wyklucza też sam Getin.

- Nowa struktura pomoże nam również w przyszłości przygotować się do ewentualnej akwizycji. W tej strukturze będziemy mogli nabyć dużo większy podmiot, dużo szybciej i nadal zachować kontrolę - przyznał Rosiński.

Sam Leszek Czarnecki, który nie komentuje planów fuzji kontrolowanych przez siebie spółek, niedawno przyznał, że nie wyklucza przejęć na rynku. Powiedział, że gdyby miał zapewnione finansowanie, a na sprzedaż wystawiony był na przykład BRE Bank nie wykluczałby kupna takiego banku.

- Choć na razie nikt poza amerykańskim AIG oficjalnie nie przyznał, że chce sprzedać jakieś aktywa bankowe w Polsce, to jestem przekonany, że w najbliższym czasie czeka nas głęboka konsolidacja. Trudno w tej chwili spekulować, który z zagranicznych inwestorów szukając oszczędności wycofa się z Polski - mówi Marcin Mazurek.

Jego zdaniem wyprzedaży należy spodziewać się przede wszystkim po instytucjach amerykańskich. Oprócz AIG, którego bank w Polsce chce kupić PKO BP, można się np. spodziewać sprzedaży Banku Handlowego przez Citigroup.

- Już rok temu, kiedy nie były jeszcze znane wszystkie kłopoty Citi, Amerykanie zdecydowali się na sprzedaż m.in. swojego banku w Niemczech - przypomina Mazurek.

Wśród potencjalnych kupców na banki w Polsce wymieniane są dwa podmioty - PZU i PKO BP.

- Obie instytucje mówią o zakupach. Obie mają też wolne środki na ten cel - kończy Marcin Mazurek.

NAJWAŻNIEJSZE FUZJE I PRZEJĘCIA BANKÓW W POLSCE

1996 rok Grupa Pekao. Decyzją rządu została utworzona grupa bankowa Pekao. W jej skład weszły cztery banki należące do Skarbu Państwa. Obok warszawskiego banku Pekao także lubelski Bank Depozytowo-Kredytowy, Pomorski Bank Kredytowy ze Szczecina oraz łódzki Powszechny Bank Gospodarczy. Połączone aktywa grupy stanowiły wtedy blisko 1/5 łącznych aktywów polskiego sektora bankowego.

1997 rok BIG - Bank Gdański. W 1995 r. w trakcie prywatyzacji BIG kupił prawie 24 proc. akcji znacznie od siebie większego Banku Gdańskiego. Do marca 1997 r. BIG zwiększył swój udział w gdańskim banku do ponad 63 proc. i do końca roku przeforsował fuzję obu banków. Przez kolejne lata bank działał jako BIG Bank Gdański (obecnie Millennium Bank).

2001 rok BPH - PBK. Połączenie krakowskiego Banku Przemysłowo-Handlowego i warszawskiego Powszechnego Banku Kredytowego było następstwem przejęcia przez niemiecki Bayerishe Hypo -und Verieinsbank (główny udziałowiec BPH) inwestora PBK, Banku Austria Creditanstalt. W efekcie powstał trzeci co do wielkości bank na polskim rynku ustępujący jedynie PKO BP i Pekao.

2007 rok Pekao - część Banku BPH. Po kupnie przez włoskiego inwestora Pekao, UniCredit, udziałów w Hypo -und Vereinsbanku, Włosi chcieli szybko połączyć Pekao i BPH. Nie zgodził się na to jednak polski rząd. Po trwających ponad rok targach osiągnięto kompromis: Pekao przejął jedynie część BPH (z 280 placówkami i większością klientów), resztę musiał odsprzedać nowemu inwestorowi. Isk

Jacek Iskra

Gazeta Prawna

Jak znaleźć drogę do zysków

W czasie hossy i bessy inwestorzy mają często wrażenie, że ceny poruszają się tylko w jednym kierunku: albo rosną, albo spadają. W takich sytuacjach zazwyczaj nie zwracają uwagi, nie tylko na sygnały, wskazujące na zmiany tendencji, ale i nie reagują wówczas, gdy zmiany te są już dobrze widoczne.

Zbyt późna reakcja może być powodem podjęcia nietrafionych decyzji, czego przykładem mogą być inwestorzy kupujący akcje lub jednostki funduszy akcyjnych jesienią 2007 r. Gdy hossa, będąca już na wyczerpaniu, rzeczywiście się skończyła, ponieśli dotkliwe straty.

Zmiany początkowo są ledwie dostrzegalne i nie obejmują wszystkich instrumentów, na przykład akcji, czy jednostek funduszy. Wręcz przeciwnie, często pojawiają się w przypadku nielicznych i stopniowo rozszerzają na kolejne. Inwestor, nie zajmujący się rynkiem finansowym zawodowo, nie jest w stanie śledzić sytuacji zbyt wielu instrumentów i wychwytywać niewielkie zwłaszcza początkowo ruchy. Zwykle koncentruje się na jednej, dwóch grupach, np. akcjach i obligacjach. Ponadto, przy długo trwających tendencjach, przyzwyczajamy się do ruchu cen w jednym kierunku i zakładamy, że będzie on trwał jeszcze jakiś czas. To zaś często prowadzi do pogorszenia się efektów inwestycji, w skrajnym przypadku do strat, a przynajmniej przegapienia okazji, które pojawiają się w innych miejscach rynku.

Przegapienie zaś to utrata potencjalnego zysku, możliwego do osiągnięcia przy wykorzystaniu fachowej rady. Tej zaś nie uzyskamy u znajomego, ?przy okazji" czy nawet w bankowym okienku, gdzie dokonujemy zwykle prostych operacji.

Najnowsze przykłady obszarów rynku finansowego, w których z takimi ?nieoczekiwanymi" zmianami niedawno mieliśmy do czynienia, to obligacje i kursy walut. Z obligacjami przez kilka lat było podobnie, jak z lokatami bankowymi. Mało kto się nimi interesował. Powszechnie uważane były jako mało atrakcyjne w porównaniu z funduszami akcji, które wówczas biły rekordy popularności. Rzeczywiście, w czasie, gdy stopy procentowe są niskie i utrzymują się na takim poziomie przez dłuższy czas, lokaty bankowe, obligacje i fundusze obligacji nie dają wielkich zysków. Wówczas trzeba korzystać z innych możliwości. Gdy Rada Polityki Pieniężnej zaczęła stopy podnosić, sytuacja się zmieniła. Oprocentowanie obligacji w ciągu kilkunastu miesięcy wzrosło z niecałych 4 do ponad 6 proc. Gdy wydawało się, że stopy procentowe będą rosły nadal, a wraz z nimi odsetki od obligacji, znów nastąpiła zmiana. Teraz mamy do czynienia z początkiem cyklu obniżania stóp.

Czy więc znów nadchodzi zmierzch obligacji? Niekoniecznie.

Podobnie, jak w przypadku akcji, obligacja obligacji nierówna. Różnice są tu jeszcze większe, bo są takie rodzaje obligacji, które przynoszą zyski w czasie wzrostu stóp, są i takie, które dają nieźle zarobić, gdy stopy spadają. Analogicznie, jak w przypadku akcji, które przynoszą zysk lub stratę ze zmiany notowań oraz dochód z dywidendy, obligacje dają zarobić i na odsetkach i różnicach cen, w zależności od sytuacji na rynku. Warto zobaczyć jak w tych zmiennych czasach zachowują się ceny jednostek uczestnictwa funduszy obligacyjnych.

Okazuje się, że te niedoceniane przez kilka lat fundusze mogą przynosić zyski porównywalne do osiąganych przez fundusze akcji. Podobnie zresztą było siedem, osiem lat temu, gdy giełda przeżywała pęknięcie internetowej bańki i silne spadki na rynku akcji. Najlepsze z funduszy papierów dłużnych w dobrych dla siebie czasach są w stanie zarabiać po kilkanaście procent.

Choć zarabianie na obligacjach wydaje się prostsze, niż w przypadku akcji, indywidualny inwestor rzadko ma możliwość osiągania samodzielnie tak wysokich zysków. Fundusze mają tu zdecydowaną przewagę, wynikającą z możliwości wyboru większej różnorodności papierów dłużnych, kupowania ich po korzystniejszych cenach ?hurtowych" i dokonywania różnorodnych operacji tymi papierami w zależności od sytuacji. Jako jedyne mają też możliwość korzystania z obligacji zagranicznych, do których nie ma dostępu przeciętny inwestor indywidualny. To stwarza im znacznie większe możliwości, niezależnie od koniunktury panującej w jednym kraju.

Z równie dynamicznymi i nieoczekiwanymi zmianami mamy do czynienia na rynku walutowym. Ich skutki dotykają nie tylko importerów i eksporterów oraz walutowych graczy, ale także mogą być z powodzeniem wykorzystane przez inwestorów lokujących w funduszach i to zarówno obligacji jak i akcji. Rosnąca siła naszej waluty powodowała, że od kilku lat niezbyt opłacalne było inwestowanie w fundusze zagraniczne akcji i obligacji. Zyski osiągnięte na akcjach były w dużej części ?zjadane" przez niekorzystne różnice kursu walutowego. Teraz sytuacja radykalnie się odwróciła, co widać na wykresach cen jednostek tego typu funduszy. W przypadku funduszy obligacji zagranicznych mamy do czynienia z bardzo dynamicznym wzrostem. W przypadku funduszu akcji zagranicznych można zaobserwować znacznie mniejszą zwyżkę, ale osiągnięta ona została w okresie silnych spadków notowań akcji. Zysk był możliwy do osiągnięcia dzięki osłabieniu polskiej waluty.

Nawet w czasach, gdy i na krajowym i na światowych rynkach ceny akcji spadają, możliwe jest osiąganie zysków z korzystnych różnic kursowych, a przynajmniej uniknięcie strat i zajmowanie dogodnych pozycji przed wzrostem kursów akcji. Tego typu strategie dostępne są dla większości inwestorów za pośrednictwem funduszy inwestycyjnych.

Podobnie jest zresztą z innymi lokatami nominowanymi w walutach obcych, na przykład złotem. Zupełnie inaczej będą kształtowały się efekty inwestycji w tę uznawaną za pewną lokatę na ciężkie czasy, w zależności od tego, czy kupno i sprzedaż będziemy liczyć w złotówkach, czy w dolarach. Różnice te obrazuje prosty przykład. W lipcu 2007 r. można było uncję złota kupić za 650 dol. Dziś jest ona warta około 900 dol. Zysk inwestora wynosi więc 38 proc. Jednak zysk polskiego inwestora, który w chwili zakupu złota musiał w złotówkach zapłacić za nie 1787 zł (wówczas za dolara trzeba było zapłacić 2,75 zł) jest o wiele wyższy.

Dziś sprzedając uncję złota za 900 dol. i zamieniając dolary na złotówki (przy kursie 3,4 zł za dolara) otrzymałby 3060 zł. Jego zysk wyniósłby 72 proc. Ale nie zawsze różnice kursowe działają na naszą korzyść. W lipcu ubiegłego roku cena uncji złota dochodziła chwilami do 980 dol. Dawałoby to prawie 51 proc. zysku, licząc w dolarach. Przeliczając transakcję na złotówki nasz zysk wyniósłby zaledwie 15 proc. Wszystkiemu winne umocnienie złotego. Wówczas sprzedając dolary po 2,1 zł otrzymalibyśmy 2058 zł.

Jakie z tych obserwacji płyną wnioski?

Żeby znaleźć drogę do osiągnięcia zysków w każdych warunkach, trzeba dobrze wiedzieć skąd wieje wiatr. Zdaje sobie z tego sprawę każdy żeglarz i odpowiednio do tego ustawia żagle. Inwestor może także osiągać zysk w różnych warunkach rynkowych, niezależnie od tego, skąd wieje wiatr. Oprócz samodzielnej obserwacji i oceny pogody oraz kierunku wiatru, warto skorzystać z profesjonalnej busoli.

Maciej Dyja Główny Analityk Gold Finance

Jak znaleźć drogę do zysków

W czasie hossy i bessy inwestorzy mają często wrażenie, że ceny poruszają się tylko w jednym kierunku: albo rosną, albo spadają. W takich sytuacjach zazwyczaj nie zwracają uwagi, nie tylko na sygnały, wskazujące na zmiany tendencji, ale i nie reagują wówczas, gdy zmiany te są już dobrze widoczne.

Zbyt późna reakcja może być powodem podjęcia nietrafionych decyzji, czego przykładem mogą być inwestorzy kupujący akcje lub jednostki funduszy akcyjnych jesienią 2007 r. Gdy hossa, będąca już na wyczerpaniu, rzeczywiście się skończyła, ponieśli dotkliwe straty.

Zmiany początkowo są ledwie dostrzegalne i nie obejmują wszystkich instrumentów, na przykład akcji, czy jednostek funduszy. Wręcz przeciwnie, często pojawiają się w przypadku nielicznych i stopniowo rozszerzają na kolejne. Inwestor, nie zajmujący się rynkiem finansowym zawodowo, nie jest w stanie śledzić sytuacji zbyt wielu instrumentów i wychwytywać niewielkie zwłaszcza początkowo ruchy. Zwykle koncentruje się na jednej, dwóch grupach, np. akcjach i obligacjach. Ponadto, przy długo trwających tendencjach, przyzwyczajamy się do ruchu cen w jednym kierunku i zakładamy, że będzie on trwał jeszcze jakiś czas. To zaś często prowadzi do pogorszenia się efektów inwestycji, w skrajnym przypadku do strat, a przynajmniej przegapienia okazji, które pojawiają się w innych miejscach rynku.

Przegapienie zaś to utrata potencjalnego zysku, możliwego do osiągnięcia przy wykorzystaniu fachowej rady. Tej zaś nie uzyskamy u znajomego, ?przy okazji" czy nawet w bankowym okienku, gdzie dokonujemy zwykle prostych operacji.

Najnowsze przykłady obszarów rynku finansowego, w których z takimi ?nieoczekiwanymi" zmianami niedawno mieliśmy do czynienia, to obligacje i kursy walut. Z obligacjami przez kilka lat było podobnie, jak z lokatami bankowymi. Mało kto się nimi interesował. Powszechnie uważane były jako mało atrakcyjne w porównaniu z funduszami akcji, które wówczas biły rekordy popularności. Rzeczywiście, w czasie, gdy stopy procentowe są niskie i utrzymują się na takim poziomie przez dłuższy czas, lokaty bankowe, obligacje i fundusze obligacji nie dają wielkich zysków. Wówczas trzeba korzystać z innych możliwości. Gdy Rada Polityki Pieniężnej zaczęła stopy podnosić, sytuacja się zmieniła. Oprocentowanie obligacji w ciągu kilkunastu miesięcy wzrosło z niecałych 4 do ponad 6 proc. Gdy wydawało się, że stopy procentowe będą rosły nadal, a wraz z nimi odsetki od obligacji, znów nastąpiła zmiana. Teraz mamy do czynienia z początkiem cyklu obniżania stóp.

Czy więc znów nadchodzi zmierzch obligacji? Niekoniecznie.

Podobnie, jak w przypadku akcji, obligacja obligacji nierówna. Różnice są tu jeszcze większe, bo są takie rodzaje obligacji, które przynoszą zyski w czasie wzrostu stóp, są i takie, które dają nieźle zarobić, gdy stopy spadają. Analogicznie, jak w przypadku akcji, które przynoszą zysk lub stratę ze zmiany notowań oraz dochód z dywidendy, obligacje dają zarobić i na odsetkach i różnicach cen, w zależności od sytuacji na rynku. Warto zobaczyć jak w tych zmiennych czasach zachowują się ceny jednostek uczestnictwa funduszy obligacyjnych.

Okazuje się, że te niedoceniane przez kilka lat fundusze mogą przynosić zyski porównywalne do osiąganych przez fundusze akcji. Podobnie zresztą było siedem, osiem lat temu, gdy giełda przeżywała pęknięcie internetowej bańki i silne spadki na rynku akcji. Najlepsze z funduszy papierów dłużnych w dobrych dla siebie czasach są w stanie zarabiać po kilkanaście procent.

Choć zarabianie na obligacjach wydaje się prostsze, niż w przypadku akcji, indywidualny inwestor rzadko ma możliwość osiągania samodzielnie tak wysokich zysków. Fundusze mają tu zdecydowaną przewagę, wynikającą z możliwości wyboru większej różnorodności papierów dłużnych, kupowania ich po korzystniejszych cenach ?hurtowych" i dokonywania różnorodnych operacji tymi papierami w zależności od sytuacji. Jako jedyne mają też możliwość korzystania z obligacji zagranicznych, do których nie ma dostępu przeciętny inwestor indywidualny. To stwarza im znacznie większe możliwości, niezależnie od koniunktury panującej w jednym kraju.

Z równie dynamicznymi i nieoczekiwanymi zmianami mamy do czynienia na rynku walutowym. Ich skutki dotykają nie tylko importerów i eksporterów oraz walutowych graczy, ale także mogą być z powodzeniem wykorzystane przez inwestorów lokujących w funduszach i to zarówno obligacji jak i akcji. Rosnąca siła naszej waluty powodowała, że od kilku lat niezbyt opłacalne było inwestowanie w fundusze zagraniczne akcji i obligacji. Zyski osiągnięte na akcjach były w dużej części ?zjadane" przez niekorzystne różnice kursu walutowego. Teraz sytuacja radykalnie się odwróciła, co widać na wykresach cen jednostek tego typu funduszy. W przypadku funduszy obligacji zagranicznych mamy do czynienia z bardzo dynamicznym wzrostem. W przypadku funduszu akcji zagranicznych można zaobserwować znacznie mniejszą zwyżkę, ale osiągnięta ona została w okresie silnych spadków notowań akcji. Zysk był możliwy do osiągnięcia dzięki osłabieniu polskiej waluty.

Nawet w czasach, gdy i na krajowym i na światowych rynkach ceny akcji spadają, możliwe jest osiąganie zysków z korzystnych różnic kursowych, a przynajmniej uniknięcie strat i zajmowanie dogodnych pozycji przed wzrostem kursów akcji. Tego typu strategie dostępne są dla większości inwestorów za pośrednictwem funduszy inwestycyjnych.

Podobnie jest zresztą z innymi lokatami nominowanymi w walutach obcych, na przykład złotem. Zupełnie inaczej będą kształtowały się efekty inwestycji w tę uznawaną za pewną lokatę na ciężkie czasy, w zależności od tego, czy kupno i sprzedaż będziemy liczyć w złotówkach, czy w dolarach. Różnice te obrazuje prosty przykład. W lipcu 2007 r. można było uncję złota kupić za 650 dol. Dziś jest ona warta około 900 dol. Zysk inwestora wynosi więc 38 proc. Jednak zysk polskiego inwestora, który w chwili zakupu złota musiał w złotówkach zapłacić za nie 1787 zł (wówczas za dolara trzeba było zapłacić 2,75 zł) jest o wiele wyższy.

Dziś sprzedając uncję złota za 900 dol. i zamieniając dolary na złotówki (przy kursie 3,4 zł za dolara) otrzymałby 3060 zł. Jego zysk wyniósłby 72 proc. Ale nie zawsze różnice kursowe działają na naszą korzyść. W lipcu ubiegłego roku cena uncji złota dochodziła chwilami do 980 dol. Dawałoby to prawie 51 proc. zysku, licząc w dolarach. Przeliczając transakcję na złotówki nasz zysk wyniósłby zaledwie 15 proc. Wszystkiemu winne umocnienie złotego. Wówczas sprzedając dolary po 2,1 zł otrzymalibyśmy 2058 zł.

Jakie z tych obserwacji płyną wnioski?

Żeby znaleźć drogę do osiągnięcia zysków w każdych warunkach, trzeba dobrze wiedzieć skąd wieje wiatr. Zdaje sobie z tego sprawę każdy żeglarz i odpowiednio do tego ustawia żagle. Inwestor może także osiągać zysk w różnych warunkach rynkowych, niezależnie od tego, skąd wieje wiatr. Oprócz samodzielnej obserwacji i oceny pogody oraz kierunku wiatru, warto skorzystać z profesjonalnej busoli.

Maciej Dyja Główny Analityk Gold Finance

Ceny od szczytu spadły 18 proc.

Ceny domów w Wielkiej Brytanii spadły w styczniu o 1,3 proc. w stosunku do grudnia, gdy obniżyły się one o 2,5 proc.

Jak wynika z raportu przygotowanego przez Nationwide Building Society, cena przeciętnego domu w styczniu wyniosła 150,5 tys. funtów. Oznacza to, że domy potaniały o ponad 18 proc. w stosunku do szczytu hossy, który miał miejsce w lipcu 2007 roku.

W relacji rocznej ceny domów spadły w styczniu o 16,6 proc., wobec 15,9 proc. w grudniu 2008 roku. To największa ujemna dynamika cen w 17-letniej historii raportu przygotowywanego przez Nationwide.

Dane z brytyjskiego rynku nieruchomości w znaczący sposób nie odbiegały od rynkowych prognoz, które zakładały spadek cen o 1,7 proc. miesiąc do miesiąca i o 16,7 proc. rok do roku.

---

Marcin R. Kiepas

marcin.kiepas@xtb.pl

X-Trade Brokers DM S.A.

Ceny od szczytu spadły 18 proc.

Ceny domów w Wielkiej Brytanii spadły w styczniu o 1,3 proc. w stosunku do grudnia, gdy obniżyły się one o 2,5 proc.

Jak wynika z raportu przygotowanego przez Nationwide Building Society, cena przeciętnego domu w styczniu wyniosła 150,5 tys. funtów. Oznacza to, że domy potaniały o ponad 18 proc. w stosunku do szczytu hossy, który miał miejsce w lipcu 2007 roku.

W relacji rocznej ceny domów spadły w styczniu o 16,6 proc., wobec 15,9 proc. w grudniu 2008 roku. To największa ujemna dynamika cen w 17-letniej historii raportu przygotowywanego przez Nationwide.

Dane z brytyjskiego rynku nieruchomości w znaczący sposób nie odbiegały od rynkowych prognoz, które zakładały spadek cen o 1,7 proc. miesiąc do miesiąca i o 16,7 proc. rok do roku.

---

Marcin R. Kiepas

marcin.kiepas@xtb.pl

X-Trade Brokers DM S.A.

Teraz jest czas na kupowanie?

Nawet o ok. 20 proc. spadły w ostatnich miesiącach ceny gruntów inwestycyjnych. Eksperci spodziewają się dalszego spadku i podpowiadają, że kryzys to dla planujących inwestycje firm dobry czas na zakup działek i nieruchomości.

Analizę bieżącej sytuacji na śląskim rynku nieruchomości przedstawili w czwartek eksperci katowickiej firmy Metropolis, wyspecjalizowanej m.in. w monitorowaniu tego rynku. Specjaliści podkreślają, że obserwowane obecnie tendencje w większości dotyczą nie tylko Śląska, ale również innych regionów kraju.

- Dodatkowym profitem w 2009 r. będzie także przyjęta ustawa dotycząca odrolnienia gruntów m.in. w miastach, gdzie ceny powinny być w tym roku jeszcze niższe - ocenił wiceprezes Metropolis, Marek Wollnik.

M.in. dlatego trwające na rynku nieruchomości spowolnienie specjaliści uważają za najlepszy czas na inwestowanie w działki przeznaczone pod budowę obiektów dla firm. Wywołany ogólnym kryzysem w gospodarce spadek cen dotyczy nie tylko gruntów, ale również mieszkań. Eksperci są przekonani, że spadek cen w stosunkowo krótkim czasie ożywi ruch na rynku.

Analitycy Metropolis przestrzegają jednak, że tańsze grunty nie gwarantują wysokiej jakości realizacji projektu. Podpowiadają, by nie kierować się jedynie ceną, ale przygotowywać projekty spójne pod kątem biznesowym, prawnym, planistycznym i technicznym. Ważna jest też atrakcyjność komunikacyjna terenu pod inwestycje.

Za spełniający takie wymagania eksperci uznali projekt Synergy Park, zlokalizowany - jak wynika z analizy - w jednym z najlepiej skomunikowanych miejsc w Europie - w okolicach węzła autostradowego Sośnica w Gliwicach, gdzie wkrótce przetną się autostrady: istniejąca A-4 i będąca w trakcie budowy A-1.

Według przedstawicieli Metropolis, pod względem atrakcyjności lokalizacji ten rejon porównywalny jest m.in. z obszarem euroregionu Moza-Ren w Niemczech. Jego dobre zagospodarowanie może podnieść rangę aglomeracji górnośląskiej do jednego z najważniejszych regionów Unii Europejskiej.

- Zachowuje on zarazem szansę na powtórzenie sukcesu tzw. Trójkąta Moza-Ren, w rejonie którego pojawiło się już ponad 250 tysięcy firm, na czele z takimi gigantami, jak Mercedes-Benz, Ericsson czy Vodafone - uważają analitycy Metropolis.

interia.pl Czwartek, 29 stycznia (11:25)

Teraz jest czas na kupowanie?

Nawet o ok. 20 proc. spadły w ostatnich miesiącach ceny gruntów inwestycyjnych. Eksperci spodziewają się dalszego spadku i podpowiadają, że kryzys to dla planujących inwestycje firm dobry czas na zakup działek i nieruchomości.

Analizę bieżącej sytuacji na śląskim rynku nieruchomości przedstawili w czwartek eksperci katowickiej firmy Metropolis, wyspecjalizowanej m.in. w monitorowaniu tego rynku. Specjaliści podkreślają, że obserwowane obecnie tendencje w większości dotyczą nie tylko Śląska, ale również innych regionów kraju.

- Dodatkowym profitem w 2009 r. będzie także przyjęta ustawa dotycząca odrolnienia gruntów m.in. w miastach, gdzie ceny powinny być w tym roku jeszcze niższe - ocenił wiceprezes Metropolis, Marek Wollnik.

M.in. dlatego trwające na rynku nieruchomości spowolnienie specjaliści uważają za najlepszy czas na inwestowanie w działki przeznaczone pod budowę obiektów dla firm. Wywołany ogólnym kryzysem w gospodarce spadek cen dotyczy nie tylko gruntów, ale również mieszkań. Eksperci są przekonani, że spadek cen w stosunkowo krótkim czasie ożywi ruch na rynku.

Analitycy Metropolis przestrzegają jednak, że tańsze grunty nie gwarantują wysokiej jakości realizacji projektu. Podpowiadają, by nie kierować się jedynie ceną, ale przygotowywać projekty spójne pod kątem biznesowym, prawnym, planistycznym i technicznym. Ważna jest też atrakcyjność komunikacyjna terenu pod inwestycje.

Za spełniający takie wymagania eksperci uznali projekt Synergy Park, zlokalizowany - jak wynika z analizy - w jednym z najlepiej skomunikowanych miejsc w Europie - w okolicach węzła autostradowego Sośnica w Gliwicach, gdzie wkrótce przetną się autostrady: istniejąca A-4 i będąca w trakcie budowy A-1.

Według przedstawicieli Metropolis, pod względem atrakcyjności lokalizacji ten rejon porównywalny jest m.in. z obszarem euroregionu Moza-Ren w Niemczech. Jego dobre zagospodarowanie może podnieść rangę aglomeracji górnośląskiej do jednego z najważniejszych regionów Unii Europejskiej.

- Zachowuje on zarazem szansę na powtórzenie sukcesu tzw. Trójkąta Moza-Ren, w rejonie którego pojawiło się już ponad 250 tysięcy firm, na czele z takimi gigantami, jak Mercedes-Benz, Ericsson czy Vodafone - uważają analitycy Metropolis.

interia.pl Czwartek, 29 stycznia (11:25)

ME 2012 - rusza kolejny etap budowy stadionu Wisły

Nieco ponad 144 mln zł - za taką sumę firma Polimex-Mostostal wybuduje wschodnią trybunę stadionu Wisły Kraków. Umowę w tej sprawie podpisano w czwartek w Urzędzie Miasta Krakowa.
- Prace będziemy wykonywać tak, aby do czerwca mogła być użytkowana murawa na stadionie Wisły - powiedział prezes firmy Polimex-Mostostal Konrad Jaskóła. Także do tego czasu nie zostaną zdemontowane jupitery. W ramach podpisanej z miastem umowy firma Polimex-Mostostal wyburzy dotychczasową trybunę zachodnią (główną) oraz wybuduje ściankę szczelinową pod nową trybunę. Na razie nie wiadomo czy w Krakowie odbędą się mecze mistrzostw Europy w piłce nożnej w 2012 roku. Miasto to ma obecnie status alternatywnego.
interia.pl Czwartek, 29 stycznia (15:36)

Https://wgn.pl - aktualne oferty

Oceń nasz serwis

średnia ocen: 4,3

Ten serwis korzysta z mechanizmów cookies (ciasteczka)

| Polityka Cookies