Problemy deweloperów
Jeden z największych krakowskich deweloperów - Leopard złożył wniosek o upadłość z powodu 140 mln zł długu i trudności z ukończeniem rozpoczętych inwestycji. Ponad 140 klientom grozi utrata budowanych mieszkań i pieniędzy. Podobny los może spotkać klientów spółki Providentia Invest, która m.in. przerwała realizację budowy osiedla domów jednorodzinnych Żubr koło Niepołomic. Deweloper zamknął swoje biura i przestał płacić podwykonawcom.
- Firmy, które działają od wielu lat, mają zapasy finansowe i są przygotowane na trudne czasy. Jeżeli kryzys przedłuży się, to wiele firm deweloperskich, które weszły do branży deweloperskiej w czasach boomu mieszkaniowego, będzie miało problemy finansowe. Nie jest wykluczone, że grozi im upadłość - mówi Jacek Bielecki, ekspert Polskiego Związku Firm Deweloperskich.
Dochodzenie należności
W przypadku upadłości dewelopera sytuacja osób, które wpłaciły pieniądze na mieszkanie, nie jest do pozazdroszczenia. Na ich odzyskanie raczej nie mają szans. - Upadłość porównywalna jest ze śmiercią osoby fizycznej. Podobnie więc jak w przypadku śmierci, tak też i przy upadłości niewiele można zrobić - twierdzi radca prawny i adwokat Dariusz Okolski z kancelarii Okolski Kancelaria Radcowska.
Istniejący majątek dewelopera staje się częścią masy upadłości, którą zarządza syndyk. Klienci stają się wierzycielami upadłego, a ich roszczenia kwalifikowane są zgodnie z prawem upadłościowym i naprawczym do kategorii III.
W którym momencie postępowania - swoich roszczeń mogą dochodzić klienci? Co jest szansą na odzyskanie wpłaconych pieniędzy dla osób, które podpisały umowy przedwstępne w formie aktu notarialnego? W jakiej sytuacji są osoby, które wpłaciły pieniądze na mieszkania i podpisały z deweloperem umowę przedwstępną w zwykłej formie pisemnej? W jakiej formie powinno następować podpisywanie wszystkich umów z deweloperem?
Arkadiusz Jaraszek
Więcej: Gazeta Prawna 23.02.2009 (36) - str.11
wp.pl/Poniedziałek, 23 lutego (06:00)
Problemy deweloperów
Jeden z największych krakowskich deweloperów - Leopard złożył wniosek o upadłość z powodu 140 mln zł długu i trudności z ukończeniem rozpoczętych inwestycji. Ponad 140 klientom grozi utrata budowanych mieszkań i pieniędzy. Podobny los może spotkać klientów spółki Providentia Invest, która m.in. przerwała realizację budowy osiedla domów jednorodzinnych Żubr koło Niepołomic. Deweloper zamknął swoje biura i przestał płacić podwykonawcom.
- Firmy, które działają od wielu lat, mają zapasy finansowe i są przygotowane na trudne czasy. Jeżeli kryzys przedłuży się, to wiele firm deweloperskich, które weszły do branży deweloperskiej w czasach boomu mieszkaniowego, będzie miało problemy finansowe. Nie jest wykluczone, że grozi im upadłość - mówi Jacek Bielecki, ekspert Polskiego Związku Firm Deweloperskich.
Dochodzenie należności
W przypadku upadłości dewelopera sytuacja osób, które wpłaciły pieniądze na mieszkanie, nie jest do pozazdroszczenia. Na ich odzyskanie raczej nie mają szans. - Upadłość porównywalna jest ze śmiercią osoby fizycznej. Podobnie więc jak w przypadku śmierci, tak też i przy upadłości niewiele można zrobić - twierdzi radca prawny i adwokat Dariusz Okolski z kancelarii Okolski Kancelaria Radcowska.
Istniejący majątek dewelopera staje się częścią masy upadłości, którą zarządza syndyk. Klienci stają się wierzycielami upadłego, a ich roszczenia kwalifikowane są zgodnie z prawem upadłościowym i naprawczym do kategorii III.
W którym momencie postępowania - swoich roszczeń mogą dochodzić klienci? Co jest szansą na odzyskanie wpłaconych pieniędzy dla osób, które podpisały umowy przedwstępne w formie aktu notarialnego? W jakiej sytuacji są osoby, które wpłaciły pieniądze na mieszkania i podpisały z deweloperem umowę przedwstępną w zwykłej formie pisemnej? W jakiej formie powinno następować podpisywanie wszystkich umów z deweloperem?
Arkadiusz Jaraszek
Więcej: Gazeta Prawna 23.02.2009 (36) - str.11
wp.pl/Poniedziałek, 23 lutego (06:00)
Wśród zwolnień niewymienione są przychody uzyskane ze sprzedaży walut.
Gazeta informuje, że zgodnie z prawem, różnice kursowe są przychodem z działalności gospodarczej i w zawiązku z tym dochody uzyskane w ten sposób podlegają opodatkowaniu na ogólnych zasadach według skali podatkowej albo według 19-proc. stawki.
wp.pl/(PAP, dd/ 24.02.2009, godz. 06:09)
Wśród zwolnień niewymienione są przychody uzyskane ze sprzedaży walut.
Gazeta informuje, że zgodnie z prawem, różnice kursowe są przychodem z działalności gospodarczej i w zawiązku z tym dochody uzyskane w ten sposób podlegają opodatkowaniu na ogólnych zasadach według skali podatkowej albo według 19-proc. stawki.
wp.pl/(PAP, dd/ 24.02.2009, godz. 06:09)
W przypadku kredytów mieszkaniowych, aż 86 procent banków zaostrzyło kryteria ich udzielania. Dziewięć na dziesięć banków podniosło marże i zaczęło wymagać wyższego wkładu własnego. Wiele banków wycofało również z oferty kredyty denominowane w walutach obcych.
Wzrost zadłużenia Polaków z tytułu kredytów hipotecznych w mln złotych | |||
lata | złotowe | walutowe | ogółem |
2005 | 15 569,8 | 20 273,4 | 35 807,2 |
2006 | 28 123,3 | 49 258,3 | 77 705,6 |
2007 | 52 391,4 | 64 449,1 | 116 840,5 |
2008 | 59 097,8 | 134 970,2 | 194 068 |
Źródło: NBP
W odniesieniu do kredytów konsumpcyjnych, kryteria ich udzielania zostały zaostrzone przez 75 procent banków. Około połowa podniosła marże. Banki odczuły przy tym nieznaczny spadek popytu.
Banki szukają oszczędności obniżając oprocentowanie ROR-ów
Z danych zebranych przez Open Finance wynika, iż oprocentowanie ROR-u spadło w Banku BPH, gdzie na Koncie Sezam Max dostaniemy już nie 3,7 procent a 3 procent. W przypadku rachunku Srebrny Sezam minimalna stawka oprocentowania to 0,1 procent, a nie 0,2 procent.
Zmianę można też zauważyć w Deutsche Banku, gdzie na koncie Fokus możemy już liczyć na odsetki od 0,3 do 2,05 procent, w zależności od zdeponowanej kwoty. Wcześniej bank płacił 0,75-2,55 procent.
Z kolei w DnB Nord możemy teraz na koncie osobistym liczyć na 0,1 procent, a nie na 1 procent, jak poprzednio. Spadło także oprocentowanie rachunków w Eurobanku. Konto Standard przynosi teraz 0,2 procent zamiast 2 procent, a Konto Online 5,05 zamiast 7,07 procent. W przypadku tego banku trzeba jednak pamiętać, że wprowadził ostatnio do oferty konto oszczędnościowe, gdzie oprocentowanie to nadal 7,07 procent.
Żadnych odsetek za środki zgromadzone na koncie nie płaci już Lukas Bank, podczas gdy kilka miesięcy temu był jeszcze skłonny naliczyć odsetki według oprocentowania na poziomie 0,1 procent. Istotną zmianę znajdziemy też w Volkswagen Banku direct. Do niedawna w przypadku Pakietu Standard można było zyskać 2,4 procent, a Pakiet Srebrny dawał 2,8 procent. Teraz oprocentowanie spadło do 0,1 procent.
Jeśli założymy, że na koncie leży średnio 2,5 tys. zł, a bank ma 500 tys. rachunków i obniża oprocentowanie o jeden punkt procentowy, to rocznie oszczędza 12,5 mln zł.
W przypadku kredytów mieszkaniowych, aż 86 procent banków zaostrzyło kryteria ich udzielania. Dziewięć na dziesięć banków podniosło marże i zaczęło wymagać wyższego wkładu własnego. Wiele banków wycofało również z oferty kredyty denominowane w walutach obcych.
Wzrost zadłużenia Polaków z tytułu kredytów hipotecznych w mln złotych | |||
lata | złotowe | walutowe | ogółem |
2005 | 15 569,8 | 20 273,4 | 35 807,2 |
2006 | 28 123,3 | 49 258,3 | 77 705,6 |
2007 | 52 391,4 | 64 449,1 | 116 840,5 |
2008 | 59 097,8 | 134 970,2 | 194 068 |
Źródło: NBP
W odniesieniu do kredytów konsumpcyjnych, kryteria ich udzielania zostały zaostrzone przez 75 procent banków. Około połowa podniosła marże. Banki odczuły przy tym nieznaczny spadek popytu.
Banki szukają oszczędności obniżając oprocentowanie ROR-ów
Z danych zebranych przez Open Finance wynika, iż oprocentowanie ROR-u spadło w Banku BPH, gdzie na Koncie Sezam Max dostaniemy już nie 3,7 procent a 3 procent. W przypadku rachunku Srebrny Sezam minimalna stawka oprocentowania to 0,1 procent, a nie 0,2 procent.
Zmianę można też zauważyć w Deutsche Banku, gdzie na koncie Fokus możemy już liczyć na odsetki od 0,3 do 2,05 procent, w zależności od zdeponowanej kwoty. Wcześniej bank płacił 0,75-2,55 procent.
Z kolei w DnB Nord możemy teraz na koncie osobistym liczyć na 0,1 procent, a nie na 1 procent, jak poprzednio. Spadło także oprocentowanie rachunków w Eurobanku. Konto Standard przynosi teraz 0,2 procent zamiast 2 procent, a Konto Online 5,05 zamiast 7,07 procent. W przypadku tego banku trzeba jednak pamiętać, że wprowadził ostatnio do oferty konto oszczędnościowe, gdzie oprocentowanie to nadal 7,07 procent.
Żadnych odsetek za środki zgromadzone na koncie nie płaci już Lukas Bank, podczas gdy kilka miesięcy temu był jeszcze skłonny naliczyć odsetki według oprocentowania na poziomie 0,1 procent. Istotną zmianę znajdziemy też w Volkswagen Banku direct. Do niedawna w przypadku Pakietu Standard można było zyskać 2,4 procent, a Pakiet Srebrny dawał 2,8 procent. Teraz oprocentowanie spadło do 0,1 procent.
Jeśli założymy, że na koncie leży średnio 2,5 tys. zł, a bank ma 500 tys. rachunków i obniża oprocentowanie o jeden punkt procentowy, to rocznie oszczędza 12,5 mln zł.
W praktyce - jak wyjaśnia Michał Boni, minister w kancelarii premiera odpowiadający za projekt - dopłata do raty wyniesie średnio ok. 500 zł. Państwo spłaci jednak najprawdopodobniej jedynie część raty. Pomoc będzie trwała przez rok.
Na razie nie wiadomo jeszcze, czy pożyczkę od państwa będzie trzeba oddać, czy też będą one umarzane. Premier Donald Tusk sugerował wczoraj, że raczej nie.
źródło: money.pl
W praktyce - jak wyjaśnia Michał Boni, minister w kancelarii premiera odpowiadający za projekt - dopłata do raty wyniesie średnio ok. 500 zł. Państwo spłaci jednak najprawdopodobniej jedynie część raty. Pomoc będzie trwała przez rok.
Na razie nie wiadomo jeszcze, czy pożyczkę od państwa będzie trzeba oddać, czy też będą one umarzane. Premier Donald Tusk sugerował wczoraj, że raczej nie.
źródło: money.pl
Prawie 60 proc. warszawiaków chce mieszkać na osiedlach, gdzie jest ochrona lub przynajmniej domofon. Tak wynika z badań przeprowadzonych na przełomie listopada i grudnia przez firmę nieruchomościową Nowy Adres w pięciu największych miastach Polski.
Strzeżonych osiedli nie lubią wrocławianie i mieszkańcy Trójmiasta. Chce na nich mieszkać tylko 35 - 36 proc. osób poszukujących nowego lokum. Mieszkańcy stolicy bardziej niż obywatele innych miast potrzebują w domu specjalnych zabezpieczeń. Aż 70 proc. z nich deklaruje konieczność posiadania drzwi antywłamaniowych. Dla porównania: takie drzwi musi mieć tylko 47 proc. krakowian i 52 proc. mieszkańców Poznania. Aż 13 proc. warszawiaków chciałoby mieć też w domu lub na osiedlu portiernię. W Krakowie czy Wrocławiu taką potrzebę zgłasza 4 - 5 proc. badanych.
- To dowody na to, że warszawiacy nie czują się bezpiecznie, choć z badań CBOS wynika, że jest to statystycznie najbezpieczniejsze miasto w Polsce - mówi socjolog prof. Bogdan Jałowiecki. - Ale w stolicy ponad 50 proc. stanowi ludność napływowa, często z małych miejscowości. Boi się ona wielkiego miasta. Dodaje, że drugą przyczyną jest brak identyfikacji warszawiaków ze swoim miejscem zamieszkania - czytamy na łamach "ŻW".
PAP/Życie Warszawy
Prawie 60 proc. warszawiaków chce mieszkać na osiedlach, gdzie jest ochrona lub przynajmniej domofon. Tak wynika z badań przeprowadzonych na przełomie listopada i grudnia przez firmę nieruchomościową Nowy Adres w pięciu największych miastach Polski.
Strzeżonych osiedli nie lubią wrocławianie i mieszkańcy Trójmiasta. Chce na nich mieszkać tylko 35 - 36 proc. osób poszukujących nowego lokum. Mieszkańcy stolicy bardziej niż obywatele innych miast potrzebują w domu specjalnych zabezpieczeń. Aż 70 proc. z nich deklaruje konieczność posiadania drzwi antywłamaniowych. Dla porównania: takie drzwi musi mieć tylko 47 proc. krakowian i 52 proc. mieszkańców Poznania. Aż 13 proc. warszawiaków chciałoby mieć też w domu lub na osiedlu portiernię. W Krakowie czy Wrocławiu taką potrzebę zgłasza 4 - 5 proc. badanych.
- To dowody na to, że warszawiacy nie czują się bezpiecznie, choć z badań CBOS wynika, że jest to statystycznie najbezpieczniejsze miasto w Polsce - mówi socjolog prof. Bogdan Jałowiecki. - Ale w stolicy ponad 50 proc. stanowi ludność napływowa, często z małych miejscowości. Boi się ona wielkiego miasta. Dodaje, że drugą przyczyną jest brak identyfikacji warszawiaków ze swoim miejscem zamieszkania - czytamy na łamach "ŻW".
PAP/Życie Warszawy
W lutym ogólny klimat koniunktury w budownictwie kształtuje się na poziomie minus 31 (w styczniu minus 18). Poprawę koniunktury sygnalizuje 9 proc. przedsiębiorstw, a jej pogorszenie 40 proc. (w styczniu odpowiednio 13 proc. i 31 proc.). Pozostałe przedsiębiorstwa uznają, że ich sytuacja nie ulega zmianie. Przedsiębiorstwa odnotowują dalszy spadek portfela zamówień i produkcji budowlano-montażowej.
"Przewidywania w tym zakresie na najbliższe trzy miesiące są również niekorzystne i gorsze od formułowanych w styczniu. Spośród badanych przedsiębiorstw 18 proc. (przed rokiem 24 proc.) planuje, że będzie prowadziło prace budowlanomontażowe za granicą" - napisano w komentarzu do badań.
"Dyrektorzy tych przedsiębiorstw spodziewają się, że w porównaniu z ubiegłym miesiącem portfel zamówień na roboty budowlanomontażowe na rynku zagranicznym może się zmniejszać" - dodają autorzy. Oceny bieżącej i przyszłej sytuacji finansowej przedsiębiorstw budowlanomontażowych są pesymistyczne i gorsze od zgłaszanych w styczniu. Możliwy jest dalszy spadek cen realizacji robót budowlano- montażowych. Planowane zmniejszenie zatrudnienia utrzymuje się na poziomie zbliżonym do prognozowanego w ubiegłym miesiącu.
źródło informacji: PAP
W lutym ogólny klimat koniunktury w budownictwie kształtuje się na poziomie minus 31 (w styczniu minus 18). Poprawę koniunktury sygnalizuje 9 proc. przedsiębiorstw, a jej pogorszenie 40 proc. (w styczniu odpowiednio 13 proc. i 31 proc.). Pozostałe przedsiębiorstwa uznają, że ich sytuacja nie ulega zmianie. Przedsiębiorstwa odnotowują dalszy spadek portfela zamówień i produkcji budowlano-montażowej.
"Przewidywania w tym zakresie na najbliższe trzy miesiące są również niekorzystne i gorsze od formułowanych w styczniu. Spośród badanych przedsiębiorstw 18 proc. (przed rokiem 24 proc.) planuje, że będzie prowadziło prace budowlanomontażowe za granicą" - napisano w komentarzu do badań.
"Dyrektorzy tych przedsiębiorstw spodziewają się, że w porównaniu z ubiegłym miesiącem portfel zamówień na roboty budowlanomontażowe na rynku zagranicznym może się zmniejszać" - dodają autorzy. Oceny bieżącej i przyszłej sytuacji finansowej przedsiębiorstw budowlanomontażowych są pesymistyczne i gorsze od zgłaszanych w styczniu. Możliwy jest dalszy spadek cen realizacji robót budowlano- montażowych. Planowane zmniejszenie zatrudnienia utrzymuje się na poziomie zbliżonym do prognozowanego w ubiegłym miesiącu.
źródło informacji: PAP
W artykule, zamieszczonym w tygodniku "Observer" z datą 22 lutego, Brown opowiedział się za powrotem do sprawdzonych metod "tradycyjnej" bankowości - gromadzącej depozyty oszczędnościowe, świadczącej usługi dla firm oraz kredytującej rynek mieszkaniowy. Zasygnalizował, że rząd zastanawia się nad ubezpieczeniem banków przed "toksycznymi aktywami". - Rząd nie będzie tolerować pożyczek hipotecznych przewyższających 100 proc. rynkowej wartości nieruchomości, zaś zalecenie o tym, jak w przyszłości tego rodzaju pożyczki miałyby być kontrolowane, opracuje regulator rynku finansowego FSA (Financial Services Authority) - ujawnił Brown. Zdaniem brytyjskiego premiera, banki nie powinny wchodzić w skomplikowane, międzynarodowe instrumenty finansowe, w których nie mają pełnego rozeznania, a ich priorytetem powinny być pożyczki dla firm. Brown zaznaczył też, że rząd wciąż rozmawia z czołowymi bankierami o systemie ubezpieczenia "toksycznych aktywów" banków po to, by umożliwić im odblokowanie przepływu kredytu. Według nieoficjalnych informacji, toksyczne aktywa zostałyby zdeponowane na specjalnych kontach, a banki odpowiadałyby tylko za część przyszłych strat z ich tytułu. Niektórzy krytycy wypominają Brownowi, że on sam jako minister finansów był zwolennikiem luźnej regulacji działalności banków i deregulacji rynku usług finansowych. Gromił też rządy niektórych krajów UE, zwłaszcza Niemiec, za brak elastyczności w tej kwestii i nie zrobił niczego dla powstrzymania kredytowego boomu.
Brown wskazał, że nie jest zwolennikiem ścisłego podziału na banki obsługujące klientów indywidualnych i bardziej ryzykowną bankowość inwestycyjną, ale przekonany jest, że model działalności wielu banków wymaga przemyślenia, zaś same banki - wzmocnienia. Przygotowany przez rząd projekt nowej ustawy o bankowości przyznaje Bankowi Anglii większe możliwości szybkiej interwencji dla wsparcia zagrożonych banków i ochrony inwestorów, w celu utrzymania stabilności sektora. "Observer" przypomina, że krytycy zarzucają ustawie, iż dopuszcza działania zakulisowe, a tym samym może być niekorzystna dla klientów banku, którzy nie będą znali rzeczywistej kondycji banku.
interia.pl/Poniedziałek, 23 lutego (08:46)
W artykule, zamieszczonym w tygodniku "Observer" z datą 22 lutego, Brown opowiedział się za powrotem do sprawdzonych metod "tradycyjnej" bankowości - gromadzącej depozyty oszczędnościowe, świadczącej usługi dla firm oraz kredytującej rynek mieszkaniowy. Zasygnalizował, że rząd zastanawia się nad ubezpieczeniem banków przed "toksycznymi aktywami". - Rząd nie będzie tolerować pożyczek hipotecznych przewyższających 100 proc. rynkowej wartości nieruchomości, zaś zalecenie o tym, jak w przyszłości tego rodzaju pożyczki miałyby być kontrolowane, opracuje regulator rynku finansowego FSA (Financial Services Authority) - ujawnił Brown. Zdaniem brytyjskiego premiera, banki nie powinny wchodzić w skomplikowane, międzynarodowe instrumenty finansowe, w których nie mają pełnego rozeznania, a ich priorytetem powinny być pożyczki dla firm. Brown zaznaczył też, że rząd wciąż rozmawia z czołowymi bankierami o systemie ubezpieczenia "toksycznych aktywów" banków po to, by umożliwić im odblokowanie przepływu kredytu. Według nieoficjalnych informacji, toksyczne aktywa zostałyby zdeponowane na specjalnych kontach, a banki odpowiadałyby tylko za część przyszłych strat z ich tytułu. Niektórzy krytycy wypominają Brownowi, że on sam jako minister finansów był zwolennikiem luźnej regulacji działalności banków i deregulacji rynku usług finansowych. Gromił też rządy niektórych krajów UE, zwłaszcza Niemiec, za brak elastyczności w tej kwestii i nie zrobił niczego dla powstrzymania kredytowego boomu.
Brown wskazał, że nie jest zwolennikiem ścisłego podziału na banki obsługujące klientów indywidualnych i bardziej ryzykowną bankowość inwestycyjną, ale przekonany jest, że model działalności wielu banków wymaga przemyślenia, zaś same banki - wzmocnienia. Przygotowany przez rząd projekt nowej ustawy o bankowości przyznaje Bankowi Anglii większe możliwości szybkiej interwencji dla wsparcia zagrożonych banków i ochrony inwestorów, w celu utrzymania stabilności sektora. "Observer" przypomina, że krytycy zarzucają ustawie, iż dopuszcza działania zakulisowe, a tym samym może być niekorzystna dla klientów banku, którzy nie będą znali rzeczywistej kondycji banku.
interia.pl/Poniedziałek, 23 lutego (08:46)
Stało się to bez wiedzy prezydenta i szefa NBP. Tak przynajmniej twierdzą ważni politycy PO. To może na nowo zadrażnić stosunki między najważniejszymi ośrodkami władzy w Polsce. We wtorek prezydent ma zająć szczegółowe stanowisko w sprawie wprowadzenia w Polsce euro.
Jak wynika z ustaleń "Dz", trzy tygodnie temu w Davos Donald Tusk spotkał się z prezesem Europejskiego Banku Centralnego Jeanem- Claude'em Trichetem. Francuz jest kluczowym graczem w naszych staraniach o euro. Trichet jeszcze w listopadzie publicznie wyrażał obawy przed planem rządu Tuska polegającym na wejściu Polski do korytarza walutowego ERM2 bez zmiany konstytucji i bez porozumienia między PO, PiS, prezydentem i NBP.
- Możemy mówić, że idziemy do ERM2 bez tych zmian właśnie dlatego, że premier przekonał prezesa Europejskiego Banku Centralnego - zapewnia rozmówca "Dz" z władz PO. Jeden z uczestników narad u premiera w sprawie euro przyznaje jednak szczerze: - Kłopot wciąż w tym, że Euroland jakoś szczególnie nas nie zaprasza do swojego ekskluzywnego klubu.
To nie koniec kłopotów rządu. Do tego dochodzi wciąż niestabilny i bardzo niski kurs złotego wobec euro. Mimo to plany są coraz bardziej śmiałe. - Rozmawiamy o wejściu do ERM2 w pierwszych dniach maja tego roku - zdradza bliski współpracownik premiera. Co, jeśli do tego czasu kurs złotego się nie ustabilizuje? - To wtedy będzie masakra - przyznaje rozmówca "Dziennika".
Kotecki: do ERM2 powinniśmy wejść w maju albo czerwcu br.
Polska powinna wejść do strefy ERM2 najpóźniej w maju albo na początku czerwca br. Na razie jednak nie są prowadzone żadne oficjalne rozmowy na ten temat - oświadczył w poniedziałek wiceminister finansów Ludwik Kotecki.
- Trzeba rozgraniczyć dyskusje nt. euro (...), które toczą się na różnych poziomach, od właściwych negocjacji, które będziemy prowadzić - ja razem z pełnomocnikiem NBP prof. Witoldem Kozińskim (wiceprezes NBP - PAP). Będą one dotyczyć zasad, na jakich będziemy wstępować do ERM2 - powiedział w TVN CNBC Biznes Kotecki.
Wiceminister wyjaśnił, że takie rozmowy prawdopodobnie rozpoczną się pod koniec lutego lub na początku marca br. - Dobrą okazją będzie mój pobyt w Brukseli w tym tygodniu do tego, żeby poprosić o takie spotkanie zarówno Europejski Bank Centralny, jak i Komitet Ekonomiczno-Finansowy, który jest ciałem decydującym o drodze negocjacji i o ich zakończeniu - wyjaśnił.
interia.pl/Poniedziałek, 23 lutego (07:52)
Stało się to bez wiedzy prezydenta i szefa NBP. Tak przynajmniej twierdzą ważni politycy PO. To może na nowo zadrażnić stosunki między najważniejszymi ośrodkami władzy w Polsce. We wtorek prezydent ma zająć szczegółowe stanowisko w sprawie wprowadzenia w Polsce euro.
Jak wynika z ustaleń "Dz", trzy tygodnie temu w Davos Donald Tusk spotkał się z prezesem Europejskiego Banku Centralnego Jeanem- Claude'em Trichetem. Francuz jest kluczowym graczem w naszych staraniach o euro. Trichet jeszcze w listopadzie publicznie wyrażał obawy przed planem rządu Tuska polegającym na wejściu Polski do korytarza walutowego ERM2 bez zmiany konstytucji i bez porozumienia między PO, PiS, prezydentem i NBP.
- Możemy mówić, że idziemy do ERM2 bez tych zmian właśnie dlatego, że premier przekonał prezesa Europejskiego Banku Centralnego - zapewnia rozmówca "Dz" z władz PO. Jeden z uczestników narad u premiera w sprawie euro przyznaje jednak szczerze: - Kłopot wciąż w tym, że Euroland jakoś szczególnie nas nie zaprasza do swojego ekskluzywnego klubu.
To nie koniec kłopotów rządu. Do tego dochodzi wciąż niestabilny i bardzo niski kurs złotego wobec euro. Mimo to plany są coraz bardziej śmiałe. - Rozmawiamy o wejściu do ERM2 w pierwszych dniach maja tego roku - zdradza bliski współpracownik premiera. Co, jeśli do tego czasu kurs złotego się nie ustabilizuje? - To wtedy będzie masakra - przyznaje rozmówca "Dziennika".
Kotecki: do ERM2 powinniśmy wejść w maju albo czerwcu br.
Polska powinna wejść do strefy ERM2 najpóźniej w maju albo na początku czerwca br. Na razie jednak nie są prowadzone żadne oficjalne rozmowy na ten temat - oświadczył w poniedziałek wiceminister finansów Ludwik Kotecki.
- Trzeba rozgraniczyć dyskusje nt. euro (...), które toczą się na różnych poziomach, od właściwych negocjacji, które będziemy prowadzić - ja razem z pełnomocnikiem NBP prof. Witoldem Kozińskim (wiceprezes NBP - PAP). Będą one dotyczyć zasad, na jakich będziemy wstępować do ERM2 - powiedział w TVN CNBC Biznes Kotecki.
Wiceminister wyjaśnił, że takie rozmowy prawdopodobnie rozpoczną się pod koniec lutego lub na początku marca br. - Dobrą okazją będzie mój pobyt w Brukseli w tym tygodniu do tego, żeby poprosić o takie spotkanie zarówno Europejski Bank Centralny, jak i Komitet Ekonomiczno-Finansowy, który jest ciałem decydującym o drodze negocjacji i o ich zakończeniu - wyjaśnił.
interia.pl/Poniedziałek, 23 lutego (07:52)
Sprzedaż w tej branży spadła rok do roku o połowę. Do wzięcia jest 60 tys. mieszkań. Oczywistym powodem są światowy kryzys finansowy i twarde wymagania banków odnośnie do kredytów hipotecznych. Niepewni klienci odkładają kupno mieszkań i domów. Efektem są duże spadki cen. W Brnie w pół roku ceny zniżkowały o 11,3 procent, w Hradec Kralove o 7,5 procent, w Ołomuńcu cena metra kwadratowego jest teraz najniższa spośród miast tej wielkości. Sprzedający czekają na nabywców nawet rok (wcześniej 2-3 miesiące). Właściciele nie chcą schodzić z ceną, kupujący czekają na obniżkę. Kontredans trwa. Szczególnie w Pradze. Ceny lutowe wobec stycznia i tak są tam niższe o 100 tys. koron (2,3 mln koron za dwa pokoje z kuchnią). Analitycy twierdzą, że od połowy roku ceny zaczną rosnąć - nie dotyczy to jednak domów na obrzeżach miast.
Jak sobie radzą deweloperzy? Np. w Hradec Kralove niesprzedane mieszkania są do wynajęcia. Zainteresowanie tą formą rośnie.
interia.pl/Piątek, 20 lutego (06:00)
Sprzedaż w tej branży spadła rok do roku o połowę. Do wzięcia jest 60 tys. mieszkań. Oczywistym powodem są światowy kryzys finansowy i twarde wymagania banków odnośnie do kredytów hipotecznych. Niepewni klienci odkładają kupno mieszkań i domów. Efektem są duże spadki cen. W Brnie w pół roku ceny zniżkowały o 11,3 procent, w Hradec Kralove o 7,5 procent, w Ołomuńcu cena metra kwadratowego jest teraz najniższa spośród miast tej wielkości. Sprzedający czekają na nabywców nawet rok (wcześniej 2-3 miesiące). Właściciele nie chcą schodzić z ceną, kupujący czekają na obniżkę. Kontredans trwa. Szczególnie w Pradze. Ceny lutowe wobec stycznia i tak są tam niższe o 100 tys. koron (2,3 mln koron za dwa pokoje z kuchnią). Analitycy twierdzą, że od połowy roku ceny zaczną rosnąć - nie dotyczy to jednak domów na obrzeżach miast.
Jak sobie radzą deweloperzy? Np. w Hradec Kralove niesprzedane mieszkania są do wynajęcia. Zainteresowanie tą formą rośnie.
interia.pl/Piątek, 20 lutego (06:00)
W lutym ogólny klimat koniunktury w budownictwie kształtuje się na poziomie minus 31 (w styczniu minus 18). Poprawę koniunktury sygnalizuje 9 proc. przedsiębiorstw, a jej pogorszenie 40 proc. (w styczniu odpowiednio 13 proc. i 31 proc.). Pozostałe przedsiębiorstwa uznają, że ich sytuacja nie ulega zmianie. Przedsiębiorstwa odnotowują dalszy spadek portfela zamówień i produkcji budowlano-montażowej.
"Przewidywania w tym zakresie na najbliższe trzy miesiące są również niekorzystne i gorsze od formułowanych w styczniu. Spośród badanych przedsiębiorstw 18 proc. (przed rokiem 24 proc.) planuje, że będzie prowadziło prace budowlanomontażowe za granicą" - napisano w komentarzu do badań.
"Dyrektorzy tych przedsiębiorstw spodziewają się, że w porównaniu z ubiegłym miesiącem portfel zamówień na roboty budowlanomontażowe na rynku zagranicznym może się zmniejszać" - dodają autorzy. Oceny bieżącej i przyszłej sytuacji finansowej przedsiębiorstw budowlanomontażowych są pesymistyczne i gorsze od zgłaszanych w styczniu. Możliwy jest dalszy spadek cen realizacji robót budowlano- montażowych. Planowane zmniejszenie zatrudnienia utrzymuje się na poziomie zbliżonym do prognozowanego w ubiegłym miesiącu.
źródło informacji: PAP
W lutym ogólny klimat koniunktury w budownictwie kształtuje się na poziomie minus 31 (w styczniu minus 18). Poprawę koniunktury sygnalizuje 9 proc. przedsiębiorstw, a jej pogorszenie 40 proc. (w styczniu odpowiednio 13 proc. i 31 proc.). Pozostałe przedsiębiorstwa uznają, że ich sytuacja nie ulega zmianie. Przedsiębiorstwa odnotowują dalszy spadek portfela zamówień i produkcji budowlano-montażowej.
"Przewidywania w tym zakresie na najbliższe trzy miesiące są również niekorzystne i gorsze od formułowanych w styczniu. Spośród badanych przedsiębiorstw 18 proc. (przed rokiem 24 proc.) planuje, że będzie prowadziło prace budowlanomontażowe za granicą" - napisano w komentarzu do badań.
"Dyrektorzy tych przedsiębiorstw spodziewają się, że w porównaniu z ubiegłym miesiącem portfel zamówień na roboty budowlanomontażowe na rynku zagranicznym może się zmniejszać" - dodają autorzy. Oceny bieżącej i przyszłej sytuacji finansowej przedsiębiorstw budowlanomontażowych są pesymistyczne i gorsze od zgłaszanych w styczniu. Możliwy jest dalszy spadek cen realizacji robót budowlano- montażowych. Planowane zmniejszenie zatrudnienia utrzymuje się na poziomie zbliżonym do prognozowanego w ubiegłym miesiącu.
źródło informacji: PAP
CLM oczekuje, że w tym roku liczba zajmowanych nieruchomości, ponieważ ich właściciele nie spłacają kredytów hipotecznych, wzrośnie do 75 tysięcy.
Według CLM, mimo trudności gospodarczych, takich przejęć było w zeszłym roku mniej niż oczekiwano m.in. dlatego, że kredytodawcy dokładają starań, by dojść jakoś do porozumienia z dłużnikami.
Szef CLM Michael Coogan powiedział, że zanotowano "znaczny" wzrost przypadków porzucania przez ludzi ich nieruchomości, ale nie podał konkretnych danych.
interia.pl/Piątek, 20 lutego (12:53)
CLM oczekuje, że w tym roku liczba zajmowanych nieruchomości, ponieważ ich właściciele nie spłacają kredytów hipotecznych, wzrośnie do 75 tysięcy.
Według CLM, mimo trudności gospodarczych, takich przejęć było w zeszłym roku mniej niż oczekiwano m.in. dlatego, że kredytodawcy dokładają starań, by dojść jakoś do porozumienia z dłużnikami.
Szef CLM Michael Coogan powiedział, że zanotowano "znaczny" wzrost przypadków porzucania przez ludzi ich nieruchomości, ale nie podał konkretnych danych.
interia.pl/Piątek, 20 lutego (12:53)
W porównaniu do stycznia ubiegłego roku ponad 10-proc. spadki cen zanotowano w Gdańsku i Poznaniu, a w Krakowie spadek cen zbliżył się do 9 proc. W stolicy ceny ustabilizowały się nieznacznie tylko poniżej ubiegłorocznej mediany. Jeśli jest w tych danych coś pocieszającego, to porównywalna liczba transakcji do tej obserwowanej w listopadzie. W porównaniu z grudniem 2008 r. liczba transakcji jest nawet nieznacznie wyższa, lecz wciąż jest ich mniej niż w styczniu 2008 r.
W dalszym ciągu wpływ na taką sytuację ma klincz na rynku kredytowym - hipoteczne kredyty walutowe nie mogą wrócić do oferty banków, pomimo teoretycznie dogodniejszych warunków na rynku walutowym (wysokie kursy euro czy franka podnoszą atrakcyjność tego rodzaju kredytów). Oprocentowanie w złotych spada (już poniżej 7 proc. dla kredytów zaciąganych obecnie) i choć sytuacja mogłaby skłonić kredytobiorców do większej aktywności, to ostrożna polityka banków w udzielaniu kredytów hipotecznych przynosi skutek wręcz odwrotny. Nadto należy pamiętać o wszechobecnym w mediach słowie na "k", skutecznie schładzającym zapał kupujących, którzy ostrożniej szacują własne możliwości do zaciągania wieloletnich zobowiązań kredytowych. Powszechne przeświadczenie o mającym dokonać się spadku cen mieszkań, lub przynajmniej długoterminowej stabilizacji cen, również działa na niekorzyść sprzedających.
Perspektywy
Nie widzimy oznak poprawy na rynku mieszkaniowym. Dostępność kredytów przestała się pogarszać, ale jednak jeszcze nie zaczęła się poprawiać. Z drugiej strony w obliczu groźby spowolnienia gospodarczego w Polsce, po kredyty hipoteczne nie ustawiają się też kolejki, choć wzrost zainteresowania inwestycjami w mieszkania jest odczuwalny w oddziałach Open Finance. Nie mniej nie ma obecnie powodu, by spodziewać się szybkiej poprawy na rynku mieszkań. Stopy procentowe (a więc także oprocentowanie kredytów) co prawda spadają, ale obniżają się także przychody z wynajmu mieszkań, zatem rentowność najmu pozostaje na umiarkowanie wysokim poziomie.
Końca spadków nie widać
W perspektywie dalszego spadku cen i przychodów z najmu trudno liczyć na ożywienie popytu inwestycyjnego w najbliższym czasie. Oczekujemy zatem kontynuacji widocznej tendencji spadku cen mieszkań, który jednak nie powinien przyspieszać. Spadek cen na poziomie 10 proc. r/r powinien się utrzymać w I półroczu br. Później najbardziej prawdopodobnym scenariuszem wydaje się długotrwała stabilizacja cen przy wciąż niewielkiej aktywności rynku. Ożywić popyt mogą symptomy zakończenia okresu spowolnienia gospodarczego lub wstąpienie Polski do strefy ERM2 (ze względu na prawdopodobną zwiększoną dostępność kredytów w euro w tym czasie).
W porównaniu do stycznia ubiegłego roku ponad 10-proc. spadki cen zanotowano w Gdańsku i Poznaniu, a w Krakowie spadek cen zbliżył się do 9 proc. W stolicy ceny ustabilizowały się nieznacznie tylko poniżej ubiegłorocznej mediany. Jeśli jest w tych danych coś pocieszającego, to porównywalna liczba transakcji do tej obserwowanej w listopadzie. W porównaniu z grudniem 2008 r. liczba transakcji jest nawet nieznacznie wyższa, lecz wciąż jest ich mniej niż w styczniu 2008 r.
W dalszym ciągu wpływ na taką sytuację ma klincz na rynku kredytowym - hipoteczne kredyty walutowe nie mogą wrócić do oferty banków, pomimo teoretycznie dogodniejszych warunków na rynku walutowym (wysokie kursy euro czy franka podnoszą atrakcyjność tego rodzaju kredytów). Oprocentowanie w złotych spada (już poniżej 7 proc. dla kredytów zaciąganych obecnie) i choć sytuacja mogłaby skłonić kredytobiorców do większej aktywności, to ostrożna polityka banków w udzielaniu kredytów hipotecznych przynosi skutek wręcz odwrotny. Nadto należy pamiętać o wszechobecnym w mediach słowie na "k", skutecznie schładzającym zapał kupujących, którzy ostrożniej szacują własne możliwości do zaciągania wieloletnich zobowiązań kredytowych. Powszechne przeświadczenie o mającym dokonać się spadku cen mieszkań, lub przynajmniej długoterminowej stabilizacji cen, również działa na niekorzyść sprzedających.
Perspektywy
Nie widzimy oznak poprawy na rynku mieszkaniowym. Dostępność kredytów przestała się pogarszać, ale jednak jeszcze nie zaczęła się poprawiać. Z drugiej strony w obliczu groźby spowolnienia gospodarczego w Polsce, po kredyty hipoteczne nie ustawiają się też kolejki, choć wzrost zainteresowania inwestycjami w mieszkania jest odczuwalny w oddziałach Open Finance. Nie mniej nie ma obecnie powodu, by spodziewać się szybkiej poprawy na rynku mieszkań. Stopy procentowe (a więc także oprocentowanie kredytów) co prawda spadają, ale obniżają się także przychody z wynajmu mieszkań, zatem rentowność najmu pozostaje na umiarkowanie wysokim poziomie.
Końca spadków nie widać
W perspektywie dalszego spadku cen i przychodów z najmu trudno liczyć na ożywienie popytu inwestycyjnego w najbliższym czasie. Oczekujemy zatem kontynuacji widocznej tendencji spadku cen mieszkań, który jednak nie powinien przyspieszać. Spadek cen na poziomie 10 proc. r/r powinien się utrzymać w I półroczu br. Później najbardziej prawdopodobnym scenariuszem wydaje się długotrwała stabilizacja cen przy wciąż niewielkiej aktywności rynku. Ożywić popyt mogą symptomy zakończenia okresu spowolnienia gospodarczego lub wstąpienie Polski do strefy ERM2 (ze względu na prawdopodobną zwiększoną dostępność kredytów w euro w tym czasie).
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze szereg spraw, o których decydują urzędnicy. Duża uznaniowość sprzyja z kolei korupcji, na którą budownictwo jest szczególnie podatne. Kiedy będziemy mieli w Polsce jasne przepisy, proste procedury i mniejszą władzę urzędników? Na to przyjdzie nam jeszcze poczekać, ale pierwszy krok w tym kierunku już został zrobiony.
12 lutego Sejm uchwalił nowelizację ustawy Prawo budowlane. Dzięki niej łatwiejsze będzie zarówno rozpoczęcie, jak i zakończenie inwestycji budowlanych. Uproszczenia dotyczą w szczególności tych inwestycji, które nie oddziałują znacząco na środowisko i obszar Natura 2000, a więc na przykład domów jednorodzinnych czy bloków mieszkalnych. Żeby rozpocząć budowę trzeba będzie złożyć wniosek o rejestrację takiej inwestycji, a nie jak ma to miejsce obecnie ubiegać się o pozwolenie na budowę. Do wniosku trzeba będzie załączyć oczywiście komplet niezbędnych dokumentów, na zapoznanie się z którymi starosta będzie miał 30 dni. Jeśli w tym czasie nie wniesie on sprzeciwu, wtedy inwestor może przystąpić do prac. Rejestracja nie będzie w ogóle potrzebna przy drobnych pracach budowlanych, a więc przy remoncie czy przebudowie obiektu. Nie trzeba będzie także przedstawiać oświadczeń odpowiednich służb, co zaoszczędzi sporo czasu.
Nowelizacja zakłada także uproszczenia w końcowej fazie projektu. Nie trzeba będzie ubiegać się już o pozwolenie na użytkowanie obiektu (w znacznej części przypadków), a jedynie zgłosić, że prace budowlane zostały zakończone. Osoby, które budują domy jednorodzinne, nie będą musiały już zawiadamiać państwowych służb o zakończeniu budowy.
Propozycje zmian są bardzo dobre, bo stopniowo uwalniają wszechobecną w Polsce biurokrację. Najwięcej korzyści odniosą indywidualni inwestorzy, którzy cały czas wykazują się dużą aktywnością w budownictwie mieszkaniowym - z danych GUS wynika, że w styczniu 2009 roku w tej grupie oddano do użytku 11 575 lokali, co stanowi 59% wszystkich lokali oddanych do użytku. Udział ten był bardzo wysoki również w poprzednich okresach. Tak więc zmiany powinny ucieszyć zwłaszcza małych inwestorów, dla których budowa domów nareszcie stanie się łatwiejsza. Pozostaje teraz czekać na uchwałę nowelizacji przez Senat i podpis Prezydenta, a potem na kolejne rozwiązania usprawniające polskie budownictwo.
Małgorzata Kędzierska
Analityk rynku nieruchomości Wynajem.pl
interia.pl/Czwartek, 19 lutego (13:51)
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze szereg spraw, o których decydują urzędnicy. Duża uznaniowość sprzyja z kolei korupcji, na którą budownictwo jest szczególnie podatne. Kiedy będziemy mieli w Polsce jasne przepisy, proste procedury i mniejszą władzę urzędników? Na to przyjdzie nam jeszcze poczekać, ale pierwszy krok w tym kierunku już został zrobiony.
12 lutego Sejm uchwalił nowelizację ustawy Prawo budowlane. Dzięki niej łatwiejsze będzie zarówno rozpoczęcie, jak i zakończenie inwestycji budowlanych. Uproszczenia dotyczą w szczególności tych inwestycji, które nie oddziałują znacząco na środowisko i obszar Natura 2000, a więc na przykład domów jednorodzinnych czy bloków mieszkalnych. Żeby rozpocząć budowę trzeba będzie złożyć wniosek o rejestrację takiej inwestycji, a nie jak ma to miejsce obecnie ubiegać się o pozwolenie na budowę. Do wniosku trzeba będzie załączyć oczywiście komplet niezbędnych dokumentów, na zapoznanie się z którymi starosta będzie miał 30 dni. Jeśli w tym czasie nie wniesie on sprzeciwu, wtedy inwestor może przystąpić do prac. Rejestracja nie będzie w ogóle potrzebna przy drobnych pracach budowlanych, a więc przy remoncie czy przebudowie obiektu. Nie trzeba będzie także przedstawiać oświadczeń odpowiednich służb, co zaoszczędzi sporo czasu.
Nowelizacja zakłada także uproszczenia w końcowej fazie projektu. Nie trzeba będzie ubiegać się już o pozwolenie na użytkowanie obiektu (w znacznej części przypadków), a jedynie zgłosić, że prace budowlane zostały zakończone. Osoby, które budują domy jednorodzinne, nie będą musiały już zawiadamiać państwowych służb o zakończeniu budowy.
Propozycje zmian są bardzo dobre, bo stopniowo uwalniają wszechobecną w Polsce biurokrację. Najwięcej korzyści odniosą indywidualni inwestorzy, którzy cały czas wykazują się dużą aktywnością w budownictwie mieszkaniowym - z danych GUS wynika, że w styczniu 2009 roku w tej grupie oddano do użytku 11 575 lokali, co stanowi 59% wszystkich lokali oddanych do użytku. Udział ten był bardzo wysoki również w poprzednich okresach. Tak więc zmiany powinny ucieszyć zwłaszcza małych inwestorów, dla których budowa domów nareszcie stanie się łatwiejsza. Pozostaje teraz czekać na uchwałę nowelizacji przez Senat i podpis Prezydenta, a potem na kolejne rozwiązania usprawniające polskie budownictwo.
Małgorzata Kędzierska
Analityk rynku nieruchomości Wynajem.pl
interia.pl/Czwartek, 19 lutego (13:51)
Dziś GUS podał, że w styczniu na rynku nieruchomości pojawiło się dokładnie 19541 nowych mieszkań. To wynik o 33,5 procent lepszy niż w styczniu ubiegłego roku i 63 procent tego, co deweloperzy i indywidualni inwestorzy skończyli budować w grudniu 2008. Money.pl sprawdził, czy Polacy szukają ofert mieszkaniowych, czy też pogodzili się z panującym na rynku nieruchomości marazmem.
Okazuje się, że w styczniu popularność fraz związanych z kupnem mieszkań wpisywana w wyszukiwarkę była najwyższa od roku. Odbicie nastąpiło po najgorszym grudniu w historii. Są chętni na mieszkania, są właściciele gotowi je sprzedać. Obie strony blokuje jednak kredytowa polityka banków.
Według statystyk Google, w styczniu Polacy około 1,5 miliona razy wpisywali do wyszukiwarki hasło sprzedam dom. Drugie tyle wyszukiwań dotyczyło hasła sprzedam mieszkanie. Czy to znaczy, że na rynku pojawili się chętni do kupowania, którzy szukają okazji?
Popularność frazy sprzedam mieszkanie wśród polskich internautów:
źródło: Google Trends
Zdaniem ekspertów, wniosek nie jest niestety tak oczywisty. - Wzrost liczby zapytań o hasło "sprzedam dom" to przejaw tego, że więcej osób chce wystawić nieruchomość na sprzedaż. Szukają informacji jak, za ile i gdzie sprzedać - ocenia Marta Kłosińska z serwisu Szybko.pl. - Dlaczego tak się dzieje? Ceny nieruchomości spadają i w związku z kryzysem, którego rozmiary trudno przewidzieć, będą spadać.
Grudniowy mega dołek
Aktywność internautów oddaje wyraźnie sytuację na rynku. Od września ubiegłego roku zainteresowanie frazami na temat nieruchomości wyraźnie słabło, podobnie jak ruch w branży.
Co prawda ostatnie dwa miesiące w roku to tradycyjnie czas, kiedy spada zainteresowanie nieruchomościami, jednak symptomatyczne, że grudzień 2008 był pod tym względem najgorszy od czasu badania trendów popularności fraz w polskiej wersji wyszukiwarki Google.
Podobny poziom zainteresowania internautów - choć mimo wszystko lepszy niż pod koniec ubiegłego roku - branża nieruchomości notowała w grudniu 2004 roku. Tyle, że wówczas z sieci korzystało około 8 milionów Polaków, a dziś jest ich dwukrotnie więcej - nawet 17 milionów.
Popularność frazy nieruchomości wśród polskich internautów:
źródło: Google Trends
Na słabe wyniki wpływ miały oczywiście problemy z dostępnością kredytów, ale również oczekiwanie kupujących, że sprzedający zejdą ze stawek. Zastój faktycznie pociągnął za sobą wyraźny spadek cen. Z grudniowych zestawień cen Open Finance wynika, że w skali roku najbardziej potaniały mieszkania w Krakowie (16,5 proc.) i Gdańsku (13,9 proc.). Taniej, choć już nie tak wyraźnie, było również we Wrocławiu (2,9 proc.) i w Warszawie (0,6 proc.). Open Finance odnotował również wyraźny spadek liczby transakcji.
Branża wraca na prostą?
W styczniu popularność frazy nieruchomości powróciła jednak do poziomu z pierwszej połowy ubiegłego roku. Informacji i ofert Polacy szukali 9 milionów razy. Roczna średnia, na której wyraźnie zaważyła druga połowa roku, to około 5 milionów wyszukań.
- Wysokie ceny, zmniejszenie dostępności kredytów oraz szalejące kursy walut doprowadziły do radykalnego ograniczenia liczby zawieranych transakcji. Nie spowodowały jednak tego, że ludzie przestali marzyć o własnym mieszkaniu, domu czy działce - wyjaśnia Marcin Drogomirecki z portalu Oferty.net. - Popyt wciąż jest bardzo duży tylko możliwości nabywcze są niewystarczające. Mimo tego ludzie szukają ofert, przeglądają je, porównują i analizują ceny.
Dziś GUS podał, że w styczniu na rynku nieruchomości pojawiło się dokładnie 19541 nowych mieszkań. To wynik o 33,5 procent lepszy niż w styczniu ubiegłego roku i 63 procent tego, co deweloperzy i indywidualni inwestorzy skończyli budować w grudniu 2008. Money.pl sprawdził, czy Polacy szukają ofert mieszkaniowych, czy też pogodzili się z panującym na rynku nieruchomości marazmem.
Okazuje się, że w styczniu popularność fraz związanych z kupnem mieszkań wpisywana w wyszukiwarkę była najwyższa od roku. Odbicie nastąpiło po najgorszym grudniu w historii. Są chętni na mieszkania, są właściciele gotowi je sprzedać. Obie strony blokuje jednak kredytowa polityka banków.
Według statystyk Google, w styczniu Polacy około 1,5 miliona razy wpisywali do wyszukiwarki hasło sprzedam dom. Drugie tyle wyszukiwań dotyczyło hasła sprzedam mieszkanie. Czy to znaczy, że na rynku pojawili się chętni do kupowania, którzy szukają okazji?
Popularność frazy sprzedam mieszkanie wśród polskich internautów:
źródło: Google Trends
Zdaniem ekspertów, wniosek nie jest niestety tak oczywisty. - Wzrost liczby zapytań o hasło "sprzedam dom" to przejaw tego, że więcej osób chce wystawić nieruchomość na sprzedaż. Szukają informacji jak, za ile i gdzie sprzedać - ocenia Marta Kłosińska z serwisu Szybko.pl. - Dlaczego tak się dzieje? Ceny nieruchomości spadają i w związku z kryzysem, którego rozmiary trudno przewidzieć, będą spadać.
Grudniowy mega dołek
Aktywność internautów oddaje wyraźnie sytuację na rynku. Od września ubiegłego roku zainteresowanie frazami na temat nieruchomości wyraźnie słabło, podobnie jak ruch w branży.
Co prawda ostatnie dwa miesiące w roku to tradycyjnie czas, kiedy spada zainteresowanie nieruchomościami, jednak symptomatyczne, że grudzień 2008 był pod tym względem najgorszy od czasu badania trendów popularności fraz w polskiej wersji wyszukiwarki Google.
Podobny poziom zainteresowania internautów - choć mimo wszystko lepszy niż pod koniec ubiegłego roku - branża nieruchomości notowała w grudniu 2004 roku. Tyle, że wówczas z sieci korzystało około 8 milionów Polaków, a dziś jest ich dwukrotnie więcej - nawet 17 milionów.
Popularność frazy nieruchomości wśród polskich internautów:
źródło: Google Trends
Na słabe wyniki wpływ miały oczywiście problemy z dostępnością kredytów, ale również oczekiwanie kupujących, że sprzedający zejdą ze stawek. Zastój faktycznie pociągnął za sobą wyraźny spadek cen. Z grudniowych zestawień cen Open Finance wynika, że w skali roku najbardziej potaniały mieszkania w Krakowie (16,5 proc.) i Gdańsku (13,9 proc.). Taniej, choć już nie tak wyraźnie, było również we Wrocławiu (2,9 proc.) i w Warszawie (0,6 proc.). Open Finance odnotował również wyraźny spadek liczby transakcji.
Branża wraca na prostą?
W styczniu popularność frazy nieruchomości powróciła jednak do poziomu z pierwszej połowy ubiegłego roku. Informacji i ofert Polacy szukali 9 milionów razy. Roczna średnia, na której wyraźnie zaważyła druga połowa roku, to około 5 milionów wyszukań.
- Wysokie ceny, zmniejszenie dostępności kredytów oraz szalejące kursy walut doprowadziły do radykalnego ograniczenia liczby zawieranych transakcji. Nie spowodowały jednak tego, że ludzie przestali marzyć o własnym mieszkaniu, domu czy działce - wyjaśnia Marcin Drogomirecki z portalu Oferty.net. - Popyt wciąż jest bardzo duży tylko możliwości nabywcze są niewystarczające. Mimo tego ludzie szukają ofert, przeglądają je, porównują i analizują ceny.
Obama zaprezentował swój plan w środę w Arizonie - w jednym ze stanów najbardziej dotkniętych kryzysem na rynku mieszkaniowym, który leży u podłoża obecnej recesji. Kryzys finansowy zaczął się od drastycznego spadku wartości papierów wartościowych opartych na niespłacalnych długach hipotecznych.
- Wszyscy płacimy drogo za ten kryzys z kredytami hipotecznymi. I wszyscy też zapłacimy jeszcze wyższą cenę, jeżeli pozwolimy, aby kryzys ten się dalej pogłębiał - powiedział prezydent w miejscowości Mesa w Arizonie.
Rządowy plan przewiduje zniesienie restrykcji nałożonych na Fannie Mae i Freddie Mac - dwie wielkie, upaństwowione ostatnio, instytucje finansowe gwarantujące kredyty hipoteczne, głównie dla uboższych Amerykanów - które nie pozwalają im refinansować hipotek w sytuacji, gdy suma zadłużenia przekracza aktualną wartość domu.
Dodatkowe pożyczki lub zmiana warunków spłat kredytu ma pozwolić zadłużonym właścicielom uniknąć utraty domu w wyniku foreclosure.
Rząd zamierza wpompować po 100 mld dolarów w Fannie Mae i Freddie Mac, aby zabezpieczyć je przed ewentualnymi stratami w razie ponownego niespłacania kredytów przez dłużników. Ma to pomóc około 5 milionom właścicieli domów. Pozostałe 75 mld dolarów administracja chce przeznaczyć na utworzenie specjalnego funduszu, który pozwoli zmniejszyć miesięczne spłaty kredytu hipotecznego przez około 3-4 mln kolejnych właścicieli domów.
Banki i inne instytucje finansowe, które zgodzą się obniżyć raty kredytu hipotecznego, otrzymają od rządu rekompensatę wyrównującą różnicę między starą o nową ratą kredytu.
Jak się oblicza, do końca zeszłego roku 9 procent właścicieli domów w USA zalegało ze spłatą kredytów lub straciło domy odebrane przez banki. Według raportu Credit Suisse do 2012 r. aż 16 procent domów stanie się ofiarami foreclosures.
Plan administracji Obamy bywa krytykowany przez konserwatystów. Twierdzą oni, że nie jest sprawiedliwe pomagać na koszt podatnika osobom, którzy kupili domy, na które nie było ich stać. Zwolennicy pomocy odpowiadają na to, że wielu ludzi wprowadzono w błąd oferując niezmiernie korzystne warunki pożyczek - tzw. sub-prime lending - ale nie ujawniając, że warunki te się z czasem zmienią, np. wzrosną procenty spłaty kredytu.
W wielu wypadkach chodziło tu o imigrantów, zwłaszcza z krajów latynoskich, którzy z braku znajomości języka nie zdawali sobie sprawy co podpisują w umowach z bankami o kredyty hipoteczne.
PAP/interia.pl
Obama zaprezentował swój plan w środę w Arizonie - w jednym ze stanów najbardziej dotkniętych kryzysem na rynku mieszkaniowym, który leży u podłoża obecnej recesji. Kryzys finansowy zaczął się od drastycznego spadku wartości papierów wartościowych opartych na niespłacalnych długach hipotecznych.
- Wszyscy płacimy drogo za ten kryzys z kredytami hipotecznymi. I wszyscy też zapłacimy jeszcze wyższą cenę, jeżeli pozwolimy, aby kryzys ten się dalej pogłębiał - powiedział prezydent w miejscowości Mesa w Arizonie.
Rządowy plan przewiduje zniesienie restrykcji nałożonych na Fannie Mae i Freddie Mac - dwie wielkie, upaństwowione ostatnio, instytucje finansowe gwarantujące kredyty hipoteczne, głównie dla uboższych Amerykanów - które nie pozwalają im refinansować hipotek w sytuacji, gdy suma zadłużenia przekracza aktualną wartość domu.
Dodatkowe pożyczki lub zmiana warunków spłat kredytu ma pozwolić zadłużonym właścicielom uniknąć utraty domu w wyniku foreclosure.
Rząd zamierza wpompować po 100 mld dolarów w Fannie Mae i Freddie Mac, aby zabezpieczyć je przed ewentualnymi stratami w razie ponownego niespłacania kredytów przez dłużników. Ma to pomóc około 5 milionom właścicieli domów. Pozostałe 75 mld dolarów administracja chce przeznaczyć na utworzenie specjalnego funduszu, który pozwoli zmniejszyć miesięczne spłaty kredytu hipotecznego przez około 3-4 mln kolejnych właścicieli domów.
Banki i inne instytucje finansowe, które zgodzą się obniżyć raty kredytu hipotecznego, otrzymają od rządu rekompensatę wyrównującą różnicę między starą o nową ratą kredytu.
Jak się oblicza, do końca zeszłego roku 9 procent właścicieli domów w USA zalegało ze spłatą kredytów lub straciło domy odebrane przez banki. Według raportu Credit Suisse do 2012 r. aż 16 procent domów stanie się ofiarami foreclosures.
Plan administracji Obamy bywa krytykowany przez konserwatystów. Twierdzą oni, że nie jest sprawiedliwe pomagać na koszt podatnika osobom, którzy kupili domy, na które nie było ich stać. Zwolennicy pomocy odpowiadają na to, że wielu ludzi wprowadzono w błąd oferując niezmiernie korzystne warunki pożyczek - tzw. sub-prime lending - ale nie ujawniając, że warunki te się z czasem zmienią, np. wzrosną procenty spłaty kredytu.
W wielu wypadkach chodziło tu o imigrantów, zwłaszcza z krajów latynoskich, którzy z braku znajomości języka nie zdawali sobie sprawy co podpisują w umowach z bankami o kredyty hipoteczne.
PAP/interia.pl
W przypadku kredytów mieszkaniowych, aż 86 procent banków zaostrzyło kryteria ich udzielania. Dziewięć na dziesięć banków podniosło marże i zaczęło wymagać wyższego wkładu własnego. Wiele banków wycofało również z oferty kredyty denominowane w walutach obcych.
Wzrost zadłużenia Polaków z tytułu kredytów hipotecznych w mln złotych | |||
lata | złotowe | walutowe | ogółem |
2005 | 15 569,8 | 20 273,4 | 35 807,2 |
2006 | 28 123,3 | 49 258,3 | 77 705,6 |
2007 | 52 391,4 | 64 449,1 | 116 840,5 |
2008 | 59 097,8 | 134 970,2 | 194 068 |
Źródło: NBP
W odniesieniu do kredytów konsumpcyjnych, kryteria ich udzielania zostały zaostrzone przez 75 procent banków. Około połowa podniosła marże. Banki odczuły przy tym nieznaczny spadek popytu.
źródło: money.pl/ 2009-02-20 14:30:13
W przypadku kredytów mieszkaniowych, aż 86 procent banków zaostrzyło kryteria ich udzielania. Dziewięć na dziesięć banków podniosło marże i zaczęło wymagać wyższego wkładu własnego. Wiele banków wycofało również z oferty kredyty denominowane w walutach obcych.
Wzrost zadłużenia Polaków z tytułu kredytów hipotecznych w mln złotych | |||
lata | złotowe | walutowe | ogółem |
2005 | 15 569,8 | 20 273,4 | 35 807,2 |
2006 | 28 123,3 | 49 258,3 | 77 705,6 |
2007 | 52 391,4 | 64 449,1 | 116 840,5 |
2008 | 59 097,8 | 134 970,2 | 194 068 |
Źródło: NBP
W odniesieniu do kredytów konsumpcyjnych, kryteria ich udzielania zostały zaostrzone przez 75 procent banków. Około połowa podniosła marże. Banki odczuły przy tym nieznaczny spadek popytu.
źródło: money.pl/ 2009-02-20 14:30:13
- Europejski Bank Centralny (EBC) wraz z innymi twórcami polityk monetarnych zrobi wszystko, aby przywrócić zaufanie do rynków - powiedział prezes EBC Jean-Claude Trichet w piątek w wywiadzie transmitowanym przez CNN. - Zrobimy, co tylko jest w naszej mocy jako osób odpowiedzialnych za politykę pieniężną, by przywrócić i wzmocnić zaufanie do rynków - powiedział Trichet.
źródło informacji: PAP
interia.pl/Piątek, 20 lutego (14:23)
- Europejski Bank Centralny (EBC) wraz z innymi twórcami polityk monetarnych zrobi wszystko, aby przywrócić zaufanie do rynków - powiedział prezes EBC Jean-Claude Trichet w piątek w wywiadzie transmitowanym przez CNN. - Zrobimy, co tylko jest w naszej mocy jako osób odpowiedzialnych za politykę pieniężną, by przywrócić i wzmocnić zaufanie do rynków - powiedział Trichet.
źródło informacji: PAP
interia.pl/Piątek, 20 lutego (14:23)
Kolejne dni przyniosły odreagowanie kursu z powrotem w kierunku 4,6000 PLN za EUR, by ostatecznie zakończyć tydzień w okolicach 4,7300. Osłabienie polskiej waluty w pierwszej części tygodnia miało miejsce w wyniku kolejnej fali pogorszenia nastrojów wokół krajów Europy Środkowo - Wschodniej. Inwestorzy zagraniczni zaczęli dyskontować w wycenie walut regionu możliwość wystąpienia poważnych problemów z płynnością, a nawet wypłacalnością silnie zadłużonych za granicą gospodarek.
Szczególnie źle pod względem nierównowag na rachunku obrotów bieżących i kapitałowych prezentują się Kraje Bałtyckie, Rumunia oraz Bułgaria. Spore zapotrzebowanie na finansowanie zewnętrzne mają także Węgry oraz Polska, nasz kraj jednak wygląda dość stabilnie na tle regionu, nawet pomimo spowolnienia gospodarczego. Z drugiej strony Polska ma najlepiej rozwinięty rynek finansowy w regionie, toteż zagraniczne przepływy finansowe są tu zdecydowanie większe, za tym natomiast idzie większa zmienność PLN.
Silne osłabienie złotego zaniepokoiło polski rząd. Premier Donald Tusk zapowiedział, że Ministerstwo Finansów podejmie odpowiednie kroki w celu obrony złotego jeśli kurs EUR/PLN wzrośnie powyżej 5,0000. Działania te miały polegać na sprzedaży na rynku euro pochodzących z funduszy unijnych. Do tej pory bowiem środki te wymieniane były za pośrednictwem Narodowego Banku Polskiego, co nie miało wpływu na notowania złotego.
Jak się jednak okazało MF nie czekało na zdobycie tego bardzo silnego psychologicznie oporu i zaczęło sprzedawać niewielkie kwoty euro za pośrednictwem Banku Gospodarstwa Krajowego przy poziomie powyżej 4,9000. Sam moment na tego typu działania był bardzo dobry - nastroje dla gospodarek regionu uległy poprawie po słownej interwencji ze strony czeskiego Banku Centralnego oraz węgierskiego rządu. Bank Czech zapowiedział, iż ze względu na silne osłabienie korony, może zakończyć cykl obniżek stóp procentowych.
Z kolei węgierskie Ministerstwo Finansów zapowiedziało, iż jest gotowe sięgnąć po "niekonwencjonalne środki" w celu obrony forinta. Do tego doszły informacje o rozpoczęciu rozmów Polski z Europejskim Bankiem Centralnym odnośnie przystąpienia do ERM-2, a rząd poinformował, że wejście do Europejskiego Mechanizmu Kursowego będzie możliwe nawet bez uprzedniej zmiany konstytucji, na którą nie chce się zgodzić PiS.
W efekcie tego splotu sprzyjających okoliczności kurs EUR/PLN w ciągu zaledwie dwóch dni zniżkował do poziomu 4,6400. Spadek EUR/PLN wsparł chwilowo amerykański bank Goldman Sachs, który w oficjalnym komunikacie skierowanym do swoich klientów podał, że zamyka pozycje nastawione na osłabienie złotego, forinta węgierskiego oraz korony czeskiej. Oświadczenie to zasiało jednak dużo zamieszania.
Wiadomo bowiem, że sytuacja jeśli chodzi o płynność krajów Europy Środkowo - Wschodniej jest nieciekawa i choćby dlatego nie należałoby oczekiwać diametralnej poprawy nastrojów wokół naszego regionu. Oświadczenie Banku wydało się zatem zagadkowe. Na rynku pojawiły się głosy, że być może działanie Goldman Sachs jest celową grą pod obniżenie kurów EUR/PLN, EUR/HUF oraz EUR/CZK, tak by dojść do poziomów korzystnych dla zajęcia długich pozycji w euro.
Koniec tygodnia przyniósł powrót notowań euro względem złotego do wyższych poziomów w okolicach 4,7300, zdecydowanie jednak poniżej wtorkowych szczytów. Jeśli silniejszą deprecjację polskiej waluty hamują jedynie działania MF, wkrótce, wraz z ubywaniem środków unijnych, złoty prawdopodobnie powróci do większego osłabienia. Jeśli z kolei nie traci on obecnie silnie na wartości dlatego, że kapitał zagraniczny przestał panicznie uciekać z naszego regionu, w najbliższym czasie notowania PLN prawdopodobnie się ustabilizują, a w okresie poprawy nastrojów polska waluta zyska na wartości.
interia.pl/Sobota, 21 lutego (06:00)
Kolejne dni przyniosły odreagowanie kursu z powrotem w kierunku 4,6000 PLN za EUR, by ostatecznie zakończyć tydzień w okolicach 4,7300. Osłabienie polskiej waluty w pierwszej części tygodnia miało miejsce w wyniku kolejnej fali pogorszenia nastrojów wokół krajów Europy Środkowo - Wschodniej. Inwestorzy zagraniczni zaczęli dyskontować w wycenie walut regionu możliwość wystąpienia poważnych problemów z płynnością, a nawet wypłacalnością silnie zadłużonych za granicą gospodarek.
Szczególnie źle pod względem nierównowag na rachunku obrotów bieżących i kapitałowych prezentują się Kraje Bałtyckie, Rumunia oraz Bułgaria. Spore zapotrzebowanie na finansowanie zewnętrzne mają także Węgry oraz Polska, nasz kraj jednak wygląda dość stabilnie na tle regionu, nawet pomimo spowolnienia gospodarczego. Z drugiej strony Polska ma najlepiej rozwinięty rynek finansowy w regionie, toteż zagraniczne przepływy finansowe są tu zdecydowanie większe, za tym natomiast idzie większa zmienność PLN.
Silne osłabienie złotego zaniepokoiło polski rząd. Premier Donald Tusk zapowiedział, że Ministerstwo Finansów podejmie odpowiednie kroki w celu obrony złotego jeśli kurs EUR/PLN wzrośnie powyżej 5,0000. Działania te miały polegać na sprzedaży na rynku euro pochodzących z funduszy unijnych. Do tej pory bowiem środki te wymieniane były za pośrednictwem Narodowego Banku Polskiego, co nie miało wpływu na notowania złotego.
Jak się jednak okazało MF nie czekało na zdobycie tego bardzo silnego psychologicznie oporu i zaczęło sprzedawać niewielkie kwoty euro za pośrednictwem Banku Gospodarstwa Krajowego przy poziomie powyżej 4,9000. Sam moment na tego typu działania był bardzo dobry - nastroje dla gospodarek regionu uległy poprawie po słownej interwencji ze strony czeskiego Banku Centralnego oraz węgierskiego rządu. Bank Czech zapowiedział, iż ze względu na silne osłabienie korony, może zakończyć cykl obniżek stóp procentowych.
Z kolei węgierskie Ministerstwo Finansów zapowiedziało, iż jest gotowe sięgnąć po "niekonwencjonalne środki" w celu obrony forinta. Do tego doszły informacje o rozpoczęciu rozmów Polski z Europejskim Bankiem Centralnym odnośnie przystąpienia do ERM-2, a rząd poinformował, że wejście do Europejskiego Mechanizmu Kursowego będzie możliwe nawet bez uprzedniej zmiany konstytucji, na którą nie chce się zgodzić PiS.
W efekcie tego splotu sprzyjających okoliczności kurs EUR/PLN w ciągu zaledwie dwóch dni zniżkował do poziomu 4,6400. Spadek EUR/PLN wsparł chwilowo amerykański bank Goldman Sachs, który w oficjalnym komunikacie skierowanym do swoich klientów podał, że zamyka pozycje nastawione na osłabienie złotego, forinta węgierskiego oraz korony czeskiej. Oświadczenie to zasiało jednak dużo zamieszania.
Wiadomo bowiem, że sytuacja jeśli chodzi o płynność krajów Europy Środkowo - Wschodniej jest nieciekawa i choćby dlatego nie należałoby oczekiwać diametralnej poprawy nastrojów wokół naszego regionu. Oświadczenie Banku wydało się zatem zagadkowe. Na rynku pojawiły się głosy, że być może działanie Goldman Sachs jest celową grą pod obniżenie kurów EUR/PLN, EUR/HUF oraz EUR/CZK, tak by dojść do poziomów korzystnych dla zajęcia długich pozycji w euro.
Koniec tygodnia przyniósł powrót notowań euro względem złotego do wyższych poziomów w okolicach 4,7300, zdecydowanie jednak poniżej wtorkowych szczytów. Jeśli silniejszą deprecjację polskiej waluty hamują jedynie działania MF, wkrótce, wraz z ubywaniem środków unijnych, złoty prawdopodobnie powróci do większego osłabienia. Jeśli z kolei nie traci on obecnie silnie na wartości dlatego, że kapitał zagraniczny przestał panicznie uciekać z naszego regionu, w najbliższym czasie notowania PLN prawdopodobnie się ustabilizują, a w okresie poprawy nastrojów polska waluta zyska na wartości.
interia.pl/Sobota, 21 lutego (06:00)
średnia ocen: 4,3