Ze świata nieruchomości - strona 63

Liczba pozwoleń na budowę mieszkań spadła o 12,2% w listopadzie

Liczba mieszkań, na realizację których wydano pozwolenia, spadła o 17,8% m/m do 11.559 szt., zaś w ujęciu rocznym zmniejszyła się o 12,2%, podał Główny Urząd Statystyczny (GUS) w środę.
W okresie styczeń-listopad br. liczba pozwoleń na budowę spadła o 23,5% do 164.195 szt.

W listopadzie (w ujęciu rocznym) liczba pozwoleń spadła we wszystkich kategoriach, w tym w przypadku mieszkań przeznaczonych na sprzedaż lub wynajem odnotowano spadek o 25,2% do 4.272 szt., a w budownictwie indywidualnym - o 0,6% do 6.743 szt.

Liczba mieszkań, których budowę rozpoczęto w listopadzie, wyniosła 10.276 szt., co oznacza spadek o 28,6% m/m, ale wzrost w ujęciu rocznym o 16,8%. W okresie styczeń-listopad spadek wyniósł 19,8% do 134.511 mieszkań.

W listopadzie oddano do użytkowania 14.792 mieszkania, czyli o 8,2% więcej niż przed miesiącem i o 22,9% więcej niż przed rokiem, podał też GUS. W okresie styczeń-listopad liczba mieszkań oddanych do użytku wyniosła 143317 szt., co oznacza wzrost o 5,9%.

"Największy udział w przyroście nowych zasobów mieszkaniowych mieli deweloperzy, którzy w okresie styczeń-listopad 2009 r. oddali 66 016 mieszkań, tj. o 17,5% więcej niż w ub. roku, co stanowiło 46,1% ogólnej liczby mieszkań oddanych do użytkowania. W ciągu jedenastu miesięcy br. inwestorzy ci rozpoczęli budowę 40 014 mieszkań, tj. o 37,5% mniej niż w 2008 r. Spadła również liczba mieszkań, na których budowę uzyskali oni pozwolenie - do 57 886, tj. o 38,9 %" - napisał GUS w komunikacie.

Źródło: ISB

Mieszkaniówka: Polacy wolą domy

W listopadzie tego roku do użytku oddano o 2,8 tys. więcej mieszkań niż przed rokiem – wynika z danych GUS. Od stycznia do listopada liczba ukończonych budów wzrosła o 5,9 proc.
W skali 12 miesięcy (a więc porównując okres od grudnia 2008 do listopada 2009 z 12 miesiącami w okresie grudzień 2007 – listopad 2008) liczba oddanych do użytku mieszkań wzrosła o 13,2 proc. – więcej niż oczekiwaliśmy (po październiku było to 10,3 proc.). Listopad okazał się zaskakująco dobrym miesiącem pod względem kończonych budów – lepszym od listopada z ubiegłego roku.

Oczywiście cały czas należy pamiętać, że wyższa liczba budów kończonych w tym roku jest tylko echem hossy budowlanej w latach poprzednich. O bieżącej kondycji budownictwa mieszkaniowego lepiej informują inne dane GUS.

Liczba budów rozpoczętych w okresie styczeń-listopad była o 19,8 proc. niższa w tym samym okresie poprzedniego roku. Warto jednak pamiętać, że po październiku spadek sięgał 21,9 proc., a w wakacje przekraczał 25 proc. Zatem możemy mówić o poprawie dynamiki rozpoczynanych inwestycji mieszkaniowych.  Jest to zasługą działań deweloperów, którzy co prawda rozpoczęli w omawianym okresie o 37,5 proc. mniej inwestycji niż w 2008 roku, ale pod koniec wakacji spadek ich aktywności dochodził do 50 proc. Zatem także w ich przypadku poprawa jest wyraźna i zdaje się obiecywać, że wbrew wcześniejszym zapowiedziom, w latach 2010-2011 nie będzie dziury podażowej spowodowanej niską aktywnością deweloperów (zresztą – jak pokazują inne dane, Polacy zdają się wcale nie czekać z utęsknieniem na nowe mieszkania – o czym niżej.) Zwłaszcza, że skala zmniejszenia ich aktywności jest zsynchronizowana – jak do tej pory – z dynamiką udzielonych kredytów hipotecznych, których w 2009 roku udzielono o 35 proc. mniej niż w 2008 roku (dane do III kwartału).

Tempa nie zwalniają inwestorzy indywidualni. Liczba budów rozpoczętych przez nich jest o 7 proc. niższa niż przed rokiem, ale przed miesiącem spadek wynosił 7,7 proc., a przed dwoma 8,2 proc. Także i w tej grupie inwestorów poprawa jest zatem widoczna z każdym kolejnym miesiącem. Udział inwestorów indywidualnych w nowych inwestycjach wynosi 64 proc. (przed miesiącem 65,5 proc.). Nadal więc to od inwestorów indywidualnych bardziej zależy przyszłość budownictwa mieszkaniowego w Polsce, w sytuacji gdy udział deweloperów w nowych inwestycjach spadł poniżej 30 proc.

Mieszkania oddane do użytkowania w kolejnych okresach 12-miesięcznych



Źródło: obliczenia Open Finance na podstawie danych GUS.

Liczba wydanych do końca listopada pozwoleń na nowe budowy spadła o 23,5 proc. Podobna dynamika (między 23-24 proc.) utrzymuje się od kilku miesięcy. Widać więc, że pod względem liczby uzyskiwanych pozwoleń sytuacja ustabilizowała się. Liczba pozwoleń dla deweloperów spadła o 38,9 proc. (niewiele mniej niż przed miesiącem), a dla inwestorów indywidualnych o 9,5 proc. (bez większych zmian w ostatnich miesiącach). Udział inwestorów indywidualnych w odebranych pozwoleniach wyniósł 57,9 proc., a deweloperów 35,2 proc. Jeśli dane GUS odzwierciedlają rzeczywistość, to nie jest nam daleko do stwierdzenia, że Polaków interesuje przede wszystkim budowa własnych domów, a nie ich zakup od deweloperów, co ma naturalnie swój sens ekonomiczny (budowa metra kwadratowego domu jest znacząco tańsza do zakupu metra kwadratowego nowego mieszkania).

Powyższy tekst stanowi wyraz osobistych opinii i poglądów autora i nie powinien być traktowany jako rekomendacja kupna bądź sprzedaży papierów wartościowych.

Mieszkaniówka: Polacy wolą domy

W listopadzie tego roku do użytku oddano o 2,8 tys. więcej mieszkań niż przed rokiem – wynika z danych GUS. Od stycznia do listopada liczba ukończonych budów wzrosła o 5,9 proc.
W skali 12 miesięcy (a więc porównując okres od grudnia 2008 do listopada 2009 z 12 miesiącami w okresie grudzień 2007 – listopad 2008) liczba oddanych do użytku mieszkań wzrosła o 13,2 proc. – więcej niż oczekiwaliśmy (po październiku było to 10,3 proc.). Listopad okazał się zaskakująco dobrym miesiącem pod względem kończonych budów – lepszym od listopada z ubiegłego roku.

Oczywiście cały czas należy pamiętać, że wyższa liczba budów kończonych w tym roku jest tylko echem hossy budowlanej w latach poprzednich. O bieżącej kondycji budownictwa mieszkaniowego lepiej informują inne dane GUS.

Liczba budów rozpoczętych w okresie styczeń-listopad była o 19,8 proc. niższa w tym samym okresie poprzedniego roku. Warto jednak pamiętać, że po październiku spadek sięgał 21,9 proc., a w wakacje przekraczał 25 proc. Zatem możemy mówić o poprawie dynamiki rozpoczynanych inwestycji mieszkaniowych.  Jest to zasługą działań deweloperów, którzy co prawda rozpoczęli w omawianym okresie o 37,5 proc. mniej inwestycji niż w 2008 roku, ale pod koniec wakacji spadek ich aktywności dochodził do 50 proc. Zatem także w ich przypadku poprawa jest wyraźna i zdaje się obiecywać, że wbrew wcześniejszym zapowiedziom, w latach 2010-2011 nie będzie dziury podażowej spowodowanej niską aktywnością deweloperów (zresztą – jak pokazują inne dane, Polacy zdają się wcale nie czekać z utęsknieniem na nowe mieszkania – o czym niżej.) Zwłaszcza, że skala zmniejszenia ich aktywności jest zsynchronizowana – jak do tej pory – z dynamiką udzielonych kredytów hipotecznych, których w 2009 roku udzielono o 35 proc. mniej niż w 2008 roku (dane do III kwartału).

Tempa nie zwalniają inwestorzy indywidualni. Liczba budów rozpoczętych przez nich jest o 7 proc. niższa niż przed rokiem, ale przed miesiącem spadek wynosił 7,7 proc., a przed dwoma 8,2 proc. Także i w tej grupie inwestorów poprawa jest zatem widoczna z każdym kolejnym miesiącem. Udział inwestorów indywidualnych w nowych inwestycjach wynosi 64 proc. (przed miesiącem 65,5 proc.). Nadal więc to od inwestorów indywidualnych bardziej zależy przyszłość budownictwa mieszkaniowego w Polsce, w sytuacji gdy udział deweloperów w nowych inwestycjach spadł poniżej 30 proc.

Mieszkania oddane do użytkowania w kolejnych okresach 12-miesięcznych



Źródło: obliczenia Open Finance na podstawie danych GUS.

Liczba wydanych do końca listopada pozwoleń na nowe budowy spadła o 23,5 proc. Podobna dynamika (między 23-24 proc.) utrzymuje się od kilku miesięcy. Widać więc, że pod względem liczby uzyskiwanych pozwoleń sytuacja ustabilizowała się. Liczba pozwoleń dla deweloperów spadła o 38,9 proc. (niewiele mniej niż przed miesiącem), a dla inwestorów indywidualnych o 9,5 proc. (bez większych zmian w ostatnich miesiącach). Udział inwestorów indywidualnych w odebranych pozwoleniach wyniósł 57,9 proc., a deweloperów 35,2 proc. Jeśli dane GUS odzwierciedlają rzeczywistość, to nie jest nam daleko do stwierdzenia, że Polaków interesuje przede wszystkim budowa własnych domów, a nie ich zakup od deweloperów, co ma naturalnie swój sens ekonomiczny (budowa metra kwadratowego domu jest znacząco tańsza do zakupu metra kwadratowego nowego mieszkania).

Powyższy tekst stanowi wyraz osobistych opinii i poglądów autora i nie powinien być traktowany jako rekomendacja kupna bądź sprzedaży papierów wartościowych.

Rodzina na swoim w portalu Powroty.gov.pl

W czwartek 17 grudnia w godzinach od 17 do 19 odbędzie się czat z ekspertami Ministerstwa Infrastruktury i Banku Gospodarstwa Krajowego: Małgorzatą Sobieraj, Bolesławem Meluchem oraz Hanną Egert. Tematem czatu będzie program "Rodzina na Swoim".
Eksperci odpowiedzą na pytania dotyczące rządowego programu, pomocy z budżetu państwa na zakup mieszkania, wskażą banki biorące udział w programie oraz warunki, które trzeba spełnić przed bądź po powrocie do Polski aby starać się o pomoc.

Jeżeli zainteresowana czatem osoba nie będzie mogła uczestniczyć w rozmowie, istnieje mozliwość pozostawienia pytania dla ekspertów na portalu Powroty.gov.pl. Podczas spotkania goście udzielą na nie odpowiedzi, które wraz z zapisem całej rozmowy będą dostępne w dziale Archiwum czatów. Aby zadać pytanie już teraz kliknij tutaj.

Redakcja portalu Powroty.gov.pl zaprasza wszystkich, którzy myślą bądź zdecydowali się już na powrót do kraju do aktywnego udziału w cyklicznych spotkaniach z ekspertami odbywającymi się na czatach oraz zadawania pytań przez jej stronę internetową. Gośćmi portalu są zazwyczaj przedstawiciele administracji rządowej, władz samorządowych, reprezentanci pracodawców i związków zawodowych oraz eksperci z wielu dziedzin takich jak podatki, ubezpieczenia zdrowotne i społeczne, edukacja a także doradcy zawodowi.


Ministerstwo Infrastruktury

Rodzina na swoim w portalu Powroty.gov.pl

W czwartek 17 grudnia w godzinach od 17 do 19 odbędzie się czat z ekspertami Ministerstwa Infrastruktury i Banku Gospodarstwa Krajowego: Małgorzatą Sobieraj, Bolesławem Meluchem oraz Hanną Egert. Tematem czatu będzie program "Rodzina na Swoim".
Eksperci odpowiedzą na pytania dotyczące rządowego programu, pomocy z budżetu państwa na zakup mieszkania, wskażą banki biorące udział w programie oraz warunki, które trzeba spełnić przed bądź po powrocie do Polski aby starać się o pomoc.

Jeżeli zainteresowana czatem osoba nie będzie mogła uczestniczyć w rozmowie, istnieje mozliwość pozostawienia pytania dla ekspertów na portalu Powroty.gov.pl. Podczas spotkania goście udzielą na nie odpowiedzi, które wraz z zapisem całej rozmowy będą dostępne w dziale Archiwum czatów. Aby zadać pytanie już teraz kliknij tutaj.

Redakcja portalu Powroty.gov.pl zaprasza wszystkich, którzy myślą bądź zdecydowali się już na powrót do kraju do aktywnego udziału w cyklicznych spotkaniach z ekspertami odbywającymi się na czatach oraz zadawania pytań przez jej stronę internetową. Gośćmi portalu są zazwyczaj przedstawiciele administracji rządowej, władz samorządowych, reprezentanci pracodawców i związków zawodowych oraz eksperci z wielu dziedzin takich jak podatki, ubezpieczenia zdrowotne i społeczne, edukacja a także doradcy zawodowi.


Ministerstwo Infrastruktury

Rynek hotelowy polskich gór

Podaż hoteli Zgodnie z danymi firmy Cushman & Wakefield na obszarze polskich gór funkcjonuje obecnie 200 hoteli, co stanowi 11,5 proc. ogólnej liczby hoteli w Polsce. Dominują hotele trzygwiazdkowe – 102 obiekty (52,7 proc. miejsc noclegowych) i dwugwiazdkowe – 62 obiekty (22,5 proc. miejsc noclegowych). Udział hoteli cztero- i pięciogwiazdkowych jest niewielki – w górach jest 19 obiektów tej klasy i wszystkie są zlokalizowane w najbardziej popularnych kurortach górskich, takich jak Zakopane, Karpacz, Szklarska Poręba, Wisła, Ustroń czy Krynica Zdrój. Najlepiej rozwinięty rynek hotelarski jest w Karkonoszach, Beskidzie Śląskim i Żywieckim oraz w Tatrach. Rynek ten cechuje: * wysoka podaż hoteli, * obecność na rynku hoteli najwyższej klasy: obiektów cztero- i pięciogwiazdkowych, * stosunkowo wysokie obłożenie pokoi hotelowych, * szeroka gama oferowanych usług dodatkowych: SPA & Wellness, baseny, kręgielnie i inne. Najsłabiej rozwinięty jest rynek hotelowy w Bieszczadach oraz w Beskidzie Niskim.

KARKONOSZE


W Karkonoszach dominują hotele o niższym standardzie (od jedno- do trzygwiazdkowych), które łącznie oferują 91 proc. miejsc noclegowych, z tego 36 obiektów trzygwiazdkowych oferuje 62 proc. miejsc noclegowych, 16 obiektów dwugwiazdkowych – 22 proc. miejsc noclegowych oraz 7 hoteli jednogwiazdkowych – 7 proc. miejsc noclegowych. Hotele wyższej klasy reprezentowane są przez 4 obiekty czterogwiazdkowe, z których 2 zarządzane są przez operatora międzynarodowego (Accor Hotels & Resorts). W Karkonoszach odsetek miejsc noclegowych oferowanych przez hotele w stosunku do ogólnej liczby miejsc w obiektach zakwaterowania zbiorowego jest relatywnie wysoki.

Prognozuje się, że w najbliższych latach podaż obiektów powiększy się o nowe cztero- i pięciogwiazdkowe hotele, co wynika ze zwiększającego się zainteresowania wynajmem pokoi w obiektach o wyższym standardzie ze strony turystów krajowych i zagranicznych. Obecnie baza hotelarska po czeskiej stronie granicy jest znacznie lepiej rozwinięta, oferuje kompleksowe usługi na wyższym poziomie i to ona przyjmuje większą część turystów zagranicznych przyjeżdżających w Karkonosze.

 
TATRY

Rynek hotelarski Tatr charakteryzuje się dużym udziałem obiektów wysokiej klasy w ogólnej liczbie hoteli. Trzy hotele czterogwiazdkowe i trzy hotele pięciogwiazdkowe oferują łącznie 30 proc. miejsc noclegowych. Dominują hotele o standardzie trzech gwiazdek, 11 obiektów tej klasy zapewnia 56 proc. podaży miejsc noclegowych w tatrzańskich hotelach. Podobnie jak w Karkonoszach tylko 2 hotele zarządzane są przez operatora międzynarodowego (Accor Hotels & Resorts). Baza hotelarska Tatr jest najlepiej rozwinięta spośród górskich baz hotelowych w Polsce. Na niewielkim obszarze skoncentrowano 22 obiekty oferujące 2719 miejsc noclegowych i 1412 pokoi. Oznacza to, że na 10 tys. mieszkańców Zakopanego przypadają 974 miejsca noclegowe i 507 pokoi, a na 10 tys. mieszkańców powiatu tatrzańskiego – 418 miejsc noclegowych i 217 pokoi. Są to bardzo dobre wyniki, jeśli zestawimy je ze wskaźnikami dla całego kraju (ok. 45 miejsc noclegowych i 23 pokoje na 10 tys. mieszkańców). Atutem Tatr jest także – wspomniany wcześniej – stosunkowo duży udział hoteli najwyższej klasy, wysokie obłożenie pokoi hotelowych i szeroki wachlarz usług dodatkowych. Prognozuje się, że baza hotelarska Tatr będzie się nadal rozwijać.

 
BIESZCZADY

Bieszczady należą do regionów turystycznych z bardzo słabo rozwiniętą bazą hotelową. Funkcjonuje tu zaledwie 9 hoteli (4 hotele dwugwiazdkowe i 5 hoteli trzygwiazdkowych), które oferują bardzo ubogi wachlarz usług dodatkowych. Cechą charakterystyczną bazy noclegowej Bieszczad jest także niewielka liczba pozostałych obiektów zakwaterowania zbiorowego. Negatywny obraz rynku pogłębia bardzo niskie obłożenie pokoi hotelowych – rzędu 13 proc., w szczególności w przypadku turystów zagranicznych. Wynika to przede wszystkim ze słabo rozwiniętej infrastruktury transportowej, która umożliwiłaby szybkie i wygodne dotarcie do miejscowości turystycznych Bieszczad. Bieszczady mają bardzo duży potencjał turystyczny, jednak bez odpowiednich inwestycji w budowę nowych, jak i unowocześnienie już istniejących obiektów sportowo-rekreacyjnych oraz intensyfikacji działań promocyjnych, rozwój bazy hotelowej będzie bardzo utrudniony.

 
BESKIDY


Najlepiej rozwiniętą bazę hotelarską mają Beskid Śląski i Żywiecki, najsłabiej zaś Beskid Niski. W całych Beskidach funkcjonuje obecnie 106 skategoryzowanych hoteli, które wchodzą w skład 573 całorocznych obiektów zakwaterowania zbiorowego dysponujących łącznie 44 227 miejscami noclegowymi. Rozmieszczenie hoteli w Beskidach jest nierównomierne. W zachodniej części Beskidów (Beskid Śląski i Żywiecki) funkcjonuje 39 hoteli dysponujących około 55 proc. miejsc noclegowych, aw centralnej części (Beskid Mały, Średni, Wyspowy, Sądecki, a także Gorce i Pieniny) 49 hoteli oferujących 38 proc. miejsc noclegowych, a we wschodniej części (Beskid Niski) – 18 hoteli stanowiących zaledwie 7 proc. podaży wszystkich miejsc noclegowych w regionie. W Beskidach zlokalizowanych jest 50 hoteli trzygwiazdkowych (46 proc. miejsc noclegowych), 38 hoteli dwugwiazdkowych (25 proc. miejsc noclegowych) oraz 9 obiektów jednogwiazdkowych (5 proc. miejsc noclegowych). Obiekty wyższej kategorii obejmują 7 hoteli czterogwiazdkowych i 2 hotele pięciogwiazdkowe i oferują 24 proc. ogólnej liczby miejsc noclegowych w regionie. Dwa hotele zarządzane są przez operatorów międzynarodowych (Accor Hotels & Resorts oraz Mamaison). Korzystna sytuacja na rynku hotelarskim Beskidu Śląskiego i Żywieckiego wynika z bardzo dobrze rozwiniętej infrastruktury sportowo-rekreacyjnej (przede wszystkim narciarskiej), dogodnej i szybkiej komunikacji oraz tradycji uzdrowiskowych. Prognozuje się, że baza ta powinna się nadal powiększać, zwłaszcza o obiekty wyższej klasy.

W miarę dobrze rozwinięta baza hotelarska w Beskidach Centralnych obejmuje na ogół niewielkie hotele zlokalizowane zarówno w miejscowościach typowo turystycznych, jak Krynica-Zdrój czy Sucha Beskidzka, jak i w ważniejszych lokalnych ośrodkach administracyjnych, takich jak Andrychów, Nowy Targ czy Nowy Sącz. Region Beskidu Niskiego z najsłabiej rozwiniętą bazą hotelową charakteryzuje się najniższym wskaźnikiem obłożenia pokoi hotelowych w całych Beskidach. Nie przewiduje się tu większego rozwoju bazy hotelarskiej, gdyż Beskid Niski nie należy do popularnych regionów turystycznych w Polsce. Większe znaczenie mają jedynie dwa uzdrowiska – Iwonicz-Zdrój i Rymanów-Zdrój. Ponadto brak jest szybkich i wygodnych połączeń komunikacyjnych, jak również bazy sportowo-rekreacyjn     
 

Stopień wykorzystania pokoi w hotelach położonych w obszarach górskich w 2008 r. wyniósł około 34 proc.. Największe obłożenie pokoi hotelowych występuje w Tatrach – około 50 proc., najmniejsze w Bieszczadach – około 13 proc.. W porównaniu z 2007 r. odnotowano wzrost obłożenia w Karkonoszach i Tatrach, natomiast wykorzystanie pokoi w hotelach w Beskidach i Bieszczadach się obniżyło. Od stycznia do końca grudnia 2008 r. w hotelach zlokalizowanych na terenie polskich gór wynajęto około 1130 tys. pokoi, z czego 23 proc. wynajęli turyści zagraniczni. W stosunku do 2007 r. zanotowano spadek wynajętych pokoi przez turystów zagranicznych o 10,6 proc., co było spowodowane zmniejszonym ruchem turystycznym (światowy kryzys finansowy). Jednak ogólna liczba wynajętych pokoi wzrosła o 8,3 proc., co z kolei jest wynikiem zwiększonego popytu na usługi górskich hoteli ze strony turystów krajowych.

Przedstawione informacje oraz dane szacunkowe Instytutu Turystyki świadczą o spadku odwiedzin turystów zagranicznych w Polsce w pierwszej połowie 2009 r. o 15 proc. w stosunku do tego samego okresu roku poprzedniego. Prognozuje się, że – podobnie jak na światowych rynkach – ta tendencja spadkowa utrzyma się do końca 2010 r. Jednak spadek liczby turystów zagranicznych powinien zostać zrównoważony wzrostem przyjazdów turystów krajowych, którzy z roku na rok coraz chętniej korzystają z usług hoteli w polskich górach.
 
Oferta hotelowa

Oferta hotelowa obiektów położonych na obszarze polskich gór jest stosunkowo bogata, szczególnie jeśli porównamy ją z zakresem usług świadczonych w hotelach zlokalizowanych w innych regionach turystycznych Polski. Z roku na rok zwiększa się podaż hoteli świadczących usługi z zakresu SPA & Wellness, rekreacyjno-sportowych czy rozrywkowych.

Również istniejące obiekty poszerzają zakres świadczonych usług. Obecnie około 37 proc. hoteli w polskich górach oferuje różnego rodzaju usługi wchodzące w zakres SPA & Wellness, połowa z nich zlokalizowana jest w Karkonoszach i Tatrach, z kolei w Bieszczadach brakuje tego typu obiektów. Coraz większym zainteresowaniem cieszy się oferta rekreacyjno-sportowa. Hotele rozbudowują swoje obiekty o zaplecza sportowe, na które składają się zazwyczaj: siłownia, fitness, korty tenisowe, boiska sportowe, ale także basen czy aquapark.

Obecnie około 15 proc. hoteli położonych na obszarze polskich gór dysponuje basenem. Najwięcej tego typu hoteli występuje w Tatrach – 40 proc., a najmniej w Bieszczadach – 12 proc.. Warto także zauważyć, że w Beskidach funkcjonują 3 kompleksy hotelowe, w skład których wchodzi aquapark, są to: Hotel Solar SPA w Szczawnicy, Ośrodek Konferencyjno-Wypoczynkowy Kocierz w Andrychowie oraz Hotel Gołębiewski w Wiśle.

 
Górska baza hotelarska Słowacji i Czech stanowi dużą konkurencję dla polskiej. W państwach tych, a zwłaszcza w Czechach, znajduje się więcej hoteli, w tym obiektów o wyższym standardzie, a infrastruktura narciarska jest lepiej rozwinięta i nowocześniejsza. Oferta hoteli położonych w polskich górach skierowana do amatorów sportów zimowych jest stosunkowo uboga, szczególnie gdy porównamy ją z analogicznymi usługami świadczonymi przez hotele w Czechach i na Słowacji. Chociaż obiekty hotelarskie w polskich górach w przeważającej części położone są w niewielkiej odległości od wyciągów i orczyków narciarskich oraz oferują dodatkowe usługi (przechowalnie sprzętu narciarskiego, transport do wyciągów), nie zaspokoją rosnącego popytu ze strony turystów, jeśli istniejąca infrastruktura narciarska nie zostanie poddana modernizacji i rozbudowie. Należy jednak zauważyć, że rygorystyczne regulacje prawne dotyczące budowy obiektów na terenach chronionych oraz wymogi bezpieczeństwa w zakresie infrastruktury sportowej powodują, że takie inwestycje są trudne do zrealizowania.

 

Źródło: Cushman & Wakefield
Dorota Malinowska

Rynek hotelowy polskich gór

Podaż hoteli Zgodnie z danymi firmy Cushman & Wakefield na obszarze polskich gór funkcjonuje obecnie 200 hoteli, co stanowi 11,5 proc. ogólnej liczby hoteli w Polsce. Dominują hotele trzygwiazdkowe – 102 obiekty (52,7 proc. miejsc noclegowych) i dwugwiazdkowe – 62 obiekty (22,5 proc. miejsc noclegowych). Udział hoteli cztero- i pięciogwiazdkowych jest niewielki – w górach jest 19 obiektów tej klasy i wszystkie są zlokalizowane w najbardziej popularnych kurortach górskich, takich jak Zakopane, Karpacz, Szklarska Poręba, Wisła, Ustroń czy Krynica Zdrój. Najlepiej rozwinięty rynek hotelarski jest w Karkonoszach, Beskidzie Śląskim i Żywieckim oraz w Tatrach. Rynek ten cechuje: * wysoka podaż hoteli, * obecność na rynku hoteli najwyższej klasy: obiektów cztero- i pięciogwiazdkowych, * stosunkowo wysokie obłożenie pokoi hotelowych, * szeroka gama oferowanych usług dodatkowych: SPA & Wellness, baseny, kręgielnie i inne. Najsłabiej rozwinięty jest rynek hotelowy w Bieszczadach oraz w Beskidzie Niskim.

KARKONOSZE


W Karkonoszach dominują hotele o niższym standardzie (od jedno- do trzygwiazdkowych), które łącznie oferują 91 proc. miejsc noclegowych, z tego 36 obiektów trzygwiazdkowych oferuje 62 proc. miejsc noclegowych, 16 obiektów dwugwiazdkowych – 22 proc. miejsc noclegowych oraz 7 hoteli jednogwiazdkowych – 7 proc. miejsc noclegowych. Hotele wyższej klasy reprezentowane są przez 4 obiekty czterogwiazdkowe, z których 2 zarządzane są przez operatora międzynarodowego (Accor Hotels & Resorts). W Karkonoszach odsetek miejsc noclegowych oferowanych przez hotele w stosunku do ogólnej liczby miejsc w obiektach zakwaterowania zbiorowego jest relatywnie wysoki.

Prognozuje się, że w najbliższych latach podaż obiektów powiększy się o nowe cztero- i pięciogwiazdkowe hotele, co wynika ze zwiększającego się zainteresowania wynajmem pokoi w obiektach o wyższym standardzie ze strony turystów krajowych i zagranicznych. Obecnie baza hotelarska po czeskiej stronie granicy jest znacznie lepiej rozwinięta, oferuje kompleksowe usługi na wyższym poziomie i to ona przyjmuje większą część turystów zagranicznych przyjeżdżających w Karkonosze.

 
TATRY

Rynek hotelarski Tatr charakteryzuje się dużym udziałem obiektów wysokiej klasy w ogólnej liczbie hoteli. Trzy hotele czterogwiazdkowe i trzy hotele pięciogwiazdkowe oferują łącznie 30 proc. miejsc noclegowych. Dominują hotele o standardzie trzech gwiazdek, 11 obiektów tej klasy zapewnia 56 proc. podaży miejsc noclegowych w tatrzańskich hotelach. Podobnie jak w Karkonoszach tylko 2 hotele zarządzane są przez operatora międzynarodowego (Accor Hotels & Resorts). Baza hotelarska Tatr jest najlepiej rozwinięta spośród górskich baz hotelowych w Polsce. Na niewielkim obszarze skoncentrowano 22 obiekty oferujące 2719 miejsc noclegowych i 1412 pokoi. Oznacza to, że na 10 tys. mieszkańców Zakopanego przypadają 974 miejsca noclegowe i 507 pokoi, a na 10 tys. mieszkańców powiatu tatrzańskiego – 418 miejsc noclegowych i 217 pokoi. Są to bardzo dobre wyniki, jeśli zestawimy je ze wskaźnikami dla całego kraju (ok. 45 miejsc noclegowych i 23 pokoje na 10 tys. mieszkańców). Atutem Tatr jest także – wspomniany wcześniej – stosunkowo duży udział hoteli najwyższej klasy, wysokie obłożenie pokoi hotelowych i szeroki wachlarz usług dodatkowych. Prognozuje się, że baza hotelarska Tatr będzie się nadal rozwijać.

 
BIESZCZADY

Bieszczady należą do regionów turystycznych z bardzo słabo rozwiniętą bazą hotelową. Funkcjonuje tu zaledwie 9 hoteli (4 hotele dwugwiazdkowe i 5 hoteli trzygwiazdkowych), które oferują bardzo ubogi wachlarz usług dodatkowych. Cechą charakterystyczną bazy noclegowej Bieszczad jest także niewielka liczba pozostałych obiektów zakwaterowania zbiorowego. Negatywny obraz rynku pogłębia bardzo niskie obłożenie pokoi hotelowych – rzędu 13 proc., w szczególności w przypadku turystów zagranicznych. Wynika to przede wszystkim ze słabo rozwiniętej infrastruktury transportowej, która umożliwiłaby szybkie i wygodne dotarcie do miejscowości turystycznych Bieszczad. Bieszczady mają bardzo duży potencjał turystyczny, jednak bez odpowiednich inwestycji w budowę nowych, jak i unowocześnienie już istniejących obiektów sportowo-rekreacyjnych oraz intensyfikacji działań promocyjnych, rozwój bazy hotelowej będzie bardzo utrudniony.

 
BESKIDY


Najlepiej rozwiniętą bazę hotelarską mają Beskid Śląski i Żywiecki, najsłabiej zaś Beskid Niski. W całych Beskidach funkcjonuje obecnie 106 skategoryzowanych hoteli, które wchodzą w skład 573 całorocznych obiektów zakwaterowania zbiorowego dysponujących łącznie 44 227 miejscami noclegowymi. Rozmieszczenie hoteli w Beskidach jest nierównomierne. W zachodniej części Beskidów (Beskid Śląski i Żywiecki) funkcjonuje 39 hoteli dysponujących około 55 proc. miejsc noclegowych, aw centralnej części (Beskid Mały, Średni, Wyspowy, Sądecki, a także Gorce i Pieniny) 49 hoteli oferujących 38 proc. miejsc noclegowych, a we wschodniej części (Beskid Niski) – 18 hoteli stanowiących zaledwie 7 proc. podaży wszystkich miejsc noclegowych w regionie. W Beskidach zlokalizowanych jest 50 hoteli trzygwiazdkowych (46 proc. miejsc noclegowych), 38 hoteli dwugwiazdkowych (25 proc. miejsc noclegowych) oraz 9 obiektów jednogwiazdkowych (5 proc. miejsc noclegowych). Obiekty wyższej kategorii obejmują 7 hoteli czterogwiazdkowych i 2 hotele pięciogwiazdkowe i oferują 24 proc. ogólnej liczby miejsc noclegowych w regionie. Dwa hotele zarządzane są przez operatorów międzynarodowych (Accor Hotels & Resorts oraz Mamaison). Korzystna sytuacja na rynku hotelarskim Beskidu Śląskiego i Żywieckiego wynika z bardzo dobrze rozwiniętej infrastruktury sportowo-rekreacyjnej (przede wszystkim narciarskiej), dogodnej i szybkiej komunikacji oraz tradycji uzdrowiskowych. Prognozuje się, że baza ta powinna się nadal powiększać, zwłaszcza o obiekty wyższej klasy.

W miarę dobrze rozwinięta baza hotelarska w Beskidach Centralnych obejmuje na ogół niewielkie hotele zlokalizowane zarówno w miejscowościach typowo turystycznych, jak Krynica-Zdrój czy Sucha Beskidzka, jak i w ważniejszych lokalnych ośrodkach administracyjnych, takich jak Andrychów, Nowy Targ czy Nowy Sącz. Region Beskidu Niskiego z najsłabiej rozwiniętą bazą hotelową charakteryzuje się najniższym wskaźnikiem obłożenia pokoi hotelowych w całych Beskidach. Nie przewiduje się tu większego rozwoju bazy hotelarskiej, gdyż Beskid Niski nie należy do popularnych regionów turystycznych w Polsce. Większe znaczenie mają jedynie dwa uzdrowiska – Iwonicz-Zdrój i Rymanów-Zdrój. Ponadto brak jest szybkich i wygodnych połączeń komunikacyjnych, jak również bazy sportowo-rekreacyjn     
 

Stopień wykorzystania pokoi w hotelach położonych w obszarach górskich w 2008 r. wyniósł około 34 proc.. Największe obłożenie pokoi hotelowych występuje w Tatrach – około 50 proc., najmniejsze w Bieszczadach – około 13 proc.. W porównaniu z 2007 r. odnotowano wzrost obłożenia w Karkonoszach i Tatrach, natomiast wykorzystanie pokoi w hotelach w Beskidach i Bieszczadach się obniżyło. Od stycznia do końca grudnia 2008 r. w hotelach zlokalizowanych na terenie polskich gór wynajęto około 1130 tys. pokoi, z czego 23 proc. wynajęli turyści zagraniczni. W stosunku do 2007 r. zanotowano spadek wynajętych pokoi przez turystów zagranicznych o 10,6 proc., co było spowodowane zmniejszonym ruchem turystycznym (światowy kryzys finansowy). Jednak ogólna liczba wynajętych pokoi wzrosła o 8,3 proc., co z kolei jest wynikiem zwiększonego popytu na usługi górskich hoteli ze strony turystów krajowych.

Przedstawione informacje oraz dane szacunkowe Instytutu Turystyki świadczą o spadku odwiedzin turystów zagranicznych w Polsce w pierwszej połowie 2009 r. o 15 proc. w stosunku do tego samego okresu roku poprzedniego. Prognozuje się, że – podobnie jak na światowych rynkach – ta tendencja spadkowa utrzyma się do końca 2010 r. Jednak spadek liczby turystów zagranicznych powinien zostać zrównoważony wzrostem przyjazdów turystów krajowych, którzy z roku na rok coraz chętniej korzystają z usług hoteli w polskich górach.
 
Oferta hotelowa

Oferta hotelowa obiektów położonych na obszarze polskich gór jest stosunkowo bogata, szczególnie jeśli porównamy ją z zakresem usług świadczonych w hotelach zlokalizowanych w innych regionach turystycznych Polski. Z roku na rok zwiększa się podaż hoteli świadczących usługi z zakresu SPA & Wellness, rekreacyjno-sportowych czy rozrywkowych.

Również istniejące obiekty poszerzają zakres świadczonych usług. Obecnie około 37 proc. hoteli w polskich górach oferuje różnego rodzaju usługi wchodzące w zakres SPA & Wellness, połowa z nich zlokalizowana jest w Karkonoszach i Tatrach, z kolei w Bieszczadach brakuje tego typu obiektów. Coraz większym zainteresowaniem cieszy się oferta rekreacyjno-sportowa. Hotele rozbudowują swoje obiekty o zaplecza sportowe, na które składają się zazwyczaj: siłownia, fitness, korty tenisowe, boiska sportowe, ale także basen czy aquapark.

Obecnie około 15 proc. hoteli położonych na obszarze polskich gór dysponuje basenem. Najwięcej tego typu hoteli występuje w Tatrach – 40 proc., a najmniej w Bieszczadach – 12 proc.. Warto także zauważyć, że w Beskidach funkcjonują 3 kompleksy hotelowe, w skład których wchodzi aquapark, są to: Hotel Solar SPA w Szczawnicy, Ośrodek Konferencyjno-Wypoczynkowy Kocierz w Andrychowie oraz Hotel Gołębiewski w Wiśle.

 
Górska baza hotelarska Słowacji i Czech stanowi dużą konkurencję dla polskiej. W państwach tych, a zwłaszcza w Czechach, znajduje się więcej hoteli, w tym obiektów o wyższym standardzie, a infrastruktura narciarska jest lepiej rozwinięta i nowocześniejsza. Oferta hoteli położonych w polskich górach skierowana do amatorów sportów zimowych jest stosunkowo uboga, szczególnie gdy porównamy ją z analogicznymi usługami świadczonymi przez hotele w Czechach i na Słowacji. Chociaż obiekty hotelarskie w polskich górach w przeważającej części położone są w niewielkiej odległości od wyciągów i orczyków narciarskich oraz oferują dodatkowe usługi (przechowalnie sprzętu narciarskiego, transport do wyciągów), nie zaspokoją rosnącego popytu ze strony turystów, jeśli istniejąca infrastruktura narciarska nie zostanie poddana modernizacji i rozbudowie. Należy jednak zauważyć, że rygorystyczne regulacje prawne dotyczące budowy obiektów na terenach chronionych oraz wymogi bezpieczeństwa w zakresie infrastruktury sportowej powodują, że takie inwestycje są trudne do zrealizowania.

 

Źródło: Cushman & Wakefield
Dorota Malinowska

Preferencje klientów na rynku nieruchomości w Krakowie

Dział Analiz KRN.pl przeprowadził ankietę wśród małopolskich pośredników w obrocie nieruchomościami. Tematem ankiety były preferencje nabywców na rynku nieruchomości w Krakowie. W ankiecie wzięło udział 36 pośredników z terenu Małopolski.Dział Analiz KRN.pl przeprowadził ankietę wśród małopolskich pośredników w obrocie nieruchomościami. Tematem ankiety były preferencje nabywców na rynku nieruchomości w Krakowie. W ankiecie wzięło udział 36 pośredników z terenu Małopolski.
Luksusowy apartament w centrum miasta


Synonimem luksusu w opinii małopolskich pośredników jest posiadanie nowoczesnego apartamentu w centrum miasta. Wynika z tego, że większość zamożnych klientów zgłaszających się do biur pośrednictwa jest zainteresowana zakupem nieruchomości tego typu. Interesujące, że całkowicie inne pojęcie luksusu funkcjonuje na Górnym Śląsku. Z analizy analogicznie skonstruowanej ankiety przeprowadzonej wśród firm pracujących na obszarze województwa śląskiego widać, że przeważająca grupa wskazała dom za miastem jako miejsce najbardziej komfortowe do zamieszkania. Różnice w ocenie dla Krakowa i Katowic biorą się z odmiennej specyfiki rynków nieruchomości i infrastruktury w obu miastach. Ciekawy jest przy tym fakt, że posiadanie nowoczesnego apartamentu w centrum miasta nie jest obligatoryjnym i niezmiennym wyznacznikiem luksusu w całej Polsce. W przypadku Krakowa tylko trochę ponad 19 proc. respondentów twierdzi, że dom za miastem jest najbardziej pożądanym zakupem wśród ich klientów. Niewiele mniejsza grupa (16 proc.) skłania się do wersji „mieszkania w zabytkowej kamienicy”. Można przy tym założyć, że większość kamienic zlokalizowana jest w Krakowie centralnie, więc odpowiedzi, w których pojawiają się nowoczesny apartament w centrum miasta oraz mieszkanie w zabytkowej kamienicy mają pewien wspólny mianownik.

 

 

Obawa przed „wielką płytą

Inną kwestią, którą interesował się Dział Analiz KRN.pl, były czynniki odstraszające klientów podczas zakupu nieruchomości mieszkaniowej (z pominięciem kwestii cenowych). W przypadku tego pytania pośrednicy musieli wskazać dwa najważniejsze ich zdaniem aspekty. Podstawowym czynnikiem, który może być odbierany negatywnie przez klientów, jest tzw. „wielka płyta”, a więc niski standard wykonania budynku. Połowa z pytanych pośredników potwierdza, że jest to czynnik, który skutecznie może zniechęcić do zakupu mieszkania. Wynik analizy tłumaczy przy okazji niski poziom cen dla dzielnic, w których „wielka płyta” dominuje, tj. Nowa Huta, Bieżanów-Prockocim. Na drugim miejscu pośród czynników odstraszających znajduje się sąsiedztwo terenów przemysłowych. Aż 44,45 proc. wszystkich ankietowanych uważa, że właśnie ten czynnik stanowi poważny problem dla ich klientów podczas poszukiwania nieruchomości do kupna. Na kolejnych miejscach znajdują się: „oficyna kamienicy” (około 30 proc.), „sąsiedztwo ruchliwej ulicy” (25 proc.) oraz „mieszkanie na parterze” (około 22 proc.). 11 proc. ankietowanych pośredników uważa również, że mieszkanie w blokach powyżej 8 piętra stanowi dla ich klientów problem, natomiast niewielki odsetek wskazuje lokale użytkowe w budynku jako czynnik zniechęcający.


Najważniejsza jest dobra komunikacja

Kolejne pytanie dotyczące czynników zachęcających klientów do kupna potwierdza, jak wielkie znaczenie ma standard budowy. Aż 58 proc. ankietowanych przyznaje, że jednym z głównych atutów jest mieszkanie w nowym budownictwie. Warto przy tym zwrócić uwagę, że to nie na czynnik, jakim jest standard, lecz na „dobrą komunikację z centrum” wskazała największa grupa (ponad 66 proc.) ankietowanych. Podsumowując, lokalizacja i standard okazują się decydujące w procesie wyboru oferty kupna. Stosunkowo duża grupa, praktycznie co trzeci pośrednik, twierdzi, że duże znaczenie ma również bliskie sąsiedztwo terenów zielonych. Na dalszych miejscach znajdują się takie czynniki, jak „bliskość ośrodków użyteczności publicznej” oraz „zagospodarowanie terenu/dobra infrastruktura” – po około 16 proc.

 

Trzeba gdzieś mieszkać

Ostatnie pytanie w przeprowadzonym badaniu dotyczyło motywów, którymi kierują się kupujący. Na podstawie uzyskanych wyników widać, że za najczęstszy powód zakupu mieszkania uznaje się cel mieszkaniowy i zakup pierwszego mieszkania. Aż 70 proc. pośredników uznaje ten czynnik za najważniejszy. Takich klientów jest zdecydowanie najwięcej na rynku. Na drugim miejscu (44 proc.) znalazł się cel inwestycyjny. Znacznie mniejsza grupa zauważa, że klientami kieruje chęć zamiany lokalu na większy (27 proc.).



 

2009.12.14
Filip Jurczak
krn.pl

Preferencje klientów na rynku nieruchomości w Krakowie

Dział Analiz KRN.pl przeprowadził ankietę wśród małopolskich pośredników w obrocie nieruchomościami. Tematem ankiety były preferencje nabywców na rynku nieruchomości w Krakowie. W ankiecie wzięło udział 36 pośredników z terenu Małopolski.Dział Analiz KRN.pl przeprowadził ankietę wśród małopolskich pośredników w obrocie nieruchomościami. Tematem ankiety były preferencje nabywców na rynku nieruchomości w Krakowie. W ankiecie wzięło udział 36 pośredników z terenu Małopolski.
Luksusowy apartament w centrum miasta


Synonimem luksusu w opinii małopolskich pośredników jest posiadanie nowoczesnego apartamentu w centrum miasta. Wynika z tego, że większość zamożnych klientów zgłaszających się do biur pośrednictwa jest zainteresowana zakupem nieruchomości tego typu. Interesujące, że całkowicie inne pojęcie luksusu funkcjonuje na Górnym Śląsku. Z analizy analogicznie skonstruowanej ankiety przeprowadzonej wśród firm pracujących na obszarze województwa śląskiego widać, że przeważająca grupa wskazała dom za miastem jako miejsce najbardziej komfortowe do zamieszkania. Różnice w ocenie dla Krakowa i Katowic biorą się z odmiennej specyfiki rynków nieruchomości i infrastruktury w obu miastach. Ciekawy jest przy tym fakt, że posiadanie nowoczesnego apartamentu w centrum miasta nie jest obligatoryjnym i niezmiennym wyznacznikiem luksusu w całej Polsce. W przypadku Krakowa tylko trochę ponad 19 proc. respondentów twierdzi, że dom za miastem jest najbardziej pożądanym zakupem wśród ich klientów. Niewiele mniejsza grupa (16 proc.) skłania się do wersji „mieszkania w zabytkowej kamienicy”. Można przy tym założyć, że większość kamienic zlokalizowana jest w Krakowie centralnie, więc odpowiedzi, w których pojawiają się nowoczesny apartament w centrum miasta oraz mieszkanie w zabytkowej kamienicy mają pewien wspólny mianownik.

 

 

Obawa przed „wielką płytą

Inną kwestią, którą interesował się Dział Analiz KRN.pl, były czynniki odstraszające klientów podczas zakupu nieruchomości mieszkaniowej (z pominięciem kwestii cenowych). W przypadku tego pytania pośrednicy musieli wskazać dwa najważniejsze ich zdaniem aspekty. Podstawowym czynnikiem, który może być odbierany negatywnie przez klientów, jest tzw. „wielka płyta”, a więc niski standard wykonania budynku. Połowa z pytanych pośredników potwierdza, że jest to czynnik, który skutecznie może zniechęcić do zakupu mieszkania. Wynik analizy tłumaczy przy okazji niski poziom cen dla dzielnic, w których „wielka płyta” dominuje, tj. Nowa Huta, Bieżanów-Prockocim. Na drugim miejscu pośród czynników odstraszających znajduje się sąsiedztwo terenów przemysłowych. Aż 44,45 proc. wszystkich ankietowanych uważa, że właśnie ten czynnik stanowi poważny problem dla ich klientów podczas poszukiwania nieruchomości do kupna. Na kolejnych miejscach znajdują się: „oficyna kamienicy” (około 30 proc.), „sąsiedztwo ruchliwej ulicy” (25 proc.) oraz „mieszkanie na parterze” (około 22 proc.). 11 proc. ankietowanych pośredników uważa również, że mieszkanie w blokach powyżej 8 piętra stanowi dla ich klientów problem, natomiast niewielki odsetek wskazuje lokale użytkowe w budynku jako czynnik zniechęcający.


Najważniejsza jest dobra komunikacja

Kolejne pytanie dotyczące czynników zachęcających klientów do kupna potwierdza, jak wielkie znaczenie ma standard budowy. Aż 58 proc. ankietowanych przyznaje, że jednym z głównych atutów jest mieszkanie w nowym budownictwie. Warto przy tym zwrócić uwagę, że to nie na czynnik, jakim jest standard, lecz na „dobrą komunikację z centrum” wskazała największa grupa (ponad 66 proc.) ankietowanych. Podsumowując, lokalizacja i standard okazują się decydujące w procesie wyboru oferty kupna. Stosunkowo duża grupa, praktycznie co trzeci pośrednik, twierdzi, że duże znaczenie ma również bliskie sąsiedztwo terenów zielonych. Na dalszych miejscach znajdują się takie czynniki, jak „bliskość ośrodków użyteczności publicznej” oraz „zagospodarowanie terenu/dobra infrastruktura” – po około 16 proc.

 

Trzeba gdzieś mieszkać

Ostatnie pytanie w przeprowadzonym badaniu dotyczyło motywów, którymi kierują się kupujący. Na podstawie uzyskanych wyników widać, że za najczęstszy powód zakupu mieszkania uznaje się cel mieszkaniowy i zakup pierwszego mieszkania. Aż 70 proc. pośredników uznaje ten czynnik za najważniejszy. Takich klientów jest zdecydowanie najwięcej na rynku. Na drugim miejscu (44 proc.) znalazł się cel inwestycyjny. Znacznie mniejsza grupa zauważa, że klientami kieruje chęć zamiany lokalu na większy (27 proc.).



 

2009.12.14
Filip Jurczak
krn.pl

Budowa jedno, wycinka drugie

Burmistrz jednego z miast skierował do starosty wniosek o wydanie zezwolenia na wycinkę drzew, które przeszkadzały w realizacji inwestycji budowlanej. Starosta wydał decyzję odmowną.

Stwierdził, że budowę można przeprowadzić w sposób niekolidujący z drzewami. W odpowiedzi burmistrz wskazał, że został już sporządzony projekt budowlany i zatwierdził go sam starosta, wydając następnie pozwolenie na budowę. Podniósł też, że organ wydający zezwolenie na usunięcie drzew nie ma uprawnień do rozważania zmiany lokalizacji inwestycji, a tym samym ingerencji w projekt budowlany. Ostatecznie sprawa trafiła do sądu administracyjnego – donosi „Gazeta Prawna”.

Wojewódzki Sąd Administracyjny w Olsztynie orzekł, że decyzja w sprawie wycinki drzew zależy od uznania organu, którego obowiązkiem jest dbałość o przyrodę. Nie można jednak przyjąć, że jest to uznanie bezgraniczne. Organ zobowiązany jest do poszukiwania rozwiązań korzystnych zarówno dla interesu publicznego, jak i dla inwestora. Przypomniał jednocześnie, że przepisy ustawy o ochronie przyrody ani żadne inne przepisy nie dają wprost podstaw do przyjęcia prymatu interesu publicznego nad interesem właściciela nieruchomości. Tym samym, aby prawidłowo ocenić sytuację, organ administracji musi sięgnąć po opinie specjalistów. W konsekwencji ma prawo ograniczyć zamiary inwestora tylko w wypadku bezspornego stwierdzenia, że wycinka drzew nie jest konieczna – czytamy w „Gazecie Prawnej”.

 

Źródło: „Gazeta Prawna”

Budowa jedno, wycinka drugie

Burmistrz jednego z miast skierował do starosty wniosek o wydanie zezwolenia na wycinkę drzew, które przeszkadzały w realizacji inwestycji budowlanej. Starosta wydał decyzję odmowną.

Stwierdził, że budowę można przeprowadzić w sposób niekolidujący z drzewami. W odpowiedzi burmistrz wskazał, że został już sporządzony projekt budowlany i zatwierdził go sam starosta, wydając następnie pozwolenie na budowę. Podniósł też, że organ wydający zezwolenie na usunięcie drzew nie ma uprawnień do rozważania zmiany lokalizacji inwestycji, a tym samym ingerencji w projekt budowlany. Ostatecznie sprawa trafiła do sądu administracyjnego – donosi „Gazeta Prawna”.

Wojewódzki Sąd Administracyjny w Olsztynie orzekł, że decyzja w sprawie wycinki drzew zależy od uznania organu, którego obowiązkiem jest dbałość o przyrodę. Nie można jednak przyjąć, że jest to uznanie bezgraniczne. Organ zobowiązany jest do poszukiwania rozwiązań korzystnych zarówno dla interesu publicznego, jak i dla inwestora. Przypomniał jednocześnie, że przepisy ustawy o ochronie przyrody ani żadne inne przepisy nie dają wprost podstaw do przyjęcia prymatu interesu publicznego nad interesem właściciela nieruchomości. Tym samym, aby prawidłowo ocenić sytuację, organ administracji musi sięgnąć po opinie specjalistów. W konsekwencji ma prawo ograniczyć zamiary inwestora tylko w wypadku bezspornego stwierdzenia, że wycinka drzew nie jest konieczna – czytamy w „Gazecie Prawnej”.

 

Źródło: „Gazeta Prawna”

Alpine Bau wyrzucona z autostrady

We wtorek 15 grudnia Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad (GDDKiA) podała, że odstępuje od umowy z wykonawcą autostrady A1, firmą Alpine Bau. Wart 273 mln zł kontrakt został zerwany, ponieważ dotychczasowy wykonawca ma wielkie opóźnienia. GDDKiA będzie również domagać się 40 mln zł kary umownej.
Jak napisano w uzasadnieniu do decyzji, wykonawca 18,3-kilometrowego odcinka autostrady A1 notorycznie uchylał się od prowadzenie robót zleconych w kontrakcie, a w ramach podjętych jedynie częściowo obowiązkowych prac stale dochodziło do licznych, niczym nieuzasadnionych opóźnień. Po kilkukrotnych wezwaniach do podjęcia prac przez GDDKiA, na radach budowy wykonawca deklarował przyspieszenie prac, ale nie podejmował żadnych działań mających temu służyć. Nie przedłożył też, chociaż zobowiązał się do tego, harmonogramu przyspieszenia prac.
 
GDDKiA dodaje również, że wykonawca nie był w stanie zmobilizować niezbędnej kadry inżynierskiej oraz robotników. W piątym miesiącu prac wykonawca dysponował jedynie 69 pracownikami fizycznymi na placu budowy. Zdaniem GDDKiA powinno być ich kilkuset. Nie wypełniał też wymogów dotyczących godzin prowadzenia prac w ciągu doby (godz. 6-22).

 

Źródło: KRN.pl

Alpine Bau wyrzucona z autostrady

We wtorek 15 grudnia Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad (GDDKiA) podała, że odstępuje od umowy z wykonawcą autostrady A1, firmą Alpine Bau. Wart 273 mln zł kontrakt został zerwany, ponieważ dotychczasowy wykonawca ma wielkie opóźnienia. GDDKiA będzie również domagać się 40 mln zł kary umownej.
Jak napisano w uzasadnieniu do decyzji, wykonawca 18,3-kilometrowego odcinka autostrady A1 notorycznie uchylał się od prowadzenie robót zleconych w kontrakcie, a w ramach podjętych jedynie częściowo obowiązkowych prac stale dochodziło do licznych, niczym nieuzasadnionych opóźnień. Po kilkukrotnych wezwaniach do podjęcia prac przez GDDKiA, na radach budowy wykonawca deklarował przyspieszenie prac, ale nie podejmował żadnych działań mających temu służyć. Nie przedłożył też, chociaż zobowiązał się do tego, harmonogramu przyspieszenia prac.
 
GDDKiA dodaje również, że wykonawca nie był w stanie zmobilizować niezbędnej kadry inżynierskiej oraz robotników. W piątym miesiącu prac wykonawca dysponował jedynie 69 pracownikami fizycznymi na placu budowy. Zdaniem GDDKiA powinno być ich kilkuset. Nie wypełniał też wymogów dotyczących godzin prowadzenia prac w ciągu doby (godz. 6-22).

 

Źródło: KRN.pl

Nieruchomości: Stabilizacja cen na rynku wtórnym

Średnie ceny ofertowe mieszkań na rynku wtórnym pozostają stabilne. Z przeprowadzonej przez serwis Oferty.net analizy ofert sprzedaży wystawionych w listopadzie wynika, że zmiany stawek wciąż są kosmetyczne. Z wyjątkiem Sopotu (-385 PLN), Rzeszowa (148 PLN) i Wrocławia (116 PLN) wzrosty bądź spadki ceny metra kwadratowego liczone są zaledwie w dziesiątkach złotych w skali miesiąca.
Średnie ceny ofertowe mieszkań na rynku wtórnym w największych miastach



Obecna sytuacja na rynku mieszkaniowym nie skłania do twierdzeń, że w najbliższym czasie czeka nas powrót do wzrostów cen. Na to się nie zanosi. Choć można dostrzec poprawę w dostępności kredytów hipotecznych to jednak trudno się spodziewać, że znajdujące się na rynku oferty sprzedaży mieszkań szybko znajdą swoich nabywców. Popyt na rynku sprzedaży w istotny sposób ogranicza i zapewne nadal będzie ograniczać nie tylko mała zdolność nabywcza Polaków (średnie miesięczne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw jest równe cenie 0,53 m2 mieszkania*), ale także wyraźny spadek cen na konkurencyjnym rynku najmu. O ile jeszcze kilka lat temu miesięczna rata kredytu zaciągniętego na zakup mieszkania była niższa od stawki czynszu za wynajem podobnego lokalu, o tyle teraz sytuacja się odwróciła - w wielu przypadkach, zwłaszcza jeśli chodzi o większe mieszkania, najem wydaje się być korzystniejszy od zakupu. Bo choć wnoszenie opłat z tytułu czynszu ani o krok nie przybliża najemcy do własności lokalu to jednak pozwala mu na zaspokojenie bieżących potrzeb mieszkaniowych dużo niższym kosztem niż by to miało miejsce w przypadku spłacania rat kredytu hipotecznego.

* Przeciętne miesięczne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw w październiku 2009 r. wyniosło wg GUS: 3312,32 PLN; średnia cena m2 mieszkania w Polsce wg Indexu Oferty.net wyniosła w październiku 6239 PLN

     Przykład:
     Czynsz za wynajem nowego, 80-metrowego, urządzonego mieszkania
     w dobrej lokalizacji w Warszawie wraz z opłatami dla adm.:
     3500 PLN/mies.

     Rata kredytu na zakup podobnego mieszkania (cena mieszkania: 720 000 PLN;
     wkład własny: 100 000 PLN; okres kredytowania 30 lat, raty równe, PLN):
     4200 PLN/mies. (plus opłaty dla adm. - ok. 500 PLN/mies.)

NOWE KREDYTY - EURO ZDOBYWA RYNEK

Powoli, z pewną nieśmiałością, ale jednak w sposób systematyczny i zauważalny kredyty w euro coraz częściej zaczynają być oferowane przez banki i to z coraz niższą marżą. Niewykluczone, że po naturalnej śmierci programu Rodzina na Swoim, której spodziewamy się w przyszłym roku, to właśnie kredyty we wspólnej walucie zdobędą większy udział w rynku (dziś jest to ok. 20 proc.). Raty 30-letnich kredytów w euro są ok. 20 proc. niższe niż kredytów złotowych, co wynika z niższych stóp w strefie euro niż w Polsce. Z drugiej strony marże dla kredytów walutowych są wyższe (choć systematycznie topnieją), a do kosztów kredytu należy doliczyć spread walutowy. Różnica w racie oznacza, że wzrost kursu euro o 20 proc. (np. z 4,10 do 4,90 PLN) zniweluje różnice w racie między kredytem złotowym i euro. Takiego rzędu ryzyko kursowe nie jest niemożliwe do zrealizowania, ale też diametralnie niższe niż w sytuacji, kiedy kurs euro wynosił 3,30-3,40 PLN.
 
Przeciętny poziom marż dla kredytów w euro wynosi dziś ok. 3,5 pkt proc. ponad EURIBOR, ale od nowego roku ta średnia spadnie, kiedy PKO BP - wedle rynkowych plotek - obniży swoją marżę z 7 pkt proc. w bardziej przystępne rejony. Oczekujemy, że w przyszłym roku poziom marż dla kredytów w euro spadnie lekko poniżej 3 proc.
 
Z kolei w przypadku kredytów złotowych średni poziom marż spadł już w okolice 2,5 pkt proc. Zmiana, która dokonała się na przestrzeni ostatniego półrocza (marża spadła o ponad 1 pkt proc.) może być uznana za skokową, wziąwszy pod uwagę kondycję rynków finansowych na początku tego roku. W przyszłym roku spodziewamy się dalszego spadku średniej marży dla kredytów złotowych do przeciętnie 2 pkt proc. Niestety, nie oznacza to wcale, że za rok kredyty hipoteczne będą niżej oprocentowane niż dziś. Trzeba pamiętać, że obecny poziom stóp procentowych w bankach centralnych jest rekordowo niski i zapewne nie zostanie utrzymany na tym poziomie do końca roku. Już w połowie przyszłego roku spodziewamy się pierwszych decyzji o podwyżkach stóp procentowych w strefie euro, w Polsce i w Szwajcarii, zatem kredytobiorcy - i potencjalni i ci, którzy kredyty spłacają - powinni liczyć się z wyższymi ratami w niezbyt odległej perspektywie.

KREDYTY SPŁACANE - RATY NIEZNACZNIE WZROSNĄ


Stopa trzymiesięcznego WIBORu wzrosła w ostatnich tygodniach z 4,19 do 4,23 proc. (we wtorek, 15 grudnia). Od swojego minimum z września oddaliła się o 8 pkt bazowych. Zmiany nie są duże i spowodują zapewne kosmetyczny wzrost rat kredytów złotowych w nowych harmonogramach spłat, które zostaną przesłane klientom banków zaraz po Nowym Roku. Ruch ten jest efektem ostatnich wydarzeń na rynkach finansowych, a konkretnie kłopotów Dubai World i skokowego wzrostu rentowności obligacji Grecji, który rykoszetem odbił się także na naszym rynku pieniężnym. Na razie skala problemu nie osiągnęła dużych rozmiarów, jest jednak przedsmakiem tego, co może nas czekać w przyszłym roku, kiedy o sfinansowanie swoich budżetów centralnych będą zabiegać u inwestorów finansowych kraje, które w ostatnim czasie zwiększyły deficyty budżetowe, by znaleźć środki na ratowanie gospodarek. Obok ryzyka wzrostu stóp procentowych w bankach centralnych powinien to być główny przedmiot obaw kredytobiorców, których wysokość rat zależy od rynkowych stóp procentowych.
 
Trzymiesięczna stopa EURIBOR pozostała natomiast stabilna w ostatnich tygodniach (0,715 proc.), podobnie jak stopa LIBOR dla franka szwajcarskiego (0,25 proc.), co wskazuje na większą odporność tych benchmarków na kłopoty lokalnych rynków. Dla posiadaczy kredytów w walutach największe znaczenie mają więc notowania złotego. W ciągu ostatniego miesiąca (od 16 listopada) kurs euro wzrósł o 5 groszy do 4,16 PLN, podobnie jak franka (do 2,76 PLN). Oznacza to wzrost rat kredytów o nieco ponad 1 proc. w przypadku euro i niespełna 2 proc. w przypadku franka.
 
WYNAJEM TANIEJE


Po przejściowym zwiększeniu ruchu na rynku najmu przypadającym tradycyjnie na początek roku akademickiego nie ma już śladu. Wybór mieszkań jest ogromny a chętnych do najmu jak na lekarstwo. W stosunku do października w listopadzie liczba osób zainteresowanych najmem była mniejsza o blisko 20%. W tym czasie podaż ofert utrzymała się na niezmienionym poziomie.

Stały dopływ nowych ofert na i tak mocno już nasycony rynek najmu w zderzeniu z malejącym popytem skutkuje znacznym spadkiem cen. Wg analizy serwisu Oferty.net w Warszawie listopadowe stawki ofertowe były niższe niż od tych notowanych w grudniu 2008 roku średnio o 9,5%.

Jak twierdzi Marcin Drogomirecki z serwisu Oferty.net, z uwagi na to, że znalezienie najemcy, zwłaszcza na lokale o większych powierzchniach, nie jest sprawą łatwą, właściciele zachęcają potencjalnych klientów do zawarcia umowy dodatkowymi upustami, sięgającymi nawet 15% ceny początkowej. Można więc przyjąć, że realne koszty najmu mieszkania w stolicy są obecnie o ok. 20% niższe niż w końcu 2008 roku.
 

 


Raport przygotowany przez Oferty.net i Open Finance

kg

 

Nieruchomości: Stabilizacja cen na rynku wtórnym

Średnie ceny ofertowe mieszkań na rynku wtórnym pozostają stabilne. Z przeprowadzonej przez serwis Oferty.net analizy ofert sprzedaży wystawionych w listopadzie wynika, że zmiany stawek wciąż są kosmetyczne. Z wyjątkiem Sopotu (-385 PLN), Rzeszowa (148 PLN) i Wrocławia (116 PLN) wzrosty bądź spadki ceny metra kwadratowego liczone są zaledwie w dziesiątkach złotych w skali miesiąca.
Średnie ceny ofertowe mieszkań na rynku wtórnym w największych miastach



Obecna sytuacja na rynku mieszkaniowym nie skłania do twierdzeń, że w najbliższym czasie czeka nas powrót do wzrostów cen. Na to się nie zanosi. Choć można dostrzec poprawę w dostępności kredytów hipotecznych to jednak trudno się spodziewać, że znajdujące się na rynku oferty sprzedaży mieszkań szybko znajdą swoich nabywców. Popyt na rynku sprzedaży w istotny sposób ogranicza i zapewne nadal będzie ograniczać nie tylko mała zdolność nabywcza Polaków (średnie miesięczne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw jest równe cenie 0,53 m2 mieszkania*), ale także wyraźny spadek cen na konkurencyjnym rynku najmu. O ile jeszcze kilka lat temu miesięczna rata kredytu zaciągniętego na zakup mieszkania była niższa od stawki czynszu za wynajem podobnego lokalu, o tyle teraz sytuacja się odwróciła - w wielu przypadkach, zwłaszcza jeśli chodzi o większe mieszkania, najem wydaje się być korzystniejszy od zakupu. Bo choć wnoszenie opłat z tytułu czynszu ani o krok nie przybliża najemcy do własności lokalu to jednak pozwala mu na zaspokojenie bieżących potrzeb mieszkaniowych dużo niższym kosztem niż by to miało miejsce w przypadku spłacania rat kredytu hipotecznego.

* Przeciętne miesięczne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw w październiku 2009 r. wyniosło wg GUS: 3312,32 PLN; średnia cena m2 mieszkania w Polsce wg Indexu Oferty.net wyniosła w październiku 6239 PLN

     Przykład:
     Czynsz za wynajem nowego, 80-metrowego, urządzonego mieszkania
     w dobrej lokalizacji w Warszawie wraz z opłatami dla adm.:
     3500 PLN/mies.

     Rata kredytu na zakup podobnego mieszkania (cena mieszkania: 720 000 PLN;
     wkład własny: 100 000 PLN; okres kredytowania 30 lat, raty równe, PLN):
     4200 PLN/mies. (plus opłaty dla adm. - ok. 500 PLN/mies.)

NOWE KREDYTY - EURO ZDOBYWA RYNEK

Powoli, z pewną nieśmiałością, ale jednak w sposób systematyczny i zauważalny kredyty w euro coraz częściej zaczynają być oferowane przez banki i to z coraz niższą marżą. Niewykluczone, że po naturalnej śmierci programu Rodzina na Swoim, której spodziewamy się w przyszłym roku, to właśnie kredyty we wspólnej walucie zdobędą większy udział w rynku (dziś jest to ok. 20 proc.). Raty 30-letnich kredytów w euro są ok. 20 proc. niższe niż kredytów złotowych, co wynika z niższych stóp w strefie euro niż w Polsce. Z drugiej strony marże dla kredytów walutowych są wyższe (choć systematycznie topnieją), a do kosztów kredytu należy doliczyć spread walutowy. Różnica w racie oznacza, że wzrost kursu euro o 20 proc. (np. z 4,10 do 4,90 PLN) zniweluje różnice w racie między kredytem złotowym i euro. Takiego rzędu ryzyko kursowe nie jest niemożliwe do zrealizowania, ale też diametralnie niższe niż w sytuacji, kiedy kurs euro wynosił 3,30-3,40 PLN.
 
Przeciętny poziom marż dla kredytów w euro wynosi dziś ok. 3,5 pkt proc. ponad EURIBOR, ale od nowego roku ta średnia spadnie, kiedy PKO BP - wedle rynkowych plotek - obniży swoją marżę z 7 pkt proc. w bardziej przystępne rejony. Oczekujemy, że w przyszłym roku poziom marż dla kredytów w euro spadnie lekko poniżej 3 proc.
 
Z kolei w przypadku kredytów złotowych średni poziom marż spadł już w okolice 2,5 pkt proc. Zmiana, która dokonała się na przestrzeni ostatniego półrocza (marża spadła o ponad 1 pkt proc.) może być uznana za skokową, wziąwszy pod uwagę kondycję rynków finansowych na początku tego roku. W przyszłym roku spodziewamy się dalszego spadku średniej marży dla kredytów złotowych do przeciętnie 2 pkt proc. Niestety, nie oznacza to wcale, że za rok kredyty hipoteczne będą niżej oprocentowane niż dziś. Trzeba pamiętać, że obecny poziom stóp procentowych w bankach centralnych jest rekordowo niski i zapewne nie zostanie utrzymany na tym poziomie do końca roku. Już w połowie przyszłego roku spodziewamy się pierwszych decyzji o podwyżkach stóp procentowych w strefie euro, w Polsce i w Szwajcarii, zatem kredytobiorcy - i potencjalni i ci, którzy kredyty spłacają - powinni liczyć się z wyższymi ratami w niezbyt odległej perspektywie.

KREDYTY SPŁACANE - RATY NIEZNACZNIE WZROSNĄ


Stopa trzymiesięcznego WIBORu wzrosła w ostatnich tygodniach z 4,19 do 4,23 proc. (we wtorek, 15 grudnia). Od swojego minimum z września oddaliła się o 8 pkt bazowych. Zmiany nie są duże i spowodują zapewne kosmetyczny wzrost rat kredytów złotowych w nowych harmonogramach spłat, które zostaną przesłane klientom banków zaraz po Nowym Roku. Ruch ten jest efektem ostatnich wydarzeń na rynkach finansowych, a konkretnie kłopotów Dubai World i skokowego wzrostu rentowności obligacji Grecji, który rykoszetem odbił się także na naszym rynku pieniężnym. Na razie skala problemu nie osiągnęła dużych rozmiarów, jest jednak przedsmakiem tego, co może nas czekać w przyszłym roku, kiedy o sfinansowanie swoich budżetów centralnych będą zabiegać u inwestorów finansowych kraje, które w ostatnim czasie zwiększyły deficyty budżetowe, by znaleźć środki na ratowanie gospodarek. Obok ryzyka wzrostu stóp procentowych w bankach centralnych powinien to być główny przedmiot obaw kredytobiorców, których wysokość rat zależy od rynkowych stóp procentowych.
 
Trzymiesięczna stopa EURIBOR pozostała natomiast stabilna w ostatnich tygodniach (0,715 proc.), podobnie jak stopa LIBOR dla franka szwajcarskiego (0,25 proc.), co wskazuje na większą odporność tych benchmarków na kłopoty lokalnych rynków. Dla posiadaczy kredytów w walutach największe znaczenie mają więc notowania złotego. W ciągu ostatniego miesiąca (od 16 listopada) kurs euro wzrósł o 5 groszy do 4,16 PLN, podobnie jak franka (do 2,76 PLN). Oznacza to wzrost rat kredytów o nieco ponad 1 proc. w przypadku euro i niespełna 2 proc. w przypadku franka.
 
WYNAJEM TANIEJE


Po przejściowym zwiększeniu ruchu na rynku najmu przypadającym tradycyjnie na początek roku akademickiego nie ma już śladu. Wybór mieszkań jest ogromny a chętnych do najmu jak na lekarstwo. W stosunku do października w listopadzie liczba osób zainteresowanych najmem była mniejsza o blisko 20%. W tym czasie podaż ofert utrzymała się na niezmienionym poziomie.

Stały dopływ nowych ofert na i tak mocno już nasycony rynek najmu w zderzeniu z malejącym popytem skutkuje znacznym spadkiem cen. Wg analizy serwisu Oferty.net w Warszawie listopadowe stawki ofertowe były niższe niż od tych notowanych w grudniu 2008 roku średnio o 9,5%.

Jak twierdzi Marcin Drogomirecki z serwisu Oferty.net, z uwagi na to, że znalezienie najemcy, zwłaszcza na lokale o większych powierzchniach, nie jest sprawą łatwą, właściciele zachęcają potencjalnych klientów do zawarcia umowy dodatkowymi upustami, sięgającymi nawet 15% ceny początkowej. Można więc przyjąć, że realne koszty najmu mieszkania w stolicy są obecnie o ok. 20% niższe niż w końcu 2008 roku.
 

 


Raport przygotowany przez Oferty.net i Open Finance

kg

 

Prognozy analityków na rok 2010

Kredyty hipoteczne w euro zdobędą popularność w przyszłym roku, zwłaszcza w jego drugiej połowie. Oprocentowanie lokat przejściowo się obniży, ale za rok będzie takie jak dziś. Ceny mieszkań czeka stabilizacja lub powolny spadek, a giełda…
Przyszły rok w podstawowym scenariuszu przyniesie dalszą poprawę w gospodarce, choć na tyle powolną, że przez kilka pierwszych miesięcy oferta banków będzie zmieniała się powoli. Dopiero w drugim kwartale roku dynamika zmian nabierze szybszego charakteru. Kapitał pozostanie drogi ponieważ do rywalizacji o płynność silniej niż kiedykolwiek w historii włączą się rządy emitując rekordowe pakiety obligacji. Jednocześnie oczekujemy jednak napływu bezpośrednich inwestycji zagranicznych do Polski po blisko dwuletniej przerwie i większych inwestycji ze strony przedsiębiorstw. Wpłynie to na ustabilizowanie sytuacji na rynku pracy i ośmieli banki do zwiększenia akcji kredytowej przy stabilniejszych notowaniach złotego. Ewentualny nawrót kryzysu na światowe rynki finansowe przekreśli te perspektywy w całości lub dużej ich części. Czynnikiem ryzyka o charakterze systemowym jest kondycja naszego sektora finansów publicznych, która pozostaje słaba, a jej jedyną zaletę da się podsumować w trzech słowach – inni mają gorzej.

Kredyty hipoteczne: Euro zdobędzie zwolenników
Marcin Krasoń, Emil Szweda


W 2009 roku przebojem okazały się kredyty oferowane w ramach programu „Rodzina na Swoim”. W pierwszej części roku program utrzyma, a być może nawet powiększy swój udział w rynku, zwłaszcza na krótko przed wprowadzeniem planowanych w nim zmian (zawężenie oferty do rynku pierwotnego), co będzie impulsem do szybszego podejmowania decyzji o zakupie mieszkań na rynku wtórnym w ramach RnS. Jednak już od II kwartału spodziewamy się spadku limitów cenowych obowiązujących w programie, co w dużym stopniu utrudni korzystanie z niego.

W jego miejsce Polacy coraz szerzej korzystać będą z kredytów w euro, czemu paradoksalnie może pomóc wprowadzenie rekomendacji T, w której Komisja Nadzoru Finansowego domaga się, by łączny poziom wydatków na zobowiązania finansowe nie przekraczał 50 proc. dochodów kredytobiorcy. Raty kredytów w euro są o 20-25 proc. niższe niż kredytów złotowych (dla kredytów 30-letnich), więc z ich pomocą łatwiej będzie spełnić ten warunek (pamiętając o ograniczeniach wynikających z rekomendacji S). Dotyczy to jednak tylko osób o wysokich dochodach. Również oczekiwana dalsza poprawa lub choćby ustabilizowanie notowań złotego sprawią, że kredytobiorcy łaskawszym okiem spojrzą na tego rodzaju kredyty.

Marże kredytów będą w dalszym ciągu spadały. Oczekujemy, że średnia marża ustabilizuje się na poziomie 2 pkt proc. dla kredytów złotowych i w okolice 3 pkt proc. dla kredytów w euro (poniżej tych poziomów dla kredytów o wysokim wkładzie własnym i powyżej o niskim wkładzie) już w II kwartale. Stanie się tak dlatego, że rosnące współczynniki wypłacalności banków skłonią je do podejmowania bardziej ryzykownych decyzji – zgromadzony kapitał będzie musiał być zatrudniony do pracy. Istnieje jednak niebezpieczeństwo, że część banków spożytkuje zapasy kapitału na wypłatę dywidendy, co spowolniłoby proces obniżania marż kredytowych. Spadek marż będzie też hamowany przez znaczne emisje długu ze strony skarbu państwa (ponieważ oprocentowanie kredytów nie może spaść poniżej oprocentowania obligacji skarbowych). Banki nie zaryzykują też głębszego cięcia marż mając w pamięci koszty takich działań podjętych w latach 2006-2008. Incydentalnie marże mogą być jednak obniżane nawet poniżej 1 pkt proc., dla klientów korzystających z innych usług banków (wysokomarżowych produktów inwestycyjnych).

Niestety, oprocentowanie kredytów nie spadnie mimo obniżki marż. Już w połowie roku możliwe są decyzje o podwyżkach stóp procentowych podejmowane przez Radę Polityki Pieniężnej. Wzrost stóp zbilansuje spadek marż i w efekcie oprocentowanie nowych kredytów złotowych będzie za rok o tej porze tak samo wysokie jak obecnie. Również ze strony ECB należy oczekiwać podobnego ruchu – z podobnym skutkiem dla kredytobiorców.

Oczekujemy, że rynek pracy ustabilizuje się, ale dochody nie będą rosły realnie jeszcze przez dłuższy czas (wykraczający poza 2010 r.). Pamiętając o tym, że i bez stagnacji na rynku pracy popyt na mieszkania byłby niższy niż w rekordowych latach 2007-2008, oczekujemy że liczba udzielonych kredytów hipotecznych będzie nieznacznie tylko wyższa niż w 2009 roku. Wzrost będzie wynikał głównie z efektu niskiej bazy – rynek w I kwartale 2010 r. będzie porównywany do rynku z I kwartału 2009 r., kiedy był on ogłuszony skutkami kryzysu finansowego. Spodziewamy się, że liczba udzielonych kredytów hipotecznych wyniesie 190-200 tys. sztuk (wobec 170 tys. prognozowanych przez nas na 2009 rok – szacunek dla piętnastu największych polskich banków).

Kryteria udzielania kredytów hipotecznych pozostaną tak samo restrykcyjne jak obecnie, a ewentualne wprowadzenie rekomendacji T może je dodatkowo zaostrzyć.

Lokaty: Będzie trudniej o dobrą ofertę
Mateusz Ostrowski


W pierwszej połowie roku coraz trudniej będzie znaleźć korzystną ofertę zdeponowania środków, ponieważ płynność sektora bankowego znacząco poprawiła się w ostatnich miesiącach i instytucje nie toczą już wojen depozytowych. Banki będą więc nieznacznie obniżać oprocentowanie depozytów. Ich sprzymierzeńcem okaże się spadająca do połowy roku inflacja, która pozwoli na usprawiedliwienie obniżek oprocentowania depozytów zwłaszcza w II kwartale. Spadki oprocentowania lokat nie będą jednak znaczące, co również jest owocem wojny na lokaty obserwowanej pod koniec 2008 roku i na początku 2009. Wiele z promocyjnych lokat będzie wygasać na początku 2010 roku, a banki będą starały się zachęcić depozytariuszy do pozostawienia pieniędzy u siebie. Nie będzie to łatwe zadanie w sytuacji, gdy rosnącą siłę przyciągania prezentują fundusze inwestycyjne dzięki osiąganym stopom zwrotu z inwestycji giełdowych. Utrzymanie oprocentowania lokat na obecnym poziomie przez pierwsze miesiące 2010 r. oznacza jednak wysokie koszty odsetkowe (oprocentowanie lokat przewyższa obecnie stopy WIBOR), co banki spróbują sobie zrekompensować w drugiej połowie roku, opóźniając decyzje o podnoszeniu oprocentowania depozytów w reakcji na działania Rady Polityki Pieniężnej. Niemniej w końcówce roku oprocentowanie depozytów powinno powrócić do poziomów obserwowanych obecnie.

Kredyty gotówkowe: Na dowód nie wrócą
Mateusz Ostrowski


W pierwszych miesiącach roku stopa bezrobocia będzie sezonowo rosła, a ewentualne nowe inwestycje nie przełożą się na poprawę sytuacji na rynku pracy szybciej niż w końcówce przyszłego roku. Stąd banki nadal będą ostrożnie kalkulowały ryzyko udzielania kredytów konsumpcyjnych. Dodatkowo wdrożenie rekomendacji T może znacząco utrudnić ich udzielanie osobom o bezwzględnie niskich dochodach (emerytom, rencistom, słabiej zarabiającym pracownikom). Ceny kredytów gotówkowych już obecnie są wysokie, dlatego dalszy wzrost oprocentowania może nie nastąpić do czasu poniesienia stóp procentowych przez RPP (ze względu na regulacje ustawy antylichwiarskiej, uzależniającej maksymalne oprocentowanie kredytu od lombardowej stopy procentowej Narodowego Banku Polskiego). Należy liczyć się z zaostrzonymi kryteriami udzielania tego rodzaju kredytów przez dłuższy czas, a to oznacza bardziej wnikliwe badanie zdolności klientów do regulowania zobowiązań. Z całą pewnością dowód osobisty nie wystarczy już do otrzymania pożyczki dla klientów „z ulicy”.

Fundusze inwestycyjne: Napłynie osiem miliardów
Bernard Waszczyk


Dobre wyniki funduszy inwestycyjnych z ostatnich miesięcy zostaną zauważone także przez specjalistów od marketingu zatrudnionych w TFI. Pole do popisu w kampaniach reklamowych mają otwarte co najmniej do połowy lutego, kiedy indeksy giełdowe wyznaczyły – jak na razie – dołek bessy. WIG20 oddalił się prawie o 100 proc. od tego poziomu, zatem stopy zwrotu w skali 12-miesięcy będą zapewne rosły, nawet jeśli ceny akcji „tylko” utrzymają obecne poziomy. Będzie to znakomitą zachętą dla starych i nowych klientów funduszy, by zwiększyć poziom inwestycji w funduszach inwestycyjnych.

TFI zwiększą budżety reklamowe zdając sobie sprawę, że właśnie teraz mogą pozyskać klientów o długoterminowej perspektywie inwestycyjnej – na kilka lat przed osiągnięciem szczytu cyklu gospodarczego. Nie można wykluczyć, że walka o pozyskanie klientów rozegra się nie tylko na ekranach telewizorów, ale także na poziomie opłat za zarządzanie, co byłoby niezwykle pożądanym i ze wszech miar usprawiedliwionym działaniem.

Problem z pozyskiwaniem do funduszy polegać będzie na słabości rynku pracy i realnie kurczących się dochodach ludności, co oznacza narastające problemy z utrzymaniem stopy życiowej. Oszczędności i inwestycje mogą być trudne do przeprowadzenia z punktu widzenia gospodarstw domowych. Dlatego poziom wpłat w całym roku nie będzie zbyt wysoki. Szacuję, że do TFI w 2010 r. napłynie 6-8 mld PLN nowych środków.

Giełda: Okazje już były
Łukasz Wróbel


Napływ nowych środków do TFI nie wystarczy samoistnie do podtrzymania koniunktury na rynku akcji. Trwający niemal od roku trend wzrostowy dojrzewa do korekty, która może wiązać się np. z niewystarczająco szybkim wzrostem zysków przedsiębiorstw w stosunku do oczekiwań inwestorów. Co prawda okres kryzysu wiele z nich wykorzystało do ograniczenia kosztów, co powinno pozytywnie odbić się na wzroście rentowności, jednak drugim warunkiem tego równania jest wyraźne przyspieszenie wzrostu gospodarczego i poziomu przychodów spółek. Wzrost PKB na poziomie 2-2,5 proc. jest już – moim zdaniem – uwzględniony w cenach akcji.

Hamulcem wstrzymującym hossę może być także wysyp dużych ofert publicznych. Polkomtel, Enea, GPW, drugi pakiet akcji PGE – to tylko niektóre z dużych projektów, które wymagać będą zmobilizowania znaczących ilości kapitału.

Stałym czynnikiem ryzyka jest też pojawienie się nowych informacji dotyczących czy to kłopotów finansów publicznych w poszczególnych krajach (vide Grecja), czy też mniej lub bardziej spektakularnych bankructw jako odłożony efekt niedawnego (?) kryzysu.

W 2010 r. rynki akcji wchodzą z dojrzałą fazą hossy, co oznacza z jednej strony, że coraz trudniej będzie o okazje takie jak na jej początku, a z drugiej, że rośnie ryzyko znaczącej korekty trendu. Wytypowanie poziomu indeksów, na którym zakończymy rok 2010 r. jest niemożliwe, a wyznaczenie zakresu wahań między 2-3 tys. punktów dla WIG20 (bez gwarancji, że przedział ten nie zostanie opuszczony) nikogo nie satysfakcjonuje. Dlatego takiej prognozy nie będzie. Rynki akcji mogą rosnąć tak długo, jak długo Fed nie zasygnalizuje gotowości do podnoszenia stóp procentowych, co ukróciłoby dolarowy carry-trade, na którym obecnie opiera się globalna hossa. Względnie rynek może skorygować się sam znacznie wcześniej, jeśli inwestorzy pozwolą na silne wzrosty w krótkim okresie.

Mieszkania: Podaż nie pozwoli na wzrost cen
Emil Szweda

Zakładana powolna poprawa PKB, rynku pracy i dostępności kredytów to zbyt mało, by oczekiwać wzrostu cen mieszkań, nawet jeśli do tej litanii dołączyć argumenty o zmniejszającej się podaży nowych mieszkań ze strony deweloperów. Obecna podaż zaspokaja popyt na mniej więcej 18-24 miesięcy, przy założeniu utrzymania obecnych cen.

Nie oznacza to jednak, że ceny mogą wyłącznie spadać, choć taki scenariusz należy brać pod uwagę. W optymistycznym scenariuszu, zmiany cen będą miały charakter ewolucyjny – powolny, w miarę jak na rynek będą wchodziły oferty nowych, tańszych (bo taniej budowanych) mieszkań, średnie ceny mogą się stopniowo obniżać.

W wariancie pesymistycznym do przyspieszenia spadku cen rękę przyłożą banki, które stracą cierpliwość do deweloperów, którzy mimo słabej sprzedaży, nie decydują się na obniżki cen licząc na kolejne „zrolowanie” kredytów bankowych. Postawa branży bankowej, o ile banki będą domagać się spłaty udzielonych kredytów od deweloperów, może mieć istotny wpływ na zachowanie się cen mieszkań w przyszłym roku (w szczególności w pierwszej połowie roku). W tej chwili brak jakichkolwiek sygnałów przemawiających za realizacją tak czarnego scenariusza. Przeciwnie – banki otwarcie deklarują, że są w stanie prolongować terminy spłat kredytów deweloperskich nie ingerując bezpośrednio w strategie cenowe swoich klientów. Niemniej, rolowane kredyty będą droższe od tych udzielonych dwa-trzy lata temu, dlatego sam fakt poniesienia dodatkowych kosztów finansowych może skłonić deweloperów do obniżania cen.

Dostosowaniu ulec powinny w szczególności ceny mieszkań dużych (powyżej 80m2), które sprzedają się najsłabiej. Kupujący mają dla nich dobrą alternatywę w postaci domów na peryferiach miast i sądząc z danych GUS, skwapliwie z tej możliwości korzystają (obecnie na jedno budowane mieszkanie przypadają dwie budowy domów jednorodzinnych). W tym kontekście powstaje coraz większa grupa inwestorów, dla których ceny mieszkań przestają mieć znaczenie, a ważniejsze stają się ceny działek i materiałów budowlanych.

Reasumując – nie należy spodziewać się wzrostu cen mieszkań w 2010 r. Nawet znacząca poprawa warunków gospodarczych nie jest w stanie zmienić tego obrazu rzeczy, ponieważ banki nie są przygotowane do wzrostu liczby kredytów o więcej niż 10-15 proc. rocznie. Posiadają bowiem zbyt słabą bazę depozytową, a możliwość sekurytyzacji aktywów czy wystawiania listów zastawnych wciąż pozostaje w sferze teorii niż praktyki rynkowej. Na rynku wciąż przeważa podaż, a jakikolwiek wyższe ceny mogą ją dodatkowo zwiększyć ze strony inwestorów indywidualnych, którzy zdecydowali się przeczekać okres słabszej koniunktury. Najbardziej prawdopodobnym scenariuszem wydaje się być utrzymanie obecnego poziomu cen przez kolejny rok.


Dział analiz Open Finance

kg

Prognozy analityków na rok 2010

Kredyty hipoteczne w euro zdobędą popularność w przyszłym roku, zwłaszcza w jego drugiej połowie. Oprocentowanie lokat przejściowo się obniży, ale za rok będzie takie jak dziś. Ceny mieszkań czeka stabilizacja lub powolny spadek, a giełda…
Przyszły rok w podstawowym scenariuszu przyniesie dalszą poprawę w gospodarce, choć na tyle powolną, że przez kilka pierwszych miesięcy oferta banków będzie zmieniała się powoli. Dopiero w drugim kwartale roku dynamika zmian nabierze szybszego charakteru. Kapitał pozostanie drogi ponieważ do rywalizacji o płynność silniej niż kiedykolwiek w historii włączą się rządy emitując rekordowe pakiety obligacji. Jednocześnie oczekujemy jednak napływu bezpośrednich inwestycji zagranicznych do Polski po blisko dwuletniej przerwie i większych inwestycji ze strony przedsiębiorstw. Wpłynie to na ustabilizowanie sytuacji na rynku pracy i ośmieli banki do zwiększenia akcji kredytowej przy stabilniejszych notowaniach złotego. Ewentualny nawrót kryzysu na światowe rynki finansowe przekreśli te perspektywy w całości lub dużej ich części. Czynnikiem ryzyka o charakterze systemowym jest kondycja naszego sektora finansów publicznych, która pozostaje słaba, a jej jedyną zaletę da się podsumować w trzech słowach – inni mają gorzej.

Kredyty hipoteczne: Euro zdobędzie zwolenników
Marcin Krasoń, Emil Szweda


W 2009 roku przebojem okazały się kredyty oferowane w ramach programu „Rodzina na Swoim”. W pierwszej części roku program utrzyma, a być może nawet powiększy swój udział w rynku, zwłaszcza na krótko przed wprowadzeniem planowanych w nim zmian (zawężenie oferty do rynku pierwotnego), co będzie impulsem do szybszego podejmowania decyzji o zakupie mieszkań na rynku wtórnym w ramach RnS. Jednak już od II kwartału spodziewamy się spadku limitów cenowych obowiązujących w programie, co w dużym stopniu utrudni korzystanie z niego.

W jego miejsce Polacy coraz szerzej korzystać będą z kredytów w euro, czemu paradoksalnie może pomóc wprowadzenie rekomendacji T, w której Komisja Nadzoru Finansowego domaga się, by łączny poziom wydatków na zobowiązania finansowe nie przekraczał 50 proc. dochodów kredytobiorcy. Raty kredytów w euro są o 20-25 proc. niższe niż kredytów złotowych (dla kredytów 30-letnich), więc z ich pomocą łatwiej będzie spełnić ten warunek (pamiętając o ograniczeniach wynikających z rekomendacji S). Dotyczy to jednak tylko osób o wysokich dochodach. Również oczekiwana dalsza poprawa lub choćby ustabilizowanie notowań złotego sprawią, że kredytobiorcy łaskawszym okiem spojrzą na tego rodzaju kredyty.

Marże kredytów będą w dalszym ciągu spadały. Oczekujemy, że średnia marża ustabilizuje się na poziomie 2 pkt proc. dla kredytów złotowych i w okolice 3 pkt proc. dla kredytów w euro (poniżej tych poziomów dla kredytów o wysokim wkładzie własnym i powyżej o niskim wkładzie) już w II kwartale. Stanie się tak dlatego, że rosnące współczynniki wypłacalności banków skłonią je do podejmowania bardziej ryzykownych decyzji – zgromadzony kapitał będzie musiał być zatrudniony do pracy. Istnieje jednak niebezpieczeństwo, że część banków spożytkuje zapasy kapitału na wypłatę dywidendy, co spowolniłoby proces obniżania marż kredytowych. Spadek marż będzie też hamowany przez znaczne emisje długu ze strony skarbu państwa (ponieważ oprocentowanie kredytów nie może spaść poniżej oprocentowania obligacji skarbowych). Banki nie zaryzykują też głębszego cięcia marż mając w pamięci koszty takich działań podjętych w latach 2006-2008. Incydentalnie marże mogą być jednak obniżane nawet poniżej 1 pkt proc., dla klientów korzystających z innych usług banków (wysokomarżowych produktów inwestycyjnych).

Niestety, oprocentowanie kredytów nie spadnie mimo obniżki marż. Już w połowie roku możliwe są decyzje o podwyżkach stóp procentowych podejmowane przez Radę Polityki Pieniężnej. Wzrost stóp zbilansuje spadek marż i w efekcie oprocentowanie nowych kredytów złotowych będzie za rok o tej porze tak samo wysokie jak obecnie. Również ze strony ECB należy oczekiwać podobnego ruchu – z podobnym skutkiem dla kredytobiorców.

Oczekujemy, że rynek pracy ustabilizuje się, ale dochody nie będą rosły realnie jeszcze przez dłuższy czas (wykraczający poza 2010 r.). Pamiętając o tym, że i bez stagnacji na rynku pracy popyt na mieszkania byłby niższy niż w rekordowych latach 2007-2008, oczekujemy że liczba udzielonych kredytów hipotecznych będzie nieznacznie tylko wyższa niż w 2009 roku. Wzrost będzie wynikał głównie z efektu niskiej bazy – rynek w I kwartale 2010 r. będzie porównywany do rynku z I kwartału 2009 r., kiedy był on ogłuszony skutkami kryzysu finansowego. Spodziewamy się, że liczba udzielonych kredytów hipotecznych wyniesie 190-200 tys. sztuk (wobec 170 tys. prognozowanych przez nas na 2009 rok – szacunek dla piętnastu największych polskich banków).

Kryteria udzielania kredytów hipotecznych pozostaną tak samo restrykcyjne jak obecnie, a ewentualne wprowadzenie rekomendacji T może je dodatkowo zaostrzyć.

Lokaty: Będzie trudniej o dobrą ofertę
Mateusz Ostrowski


W pierwszej połowie roku coraz trudniej będzie znaleźć korzystną ofertę zdeponowania środków, ponieważ płynność sektora bankowego znacząco poprawiła się w ostatnich miesiącach i instytucje nie toczą już wojen depozytowych. Banki będą więc nieznacznie obniżać oprocentowanie depozytów. Ich sprzymierzeńcem okaże się spadająca do połowy roku inflacja, która pozwoli na usprawiedliwienie obniżek oprocentowania depozytów zwłaszcza w II kwartale. Spadki oprocentowania lokat nie będą jednak znaczące, co również jest owocem wojny na lokaty obserwowanej pod koniec 2008 roku i na początku 2009. Wiele z promocyjnych lokat będzie wygasać na początku 2010 roku, a banki będą starały się zachęcić depozytariuszy do pozostawienia pieniędzy u siebie. Nie będzie to łatwe zadanie w sytuacji, gdy rosnącą siłę przyciągania prezentują fundusze inwestycyjne dzięki osiąganym stopom zwrotu z inwestycji giełdowych. Utrzymanie oprocentowania lokat na obecnym poziomie przez pierwsze miesiące 2010 r. oznacza jednak wysokie koszty odsetkowe (oprocentowanie lokat przewyższa obecnie stopy WIBOR), co banki spróbują sobie zrekompensować w drugiej połowie roku, opóźniając decyzje o podnoszeniu oprocentowania depozytów w reakcji na działania Rady Polityki Pieniężnej. Niemniej w końcówce roku oprocentowanie depozytów powinno powrócić do poziomów obserwowanych obecnie.

Kredyty gotówkowe: Na dowód nie wrócą
Mateusz Ostrowski


W pierwszych miesiącach roku stopa bezrobocia będzie sezonowo rosła, a ewentualne nowe inwestycje nie przełożą się na poprawę sytuacji na rynku pracy szybciej niż w końcówce przyszłego roku. Stąd banki nadal będą ostrożnie kalkulowały ryzyko udzielania kredytów konsumpcyjnych. Dodatkowo wdrożenie rekomendacji T może znacząco utrudnić ich udzielanie osobom o bezwzględnie niskich dochodach (emerytom, rencistom, słabiej zarabiającym pracownikom). Ceny kredytów gotówkowych już obecnie są wysokie, dlatego dalszy wzrost oprocentowania może nie nastąpić do czasu poniesienia stóp procentowych przez RPP (ze względu na regulacje ustawy antylichwiarskiej, uzależniającej maksymalne oprocentowanie kredytu od lombardowej stopy procentowej Narodowego Banku Polskiego). Należy liczyć się z zaostrzonymi kryteriami udzielania tego rodzaju kredytów przez dłuższy czas, a to oznacza bardziej wnikliwe badanie zdolności klientów do regulowania zobowiązań. Z całą pewnością dowód osobisty nie wystarczy już do otrzymania pożyczki dla klientów „z ulicy”.

Fundusze inwestycyjne: Napłynie osiem miliardów
Bernard Waszczyk


Dobre wyniki funduszy inwestycyjnych z ostatnich miesięcy zostaną zauważone także przez specjalistów od marketingu zatrudnionych w TFI. Pole do popisu w kampaniach reklamowych mają otwarte co najmniej do połowy lutego, kiedy indeksy giełdowe wyznaczyły – jak na razie – dołek bessy. WIG20 oddalił się prawie o 100 proc. od tego poziomu, zatem stopy zwrotu w skali 12-miesięcy będą zapewne rosły, nawet jeśli ceny akcji „tylko” utrzymają obecne poziomy. Będzie to znakomitą zachętą dla starych i nowych klientów funduszy, by zwiększyć poziom inwestycji w funduszach inwestycyjnych.

TFI zwiększą budżety reklamowe zdając sobie sprawę, że właśnie teraz mogą pozyskać klientów o długoterminowej perspektywie inwestycyjnej – na kilka lat przed osiągnięciem szczytu cyklu gospodarczego. Nie można wykluczyć, że walka o pozyskanie klientów rozegra się nie tylko na ekranach telewizorów, ale także na poziomie opłat za zarządzanie, co byłoby niezwykle pożądanym i ze wszech miar usprawiedliwionym działaniem.

Problem z pozyskiwaniem do funduszy polegać będzie na słabości rynku pracy i realnie kurczących się dochodach ludności, co oznacza narastające problemy z utrzymaniem stopy życiowej. Oszczędności i inwestycje mogą być trudne do przeprowadzenia z punktu widzenia gospodarstw domowych. Dlatego poziom wpłat w całym roku nie będzie zbyt wysoki. Szacuję, że do TFI w 2010 r. napłynie 6-8 mld PLN nowych środków.

Giełda: Okazje już były
Łukasz Wróbel


Napływ nowych środków do TFI nie wystarczy samoistnie do podtrzymania koniunktury na rynku akcji. Trwający niemal od roku trend wzrostowy dojrzewa do korekty, która może wiązać się np. z niewystarczająco szybkim wzrostem zysków przedsiębiorstw w stosunku do oczekiwań inwestorów. Co prawda okres kryzysu wiele z nich wykorzystało do ograniczenia kosztów, co powinno pozytywnie odbić się na wzroście rentowności, jednak drugim warunkiem tego równania jest wyraźne przyspieszenie wzrostu gospodarczego i poziomu przychodów spółek. Wzrost PKB na poziomie 2-2,5 proc. jest już – moim zdaniem – uwzględniony w cenach akcji.

Hamulcem wstrzymującym hossę może być także wysyp dużych ofert publicznych. Polkomtel, Enea, GPW, drugi pakiet akcji PGE – to tylko niektóre z dużych projektów, które wymagać będą zmobilizowania znaczących ilości kapitału.

Stałym czynnikiem ryzyka jest też pojawienie się nowych informacji dotyczących czy to kłopotów finansów publicznych w poszczególnych krajach (vide Grecja), czy też mniej lub bardziej spektakularnych bankructw jako odłożony efekt niedawnego (?) kryzysu.

W 2010 r. rynki akcji wchodzą z dojrzałą fazą hossy, co oznacza z jednej strony, że coraz trudniej będzie o okazje takie jak na jej początku, a z drugiej, że rośnie ryzyko znaczącej korekty trendu. Wytypowanie poziomu indeksów, na którym zakończymy rok 2010 r. jest niemożliwe, a wyznaczenie zakresu wahań między 2-3 tys. punktów dla WIG20 (bez gwarancji, że przedział ten nie zostanie opuszczony) nikogo nie satysfakcjonuje. Dlatego takiej prognozy nie będzie. Rynki akcji mogą rosnąć tak długo, jak długo Fed nie zasygnalizuje gotowości do podnoszenia stóp procentowych, co ukróciłoby dolarowy carry-trade, na którym obecnie opiera się globalna hossa. Względnie rynek może skorygować się sam znacznie wcześniej, jeśli inwestorzy pozwolą na silne wzrosty w krótkim okresie.

Mieszkania: Podaż nie pozwoli na wzrost cen
Emil Szweda

Zakładana powolna poprawa PKB, rynku pracy i dostępności kredytów to zbyt mało, by oczekiwać wzrostu cen mieszkań, nawet jeśli do tej litanii dołączyć argumenty o zmniejszającej się podaży nowych mieszkań ze strony deweloperów. Obecna podaż zaspokaja popyt na mniej więcej 18-24 miesięcy, przy założeniu utrzymania obecnych cen.

Nie oznacza to jednak, że ceny mogą wyłącznie spadać, choć taki scenariusz należy brać pod uwagę. W optymistycznym scenariuszu, zmiany cen będą miały charakter ewolucyjny – powolny, w miarę jak na rynek będą wchodziły oferty nowych, tańszych (bo taniej budowanych) mieszkań, średnie ceny mogą się stopniowo obniżać.

W wariancie pesymistycznym do przyspieszenia spadku cen rękę przyłożą banki, które stracą cierpliwość do deweloperów, którzy mimo słabej sprzedaży, nie decydują się na obniżki cen licząc na kolejne „zrolowanie” kredytów bankowych. Postawa branży bankowej, o ile banki będą domagać się spłaty udzielonych kredytów od deweloperów, może mieć istotny wpływ na zachowanie się cen mieszkań w przyszłym roku (w szczególności w pierwszej połowie roku). W tej chwili brak jakichkolwiek sygnałów przemawiających za realizacją tak czarnego scenariusza. Przeciwnie – banki otwarcie deklarują, że są w stanie prolongować terminy spłat kredytów deweloperskich nie ingerując bezpośrednio w strategie cenowe swoich klientów. Niemniej, rolowane kredyty będą droższe od tych udzielonych dwa-trzy lata temu, dlatego sam fakt poniesienia dodatkowych kosztów finansowych może skłonić deweloperów do obniżania cen.

Dostosowaniu ulec powinny w szczególności ceny mieszkań dużych (powyżej 80m2), które sprzedają się najsłabiej. Kupujący mają dla nich dobrą alternatywę w postaci domów na peryferiach miast i sądząc z danych GUS, skwapliwie z tej możliwości korzystają (obecnie na jedno budowane mieszkanie przypadają dwie budowy domów jednorodzinnych). W tym kontekście powstaje coraz większa grupa inwestorów, dla których ceny mieszkań przestają mieć znaczenie, a ważniejsze stają się ceny działek i materiałów budowlanych.

Reasumując – nie należy spodziewać się wzrostu cen mieszkań w 2010 r. Nawet znacząca poprawa warunków gospodarczych nie jest w stanie zmienić tego obrazu rzeczy, ponieważ banki nie są przygotowane do wzrostu liczby kredytów o więcej niż 10-15 proc. rocznie. Posiadają bowiem zbyt słabą bazę depozytową, a możliwość sekurytyzacji aktywów czy wystawiania listów zastawnych wciąż pozostaje w sferze teorii niż praktyki rynkowej. Na rynku wciąż przeważa podaż, a jakikolwiek wyższe ceny mogą ją dodatkowo zwiększyć ze strony inwestorów indywidualnych, którzy zdecydowali się przeczekać okres słabszej koniunktury. Najbardziej prawdopodobnym scenariuszem wydaje się być utrzymanie obecnego poziomu cen przez kolejny rok.


Dział analiz Open Finance

kg

Zniesienie licencji pośredników

Propozycja rządu, dotycząca zniesienia licencji pośredników, jest częścią nowego projektu ustawy Szejnfelda, której celem jest ograniczenie zbędnych barier i blokad administracyjnych. Otwarcie dostępu do zawodu pośrednika stanowi jednak spore zagrożenie dla rynku nieruchomości. Wzrost konkurencji na rynku może spowodować zwiększenie się liczby oszustw oraz większą liczbę niefachowo przeprowadzonych transakcji – podaje „Rzeczpospolita".

Jak czytamy dalej, propozycja rządu wzbudziła oburzenie członków Polskiej Federacji Rynku Nieruchomości. Wiceminister infrastruktury Olgierd Dziekoński broni projektu, argumentując, że nie w każdym kraju Unii Europejskiej konieczne jest posiadanie odpowiednich uprawnień do wykonywania tego zawodu. Obecnie powszechna jest sytuacja, kiedy duża grupa osób pracuje pod opieką licencjonowanego pośrednika, płacąc mu w zamian część swojego wynagrodzenia.

Praca pośrednika w obrocie nieruchomościami wiąże się aktualnie z dużą odpowiedzialnością. Oprócz działań prowadzących do kojarzenia klientów wymaga się od pośredników w obrocie nieruchomościami sporej wiedzy z zakresu prawa. Dzięki temu klient ma gwarancję, że transakcja zostanie przeprowadzona poprawnie. W sytuacji niedopełnienia czynności przez pośrednika klient może podać go do sądu lub złożyć na niego skargę. Komisja Odpowiedzialności Zawodowej może ukarać pośrednika nawet odebraniem licencji zawodowej – informuje „Rzeczpospolita".

 

Źródło: „Rzeczpospolita”

Zniesienie licencji pośredników

Propozycja rządu, dotycząca zniesienia licencji pośredników, jest częścią nowego projektu ustawy Szejnfelda, której celem jest ograniczenie zbędnych barier i blokad administracyjnych. Otwarcie dostępu do zawodu pośrednika stanowi jednak spore zagrożenie dla rynku nieruchomości. Wzrost konkurencji na rynku może spowodować zwiększenie się liczby oszustw oraz większą liczbę niefachowo przeprowadzonych transakcji – podaje „Rzeczpospolita".

Jak czytamy dalej, propozycja rządu wzbudziła oburzenie członków Polskiej Federacji Rynku Nieruchomości. Wiceminister infrastruktury Olgierd Dziekoński broni projektu, argumentując, że nie w każdym kraju Unii Europejskiej konieczne jest posiadanie odpowiednich uprawnień do wykonywania tego zawodu. Obecnie powszechna jest sytuacja, kiedy duża grupa osób pracuje pod opieką licencjonowanego pośrednika, płacąc mu w zamian część swojego wynagrodzenia.

Praca pośrednika w obrocie nieruchomościami wiąże się aktualnie z dużą odpowiedzialnością. Oprócz działań prowadzących do kojarzenia klientów wymaga się od pośredników w obrocie nieruchomościami sporej wiedzy z zakresu prawa. Dzięki temu klient ma gwarancję, że transakcja zostanie przeprowadzona poprawnie. W sytuacji niedopełnienia czynności przez pośrednika klient może podać go do sądu lub złożyć na niego skargę. Komisja Odpowiedzialności Zawodowej może ukarać pośrednika nawet odebraniem licencji zawodowej – informuje „Rzeczpospolita".

 

Źródło: „Rzeczpospolita”

Modernizacja dworców we Wrocławiu

Cztery dworce zostaną zmodernizowane we Wrocławiu wg projektu pracowni architektonicznej GPVT. Poznańska pracownia należąca do Tomasza Białoszewskiego i Grzegorza Pacera wygrała przetarg na opracowanie dokumentacji, która gotowa ma być do 15 lutego 2010 r. Inwestycja pochłonie 8 mln zł, w efekcie do 2012 r. odnowione zostaną dworce Mikołajów, Pracze, Kuźniki i Leśnica. Modernizacja dworców we Wrocławiu

Modernizacja dworców we Wrocławiu

Cztery dworce zostaną zmodernizowane we Wrocławiu wg projektu pracowni architektonicznej GPVT. Poznańska pracownia należąca do Tomasza Białoszewskiego i Grzegorza Pacera wygrała przetarg na opracowanie dokumentacji, która gotowa ma być do 15 lutego 2010 r. Inwestycja pochłonie 8 mln zł, w efekcie do 2012 r. odnowione zostaną dworce Mikołajów, Pracze, Kuźniki i Leśnica. Modernizacja dworców we Wrocławiu

Mieszkania za złotówkę tylko do końca roku

Od nowego roku przekształcenie mieszkania będzie o kilkadziesiąt tysięcy droższe.
Jeszcze w tym tygodniu posłowie będą chcieli uchwalić przepisy wprowadzające dodatkowe opłaty. Zgodnie z projektem to nie ustawa, a wola większości spółdzielców będzie decydowała o wprowadzeniu dodatkowych opłat za nabycie odrębnej własności mieszkań lokatorskich - informuje Dziennik Gazeta Prawna.

Tylko do 30 grudnia obowiązują przepisy uprawniające spółdzielców do przekształcenia mieszkań lokatorskich za symboliczną złotówkę. Jednak wszyscy lokatorzy, którzy zdążą do tego terminu złożyć wniosek o przekształcenie, mogą liczyć, że przekształcenie nastąpi według obecnych warunków.

TRYBUNAŁ UCHYLA TANI WYKUP
Trybunał Konstytucyjny w grudniu ubiegłego roku orzekł, że przepisy zobowiązujące spółdzielnie mieszkaniowe do przenoszenia własności lokali na swoich członków (jedynie po uregulowaniu kosztów wybudowania mieszkania, czyli za przysłowiową złotówkę) są niezgodne z konstytucją, za takie uznał też zapisy pozwalające na karanie członków zarządów spółdzielni, którzy nie dokonali przeniesienia własności lokali na spółdzielców.
Trybunał dał rok na poprawienie tych uregulowań. W związku z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego projekt zmian w ustawie o spółdzielniach mieszkaniowych przygotowało Ministerstwo Infrastruktury. W sierpniu projekt ten przyjął rząd.


money.pl

Mieszkania za złotówkę tylko do końca roku

Od nowego roku przekształcenie mieszkania będzie o kilkadziesiąt tysięcy droższe.
Jeszcze w tym tygodniu posłowie będą chcieli uchwalić przepisy wprowadzające dodatkowe opłaty. Zgodnie z projektem to nie ustawa, a wola większości spółdzielców będzie decydowała o wprowadzeniu dodatkowych opłat za nabycie odrębnej własności mieszkań lokatorskich - informuje Dziennik Gazeta Prawna.

Tylko do 30 grudnia obowiązują przepisy uprawniające spółdzielców do przekształcenia mieszkań lokatorskich za symboliczną złotówkę. Jednak wszyscy lokatorzy, którzy zdążą do tego terminu złożyć wniosek o przekształcenie, mogą liczyć, że przekształcenie nastąpi według obecnych warunków.

TRYBUNAŁ UCHYLA TANI WYKUP
Trybunał Konstytucyjny w grudniu ubiegłego roku orzekł, że przepisy zobowiązujące spółdzielnie mieszkaniowe do przenoszenia własności lokali na swoich członków (jedynie po uregulowaniu kosztów wybudowania mieszkania, czyli za przysłowiową złotówkę) są niezgodne z konstytucją, za takie uznał też zapisy pozwalające na karanie członków zarządów spółdzielni, którzy nie dokonali przeniesienia własności lokali na spółdzielców.
Trybunał dał rok na poprawienie tych uregulowań. W związku z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego projekt zmian w ustawie o spółdzielniach mieszkaniowych przygotowało Ministerstwo Infrastruktury. W sierpniu projekt ten przyjął rząd.


money.pl

Mieszkania taniały w listopadzie

W listopadzie ceny mieszkań spadły o 0,7 proc. w porównaniu do października i były o 1,75 proc. niższe niż przed rokiem - tak wynika z zestawienia transakcji przeprowadzonych przez klientów Open Finance, Home Broker i Dom Banku.
Listopad był drugim z kolei miesiącem spadku wartości indeksu cen mieszkań Open Finance. Był to także kolejny miesiąc, w którym analitycy odnotowali wzrost liczby transakcji, co potwierdza obserwowane ożywienie na rynku kredytów hipotecznych.

W skali miesiąca ceny spadały i rosły w takiej samej liczbie miast. Najmocniej rosły ceny w Bydgoszczy - o 2 proc. do 4096 zł/mkw., w Szczecinie (1,9 proc. do 4851 zł/mkw.) i we Wrocławiu (1,8 proc. do 6214 zł/mkw.)

Co dalej z cenami? - W grudniu nie spodziewamy się rewolucji na rynku mieszkaniowym, choć trzeba pamiętać, że miesiące zimowe zwykle nie służą dobrze sprzedającym mieszkania i mogą przynieść spadek średnich cen - przewidują analitycy OF.

Komentarz i prognoza

Emil Szweda, Bernard Waszczyk, Open Finance:

W dłuższym okresie tendencje cenowe mogą zależeć od losów programu Rodzina na Swoim oraz implementacji w bankach Rekomendacji T.
Gdyby te dwa czynniki miały pozostać niezmienne, oczekiwalibyśmy stabilizacji cen z tendencją do ich niewielkiego spadku, ze względu na stopniowe wprowadzanie na rynek nowych projektów realizowanych po niższych kosztach. Również oczekiwane obniżenie limitów cenowych w ramach programu RnS może zmusić sprzedających do obniżenia cen.

Jednak trzeba pamiętać, że deweloperzy dostosowali swoją ofertę do obniżonego popytu (liczba nowych projektów deweloperskich spadła o 40 proc., a liczba nowych kredytów hipotecznych o 35 proc.). Natomiast sam popyt - w obliczu lepszej niż oczekiwano sytuacji na rynku pracy i w całej gospodarce - powinien utrzymać się na dotychczasowym poziomie lub nawet nieznacznie wzrosnąć względem 2009 roku.
W stabilizacji mediany cen pomaga też struktura rynku, na którym większość transakcji dotyczy mieszkań małych i średnich, które w znacznym stopniu oparły się przecenie. Natomiast spadek cen mieszkań dużych może w niewielkim tylko stopniu być odzwierciedlany w danych zbiorczych, ze względu na niewielką liczbę tego typu transakcji.



money.pl

Mieszkania taniały w listopadzie

W listopadzie ceny mieszkań spadły o 0,7 proc. w porównaniu do października i były o 1,75 proc. niższe niż przed rokiem - tak wynika z zestawienia transakcji przeprowadzonych przez klientów Open Finance, Home Broker i Dom Banku.
Listopad był drugim z kolei miesiącem spadku wartości indeksu cen mieszkań Open Finance. Był to także kolejny miesiąc, w którym analitycy odnotowali wzrost liczby transakcji, co potwierdza obserwowane ożywienie na rynku kredytów hipotecznych.

W skali miesiąca ceny spadały i rosły w takiej samej liczbie miast. Najmocniej rosły ceny w Bydgoszczy - o 2 proc. do 4096 zł/mkw., w Szczecinie (1,9 proc. do 4851 zł/mkw.) i we Wrocławiu (1,8 proc. do 6214 zł/mkw.)

Co dalej z cenami? - W grudniu nie spodziewamy się rewolucji na rynku mieszkaniowym, choć trzeba pamiętać, że miesiące zimowe zwykle nie służą dobrze sprzedającym mieszkania i mogą przynieść spadek średnich cen - przewidują analitycy OF.

Komentarz i prognoza

Emil Szweda, Bernard Waszczyk, Open Finance:

W dłuższym okresie tendencje cenowe mogą zależeć od losów programu Rodzina na Swoim oraz implementacji w bankach Rekomendacji T.
Gdyby te dwa czynniki miały pozostać niezmienne, oczekiwalibyśmy stabilizacji cen z tendencją do ich niewielkiego spadku, ze względu na stopniowe wprowadzanie na rynek nowych projektów realizowanych po niższych kosztach. Również oczekiwane obniżenie limitów cenowych w ramach programu RnS może zmusić sprzedających do obniżenia cen.

Jednak trzeba pamiętać, że deweloperzy dostosowali swoją ofertę do obniżonego popytu (liczba nowych projektów deweloperskich spadła o 40 proc., a liczba nowych kredytów hipotecznych o 35 proc.). Natomiast sam popyt - w obliczu lepszej niż oczekiwano sytuacji na rynku pracy i w całej gospodarce - powinien utrzymać się na dotychczasowym poziomie lub nawet nieznacznie wzrosnąć względem 2009 roku.
W stabilizacji mediany cen pomaga też struktura rynku, na którym większość transakcji dotyczy mieszkań małych i średnich, które w znacznym stopniu oparły się przecenie. Natomiast spadek cen mieszkań dużych może w niewielkim tylko stopniu być odzwierciedlany w danych zbiorczych, ze względu na niewielką liczbę tego typu transakcji.



money.pl

„Polska norma”, czyli mieszkaniowy dobrobyt na wstecznym biegu

Gdyby tak za miarę postępu dobrobytu w Polsce przyjąć dostępność cenową nieruchomości oraz ewolucję metodyki zaspokajania potrzeb mieszkaniowych Polaków, to mogłoby się niestety okazać, że nie dość iż jedziemy na wstecznym biegu, to w dodatku z zamkniętymi oczami.
Gdy przed dwiema dekadami polska gospodarka na bazie reformy Balcerowicza ewoluowała z otchłani realnego socjalizmu do wolnorynkowego „raju”, niemal wszyscy uczestnicy świeżo ukonstytuowanej III Rzeczpospolitej pewni byli nadejścia ery trwałego wzrostu poziomu życia w Polsce. Jednym z głównych czynników mającym o tym poziomie decydować „od zawsze” pozostają warunki mieszkaniowe, a zwłaszcza realne szanse oraz bieżący poziom ich zaspokojenia przez przeciętnego obywatela. Niestety wszystkie dostępne dane wskazują na to, że ta dziedzina kształtowania jakości życia polskiego społeczeństwa naznaczona jest permanentnym regresem.

Gdy przed dwiema dekadami polska gospodarka na bazie reformy Balcerowicza ewoluowała z otchłani realnego socjalizmu do wolnorynkowego „raju”, niemal wszyscy uczestnicy świeżo ukonstytuowanej III Rzeczpospolitej pewni byli nadejścia ery trwałego wzrostu poziomu życia w Polsce. Jednym z głównych czynników mającym o tym poziomie decydować „od zawsze” pozostają warunki mieszkaniowe, a zwłaszcza realne szanse oraz bieżący poziom ich zaspokojenia przez przeciętnego obywatela. Niestety wszystkie dostępne dane wskazują na to, że ta dziedzina kształtowania jakości życia polskiego społeczeństwa naznaczona jest permanentnym regresem.

Wskaźniki dostępności


Badacze rynku nieruchomości opracowali stosunkowo bogaty zestaw indykatorów, zadaniem których jest ustalenie jego parametrów, stopnia dojrzałości czy też norm opisujących proces zaspokajania potrzeb mieszkaniowych konsumentów. Z punktu widzenia polskiego konsumenta, żyjącego w środowisku „emerging market”, najważniejsze wydają się te ostatnie, określane w nomenklaturze międzynarodowej jako „wskaźniki dostępności” (ang. affordability indexes). Konfrontują one ze sobą zdolność finansową najliczniejszej statystycznie grupy średnio sytuowanych gospodarstw domowych z kosztem nabycia lub wynajmu typowych nieruchomości, możliwościami obsługi długu hipotecznego itp.

Najpopularniejszym z nich jest tzw. wskaźnik siły nabywczej, będący relacją średniej płacy brutto do ceny metra kwadratowego mieszkania w największych miastach kraju. Od dość dawna oficjalna wartość tej relacji kształtuje się w Polsce na poziomie zbliżonym do 0,5, co oznacza, że średnia miesięczna płaca miałaby wystarczać na zakup zaledwie połowy mkw. mieszkania. W tej okolicy (0,45) lokalizują ją niedawne badania Fundacji na Rzecz Kredytu Hipotecznego, przyjmującej średnią płacę na poziomie 3200 zł. oraz cenę metra kwadratowego mieszkania na 7 tys. zł. Dwa lata temu, w szczycie boomu, ta sama instytucja oceniała tę zmienną na rekordowo niskim poziomie 0,36. Z kolei NBP w swoim „Raporcie o inflacji” zamieszcza wykres (ostatnio w lutym ’09), na którym wartość wskaźnika siły nabywczej dla różnych miast waha się w przedziale od 0,4 do 0,7. Jednak średnia płaca w Polsce w rzeczywistości może być (a właściwie to jest na pewno) znacznie niższa od danych oficjalnych. Jak bowiem wykazały badania portalu Money.pl, zastępujące średnią arytmetyczną tzw. medianą eliminującą fałszujące wyniki GUS kominy płacowe, rzeczywista średnia płaca brutto wynosi około 2500 zł. Przyjmując tę interpretację okazałoby się, że wskaźnik siły nabywczej posiada aktualną wartość, uwzględniająca już korektę cen nieruchomości, zbliżoną do 0,35, a to z kolei znaczyłoby, że przeciętny Polak musi pracować na 1 mkw. mieszkania już nie 2, ale nawet do 3 miesięcy(!). Stanowiłoby to mniej więcej 6-krotne odchylenie in minus od standardów obowiązujących w cywilizowanych krajach Europy Zachodniej, gdzie poziom omawianego wskaźnika ustalił się w granicach 2 (nierzadko nawet tę wartość przekraczając) i aż 10-krotne od wartości zbliżonej do 4, która obowiązuje w USA. Choć być może trudno w to uwierzyć, to jednak Polska z tak niskim współczynnikiem pozostaje w ścisłej czołówce nie tylko europejskich ale globalnych outsiderów w konkurencji dostępności mieszkań dla swoich obywateli.

Tę z pewnością niepokojącą statystykę zdaje się potwierdzać inny parametr, równie dobrze obrazujący funkcjonalność procesu zaspokajania potrzeby zamieszkiwania w ramach konkretnego rynku nieruchomości. Wskaźnik ten, określany z angielskiego jako P/I (price/income ratio), jest dość prostą relacją obowiązującej ceny przeciętnej nieruchomości mieszkalnej do średniego rocznego dochodu rozporządzalnego przeciętnego gospodarstwa domowego. Wskaźnik ten szczególnie popularny jest w USA, gdzie w zależności od obowiązującej koniunktury gospodarczej potrafi oscylować w granicach od 2 do nawet 6. Zazwyczaj jednak przyjmuje wartość zbliżoną do 4, tak jak w Europie Zachodniej, gdzie przedział od 3 do 4 określa obowiązującą normę. A jak ten czynnik prezentuje się u nas? P/I do połowy 2008 roku ilustrowany był obok wskaźnika siły nabywczej w „Raporcie o inflacji” NBP. Analitycy rodzimego Banku Narodowego zlokalizowali go w tamtym czasie dla różnych miast Polski w przedziale wartości od 6 do 10. Gdyby jednak spróbować oszacować rzeczywistą średnią wartość rodzimego P/I na podstawie danych pierwszego półrocza br., to okazałoby się, że otrzymany wynik jest jeszcze „ciekawszy”. Jeżeli bowiem jako przeciętną nieruchomość przyjmiemy mieszkanie w budynku wielorodzinnym o pow. 65,9 mkw. (dane GUS: przeciętna pow. mieszkania w 1-szym półroczu ’09) w cenie 6876 PLN/mkw. (REAS: średnia cena mkw. mieszkań sprzedanych na rynku pierwotnym w 2Q ‘09 ), to otrzymamy wartość w okolicach 450 tys. PLN. Z kolei dochód rozporządzalny gospodarstwa domowego w tym roku wynosi na osobę: dla gospodarstwa 2-osobowego - 1240,37 PLN, 3-osobowego – 1027,8 PLN, 4-osobowego – 835,3 PLN (dane za Instytutem Gospodarki Społecznej SGH). Bez ryzyka popełnienia istotnego błędu można więc przyjąć, że roczny dochód rozporządzalny reprezentatywnego gospodarstwa domowego w Polsce wynosi średnio 35 tys. zł. Po podzieleniu przez otrzymaną wartość średniej ceny mieszkania otrzymamy „polskie P/I” równe… 12,8(!). Daje to nam kolejną „polską normę”, która „tylko” o ponad 200 proc. dystansuje wskazaną powyżej średnią zachodnioeuropejską.

Z podstawowych aspektów wyznaczających standard zaspokajania potrzeb mieszkaniowych obywateli pozostaje omówienie kredytowej dostępności nieruchomości w PLN. Warto zwrócić uwagę na fakt, że NBP w dwóch ostatnich raportach o inflacji pomija ten, jak i pozostałe tematy, kwitując problem nieruchomości zaledwie krótką notatką. Dlaczego? Trudno o jednoznaczną odpowiedź. Natomiast z ostatniego raportu Expandera & Szybko.pl możemy się dowiedzieć o „widocznych oznakach ożywienia na rynku kredytów mieszkaniowych”, wskutek czego „4-osobowa rodzina osiągająca dochód na poziomie 3500 zł netto, mieszkająca w mieście średniej wielkości, może dziś liczyć średnio na 210 tys. zł kredytu w zł oraz 142 tys. zł w przypadku zaciągania kredytu w euro”. Oznacza to, w zależności od regionu kraju, możliwość zakupu około 8-12 mkw. lokalu na osobę, a następnie wieloletnie bytowanie z miesięcznym budżetem na poziomie średnio 450 zł. na głowę. Nic dodać, nic ująć…

Poza tym wszystkim rzetelne zdefiniowanie bardzo istotnej zwłaszcza dla bankowych analityków kredytowych relacji raty kredytu na kupno przeciętnego mieszkania do miesięcznego dochodu rozporządzalnego gospodarstwa domowego, wydaje się w polskich warunkach dosyć trudne. Wynika to z faktu tradycyjnej „elastyczności” rodzimych placówek bankowych przy czynności kredytowania zakupu nieruchomości. I tak w różnych okresach banki udzielają kredytów na starannie urozmaiconych warunkach, a to osobom bez zdolności kredytowej (do spółki z osobami trzecimi), a to z mniejszym, większym lub bez wkładu własnego, z czasem znaczną, a niekiedy dla odmiany z symboliczną marżą, ale przede wszystkim z często nienaturalnie wydłużonym okresem spłaty zadłużenia, który nie wiadomo jak obecnie, ale jeszcze niedawno w wielu przypadkach ocierał się o półwiecze. Standardy te raczej nie są powszechną praktyką w krajach o zaawansowanych systemach bankowo-finansowych. Stąd też określenie reprezentatywnych warunków kredytowania nieruchomości, potrzebne do obliczenia współczynnika „raty do dochodu”, przynajmniej na dzień dzisiejszy obarczone jest wysokim ryzykiem popełnienia błędu. Nieoficjalnie wiadomo jednak, że następną ‘’polską normą” jest przekraczanie – i to znaczne - połowy rozporządzalnego budżetu przez sumę raty kredytowej nawet w przypadku gospodarstw domowych o wyższych niż przeciętne dochodach.

W czym problem?


Tajemnicą poliszynela pozostaje fakt, że w polskich warunkach ekonomicznych nie tylko nabycie nieruchomości, ale i wielu innych dóbr mniej czy bardziej trwałego użytku wymaga od przeciętnie zarabiającego konsumenta przepracowania dwu-trzykrotności lub nawet większej ilości tego czasu, który potrzebny byłby jego korelatowi w Niemczech, Francji, Danii i w wielu tym podobnym krajach o zaawansowanym systemie gospodarki rynkowej. Jest to z jednej strony efekt mozolnego nadrabiania zaległości po zastopowanej 20 lat temu, a pieczołowicie konstruowanej przez dziesięciolecia komunistycznej demencji gospodarczej, z drugiej – niestety – skutek obecnego, kuriozalnego śrubowania rodzimych cen bardzo wielu towarów, dóbr i usług niekiedy do kilkudziesięciu procent powyżej poziomu obowiązującego w zamożnych krajach UE. O ile jednak teza, że uczciwie pracującego Polaka stać z roku na rok na coraz więcej, może być tematem dyskusji, o tyle problem nieruchomości, głównie mieszkań, jej nie podlega: z punktu widzenia kupujących jest coraz gorzej. Cenowa dostępność zarówno w deweloperskich biurach sprzedaży, jak i na rynku wtórnym, ma od lat tendencję malejącą.

Skutkiem tego nabycie mieszkania przez statystycznego „Kowalskiego” z każdym rokiem, licząc mniej więcej od połowy ubiegłej dekady, stanowi coraz większy problem, choć sam „Kowalski” prawdopodobnie nie zawsze do końca zdaje sobie sprawę z jego meritum. Zazwyczaj rozumuje on w ten sposób, że mieszkanie jest tym bardziej dostępne im bardziej dostępny jest kredyt w banku. Natomiast gdy bank grymasi przy jego przyznawaniu, to cenowa dostępność mieszkanie jest kiepska. Z kolei jakiekolwiek współczynniki dostępności pozostają w sferze abstrakcji.

Ażeby dobrze zobrazować ułomność takiego rozumowania należy cofnąć się nieco w czasie, mniej więcej do połowy ostatniej dekady XX w., a wiec do pionierskich czasów polskiej „deweloperki”.

Pierwsze mieszkania krajowi deweloperzy oddali do użytku w roku 1993, ale ich ilość (485) nie potwierdziła jeszcze w pełni „narodzin branży”. Swoje istnienie firmy deweloperskie wyraźniej zaakcentowały dopiero w latach 97/98, kiedy to wybudowały (wg GUS) odpowiednio ok. 5 i 9 tys. lokali. Od tego właśnie okresu możemy mówić o polskim rynku nieruchomości w pełnym słowa tego znaczeniu, tzn. takim, na którym funkcjonowali już wszyscy istotni jego uczestnicy. Samo przez się nasuwa się pytanie: jak w tamtych „pionierskich” czasach i następnych latach wyglądała dostępność cenowa nieruchomości?

Od normalności do „teraźniejszości”


Dostępność cenowa nieruchomości mieszkaniowych w połowie lat dziewięćdziesiątych ub. wieku była wypadkową kilku czynników. Przede wszystkim w tamtym czasie banki w Polsce praktycznie nie funkcjonowały w roli kredytodawców hipotecznych. Wg AD Drągowski w latach 1995-2000 tylko co dziesiąta transakcja była w jakimś stopniu wspomagana kredytem (dziś mamy sytuacje odwrotną – jedna transakcja na dziesięć jest realizowana za gotówkę). W sytuacji finansowania zakupu mieszkań przez ich nabywców prawie wyłącznie środkami własnymi, deweloperzy nie dysponowali zbyt szerokim spektrum możliwości windowania cen, w związku z czym ograniczali swoje marże do cywilizowanego pułapu kilkunastu procent.

Kolejnym, dziś chyba nieco zapomnianym, wówczas jednak fundamentalnym czynnikiem rozwoju rynku nieruchomości, znakomicie upraszczającym drogę do własnego „M”, była obowiązująca przez całą ubiegłą dekadę tzw. „duża ulga budowlana”, która niejako z urzędu korygowała w dół cenę mkw. mieszkania na rynku pierwotnym o prawie jedną piątą.

Po trzecie, absolutna normą było wówczas kupowanie mieszkań na etapie tzw. „dziury w ziemi”. W praktyce oznaczało to finansowanie inwestycji deweloperskich głównie z kieszeni przyszłych nabywców, dzięki czemu cena mkw. wybudowanego przez dewelopera lokum nie była (lub była tylko w niewielkim stopniu) obciążona wysokimi kosztami obsługi kredytu bankowego.

Opisane powyżej czynniki, w korelacji z kilkukrotnie niższą od dzisiejszej wyceną gruntów budowlanych plus znacznie większą ich dostępnością oraz faktem głębokiego rynkowego zacofania, w głównym stopniu decydowały o ówczesnej nieporównywalnie wyższej niż obecna dostępności cenowej nieruchomości mieszkaniowych. Uwzględniając wspomnianą ulgę podatkową, znalezienie na rynku pierwotnym mieszkania, którego cena 1 mkw. korespondowałaby ze średnią miesięczną płacą brutto nie było czymś nadzwyczajnym. Dobrym przykładem tego typu sytuacji może być początek rynkowej kariery obecnie czołowego polskiego dewelopera J.W. Construction, który swoją pierwszą realizowaną w jednej z podwarszawskich miejscowości dużą inwestycję mieszkaniową wycenił w 1997 roku - raczej nie przez pomyłkę - poniżej 1 tys. zł. za mkw. i to przy niemal identycznej z obecną relacji USD/PLN. Oznaczało to, że ówczesna średnia płaca brutto w Warszawie mogła sfinansować w tej sytuacji prawie 2 mkw. nowego lokum(!), a co za tym idzie nie dość że wskaźnik dostępności miał dzisiejszą wartość „zachodnią”, to w dodatku „zorganizowanie” budżetu na średniej wielkości mieszkanie nie było dużo trudniejsze, niż dziś uzbieranie wkładu własnego koniecznego do zaciągnięcia wieloletniego hipotecznego kredytu na podobny metraż. Oczywiście przypadek ten nie był być może stuprocentowo reprezentatywny, z pewnością jednak mówi sam za siebie. Zresztą ostatecznym potwierdzeniem zdecydowanie przyjaźniejszej natury cen mieszkań w odniesieniu do możliwości finansowych konsumentów w końcówce ub. wieku jest fakt, że deweloperzy pomimo braku instytucji kredytu hipotecznego oraz znacznego z roku na rok zwiększania własnej aktywności gospodarczej nie mieli większych problemów z bieżącą dystrybucją owoców swojej pracy i to najczęściej na etapie projektowym.

Od tamtej pory obserwujemy niestety systematyczny zjazd wskaźników dostępności. W latach 2000-2004 średnia cena mkw. mieszkania zawierała się już w przedziale od 2991 do 3307 PLN (za redNET Consulting), co plasowało wskaźnik dostępności cenowej jeszcze w okolicach 0.8-0,7. Ostatecznie zainicjowany w roku 2004 boom wywindował średnią cenę mkw. do prawie 7600 PLN trzy lata później, sprowadzając wskaźnik w rejony wartości 0,4, gdzie właściwie utkwił on na dobre po dzień dzisiejszy. Jednak istotę problemu nie tyle stanowi niski poziom wskaźnika co fakt jego ustawicznego spadku, wskutek czego w ciągu zaledwie 10 lat dostępność cenowa nieruchomości mieszkaniowych skurczyła się w Polsce mniej więcej trzykrotnie.

Ślepa uliczka


Wzrost cen nieruchomości, w tym przede wszystkim mieszkalnych, bez względu na ich rodzaj, standard i lokalizację, jest zjawiskiem nie tylko normalnym, ale powszechnie pożądanym. Anglojęzyczne pojęcie „real estate” mówi samo za siebie. Nieruchomości jako „realna wartość” po prostu z natury rzeczy powinny w długim okresie czasu zyskiwać na wartości. Ich bieżąca wycena oraz panująca tendencja rynkowa nie tylko decyduje o statusie materialnym większości gospodarstw domowych, implikuje nastroje oraz zachowanie konsumentów, może niedługo decydować o standardzie życia emerytów w ramach instytucji „odwrotnej hipoteki” itd., ale przede wszystkim ma przemożny wpływ na szereg istotnych procesów ekonomicznych, koniunkturę w najważniejszych sektorach gospodarczych państwa, czy wreszcie niebagatelne wpływy do jego budżetu. Problem jednak w tym, że ceny nieruchomości mieszkaniowych z segmentu popularnego, który obejmuje 90 proc. całości rynku, powinny poruszać się w pewnych określonych ramach w korelacji z przynajmniej kilkoma istotnymi wskaźnikami statystyczno - ekonomicznymi, z podawanym przez GUS wskaźnikiem wzrostu płac na czele. Fakt utrwalającego się w Polsce od lat braku tego typu korelacji spowodował, że cena prostego lokum dla „Kowalskiego” oderwała się od fundamentów, a rodzimy rynek nieruchomości uparcie brnie w „ślepą uliczkę”. Co to oznacza? Przede wszystkim to, że zamiast pożądanego procesu systematycznego skracania dystansu do cywilizowanych standardów zachodnioeuropejskich mamy ustawiczne jego pogłębianie. Ów dystans przeliczony na jednostki czasu wg uznanych rodzimych ekspertów branży nieruchomości na dzień dzisiejszy oceniany jest nawet na 50 lat(sic!).

„Grupa trzymająca ceny”…

Oczywiście bardzo trudno jest spodziewać się obiecujących następstw takiego stanu rzeczy. Na razie najbardziej zauważalnym jego aspektem jest tradycyjny u nas chaos (dez)informacyjny. Newsy o spadającej rentowności i słabnącej koniunkturze branży budowlanej, ostro taniejących materiałach budowlanych, czy wreszcie rekordowej podaży mieszkań, przeplatają się ze stanowczymi zapowiedziami deweloperów, bankowców czy też nieruchomościowych i finansowych pośredników o nieuchronności rychłego powrotu zwyżek cen mieszkań (notabene ów „upragniony powrót” przybrał już charakter typowej „idee fixe” większości medialnych wystąpień, publikacji, czy nawet kongresów nt. rynku mieszkaniowego, co raczej przeczy tezie o schyłkowej fazie korekty). Prawdopodobnie tak właśnie brzmi głos czegoś w rodzaju nieformalnej „grupy trzymającej ceny”. Na jej czele, raczej mimo woli, stanęło samo państwo z autorskim programem „Rodzina na swoim”- głównym hamulcowym korekty deweloperskiego cennika mkw. nowego lokum. Nie można się jednak dziwić ani deweloperom, ani bankowcom, czy pośrednikom, że robią to co robią: pierwsi tak „obniżają” żeby za bardzo nie spadło, drudzy ogłaszają „kredytowe alleluja”, a reprezentanci tych ostatnich tłumaczą komu i gdzie się da, że to najlepszy czas na kupno bo taniej już nie będzie. Oni to robią, bo chcą funkcjonować, cokolwiek zarabiać, a zwłaszcza przetrwać kryzys „w jednym kawałku”. Wiadomo bowiem, że na rynku nieruchomości w czasie typowej bessy znacząco spada popyt, a co za tym idzie wolumen transakcji – rynek zamiera. Mało kto decyduje się na wydatek rzędu kilkuset tys. zł. mając pewność, że za miesiąc będzie niżej, a za rok dużo taniej. A to właśnie te czynniki są w pierwszej kolejności zabójcze dla biznesu żyjącego ze sprzedaży nieruchomości, a nie sama przecena, do której jakoś zawsze można się dostosować przy odpowiednio dużym obrocie. Dlatego też trwa zacięta walka o to, by obniżka cen mieszkań, głównie na rynku pierwotnym, nie przybrała charakteru regularnej bessy. Tę swoistą kampanię zaczynają wspierać najpoważniejsze dzienniki (vide: „Rzepa” 3.12), gdzie na pierwszych stronach widzimy tytuł-wyrok: „Mieszkania idą w górę”, a dalej czytamy opinię poważnych instytucji (ZBP) o nieuchronnym wzroście cen mieszkań o min. 10 proc. w przyszłym roku. Czy jednak naszej „grupie” uda się przechytrzyć rynek, a zwłaszcza złamać jego historycznie sprawdzone zasady? Np. tę, że korekta cen po takim boomie jaki mieliśmy w ostatnich latach musi potrwać od 4 do nawet 6-ciu lat? Albo zapytajmy inaczej: czy 10-12 proc. korekta dwustuprocentowego wzrostu cen mieszkań z ostatnich kilku lat w pełni wyczerpuje regulacyjne możliwości polskiego rynku nieruchomości? I jeszcze jedno: jeżeli w Polsce wskaźnik dostępności cenowej mieszkań jest obecnie rzeczywiście na poziomie mniejszym niż 0,4, to jaką wartość miałby osiągnąć po czekającej nas rzekomo kolejnej fali wzrostów cen? No cóż, poczekamy, zobaczymy…

… i bankowe „błędne koło fortuny”

Nie ulega jednak wątpliwości, że trybem rodzimej nieruchomościowej machiny zasługującym co najmniej na „medal za odwagę” jest sektor bankowy. Jest dość oczywiste, że przy rekordowo niskich wskaźnikach dostępności ryzyko kredytowania zakupu nieruchomości jest niebezpiecznie wysokie. To ryzyko- z uwagi na ogromny udział kredytów walutowych - dało o sobie znać już na początku roku, kiedy to ceny mieszkań odnotowały pierwszy widoczny spadek, a złoty gwałtownie się osłabił. Panika, jaka wówczas zapanowała w szeregach bankowców wraz z okresowym powrotem instynktu samozachowawczego spowodowały drastyczne ograniczenie akcji kredytowej, zwłaszcza w obcej walucie. Czy zapowiadana obecnie „kredytowa odwilż” to dowód końca kryzysu i powrotu do „normalności”, czyli stałego wzrostu cen mieszkań? To raczej skutek tego, że rodzimi bankierzy nie mają innego wyjścia, aniżeli uwierzyć w trafność prognoz coraz mocniejszego złotego i dalej brnąć w kredytowanie „drogich” mieszkań, by te z braku kredytowania przypadkiem znacznie nie potaniały, co miałoby zgubne skutki dla ich bilansów. Dalej więc liczą głównie na przychylność fortuny. Czy to rozsądna strategia przy tego typu działalności? Słynna już idea „kredyty na dowód”, dotycząca pożyczek konsumpcyjnych pokazała, że raczej nie. A co będzie jeśli „koło fortuny” zatnie się na dobre w przypadku kredytów hipotecznych?

„Węzeł gordyjski”

Znalezienie w chwili obecnej jakichkolwiek pozytywnych przesłanek rozwoju rynku mieszkaniowego w Polsce jest zadaniem tak trudnym, że praktycznie niemożliwym. „Wsteczny bieg” doprowadził go do punktu, którego wyznacznikami są: najniższa w Europie (i wciąż coraz gorsza) dostępność cenowa mieszkań, najniższa ich ilość wśród istniejących oraz budowanych na tysiąc mieszkańców, najdłuższy, drogi i nieefektywny administracyjnie proces inwestycyjny, najmniejszy odsetek PKB (2%) przeznaczany przez państwo na budownictwo mieszkaniowe i wreszcie astronomiczny, sięgający nawet 1,5 miliona jednostek mieszkaniowych niezaspokojony popyt potencjalny. Jednym słowem: pół wieku za Europą. W sposób niemal perfekcyjny z tymi parametrami koresponduje klasyfikacja europejskich eksporterów siły roboczej, w której Polska zajmuje jakże „prestiżowe” miejsce absolutnego lidera. Być może właśnie w potencjale emigracyjnym oraz talentach integracyjnych młodego polskiego pokolenia tkwi metoda przecięcia „węzła gordyjskiego” rodzimej mieszkaniówki?

Jest raczej pewne, że obecnie popyt efektywny na mieszkania, zwłaszcza z rynku pierwotnego, generowany jest głównie przez klasę średnią, której rozwój jako tako postępuje, oraz ludzi których dochody wyraźnie przewyższają średnią krajową. Także ten dość osobliwy program „Rodziny na swoim” przede wszystkim wspiera te właśnie grupy społeczne, wiadomo czyim kosztem. Trudno ocenić jaki jest obecnie rzeczywisty niezrealizowany potencjał popytowy tego środowiska, ale zapewne na jakiś czas jeszcze go wystarczy, by podtrzymać rynkową płynność na jakimkolwiek poziomie. Jednak na dłuższą metę prawdziwym wyzwaniem dla rodzimej administracji państwowej będzie stworzenie warunków do zaspokojenia potrzeb mieszkaniowych przez najliczniejszą grupę społeczną o dochodach nie przekraczających średniej krajowej. A tu niestety nie widać dosłownie najmniejszego światełka w tunelu. Widać za to „zamknięte oczy” rodzimych decydentów, którzy jakby zdają się nie dostrzegać narastającego problemu. Kiedyś przyjdzie im zapewne te oczy otworzyć i oby się to nie stało za późno…

Autor: Jarosław Jędrzyński


„Polska norma”, czyli mieszkaniowy dobrobyt na wstecznym biegu

Gdyby tak za miarę postępu dobrobytu w Polsce przyjąć dostępność cenową nieruchomości oraz ewolucję metodyki zaspokajania potrzeb mieszkaniowych Polaków, to mogłoby się niestety okazać, że nie dość iż jedziemy na wstecznym biegu, to w dodatku z zamkniętymi oczami.
Gdy przed dwiema dekadami polska gospodarka na bazie reformy Balcerowicza ewoluowała z otchłani realnego socjalizmu do wolnorynkowego „raju”, niemal wszyscy uczestnicy świeżo ukonstytuowanej III Rzeczpospolitej pewni byli nadejścia ery trwałego wzrostu poziomu życia w Polsce. Jednym z głównych czynników mającym o tym poziomie decydować „od zawsze” pozostają warunki mieszkaniowe, a zwłaszcza realne szanse oraz bieżący poziom ich zaspokojenia przez przeciętnego obywatela. Niestety wszystkie dostępne dane wskazują na to, że ta dziedzina kształtowania jakości życia polskiego społeczeństwa naznaczona jest permanentnym regresem.

Gdy przed dwiema dekadami polska gospodarka na bazie reformy Balcerowicza ewoluowała z otchłani realnego socjalizmu do wolnorynkowego „raju”, niemal wszyscy uczestnicy świeżo ukonstytuowanej III Rzeczpospolitej pewni byli nadejścia ery trwałego wzrostu poziomu życia w Polsce. Jednym z głównych czynników mającym o tym poziomie decydować „od zawsze” pozostają warunki mieszkaniowe, a zwłaszcza realne szanse oraz bieżący poziom ich zaspokojenia przez przeciętnego obywatela. Niestety wszystkie dostępne dane wskazują na to, że ta dziedzina kształtowania jakości życia polskiego społeczeństwa naznaczona jest permanentnym regresem.

Wskaźniki dostępności


Badacze rynku nieruchomości opracowali stosunkowo bogaty zestaw indykatorów, zadaniem których jest ustalenie jego parametrów, stopnia dojrzałości czy też norm opisujących proces zaspokajania potrzeb mieszkaniowych konsumentów. Z punktu widzenia polskiego konsumenta, żyjącego w środowisku „emerging market”, najważniejsze wydają się te ostatnie, określane w nomenklaturze międzynarodowej jako „wskaźniki dostępności” (ang. affordability indexes). Konfrontują one ze sobą zdolność finansową najliczniejszej statystycznie grupy średnio sytuowanych gospodarstw domowych z kosztem nabycia lub wynajmu typowych nieruchomości, możliwościami obsługi długu hipotecznego itp.

Najpopularniejszym z nich jest tzw. wskaźnik siły nabywczej, będący relacją średniej płacy brutto do ceny metra kwadratowego mieszkania w największych miastach kraju. Od dość dawna oficjalna wartość tej relacji kształtuje się w Polsce na poziomie zbliżonym do 0,5, co oznacza, że średnia miesięczna płaca miałaby wystarczać na zakup zaledwie połowy mkw. mieszkania. W tej okolicy (0,45) lokalizują ją niedawne badania Fundacji na Rzecz Kredytu Hipotecznego, przyjmującej średnią płacę na poziomie 3200 zł. oraz cenę metra kwadratowego mieszkania na 7 tys. zł. Dwa lata temu, w szczycie boomu, ta sama instytucja oceniała tę zmienną na rekordowo niskim poziomie 0,36. Z kolei NBP w swoim „Raporcie o inflacji” zamieszcza wykres (ostatnio w lutym ’09), na którym wartość wskaźnika siły nabywczej dla różnych miast waha się w przedziale od 0,4 do 0,7. Jednak średnia płaca w Polsce w rzeczywistości może być (a właściwie to jest na pewno) znacznie niższa od danych oficjalnych. Jak bowiem wykazały badania portalu Money.pl, zastępujące średnią arytmetyczną tzw. medianą eliminującą fałszujące wyniki GUS kominy płacowe, rzeczywista średnia płaca brutto wynosi około 2500 zł. Przyjmując tę interpretację okazałoby się, że wskaźnik siły nabywczej posiada aktualną wartość, uwzględniająca już korektę cen nieruchomości, zbliżoną do 0,35, a to z kolei znaczyłoby, że przeciętny Polak musi pracować na 1 mkw. mieszkania już nie 2, ale nawet do 3 miesięcy(!). Stanowiłoby to mniej więcej 6-krotne odchylenie in minus od standardów obowiązujących w cywilizowanych krajach Europy Zachodniej, gdzie poziom omawianego wskaźnika ustalił się w granicach 2 (nierzadko nawet tę wartość przekraczając) i aż 10-krotne od wartości zbliżonej do 4, która obowiązuje w USA. Choć być może trudno w to uwierzyć, to jednak Polska z tak niskim współczynnikiem pozostaje w ścisłej czołówce nie tylko europejskich ale globalnych outsiderów w konkurencji dostępności mieszkań dla swoich obywateli.

Tę z pewnością niepokojącą statystykę zdaje się potwierdzać inny parametr, równie dobrze obrazujący funkcjonalność procesu zaspokajania potrzeby zamieszkiwania w ramach konkretnego rynku nieruchomości. Wskaźnik ten, określany z angielskiego jako P/I (price/income ratio), jest dość prostą relacją obowiązującej ceny przeciętnej nieruchomości mieszkalnej do średniego rocznego dochodu rozporządzalnego przeciętnego gospodarstwa domowego. Wskaźnik ten szczególnie popularny jest w USA, gdzie w zależności od obowiązującej koniunktury gospodarczej potrafi oscylować w granicach od 2 do nawet 6. Zazwyczaj jednak przyjmuje wartość zbliżoną do 4, tak jak w Europie Zachodniej, gdzie przedział od 3 do 4 określa obowiązującą normę. A jak ten czynnik prezentuje się u nas? P/I do połowy 2008 roku ilustrowany był obok wskaźnika siły nabywczej w „Raporcie o inflacji” NBP. Analitycy rodzimego Banku Narodowego zlokalizowali go w tamtym czasie dla różnych miast Polski w przedziale wartości od 6 do 10. Gdyby jednak spróbować oszacować rzeczywistą średnią wartość rodzimego P/I na podstawie danych pierwszego półrocza br., to okazałoby się, że otrzymany wynik jest jeszcze „ciekawszy”. Jeżeli bowiem jako przeciętną nieruchomość przyjmiemy mieszkanie w budynku wielorodzinnym o pow. 65,9 mkw. (dane GUS: przeciętna pow. mieszkania w 1-szym półroczu ’09) w cenie 6876 PLN/mkw. (REAS: średnia cena mkw. mieszkań sprzedanych na rynku pierwotnym w 2Q ‘09 ), to otrzymamy wartość w okolicach 450 tys. PLN. Z kolei dochód rozporządzalny gospodarstwa domowego w tym roku wynosi na osobę: dla gospodarstwa 2-osobowego - 1240,37 PLN, 3-osobowego – 1027,8 PLN, 4-osobowego – 835,3 PLN (dane za Instytutem Gospodarki Społecznej SGH). Bez ryzyka popełnienia istotnego błędu można więc przyjąć, że roczny dochód rozporządzalny reprezentatywnego gospodarstwa domowego w Polsce wynosi średnio 35 tys. zł. Po podzieleniu przez otrzymaną wartość średniej ceny mieszkania otrzymamy „polskie P/I” równe… 12,8(!). Daje to nam kolejną „polską normę”, która „tylko” o ponad 200 proc. dystansuje wskazaną powyżej średnią zachodnioeuropejską.

Z podstawowych aspektów wyznaczających standard zaspokajania potrzeb mieszkaniowych obywateli pozostaje omówienie kredytowej dostępności nieruchomości w PLN. Warto zwrócić uwagę na fakt, że NBP w dwóch ostatnich raportach o inflacji pomija ten, jak i pozostałe tematy, kwitując problem nieruchomości zaledwie krótką notatką. Dlaczego? Trudno o jednoznaczną odpowiedź. Natomiast z ostatniego raportu Expandera & Szybko.pl możemy się dowiedzieć o „widocznych oznakach ożywienia na rynku kredytów mieszkaniowych”, wskutek czego „4-osobowa rodzina osiągająca dochód na poziomie 3500 zł netto, mieszkająca w mieście średniej wielkości, może dziś liczyć średnio na 210 tys. zł kredytu w zł oraz 142 tys. zł w przypadku zaciągania kredytu w euro”. Oznacza to, w zależności od regionu kraju, możliwość zakupu około 8-12 mkw. lokalu na osobę, a następnie wieloletnie bytowanie z miesięcznym budżetem na poziomie średnio 450 zł. na głowę. Nic dodać, nic ująć…

Poza tym wszystkim rzetelne zdefiniowanie bardzo istotnej zwłaszcza dla bankowych analityków kredytowych relacji raty kredytu na kupno przeciętnego mieszkania do miesięcznego dochodu rozporządzalnego gospodarstwa domowego, wydaje się w polskich warunkach dosyć trudne. Wynika to z faktu tradycyjnej „elastyczności” rodzimych placówek bankowych przy czynności kredytowania zakupu nieruchomości. I tak w różnych okresach banki udzielają kredytów na starannie urozmaiconych warunkach, a to osobom bez zdolności kredytowej (do spółki z osobami trzecimi), a to z mniejszym, większym lub bez wkładu własnego, z czasem znaczną, a niekiedy dla odmiany z symboliczną marżą, ale przede wszystkim z często nienaturalnie wydłużonym okresem spłaty zadłużenia, który nie wiadomo jak obecnie, ale jeszcze niedawno w wielu przypadkach ocierał się o półwiecze. Standardy te raczej nie są powszechną praktyką w krajach o zaawansowanych systemach bankowo-finansowych. Stąd też określenie reprezentatywnych warunków kredytowania nieruchomości, potrzebne do obliczenia współczynnika „raty do dochodu”, przynajmniej na dzień dzisiejszy obarczone jest wysokim ryzykiem popełnienia błędu. Nieoficjalnie wiadomo jednak, że następną ‘’polską normą” jest przekraczanie – i to znaczne - połowy rozporządzalnego budżetu przez sumę raty kredytowej nawet w przypadku gospodarstw domowych o wyższych niż przeciętne dochodach.

W czym problem?


Tajemnicą poliszynela pozostaje fakt, że w polskich warunkach ekonomicznych nie tylko nabycie nieruchomości, ale i wielu innych dóbr mniej czy bardziej trwałego użytku wymaga od przeciętnie zarabiającego konsumenta przepracowania dwu-trzykrotności lub nawet większej ilości tego czasu, który potrzebny byłby jego korelatowi w Niemczech, Francji, Danii i w wielu tym podobnym krajach o zaawansowanym systemie gospodarki rynkowej. Jest to z jednej strony efekt mozolnego nadrabiania zaległości po zastopowanej 20 lat temu, a pieczołowicie konstruowanej przez dziesięciolecia komunistycznej demencji gospodarczej, z drugiej – niestety – skutek obecnego, kuriozalnego śrubowania rodzimych cen bardzo wielu towarów, dóbr i usług niekiedy do kilkudziesięciu procent powyżej poziomu obowiązującego w zamożnych krajach UE. O ile jednak teza, że uczciwie pracującego Polaka stać z roku na rok na coraz więcej, może być tematem dyskusji, o tyle problem nieruchomości, głównie mieszkań, jej nie podlega: z punktu widzenia kupujących jest coraz gorzej. Cenowa dostępność zarówno w deweloperskich biurach sprzedaży, jak i na rynku wtórnym, ma od lat tendencję malejącą.

Skutkiem tego nabycie mieszkania przez statystycznego „Kowalskiego” z każdym rokiem, licząc mniej więcej od połowy ubiegłej dekady, stanowi coraz większy problem, choć sam „Kowalski” prawdopodobnie nie zawsze do końca zdaje sobie sprawę z jego meritum. Zazwyczaj rozumuje on w ten sposób, że mieszkanie jest tym bardziej dostępne im bardziej dostępny jest kredyt w banku. Natomiast gdy bank grymasi przy jego przyznawaniu, to cenowa dostępność mieszkanie jest kiepska. Z kolei jakiekolwiek współczynniki dostępności pozostają w sferze abstrakcji.

Ażeby dobrze zobrazować ułomność takiego rozumowania należy cofnąć się nieco w czasie, mniej więcej do połowy ostatniej dekady XX w., a wiec do pionierskich czasów polskiej „deweloperki”.

Pierwsze mieszkania krajowi deweloperzy oddali do użytku w roku 1993, ale ich ilość (485) nie potwierdziła jeszcze w pełni „narodzin branży”. Swoje istnienie firmy deweloperskie wyraźniej zaakcentowały dopiero w latach 97/98, kiedy to wybudowały (wg GUS) odpowiednio ok. 5 i 9 tys. lokali. Od tego właśnie okresu możemy mówić o polskim rynku nieruchomości w pełnym słowa tego znaczeniu, tzn. takim, na którym funkcjonowali już wszyscy istotni jego uczestnicy. Samo przez się nasuwa się pytanie: jak w tamtych „pionierskich” czasach i następnych latach wyglądała dostępność cenowa nieruchomości?

Od normalności do „teraźniejszości”


Dostępność cenowa nieruchomości mieszkaniowych w połowie lat dziewięćdziesiątych ub. wieku była wypadkową kilku czynników. Przede wszystkim w tamtym czasie banki w Polsce praktycznie nie funkcjonowały w roli kredytodawców hipotecznych. Wg AD Drągowski w latach 1995-2000 tylko co dziesiąta transakcja była w jakimś stopniu wspomagana kredytem (dziś mamy sytuacje odwrotną – jedna transakcja na dziesięć jest realizowana za gotówkę). W sytuacji finansowania zakupu mieszkań przez ich nabywców prawie wyłącznie środkami własnymi, deweloperzy nie dysponowali zbyt szerokim spektrum możliwości windowania cen, w związku z czym ograniczali swoje marże do cywilizowanego pułapu kilkunastu procent.

Kolejnym, dziś chyba nieco zapomnianym, wówczas jednak fundamentalnym czynnikiem rozwoju rynku nieruchomości, znakomicie upraszczającym drogę do własnego „M”, była obowiązująca przez całą ubiegłą dekadę tzw. „duża ulga budowlana”, która niejako z urzędu korygowała w dół cenę mkw. mieszkania na rynku pierwotnym o prawie jedną piątą.

Po trzecie, absolutna normą było wówczas kupowanie mieszkań na etapie tzw. „dziury w ziemi”. W praktyce oznaczało to finansowanie inwestycji deweloperskich głównie z kieszeni przyszłych nabywców, dzięki czemu cena mkw. wybudowanego przez dewelopera lokum nie była (lub była tylko w niewielkim stopniu) obciążona wysokimi kosztami obsługi kredytu bankowego.

Opisane powyżej czynniki, w korelacji z kilkukrotnie niższą od dzisiejszej wyceną gruntów budowlanych plus znacznie większą ich dostępnością oraz faktem głębokiego rynkowego zacofania, w głównym stopniu decydowały o ówczesnej nieporównywalnie wyższej niż obecna dostępności cenowej nieruchomości mieszkaniowych. Uwzględniając wspomnianą ulgę podatkową, znalezienie na rynku pierwotnym mieszkania, którego cena 1 mkw. korespondowałaby ze średnią miesięczną płacą brutto nie było czymś nadzwyczajnym. Dobrym przykładem tego typu sytuacji może być początek rynkowej kariery obecnie czołowego polskiego dewelopera J.W. Construction, który swoją pierwszą realizowaną w jednej z podwarszawskich miejscowości dużą inwestycję mieszkaniową wycenił w 1997 roku - raczej nie przez pomyłkę - poniżej 1 tys. zł. za mkw. i to przy niemal identycznej z obecną relacji USD/PLN. Oznaczało to, że ówczesna średnia płaca brutto w Warszawie mogła sfinansować w tej sytuacji prawie 2 mkw. nowego lokum(!), a co za tym idzie nie dość że wskaźnik dostępności miał dzisiejszą wartość „zachodnią”, to w dodatku „zorganizowanie” budżetu na średniej wielkości mieszkanie nie było dużo trudniejsze, niż dziś uzbieranie wkładu własnego koniecznego do zaciągnięcia wieloletniego hipotecznego kredytu na podobny metraż. Oczywiście przypadek ten nie był być może stuprocentowo reprezentatywny, z pewnością jednak mówi sam za siebie. Zresztą ostatecznym potwierdzeniem zdecydowanie przyjaźniejszej natury cen mieszkań w odniesieniu do możliwości finansowych konsumentów w końcówce ub. wieku jest fakt, że deweloperzy pomimo braku instytucji kredytu hipotecznego oraz znacznego z roku na rok zwiększania własnej aktywności gospodarczej nie mieli większych problemów z bieżącą dystrybucją owoców swojej pracy i to najczęściej na etapie projektowym.

Od tamtej pory obserwujemy niestety systematyczny zjazd wskaźników dostępności. W latach 2000-2004 średnia cena mkw. mieszkania zawierała się już w przedziale od 2991 do 3307 PLN (za redNET Consulting), co plasowało wskaźnik dostępności cenowej jeszcze w okolicach 0.8-0,7. Ostatecznie zainicjowany w roku 2004 boom wywindował średnią cenę mkw. do prawie 7600 PLN trzy lata później, sprowadzając wskaźnik w rejony wartości 0,4, gdzie właściwie utkwił on na dobre po dzień dzisiejszy. Jednak istotę problemu nie tyle stanowi niski poziom wskaźnika co fakt jego ustawicznego spadku, wskutek czego w ciągu zaledwie 10 lat dostępność cenowa nieruchomości mieszkaniowych skurczyła się w Polsce mniej więcej trzykrotnie.

Ślepa uliczka


Wzrost cen nieruchomości, w tym przede wszystkim mieszkalnych, bez względu na ich rodzaj, standard i lokalizację, jest zjawiskiem nie tylko normalnym, ale powszechnie pożądanym. Anglojęzyczne pojęcie „real estate” mówi samo za siebie. Nieruchomości jako „realna wartość” po prostu z natury rzeczy powinny w długim okresie czasu zyskiwać na wartości. Ich bieżąca wycena oraz panująca tendencja rynkowa nie tylko decyduje o statusie materialnym większości gospodarstw domowych, implikuje nastroje oraz zachowanie konsumentów, może niedługo decydować o standardzie życia emerytów w ramach instytucji „odwrotnej hipoteki” itd., ale przede wszystkim ma przemożny wpływ na szereg istotnych procesów ekonomicznych, koniunkturę w najważniejszych sektorach gospodarczych państwa, czy wreszcie niebagatelne wpływy do jego budżetu. Problem jednak w tym, że ceny nieruchomości mieszkaniowych z segmentu popularnego, który obejmuje 90 proc. całości rynku, powinny poruszać się w pewnych określonych ramach w korelacji z przynajmniej kilkoma istotnymi wskaźnikami statystyczno - ekonomicznymi, z podawanym przez GUS wskaźnikiem wzrostu płac na czele. Fakt utrwalającego się w Polsce od lat braku tego typu korelacji spowodował, że cena prostego lokum dla „Kowalskiego” oderwała się od fundamentów, a rodzimy rynek nieruchomości uparcie brnie w „ślepą uliczkę”. Co to oznacza? Przede wszystkim to, że zamiast pożądanego procesu systematycznego skracania dystansu do cywilizowanych standardów zachodnioeuropejskich mamy ustawiczne jego pogłębianie. Ów dystans przeliczony na jednostki czasu wg uznanych rodzimych ekspertów branży nieruchomości na dzień dzisiejszy oceniany jest nawet na 50 lat(sic!).

„Grupa trzymająca ceny”…

Oczywiście bardzo trudno jest spodziewać się obiecujących następstw takiego stanu rzeczy. Na razie najbardziej zauważalnym jego aspektem jest tradycyjny u nas chaos (dez)informacyjny. Newsy o spadającej rentowności i słabnącej koniunkturze branży budowlanej, ostro taniejących materiałach budowlanych, czy wreszcie rekordowej podaży mieszkań, przeplatają się ze stanowczymi zapowiedziami deweloperów, bankowców czy też nieruchomościowych i finansowych pośredników o nieuchronności rychłego powrotu zwyżek cen mieszkań (notabene ów „upragniony powrót” przybrał już charakter typowej „idee fixe” większości medialnych wystąpień, publikacji, czy nawet kongresów nt. rynku mieszkaniowego, co raczej przeczy tezie o schyłkowej fazie korekty). Prawdopodobnie tak właśnie brzmi głos czegoś w rodzaju nieformalnej „grupy trzymającej ceny”. Na jej czele, raczej mimo woli, stanęło samo państwo z autorskim programem „Rodzina na swoim”- głównym hamulcowym korekty deweloperskiego cennika mkw. nowego lokum. Nie można się jednak dziwić ani deweloperom, ani bankowcom, czy pośrednikom, że robią to co robią: pierwsi tak „obniżają” żeby za bardzo nie spadło, drudzy ogłaszają „kredytowe alleluja”, a reprezentanci tych ostatnich tłumaczą komu i gdzie się da, że to najlepszy czas na kupno bo taniej już nie będzie. Oni to robią, bo chcą funkcjonować, cokolwiek zarabiać, a zwłaszcza przetrwać kryzys „w jednym kawałku”. Wiadomo bowiem, że na rynku nieruchomości w czasie typowej bessy znacząco spada popyt, a co za tym idzie wolumen transakcji – rynek zamiera. Mało kto decyduje się na wydatek rzędu kilkuset tys. zł. mając pewność, że za miesiąc będzie niżej, a za rok dużo taniej. A to właśnie te czynniki są w pierwszej kolejności zabójcze dla biznesu żyjącego ze sprzedaży nieruchomości, a nie sama przecena, do której jakoś zawsze można się dostosować przy odpowiednio dużym obrocie. Dlatego też trwa zacięta walka o to, by obniżka cen mieszkań, głównie na rynku pierwotnym, nie przybrała charakteru regularnej bessy. Tę swoistą kampanię zaczynają wspierać najpoważniejsze dzienniki (vide: „Rzepa” 3.12), gdzie na pierwszych stronach widzimy tytuł-wyrok: „Mieszkania idą w górę”, a dalej czytamy opinię poważnych instytucji (ZBP) o nieuchronnym wzroście cen mieszkań o min. 10 proc. w przyszłym roku. Czy jednak naszej „grupie” uda się przechytrzyć rynek, a zwłaszcza złamać jego historycznie sprawdzone zasady? Np. tę, że korekta cen po takim boomie jaki mieliśmy w ostatnich latach musi potrwać od 4 do nawet 6-ciu lat? Albo zapytajmy inaczej: czy 10-12 proc. korekta dwustuprocentowego wzrostu cen mieszkań z ostatnich kilku lat w pełni wyczerpuje regulacyjne możliwości polskiego rynku nieruchomości? I jeszcze jedno: jeżeli w Polsce wskaźnik dostępności cenowej mieszkań jest obecnie rzeczywiście na poziomie mniejszym niż 0,4, to jaką wartość miałby osiągnąć po czekającej nas rzekomo kolejnej fali wzrostów cen? No cóż, poczekamy, zobaczymy…

… i bankowe „błędne koło fortuny”

Nie ulega jednak wątpliwości, że trybem rodzimej nieruchomościowej machiny zasługującym co najmniej na „medal za odwagę” jest sektor bankowy. Jest dość oczywiste, że przy rekordowo niskich wskaźnikach dostępności ryzyko kredytowania zakupu nieruchomości jest niebezpiecznie wysokie. To ryzyko- z uwagi na ogromny udział kredytów walutowych - dało o sobie znać już na początku roku, kiedy to ceny mieszkań odnotowały pierwszy widoczny spadek, a złoty gwałtownie się osłabił. Panika, jaka wówczas zapanowała w szeregach bankowców wraz z okresowym powrotem instynktu samozachowawczego spowodowały drastyczne ograniczenie akcji kredytowej, zwłaszcza w obcej walucie. Czy zapowiadana obecnie „kredytowa odwilż” to dowód końca kryzysu i powrotu do „normalności”, czyli stałego wzrostu cen mieszkań? To raczej skutek tego, że rodzimi bankierzy nie mają innego wyjścia, aniżeli uwierzyć w trafność prognoz coraz mocniejszego złotego i dalej brnąć w kredytowanie „drogich” mieszkań, by te z braku kredytowania przypadkiem znacznie nie potaniały, co miałoby zgubne skutki dla ich bilansów. Dalej więc liczą głównie na przychylność fortuny. Czy to rozsądna strategia przy tego typu działalności? Słynna już idea „kredyty na dowód”, dotycząca pożyczek konsumpcyjnych pokazała, że raczej nie. A co będzie jeśli „koło fortuny” zatnie się na dobre w przypadku kredytów hipotecznych?

„Węzeł gordyjski”

Znalezienie w chwili obecnej jakichkolwiek pozytywnych przesłanek rozwoju rynku mieszkaniowego w Polsce jest zadaniem tak trudnym, że praktycznie niemożliwym. „Wsteczny bieg” doprowadził go do punktu, którego wyznacznikami są: najniższa w Europie (i wciąż coraz gorsza) dostępność cenowa mieszkań, najniższa ich ilość wśród istniejących oraz budowanych na tysiąc mieszkańców, najdłuższy, drogi i nieefektywny administracyjnie proces inwestycyjny, najmniejszy odsetek PKB (2%) przeznaczany przez państwo na budownictwo mieszkaniowe i wreszcie astronomiczny, sięgający nawet 1,5 miliona jednostek mieszkaniowych niezaspokojony popyt potencjalny. Jednym słowem: pół wieku za Europą. W sposób niemal perfekcyjny z tymi parametrami koresponduje klasyfikacja europejskich eksporterów siły roboczej, w której Polska zajmuje jakże „prestiżowe” miejsce absolutnego lidera. Być może właśnie w potencjale emigracyjnym oraz talentach integracyjnych młodego polskiego pokolenia tkwi metoda przecięcia „węzła gordyjskiego” rodzimej mieszkaniówki?

Jest raczej pewne, że obecnie popyt efektywny na mieszkania, zwłaszcza z rynku pierwotnego, generowany jest głównie przez klasę średnią, której rozwój jako tako postępuje, oraz ludzi których dochody wyraźnie przewyższają średnią krajową. Także ten dość osobliwy program „Rodziny na swoim” przede wszystkim wspiera te właśnie grupy społeczne, wiadomo czyim kosztem. Trudno ocenić jaki jest obecnie rzeczywisty niezrealizowany potencjał popytowy tego środowiska, ale zapewne na jakiś czas jeszcze go wystarczy, by podtrzymać rynkową płynność na jakimkolwiek poziomie. Jednak na dłuższą metę prawdziwym wyzwaniem dla rodzimej administracji państwowej będzie stworzenie warunków do zaspokojenia potrzeb mieszkaniowych przez najliczniejszą grupę społeczną o dochodach nie przekraczających średniej krajowej. A tu niestety nie widać dosłownie najmniejszego światełka w tunelu. Widać za to „zamknięte oczy” rodzimych decydentów, którzy jakby zdają się nie dostrzegać narastającego problemu. Kiedyś przyjdzie im zapewne te oczy otworzyć i oby się to nie stało za późno…

Autor: Jarosław Jędrzyński


Nieruchomości zabytkowe – prawo pierwokupu ma gmina

Nieruchomości zabytkowe – prawo pierwokupu ma gmina Nieruchomości zabytkowe stały się na przestrzeni ostatnich kilku lat cenionym dobrem inwestycyjnym. Nabywcy budowli zabytkowych muszą mieć świadomość, że ich prawo do eksploatowania takiej nieruchomości będzie w pewnej mierze ograniczone. Dotyczy to m.in. obowiązku utrzymywania dobrego stanu budynku, dozwolonych remontów, a także ograniczeń w obrocie nieruchomościami zabytkowymi.
Wśród ograniczeń w zakresie obrotu budowlą zabytkową wymienić należy prawo pierwokupu. W przypadku zabytków, z mocy ustawy może ono przysługiwać jednostkom samorządu terytorialnego, czyli gminom.

Prawo pierwokupu nieruchomości

Prawo pierwokupu stanowi ograniczenie prawa właściciela do swobodnego wyboru nabywcy nieruchomości i jednocześnie pociąga za sobą pewien element niepewności dla sprzedającego i potencjalnego nabywcy. Mianowicie, właściciel nieruchomości zabytkowej ma obowiązek zapewnić uprawionemu podmiotowi – w tym przypadku gminie – możliwość kupna nieruchomości w sytuacji, kiedy znalazł już innego nabywcę. Tym samym zainteresowany nieruchomością zabytkową nabędzie prawo własności dopiero wtedy, gdy gmina nie skorzysta z przysługującego jej prawa pierwokupu.

Uwaga: Prawo pierwokupu dotyczy tylko transakcji sprzedaży nieruchomości, nie obejmuje natomiast innych form przeniesienia własności, takich jak darowizna, spadek, czy wniesienie aportem do spółki.

Przesłanki istnienia prawa pierwokupu

Nie każda nieruchomość zabytkowa jest obciążona ustawowym prawem pierwokupu. Warunkiem jego powstania jest łączne spełnienie dwóch przesłanek:

1. Wpisanie nieruchomości do rejestru zabytków – na wniosek wojewódzkiego konserwatora zabytków. Warto zaznaczyć, że konserwator zabytków może wnieść o wpis do księgi wieczystej informacji o wpisie nieruchomości do rejestru zabytków, nie ma natomiast uprawnień do ujawnienia prawa pierwokupu.

2. Ujawnienie prawa pierwokupu w księdze wieczystej
– wyłącznie na wniosek gminy. Brak takiego wniosku powoduje, że prawo pierwokupu nie powstanie. Przepisy wyraźnie wskazują, że prawo pierwokupu powinno być wprost ujawnione w dziale III księgi wieczystej.

Powstanie prawa pierwokupu zależy zatem nie tylko od wpisu nieruchomości do rejestru zabytków, ale także od działania gminy, polegającego na złożeniu wniosku o ujawnienie prawa pierwokupu w księdze wieczystej. Istotne jest, że gmina nie ma obowiązku ujawniania prawa pierwokupu, jest to jedynie przysługujące jej uprawnienie.

Przebieg sprzedaży nieruchomości zabytkowej


Krok 1: Uzyskanie odpisu z księgi wieczystej prowadzonej dla nieruchomości. Wskazane jest, aby nabywca sprawdził w księdze wieczystej, czy w dziale III księgi wpisane jest prawo pierwokupu.

Krok 2: Podpisanie warunkowej umowy sprzedaży w formie aktu notarialnego. Sprzedaż następuje pod warunkiem nieskorzystania przez gminę z prawa pierwokupu. Notariusz ma obowiązek poinformować odpowiednio wójta, burmistrza lub prezydenta miasta o zawartej umowie, w celu umożliwienia im skorzystania z prawa pierwokupu.

Krok 3: Zawiadomienie gminy w sprawie skorzystania z służącego jej prawa pierwokupu. Gmina powinna złożyć oświadczenie o wykonaniu prawa pierwokupu w ciągu miesiąca od dnia otrzymania zawiadomienia o zawartej warunkowej umowie sprzedaży. W razie zamiaru skorzystania z prawa pierwokupu gmina musi zapłacić właścicielowi cenę ustaloną w warunkowej umowie sprzedaży.

Krok 4: Decyzja gminy w sprawie skorzystania z prawa pierwokupu. Jeśli gmina złoży oświadczenie w formie aktu notarialnego o wykonaniu prawa pierwokupu, warunkowa umowa sprzedaży ulega rozwiązaniu z mocy prawa. Jeżeli jednak gmina nie skorzysta z prawa pierwokupu, to sprzedawca i potencjalny nabywca muszą zawrzeć kolejną umowę przenoszącą na nabywcę tytuł do nieruchomości, również w formie aktu notarialnego.

Obowiązki związane z utrzymaniem nieruchomości zabytkowych powodują istotne obciążenia dla właścicieli budynków. Ponadto, służące gminie pierwszeństwo zakupu budynku wpływa na zwiększenie niepewności dla potencjalnych nabywców. Dlatego prawo pierwokupu nieruchomości zabytkowych zostało ograniczone przez ustawodawcę i praktykę tylko do ściśle określonych sytuacji i obwarowane wskazanym wyżej terminem obowiązującym gminę. Znajomość przebiegu sprzedaży nieruchomości zabytkowej, obciążonej prawem pierwokupu, pozwala nabywcy przygotować się na ewentualne opóźnienie lub niezrealizowanie transakcji.

Anita Woźniak, radca prawny, Kancelaria Chajec, Don-Siemion & Żyto

jn

Nieruchomości zabytkowe – prawo pierwokupu ma gmina

Nieruchomości zabytkowe – prawo pierwokupu ma gmina Nieruchomości zabytkowe stały się na przestrzeni ostatnich kilku lat cenionym dobrem inwestycyjnym. Nabywcy budowli zabytkowych muszą mieć świadomość, że ich prawo do eksploatowania takiej nieruchomości będzie w pewnej mierze ograniczone. Dotyczy to m.in. obowiązku utrzymywania dobrego stanu budynku, dozwolonych remontów, a także ograniczeń w obrocie nieruchomościami zabytkowymi.
Wśród ograniczeń w zakresie obrotu budowlą zabytkową wymienić należy prawo pierwokupu. W przypadku zabytków, z mocy ustawy może ono przysługiwać jednostkom samorządu terytorialnego, czyli gminom.

Prawo pierwokupu nieruchomości

Prawo pierwokupu stanowi ograniczenie prawa właściciela do swobodnego wyboru nabywcy nieruchomości i jednocześnie pociąga za sobą pewien element niepewności dla sprzedającego i potencjalnego nabywcy. Mianowicie, właściciel nieruchomości zabytkowej ma obowiązek zapewnić uprawionemu podmiotowi – w tym przypadku gminie – możliwość kupna nieruchomości w sytuacji, kiedy znalazł już innego nabywcę. Tym samym zainteresowany nieruchomością zabytkową nabędzie prawo własności dopiero wtedy, gdy gmina nie skorzysta z przysługującego jej prawa pierwokupu.

Uwaga: Prawo pierwokupu dotyczy tylko transakcji sprzedaży nieruchomości, nie obejmuje natomiast innych form przeniesienia własności, takich jak darowizna, spadek, czy wniesienie aportem do spółki.

Przesłanki istnienia prawa pierwokupu

Nie każda nieruchomość zabytkowa jest obciążona ustawowym prawem pierwokupu. Warunkiem jego powstania jest łączne spełnienie dwóch przesłanek:

1. Wpisanie nieruchomości do rejestru zabytków – na wniosek wojewódzkiego konserwatora zabytków. Warto zaznaczyć, że konserwator zabytków może wnieść o wpis do księgi wieczystej informacji o wpisie nieruchomości do rejestru zabytków, nie ma natomiast uprawnień do ujawnienia prawa pierwokupu.

2. Ujawnienie prawa pierwokupu w księdze wieczystej
– wyłącznie na wniosek gminy. Brak takiego wniosku powoduje, że prawo pierwokupu nie powstanie. Przepisy wyraźnie wskazują, że prawo pierwokupu powinno być wprost ujawnione w dziale III księgi wieczystej.

Powstanie prawa pierwokupu zależy zatem nie tylko od wpisu nieruchomości do rejestru zabytków, ale także od działania gminy, polegającego na złożeniu wniosku o ujawnienie prawa pierwokupu w księdze wieczystej. Istotne jest, że gmina nie ma obowiązku ujawniania prawa pierwokupu, jest to jedynie przysługujące jej uprawnienie.

Przebieg sprzedaży nieruchomości zabytkowej


Krok 1: Uzyskanie odpisu z księgi wieczystej prowadzonej dla nieruchomości. Wskazane jest, aby nabywca sprawdził w księdze wieczystej, czy w dziale III księgi wpisane jest prawo pierwokupu.

Krok 2: Podpisanie warunkowej umowy sprzedaży w formie aktu notarialnego. Sprzedaż następuje pod warunkiem nieskorzystania przez gminę z prawa pierwokupu. Notariusz ma obowiązek poinformować odpowiednio wójta, burmistrza lub prezydenta miasta o zawartej umowie, w celu umożliwienia im skorzystania z prawa pierwokupu.

Krok 3: Zawiadomienie gminy w sprawie skorzystania z służącego jej prawa pierwokupu. Gmina powinna złożyć oświadczenie o wykonaniu prawa pierwokupu w ciągu miesiąca od dnia otrzymania zawiadomienia o zawartej warunkowej umowie sprzedaży. W razie zamiaru skorzystania z prawa pierwokupu gmina musi zapłacić właścicielowi cenę ustaloną w warunkowej umowie sprzedaży.

Krok 4: Decyzja gminy w sprawie skorzystania z prawa pierwokupu. Jeśli gmina złoży oświadczenie w formie aktu notarialnego o wykonaniu prawa pierwokupu, warunkowa umowa sprzedaży ulega rozwiązaniu z mocy prawa. Jeżeli jednak gmina nie skorzysta z prawa pierwokupu, to sprzedawca i potencjalny nabywca muszą zawrzeć kolejną umowę przenoszącą na nabywcę tytuł do nieruchomości, również w formie aktu notarialnego.

Obowiązki związane z utrzymaniem nieruchomości zabytkowych powodują istotne obciążenia dla właścicieli budynków. Ponadto, służące gminie pierwszeństwo zakupu budynku wpływa na zwiększenie niepewności dla potencjalnych nabywców. Dlatego prawo pierwokupu nieruchomości zabytkowych zostało ograniczone przez ustawodawcę i praktykę tylko do ściśle określonych sytuacji i obwarowane wskazanym wyżej terminem obowiązującym gminę. Znajomość przebiegu sprzedaży nieruchomości zabytkowej, obciążonej prawem pierwokupu, pozwala nabywcy przygotować się na ewentualne opóźnienie lub niezrealizowanie transakcji.

Anita Woźniak, radca prawny, Kancelaria Chajec, Don-Siemion & Żyto

jn

14 ofert na budowę siedziby Parku Naukowo-Technologicznego

14 ofert wpłynęło na przetarg ogłoszony przez Park Naukowo-Technologiczny Polska Wschód w Suwałkach (Podlaskie) na budowę czterosegmentowego budynku, który ma być siedzibą parku - poinformował w poniedziałek Stanisław Kurak z PN-TPW.

Kurak dodał, że do przetargu przystąpiło 14 firm, w tym 6 z Białegostoku. Najwyższa oferta to 37,5 mln zł, zaś najniższa 27,7 mln zł. Komisja przetargowa ma ogłosić wyniki za 7 dni.

Obiekt o powierzchni blisko 8 tys. m kw. ma zostać zbudowany w ramach Programu Operacyjnego Rozwój Polski Wschodniej. Cały projekt związany z budową siedziby, jej wyposażenia i obiektów przyległych, ma kosztować 67 mln zł. Budowa ma się rozpocząć na początku 2010 r. Siedziba parku będzie gotowa w drugiej połowie 2012 roku.

W obiekcie - oprócz siedziby parku - znajdzie się Centrum Energii Odnawialnej oraz Regionalna Platforma Multimedialna i Centrum Innowacji.

Park Naukowo-Technologiczny Polska Wschód to jedyny taki park w Polsce Wschodniej. Park powstał w 2004 roku. Jego zadaniem jest stymulacja rozwoju ekonomicznego regionu. Do tej pory park pracował nad rozbudową infrastruktury technicznej. M.in. na potrzeby parku zostało przygotowanych 8 ha gruntów. W przyszłości będą powstawały tam nowe firmy. Początkowo będą działały "pod opieką" Parku, po kilku latach na rynku będą musiały radzić sobie same.

INTERIA.PL/PAP

14 ofert na budowę siedziby Parku Naukowo-Technologicznego

14 ofert wpłynęło na przetarg ogłoszony przez Park Naukowo-Technologiczny Polska Wschód w Suwałkach (Podlaskie) na budowę czterosegmentowego budynku, który ma być siedzibą parku - poinformował w poniedziałek Stanisław Kurak z PN-TPW.

Kurak dodał, że do przetargu przystąpiło 14 firm, w tym 6 z Białegostoku. Najwyższa oferta to 37,5 mln zł, zaś najniższa 27,7 mln zł. Komisja przetargowa ma ogłosić wyniki za 7 dni.

Obiekt o powierzchni blisko 8 tys. m kw. ma zostać zbudowany w ramach Programu Operacyjnego Rozwój Polski Wschodniej. Cały projekt związany z budową siedziby, jej wyposażenia i obiektów przyległych, ma kosztować 67 mln zł. Budowa ma się rozpocząć na początku 2010 r. Siedziba parku będzie gotowa w drugiej połowie 2012 roku.

W obiekcie - oprócz siedziby parku - znajdzie się Centrum Energii Odnawialnej oraz Regionalna Platforma Multimedialna i Centrum Innowacji.

Park Naukowo-Technologiczny Polska Wschód to jedyny taki park w Polsce Wschodniej. Park powstał w 2004 roku. Jego zadaniem jest stymulacja rozwoju ekonomicznego regionu. Do tej pory park pracował nad rozbudową infrastruktury technicznej. M.in. na potrzeby parku zostało przygotowanych 8 ha gruntów. W przyszłości będą powstawały tam nowe firmy. Początkowo będą działały "pod opieką" Parku, po kilku latach na rynku będą musiały radzić sobie same.

INTERIA.PL/PAP

NBP: Popyt będzie niski

Popyt na mieszkania w najbliższych kwartałach będzie stosunkowo niski, na co wpływ mieć będzie m.in. wzrost bezrobocia i niska dynamika płac realnych - napisano w opublikowanym przez NBP grudniowym Raporcie o stabilności systemu finansowego.

"W najbliższych kwartałach można oczekiwać, że popyt na rynku mieszkaniowym będzie stosunkowo niski, na co wpływać będzie m.in. wzrost bezrobocia i niska dynamika płac realnych" - napisano w opublikowanym w poniedziałek raporcie.

"Wraz z powolnym łagodzeniem polityki kredytowej przez banki popyt na mieszkania będzie się zwiększał, zmniejszając liczbę mieszkań niesprzedanych przez deweloperów. Powinno to skłonić deweloperów do rozpoczynania realizacji nowych inwestycji, co sprzyjałoby stabilizacji cen

Zdaniem autorów raportu, głównym czynnikiem ryzyka dla zmian cen mieszkań, a przez to wartości zabezpieczeń kredytów udzielonych przez banki, jest poziom popytu zgłaszanego przez gospodarstwa domowe oraz polityka banków w zakresie finansowania deweloperów.

"Znaczny spadek popytu na rynku mieszkaniowym, wynikający np. ze znacznego pogorszenia sytuacji na rynku pracy, doprowadziłby do pogorszenia sytuacji finansowej deweloperów, co negatywnie wpłynęłoby na wyniki finansowe kredytujących je banków. Utrzymanie ograniczeń w finansowaniu deweloperów przez banki również wpłynęłoby negatywnie na sytuację finansową deweloperów" - napisano.

źródło informacji: PAP

NBP: Popyt będzie niski

Popyt na mieszkania w najbliższych kwartałach będzie stosunkowo niski, na co wpływ mieć będzie m.in. wzrost bezrobocia i niska dynamika płac realnych - napisano w opublikowanym przez NBP grudniowym Raporcie o stabilności systemu finansowego.

"W najbliższych kwartałach można oczekiwać, że popyt na rynku mieszkaniowym będzie stosunkowo niski, na co wpływać będzie m.in. wzrost bezrobocia i niska dynamika płac realnych" - napisano w opublikowanym w poniedziałek raporcie.

"Wraz z powolnym łagodzeniem polityki kredytowej przez banki popyt na mieszkania będzie się zwiększał, zmniejszając liczbę mieszkań niesprzedanych przez deweloperów. Powinno to skłonić deweloperów do rozpoczynania realizacji nowych inwestycji, co sprzyjałoby stabilizacji cen

Zdaniem autorów raportu, głównym czynnikiem ryzyka dla zmian cen mieszkań, a przez to wartości zabezpieczeń kredytów udzielonych przez banki, jest poziom popytu zgłaszanego przez gospodarstwa domowe oraz polityka banków w zakresie finansowania deweloperów.

"Znaczny spadek popytu na rynku mieszkaniowym, wynikający np. ze znacznego pogorszenia sytuacji na rynku pracy, doprowadziłby do pogorszenia sytuacji finansowej deweloperów, co negatywnie wpłynęłoby na wyniki finansowe kredytujących je banków. Utrzymanie ograniczeń w finansowaniu deweloperów przez banki również wpłynęłoby negatywnie na sytuację finansową deweloperów" - napisano.

źródło informacji: PAP

Czynsze nie urosną skokowo!

Gminy będą mogły podnosić opłaty za użytkowanie wieczyste nie częściej, niż co trzy lata i maksymalnie o 50 proc. - zapowiada "Rzeczpospolita".
Tak chce rząd, który przygotował projekt ustawy o ograniczeniu barier administracyjnych dla obywateli i przedsiębiorców. Teraz podwyżki te mogą zrujnować wiele gospodarstw domowych, bo opłata za użytkowanie wieczyste jest znaczącą składową czynszów.

Rząd chce zmniejszyć skalę podwyżek. W projekcie ustawy proponuje wprowadzenie ich górnego limitu. Według Andrzeja Porawskiego, dyrektora biura Związku Miast Polskich, to dobra propozycja, jednak sprowokuje aktualizację wartości nieruchomości przed wejściem w życie zmian - pisze "Rz".

INTERIA.PL/PAP

Czynsze nie urosną skokowo!

Gminy będą mogły podnosić opłaty za użytkowanie wieczyste nie częściej, niż co trzy lata i maksymalnie o 50 proc. - zapowiada "Rzeczpospolita".
Tak chce rząd, który przygotował projekt ustawy o ograniczeniu barier administracyjnych dla obywateli i przedsiębiorców. Teraz podwyżki te mogą zrujnować wiele gospodarstw domowych, bo opłata za użytkowanie wieczyste jest znaczącą składową czynszów.

Rząd chce zmniejszyć skalę podwyżek. W projekcie ustawy proponuje wprowadzenie ich górnego limitu. Według Andrzeja Porawskiego, dyrektora biura Związku Miast Polskich, to dobra propozycja, jednak sprowokuje aktualizację wartości nieruchomości przed wejściem w życie zmian - pisze "Rz".

INTERIA.PL/PAP

Milionowy klient Bonarka City Center

Dokładnie 23 dni po otwarciu, 13 grudnia 2009, o godzinie 17.22 Bonarka City Center powitała milionowego klienta. Oznacza to, że każdego dnia Galerię odwiedza blisko 43,5 tysiąca osób.

Milionowym klientem jest pan Piotr, który do BCC przyjechał na zakupy wraz z rodziną. On, pani Iwona i mała Martynka otrzymali bony podarunkowe na łączną kwotę 300 złotych do zrealizowania w sklepach BCC.

- Przyjechaliśmy dziś do Bonarki po małe zakupy dla Martynki. A teraz, dzięki tej miłej niespodziance, mogą one być znacznie większe - mówi Pani Iwona. - Trzynastka okazała się dla nas szczęśliwa - dodaje z uśmiechem.

Jeśli przyjąć, że każda z miliona osób, które od dnia otwarcia zawitała do Bonarka City Center odwiedziła Galerię tylko raz, oznaczałoby to, że zakupy zrobili tutaj już wszyscy Krakowianie, a także mieszkańcy wszystkich okolicznych gmin, sąsiadujących z Krakowem.

 

interia.pl

Milionowy klient Bonarka City Center

Dokładnie 23 dni po otwarciu, 13 grudnia 2009, o godzinie 17.22 Bonarka City Center powitała milionowego klienta. Oznacza to, że każdego dnia Galerię odwiedza blisko 43,5 tysiąca osób.

Milionowym klientem jest pan Piotr, który do BCC przyjechał na zakupy wraz z rodziną. On, pani Iwona i mała Martynka otrzymali bony podarunkowe na łączną kwotę 300 złotych do zrealizowania w sklepach BCC.

- Przyjechaliśmy dziś do Bonarki po małe zakupy dla Martynki. A teraz, dzięki tej miłej niespodziance, mogą one być znacznie większe - mówi Pani Iwona. - Trzynastka okazała się dla nas szczęśliwa - dodaje z uśmiechem.

Jeśli przyjąć, że każda z miliona osób, które od dnia otwarcia zawitała do Bonarka City Center odwiedziła Galerię tylko raz, oznaczałoby to, że zakupy zrobili tutaj już wszyscy Krakowianie, a także mieszkańcy wszystkich okolicznych gmin, sąsiadujących z Krakowem.

 

interia.pl

Idą rekompensaty za ziemie

Waszyngton wypłaci amerykańskim Indianom 3,4 mld dolarów (około 9,5 mld zł) rekompensaty, aby zakończyć trwający od 13 lat spór sądowy o opłaty za użytkowanie przejętej od nich ziemi.

W ramach ugody, amerykański rząd rozdzieli pomiędzy około 300 tys. członków różnych plemion indiańskich 1,4 mld dolarów. Każdy Indianin otrzymać ma co najmniej 1,5 tys. dolarów. Dodatkowo, Waszyngton przeznaczy 2 mld dolarów na skup ziemi od rdzennej ludności amerykańskiej. "Zamierzamy naprawić błędy przeszłości" - powiedział przedstawiając warunki ugody sekretarz ds. wewnętrznych Kenneth Salazar. Wymaga ona jeszcze akceptacji Kongresu oraz sądu federalnego. Spór między Indianami a amerykańskim Departamentem Spraw Wewnętrznych (resort ten nie zajmuje się policją i innymi służbami, lecz m.in. kwestiami związanymi z eksploatacją bogactw naturalnych, opieką nad rezerwatami przyrody i rezerwatami Indian) rozpoczął się 13 lat temu. Dotyczył on tzw. ustawy Dawesa z 1887 r.,

na mocy której ziemia będąca tradycyjnie własnością plemion indiańskich została częściowo rozparcelowana na indywidualne działki, a częściowo sprzedana białym osadnikom. Duże tereny indiańskiej ziemi zostały wówczas przeznaczone na użytek przemysłu, rolnictwa i rekreacji. Pieniądze ze sprzedaży indiańskiej ziemi lub jej dzierżawy zasilają powołany na mocy ustawy Dawesa fundusz powierniczy.

Środki te są następnie rozdzielane pomiędzy plemiona indiańskie. Indianie pozwali jednak Departament Spraw Wewnętrznych do sądu twierdząc, że zostali oszukani, bowiem przychody funduszu są zbyt niskie.

W pewnym momencie domagali się od Waszyngtonu nawet 47 mld dolarów rekompensaty. Zdaniem jednej z powódek Elouise Cobell, należącej do plemienia Czarne Stopy ze stanu Montana, zaproponowana przez Waszyngton kwota jest zbyt niska. Jednak w sytuacji, gdy wielu Indian będących stroną sporu zmarło, taką propozycję ugody należało przyjąć. W ciągu minionych 13 lat strony próbowały wielokrotnie zażegnać ten spór, lecz nie przyniosło to skutków. Dzisiaj jednak przewracamy kartkę - powiedział amerykański prokurator generalny Eric Holder podkreślając, że ugoda jest sprawiedliwa.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Idą rekompensaty za ziemie

Waszyngton wypłaci amerykańskim Indianom 3,4 mld dolarów (około 9,5 mld zł) rekompensaty, aby zakończyć trwający od 13 lat spór sądowy o opłaty za użytkowanie przejętej od nich ziemi.

W ramach ugody, amerykański rząd rozdzieli pomiędzy około 300 tys. członków różnych plemion indiańskich 1,4 mld dolarów. Każdy Indianin otrzymać ma co najmniej 1,5 tys. dolarów. Dodatkowo, Waszyngton przeznaczy 2 mld dolarów na skup ziemi od rdzennej ludności amerykańskiej. "Zamierzamy naprawić błędy przeszłości" - powiedział przedstawiając warunki ugody sekretarz ds. wewnętrznych Kenneth Salazar. Wymaga ona jeszcze akceptacji Kongresu oraz sądu federalnego. Spór między Indianami a amerykańskim Departamentem Spraw Wewnętrznych (resort ten nie zajmuje się policją i innymi służbami, lecz m.in. kwestiami związanymi z eksploatacją bogactw naturalnych, opieką nad rezerwatami przyrody i rezerwatami Indian) rozpoczął się 13 lat temu. Dotyczył on tzw. ustawy Dawesa z 1887 r.,

na mocy której ziemia będąca tradycyjnie własnością plemion indiańskich została częściowo rozparcelowana na indywidualne działki, a częściowo sprzedana białym osadnikom. Duże tereny indiańskiej ziemi zostały wówczas przeznaczone na użytek przemysłu, rolnictwa i rekreacji. Pieniądze ze sprzedaży indiańskiej ziemi lub jej dzierżawy zasilają powołany na mocy ustawy Dawesa fundusz powierniczy.

Środki te są następnie rozdzielane pomiędzy plemiona indiańskie. Indianie pozwali jednak Departament Spraw Wewnętrznych do sądu twierdząc, że zostali oszukani, bowiem przychody funduszu są zbyt niskie.

W pewnym momencie domagali się od Waszyngtonu nawet 47 mld dolarów rekompensaty. Zdaniem jednej z powódek Elouise Cobell, należącej do plemienia Czarne Stopy ze stanu Montana, zaproponowana przez Waszyngton kwota jest zbyt niska. Jednak w sytuacji, gdy wielu Indian będących stroną sporu zmarło, taką propozycję ugody należało przyjąć. W ciągu minionych 13 lat strony próbowały wielokrotnie zażegnać ten spór, lecz nie przyniosło to skutków. Dzisiaj jednak przewracamy kartkę - powiedział amerykański prokurator generalny Eric Holder podkreślając, że ugoda jest sprawiedliwa.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Nie czekaj z wnioskiem o wykup!

Pod koniec roku, dokładnie 30 grudnia 2009 r. stracą moc przepisy ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych regulujące tzw. przekształcenia za złotówkę. Osoby, które złożą wniosek najpóźniej 29 grudnia br. zostaną uwłaszczone na dotychczasowych zasadach. Ostateczny kształt nowych przepisów nie jest jeszcze znany - parlament nie zdążył uchwalić niezbędnej nowelizacji ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych.
Nie czekaj z wnioskiem

Korzystne dla spółdzielców zasady wykupu mieszkań usytuowanych w budynkach należących do spółdzielni mieszkaniowych tracą moc na skutek odroczonego w czasie wejścia w życie wyroku Trybunału Konstytucyjnego z dnia 17 grudnia 2008 r. (sygn. akt P 16/08). Wydawało się, że rok czasu na wprowadzenie nowych, zgodnych z Konstytucją RP regulacji w zupełności wystarczy ustawodawcy. Jednak prace legislacyjne jeszcze się nie zakończyły.

W efekcie jest już pewne, że będziemy mieli do czynienia z okresem braku regulacji normujących uwłaszczenia spółdzielców. Nie powinno to jednak stanowić przeszkody dla zarządów spółdzielni w rozpatrywaniu wniosków, które wpłyną do 29 grudnia br. Poza tym zgodnie z projektem nowelizacji o zastosowaniu dotychczasowych zasad będzie decydowała data wpływu wniosku do spółdzielni. Jeżeli otrzyma ona stosowne pismo najpóźniej w ostatnim dniu obowiązywania obecnych regulacji, czyli 29 grudnia br., będzie musiała je załatwić na starych zasadach w terminie do 30 marca 2010 r.

Natomiast nie wiadomo jeszcze, co spółdzielnia ma zrobić z późniejszymi wnioskami, złożonymi po 29 grudnia br. Wiele wskazuje na to, że również i one powinny być załatwiane na gruncie dotychczasowych regulacji. Przynajmniej do czasu prawomocnego uchwalenia przez walne zgromadzenie nowych zasad przekształceń, a to będzie możliwe po wejściu w życie projektowanych zmian. Nie warto jednak ryzykować. Zwlekającym z decyzją radzimy złożyć do spółdzielni pismo w sprawie przeniesienia własności mieszkania spółdzielczego najpóźniej 29 grudnia br. W przypadku jego nadania pocztą, decydować będzie data wpływu listu do spółdzielni.


Własność w spółdzielni

Spłaty, jakich obecnie spółdzielnia może oczekiwać od osób wnioskujących o przeniesienie własności mieszkania zależą od posiadanego przez daną osobę prawa. Uprawnieni z tytułu spółdzielczych praw lokatorskich obowiązani się dokonać wcześniejszej spłaty:

  • przypadającej na dany lokal części kosztów budowy będących zobowiązaniami spółdzielni (tj. kosztów zadania inwestycyjnego w części przypadającej na dany lokal), w tym w szczególności odpowiedniej części zadłużenia kredytowego wraz z odsetkami,
     
  • nominalnej kwoty umorzenia kredytu lub dotacji w części przypadającej na dany lokal, o ile spółdzielnia skorzystała z pomocy podlegającej odprowadzeniu do budżetu państwa uzyskanej ze środków publicznych lub z innych środków,
     
  • zadłużenia z tytułu opłat eksploatacyjnych.

Z kolei osoby posiadające spółdzielcze własnościowe prawa do lokali zainteresowane nabyciem odrębnej własności zajmowanego lokalu muszą jedynie rozliczyć się z opłat eksploatacyjnych, a także dokonać spłaty stosownej części zobowiązań spółdzielni związanych z budową.

Wnioskodawca, na rzecz którego przenoszona jest własność mieszkania spółdzielczego, ponosi też koszty taksy notarialnej oraz opłat sądowych. Wynagrodzenie notariusza za ogół czynności notarialnych przy zawieraniu tego rodzaju umowy wynosi 1/4 minimalnego wynagrodzenia za pracę.


Nie takie nowe

Przewidziane w rządowym projekcie nowelizacji ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych zmiany wydają się tylko kosmetyczne. W praktyce może się okazać, że opłaty związane z nabyciem własności mieszkań spółdzielczych wcale nie ulegną zmianie, a jeżeli tak, to tylko w niektórych spółdzielniach. Może to mieć miejsce w tych, gdzie większość 2/3 członków obecnych na walnym zgromadzeniu podejmie uchwałę określającą dodatkową wpłatę z tytułu przeniesienia własności lokalu na członka, któremu przysługuje spółdzielcze lokatorskie prawo do lokalu. Jej wysokość nie będzie mogła jednak przekraczać różnicy między wartością rynkową lokalu a zwaloryzowaną wartością wniesionego pełnego wkładu mieszkaniowego albo jego części. W przypadku gdy spółdzielnia skorzystała z pomocy uzyskanej ze środków publicznych lub innych, różnica między wartością rynkową lokalu a wartością zwaloryzowanego wkładu mieszkaniowego będzie podlegać zmniejszeniu o 50% wartości pomocy uzyskanej przez spółdzielnię. Możliwość uchwalenia dodatkowej wpłaty dotyczyć będzie wyłącznie przekształceń spółdzielczych praw lokatorskich w prawo własności.

W przypadku natomiast uwłaszczeń osób korzystających dotychczas ze spółdzielczych własnościowych praw do lokali ma być jedynie poszerzony dotychczasowy zakres ich obowiązków finansowych - o spłatę nominalnej kwoty umorzenia kredytu lub dotacji w części przypadającej na lokal. Dotyczy to przypadków, w których przekształceniu na odrębną własność będą podlegać spółdzielcze własnościowe prawa do lokalu ustanowione przed upływem 15 lat, a spółdzielnia skorzystała przy ich budowie z pomocy podlegającej odprowadzeniu do budżetu państwa uzyskanej ze środków publicznych lub z innych środków.

Ważne informacje!

» Zarząd spółdzielni ma w zasadzie 3 miesiące czasu, licząc od dnia złożenia wniosku, na zawarcie umowy przenoszącej własność lokalu mieszkalnego w formie aktu notarialnego.

» Po tym terminie wnioskodawca może pozwać spółdzielnię do sądu, żądając wydania orzeczenia zobowiązującego spółdzielnię do złożenia oświadczenia woli o przeniesieniu własności lokalu.

Podstawa prawna: ustawa o spółdzielniach mieszkaniowych (Dz. U. z 2003 r. nr 119, poz. 1116 ze zm.).


Gazeta Podatkowa Nr 618 z dnia 2009-12-10

interia.pl

Nie czekaj z wnioskiem o wykup!

Pod koniec roku, dokładnie 30 grudnia 2009 r. stracą moc przepisy ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych regulujące tzw. przekształcenia za złotówkę. Osoby, które złożą wniosek najpóźniej 29 grudnia br. zostaną uwłaszczone na dotychczasowych zasadach. Ostateczny kształt nowych przepisów nie jest jeszcze znany - parlament nie zdążył uchwalić niezbędnej nowelizacji ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych.
Nie czekaj z wnioskiem

Korzystne dla spółdzielców zasady wykupu mieszkań usytuowanych w budynkach należących do spółdzielni mieszkaniowych tracą moc na skutek odroczonego w czasie wejścia w życie wyroku Trybunału Konstytucyjnego z dnia 17 grudnia 2008 r. (sygn. akt P 16/08). Wydawało się, że rok czasu na wprowadzenie nowych, zgodnych z Konstytucją RP regulacji w zupełności wystarczy ustawodawcy. Jednak prace legislacyjne jeszcze się nie zakończyły.

W efekcie jest już pewne, że będziemy mieli do czynienia z okresem braku regulacji normujących uwłaszczenia spółdzielców. Nie powinno to jednak stanowić przeszkody dla zarządów spółdzielni w rozpatrywaniu wniosków, które wpłyną do 29 grudnia br. Poza tym zgodnie z projektem nowelizacji o zastosowaniu dotychczasowych zasad będzie decydowała data wpływu wniosku do spółdzielni. Jeżeli otrzyma ona stosowne pismo najpóźniej w ostatnim dniu obowiązywania obecnych regulacji, czyli 29 grudnia br., będzie musiała je załatwić na starych zasadach w terminie do 30 marca 2010 r.

Natomiast nie wiadomo jeszcze, co spółdzielnia ma zrobić z późniejszymi wnioskami, złożonymi po 29 grudnia br. Wiele wskazuje na to, że również i one powinny być załatwiane na gruncie dotychczasowych regulacji. Przynajmniej do czasu prawomocnego uchwalenia przez walne zgromadzenie nowych zasad przekształceń, a to będzie możliwe po wejściu w życie projektowanych zmian. Nie warto jednak ryzykować. Zwlekającym z decyzją radzimy złożyć do spółdzielni pismo w sprawie przeniesienia własności mieszkania spółdzielczego najpóźniej 29 grudnia br. W przypadku jego nadania pocztą, decydować będzie data wpływu listu do spółdzielni.


Własność w spółdzielni

Spłaty, jakich obecnie spółdzielnia może oczekiwać od osób wnioskujących o przeniesienie własności mieszkania zależą od posiadanego przez daną osobę prawa. Uprawnieni z tytułu spółdzielczych praw lokatorskich obowiązani się dokonać wcześniejszej spłaty:

  • przypadającej na dany lokal części kosztów budowy będących zobowiązaniami spółdzielni (tj. kosztów zadania inwestycyjnego w części przypadającej na dany lokal), w tym w szczególności odpowiedniej części zadłużenia kredytowego wraz z odsetkami,
     
  • nominalnej kwoty umorzenia kredytu lub dotacji w części przypadającej na dany lokal, o ile spółdzielnia skorzystała z pomocy podlegającej odprowadzeniu do budżetu państwa uzyskanej ze środków publicznych lub z innych środków,
     
  • zadłużenia z tytułu opłat eksploatacyjnych.

Z kolei osoby posiadające spółdzielcze własnościowe prawa do lokali zainteresowane nabyciem odrębnej własności zajmowanego lokalu muszą jedynie rozliczyć się z opłat eksploatacyjnych, a także dokonać spłaty stosownej części zobowiązań spółdzielni związanych z budową.

Wnioskodawca, na rzecz którego przenoszona jest własność mieszkania spółdzielczego, ponosi też koszty taksy notarialnej oraz opłat sądowych. Wynagrodzenie notariusza za ogół czynności notarialnych przy zawieraniu tego rodzaju umowy wynosi 1/4 minimalnego wynagrodzenia za pracę.


Nie takie nowe

Przewidziane w rządowym projekcie nowelizacji ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych zmiany wydają się tylko kosmetyczne. W praktyce może się okazać, że opłaty związane z nabyciem własności mieszkań spółdzielczych wcale nie ulegną zmianie, a jeżeli tak, to tylko w niektórych spółdzielniach. Może to mieć miejsce w tych, gdzie większość 2/3 członków obecnych na walnym zgromadzeniu podejmie uchwałę określającą dodatkową wpłatę z tytułu przeniesienia własności lokalu na członka, któremu przysługuje spółdzielcze lokatorskie prawo do lokalu. Jej wysokość nie będzie mogła jednak przekraczać różnicy między wartością rynkową lokalu a zwaloryzowaną wartością wniesionego pełnego wkładu mieszkaniowego albo jego części. W przypadku gdy spółdzielnia skorzystała z pomocy uzyskanej ze środków publicznych lub innych, różnica między wartością rynkową lokalu a wartością zwaloryzowanego wkładu mieszkaniowego będzie podlegać zmniejszeniu o 50% wartości pomocy uzyskanej przez spółdzielnię. Możliwość uchwalenia dodatkowej wpłaty dotyczyć będzie wyłącznie przekształceń spółdzielczych praw lokatorskich w prawo własności.

W przypadku natomiast uwłaszczeń osób korzystających dotychczas ze spółdzielczych własnościowych praw do lokali ma być jedynie poszerzony dotychczasowy zakres ich obowiązków finansowych - o spłatę nominalnej kwoty umorzenia kredytu lub dotacji w części przypadającej na lokal. Dotyczy to przypadków, w których przekształceniu na odrębną własność będą podlegać spółdzielcze własnościowe prawa do lokalu ustanowione przed upływem 15 lat, a spółdzielnia skorzystała przy ich budowie z pomocy podlegającej odprowadzeniu do budżetu państwa uzyskanej ze środków publicznych lub z innych środków.

Ważne informacje!

» Zarząd spółdzielni ma w zasadzie 3 miesiące czasu, licząc od dnia złożenia wniosku, na zawarcie umowy przenoszącej własność lokalu mieszkalnego w formie aktu notarialnego.

» Po tym terminie wnioskodawca może pozwać spółdzielnię do sądu, żądając wydania orzeczenia zobowiązującego spółdzielnię do złożenia oświadczenia woli o przeniesieniu własności lokalu.

Podstawa prawna: ustawa o spółdzielniach mieszkaniowych (Dz. U. z 2003 r. nr 119, poz. 1116 ze zm.).


Gazeta Podatkowa Nr 618 z dnia 2009-12-10

interia.pl

Gdzie najmniej za metr kwadratowy?

Kryzys nie spustoszył rynku nieruchomości, tak jak prognozowano. Szybko rosnący popyt na mieszkania wywołał znaczny wzrost średnich cen mieszkań i gruntów.

Rynek mieszkaniowy rośnie systematycznie od 2004 r. Deweloperzy oddali wówczas do użytku 24 tys. mieszkań, a cztery lata później już ponad 66 tys. Udział przedsiębiorstw deweloperskich w całkowitej podaży wzrósł w ciągu 4 lat z 9 do 40 proc.

Według raportu CEE Property Group, w ciągu trzech ostatnich lat liczba nowych mieszkań wzrosła o 43 proc. ze 115 tys. w roku 2006 do 165 tys. w ub.r. W pierwszych 9 miesiącach 2009 r. do użytku oddano 115 tys. mieszkań. Autorzy raportu szacują, że w ciągu całego roku liczba nowych mieszkań wahać się będzie między 160-170 tys., czyli podobnie jak w roku ubiegłym. Oznacza to, że kryzys nie odcisnął jeszcze piętna na branży budowlanej, a spadek nowo oddawanych mieszkań może być widoczny dopiero w 2010 i 2011 r.

W bieżącym roku największe miasta zapewne nie zanotują spadku liczby mieszkań oddawanych do użytkowania (z wyjątkiem Gdańska). W Warszawie liczba mieszkań oddanych do użytku w pierwszej połowie 2009 r. była o 11 proc. wyższa niż rok temu, w Krakowie o 73 proc., Wrocławiu o 81 proc., a w Poznaniu o 31 proc. Tylko w Gdańsku zanotowano spadek o 14 proc.

Analiza cen transakcyjnych mieszkań w latach 2006-2009 dla wybranych miast Polski wg danych ZBP wskazuje, że po okresie gwałtownych wzrostów w latach 2006-2007 rok 2008 przyniósł istotną zmianę. Nastąpiło wynikające z naturalnego cyklu koniunkturalnego wyhamowanie dynamiki wzrostu cen. W drugiej połowie roku, na skutek m.in. ograniczeń kredytowania, znacznie zmalała liczba zawieranych transakcji, zmieniła się struktura obrotu, a także wystąpiły realne spadki cen. Zmiana struktury polegała głównie na spadku udziału mieszkań droższych w obrocie m.in. na skutek wprowadzenia programu "Rodzina na swoim".

Najgłębsze zmiany występują na największych rynkach, gdzie w okresie boomu dochodziło do zakupów inwestycyjnych na dużą skalę. Począwszy od drugiego kwartału 2009 można mówić o stabilizacji cen transakcyjnych. Jednocześnie widać wzrost ilości transakcji. Obecnie zarówno po stronie podażowej jak i popytowej brak jest przesłanek, które wskazywałyby na radykalne zmiany cen w najbliższym okresie.

Dane dotyczące cen transakcyjnych zakupu nieruchomości pokazują, że spadek cen wyhamował, a w kilku dużych miastach, takich jak Wrocław, Łódź czy Katowice w ostatnich kwartałach ceny nieruchomości pozostawały niemalże na tym samym poziomie. Odnotowano natomiast wzrost cen transakcyjnych gruntów rolnych, widoczny praktycznie we wszystkich województwach w Polsce. Kolejne kwartały pozwolą na zdefiniowanie trendu na rynku nieruchomości.

Najwyższe są ceny mieszkań warszawskich.

Osiągają nawet 10 tys. zł za metr kwadratowy. Średnia cena dla Warszawy to 6,83 tys. zł za metr kwadratowy, podczas gdy w drugiej co do wysokości cen Małopolsce metr kwadratowy mieszkania kosztuje średnio 5,97 tys. zł. Najniższe ceny notuje się w województwie lubuskim - 2,92 tys. zł za metr kwadratowy.

ZBP zbadał rynek

Związek Banków Polskich od wielu lat analizuje sytuację na rynku budownictwa mieszkaniowego, ale "Raport AMRON-SARFiN" powstał po raz pierwszy. Publikacja w sposób kompleksowy omawia rynek kredytów mieszkaniowych i rynek nieruchomości. Podczas prac nad materiałem wykorzystano dane gromadzone przez banki w systemach AMRON i SARFIN, a także dane publikowane przez GUS, ANR i BGK.

Według autorów raportu, w trzecim kwartale 2009 r. po raz kolejny wzrosła liczba nowych umów kredytowych oraz kwota udzielonych kredytów. Ceny transakcyjne nieruchomości od początku roku powoli się stabilizują. Eksperci oczekują, że ceny mieszkań powinny jeszcze spaść, co pozytywnie wpłynie na ożywienie na rynku. Z raportu wynika, że na koniec roku 2007 sektor bankowy obsługiwał ponad 1,135 mln rachunków kredytów mieszkaniowych. Z końcem ubiegłego roku przekroczono 1,3 mln czynnie obsługiwanych umów kredytowych, a na koniec III kwartału 2009 - ponad 1,356 mln umów.

Biorąc pod uwagę, że średnia liczba osób przypadająca na gospodarstwa domowe wynosi 2-3 osoby w Polsce można założyć, że sektorowi bankowemu zaufało ponad 2-2,5 mln osób.

W przypadku liczby nowo udzielonych kredytów w okresie I półrocza tego roku odnotowano spadek akcji kredytowej. Porównując akcję kredytową z I półrocza 2009 do roku 2008 obserwujemy spadek aż o 43 proc. Obecnie liczba udzielonych kredytów powoli, ale systematycznie rośnie - w styczniu udzielono 11 tys. kredytów, a w czerwcu już 16,7 tys. We wrześniu liczba nowych kredytów wyniosła prawie 19 tys., czyli o ok. 58 proc. więcej niż w styczniu.

Dominują kredyty zaciągane w rodzimej walucie - jest to ponad 76 proc. nowo zawieranych umów. Coraz większą popularnością cieszą się jednak kredyty w euro, obecnie ich wartość przekroczyła nieznacznie wartość najpopularniejszych przez lata kredytów we frankach szwajcarskich i wynosi 11,45 proc. ogółu wszystkich nowych kredytów udzielonych w III kwartale bieżącego roku.

Odbudowywanie akcji kredytowej banków jest niewątpliwie zasługą coraz popularniejszych kredytów z dopłatami do odsetek w ramach rządowego programu "Rodzina na swoim" (średnio 10-15 proc. akcji kredytowej banków), ale także stabilizacji cen mieszkań na rynku oraz stabilizacji oczekiwań potencjalnych klientów wobec ofert banków oraz sygnalizowanego przez GUS wzrostu dochodów ludności.

Przedstawiciele banków z zainteresowaniem odnoszą się do podejmowanych w ostatnim czasie przez rząd projektów ustaw mających na celu pobudzenie budownictwa mieszkaniowego, w tym w szczególności rządowej inicjatywy tzw. dopłat do odsetek dla osób chcących kupić mieszkanie na własność oraz dopłat dla osób bezrobotnych spłacających kredyty mieszkaniowe.

Dane ZBP pokazują, że od początku bieżącego roku dostrzegalny jest wzrost akcji kredytowej. W trzecim kwartale bieżącego roku wartość nowo udzielonych kredytów na zakup nieruchomości osiągnęła już blisko 11 mld zł, czyli wartość porównywalną do ostatniego kwartału 2008 r. W najsłabszym, I kwartale 2009 r. banki udzieliły kredytów na zakup nieruchomości o wartości nieco ponad 7 mld zł. Kolejne kwartały były już zdecydowanie lepsze. Od początku bieżącego roku rośnie także liczba nowo zawieranych umów kredytowych, która w III kwartale osiągnęła poziom ponad 52 tysięcy.

Rodzina na swoim

We wrześniu tego roku z programu "Rodzina na swoim" skorzystało 3070 osób zaciągając kredyty na łączną kwotę 549 mln 790 tys. zł. Od 1 października preferencyjny kredyt może zaciągnąć więcej osób, ponieważ nowe limity określające maksymalną cenę metra kwadratowego kredytowanej nieruchomości w większości województw zwiększyły się. Popularność programu zdecydowanie wzrosła wraz z początkiem tego roku, kiedy weszła w życie nowelizacja Ustawy o finansowym wsparciu rodzin w nabywaniu własnego mieszkania.

Od początku roku w ramach "Rodziny na swoim" udzielono ponad 22 tys. kredytów na kwotę ponad 3,7 mld zł. Stanowiło to odpowiednio 13 proc. wartości i 16 proc. liczby nowo udzielonych kredytów mieszkaniowych w okresie styczeń-wrzesień 2009. BGK zaplanował przeznaczyć na dopłaty w tym roku 80 mln z Funduszu Dopłat. Od początku roku wypłacono z niego ok. 45 mln zł.

Kredyt w ramach programu "Rodzina na swoim" jest dostępny w 14 bankach i w SKOK-ach, które podpisały umowę z BGK. Najniższe ceny notuje się w województwie lubuskim - 2,92 tys. zł za metr kwadratowy.

MAŁGORZATA ALICJA DUDEK

Prof. Jacek Łaszek SGH

- Tendencje obserwowane na rynku finansowania nieruchomości wskazują na powolne stabilizowanie zarówno po stronie cen nieruchomości, jak i po stronie kredytów mieszkaniowych. O ile w 2008 r. odnotowano dramatyczny spadek wartości i ilości nowo udzielanych kredytów

mieszkaniowych, o tyle w 2009 r. następuje powolne odbudowywanie akcji kredytowej banków.

Ostatnie lata wykazały, ze rynek nieruchomości w Polsce podlega tym samym cyklom i zachowaniom co inne rynki międzynarodowe. Mocna strona krajowego rynku w świetle obecnego kryzysu jest to, ze mamy duży niezaspokojony popyt na dobra jakimi są mieszkania i to, ze skala

oddziaływania rynku nieruchomości na gospodarkę jest niewielka, ok. 18 proc. wobec średniej w UE 70 proc. PKB. Ponadto w Polsce deweloperskie budownictwo mieszkaniowe stanowi ok. 1 proc. w relacji do PKB, podczas gdy w Irlandii i Hiszpanii znacznie powyżej 10 proc. PKB. Na naszym rynku mamy do czynienia z podobnymi procesami i mechanizmami jakie wystąpiły na kilku innych

rynkach zagranicznych, które bardzo odczuły skutki załamania na rynku międzynarodowym. Paradoksalnie, nie wystąpiły one z taka duża siła w Polsce.

Zaleta krajowego rynku jest tez i to, ze banki w Polsce nie wchodziły w spekulacyjne transakcje na rynkach międzynarodowych. Nasz krajowy sektor bankowy ciągle ma dużą nadpłynność w postaci depozytów, z których finansuje potrzeby ludności. Dzięki temu można mówić o stabilizacji na rynku cen nieruchomości (niewielkich korektach cenowych), oraz relatywnie niskim bezrobociu. Oczekujemy dalszego, ale powolnego spadku cen mieszkań, co będzie wpływać na ożywienie rynku.

 

interia.pl

Gdzie najmniej za metr kwadratowy?

Kryzys nie spustoszył rynku nieruchomości, tak jak prognozowano. Szybko rosnący popyt na mieszkania wywołał znaczny wzrost średnich cen mieszkań i gruntów.

Rynek mieszkaniowy rośnie systematycznie od 2004 r. Deweloperzy oddali wówczas do użytku 24 tys. mieszkań, a cztery lata później już ponad 66 tys. Udział przedsiębiorstw deweloperskich w całkowitej podaży wzrósł w ciągu 4 lat z 9 do 40 proc.

Według raportu CEE Property Group, w ciągu trzech ostatnich lat liczba nowych mieszkań wzrosła o 43 proc. ze 115 tys. w roku 2006 do 165 tys. w ub.r. W pierwszych 9 miesiącach 2009 r. do użytku oddano 115 tys. mieszkań. Autorzy raportu szacują, że w ciągu całego roku liczba nowych mieszkań wahać się będzie między 160-170 tys., czyli podobnie jak w roku ubiegłym. Oznacza to, że kryzys nie odcisnął jeszcze piętna na branży budowlanej, a spadek nowo oddawanych mieszkań może być widoczny dopiero w 2010 i 2011 r.

W bieżącym roku największe miasta zapewne nie zanotują spadku liczby mieszkań oddawanych do użytkowania (z wyjątkiem Gdańska). W Warszawie liczba mieszkań oddanych do użytku w pierwszej połowie 2009 r. była o 11 proc. wyższa niż rok temu, w Krakowie o 73 proc., Wrocławiu o 81 proc., a w Poznaniu o 31 proc. Tylko w Gdańsku zanotowano spadek o 14 proc.

Analiza cen transakcyjnych mieszkań w latach 2006-2009 dla wybranych miast Polski wg danych ZBP wskazuje, że po okresie gwałtownych wzrostów w latach 2006-2007 rok 2008 przyniósł istotną zmianę. Nastąpiło wynikające z naturalnego cyklu koniunkturalnego wyhamowanie dynamiki wzrostu cen. W drugiej połowie roku, na skutek m.in. ograniczeń kredytowania, znacznie zmalała liczba zawieranych transakcji, zmieniła się struktura obrotu, a także wystąpiły realne spadki cen. Zmiana struktury polegała głównie na spadku udziału mieszkań droższych w obrocie m.in. na skutek wprowadzenia programu "Rodzina na swoim".

Najgłębsze zmiany występują na największych rynkach, gdzie w okresie boomu dochodziło do zakupów inwestycyjnych na dużą skalę. Począwszy od drugiego kwartału 2009 można mówić o stabilizacji cen transakcyjnych. Jednocześnie widać wzrost ilości transakcji. Obecnie zarówno po stronie podażowej jak i popytowej brak jest przesłanek, które wskazywałyby na radykalne zmiany cen w najbliższym okresie.

Dane dotyczące cen transakcyjnych zakupu nieruchomości pokazują, że spadek cen wyhamował, a w kilku dużych miastach, takich jak Wrocław, Łódź czy Katowice w ostatnich kwartałach ceny nieruchomości pozostawały niemalże na tym samym poziomie. Odnotowano natomiast wzrost cen transakcyjnych gruntów rolnych, widoczny praktycznie we wszystkich województwach w Polsce. Kolejne kwartały pozwolą na zdefiniowanie trendu na rynku nieruchomości.

Najwyższe są ceny mieszkań warszawskich.

Osiągają nawet 10 tys. zł za metr kwadratowy. Średnia cena dla Warszawy to 6,83 tys. zł za metr kwadratowy, podczas gdy w drugiej co do wysokości cen Małopolsce metr kwadratowy mieszkania kosztuje średnio 5,97 tys. zł. Najniższe ceny notuje się w województwie lubuskim - 2,92 tys. zł za metr kwadratowy.

ZBP zbadał rynek

Związek Banków Polskich od wielu lat analizuje sytuację na rynku budownictwa mieszkaniowego, ale "Raport AMRON-SARFiN" powstał po raz pierwszy. Publikacja w sposób kompleksowy omawia rynek kredytów mieszkaniowych i rynek nieruchomości. Podczas prac nad materiałem wykorzystano dane gromadzone przez banki w systemach AMRON i SARFIN, a także dane publikowane przez GUS, ANR i BGK.

Według autorów raportu, w trzecim kwartale 2009 r. po raz kolejny wzrosła liczba nowych umów kredytowych oraz kwota udzielonych kredytów. Ceny transakcyjne nieruchomości od początku roku powoli się stabilizują. Eksperci oczekują, że ceny mieszkań powinny jeszcze spaść, co pozytywnie wpłynie na ożywienie na rynku. Z raportu wynika, że na koniec roku 2007 sektor bankowy obsługiwał ponad 1,135 mln rachunków kredytów mieszkaniowych. Z końcem ubiegłego roku przekroczono 1,3 mln czynnie obsługiwanych umów kredytowych, a na koniec III kwartału 2009 - ponad 1,356 mln umów.

Biorąc pod uwagę, że średnia liczba osób przypadająca na gospodarstwa domowe wynosi 2-3 osoby w Polsce można założyć, że sektorowi bankowemu zaufało ponad 2-2,5 mln osób.

W przypadku liczby nowo udzielonych kredytów w okresie I półrocza tego roku odnotowano spadek akcji kredytowej. Porównując akcję kredytową z I półrocza 2009 do roku 2008 obserwujemy spadek aż o 43 proc. Obecnie liczba udzielonych kredytów powoli, ale systematycznie rośnie - w styczniu udzielono 11 tys. kredytów, a w czerwcu już 16,7 tys. We wrześniu liczba nowych kredytów wyniosła prawie 19 tys., czyli o ok. 58 proc. więcej niż w styczniu.

Dominują kredyty zaciągane w rodzimej walucie - jest to ponad 76 proc. nowo zawieranych umów. Coraz większą popularnością cieszą się jednak kredyty w euro, obecnie ich wartość przekroczyła nieznacznie wartość najpopularniejszych przez lata kredytów we frankach szwajcarskich i wynosi 11,45 proc. ogółu wszystkich nowych kredytów udzielonych w III kwartale bieżącego roku.

Odbudowywanie akcji kredytowej banków jest niewątpliwie zasługą coraz popularniejszych kredytów z dopłatami do odsetek w ramach rządowego programu "Rodzina na swoim" (średnio 10-15 proc. akcji kredytowej banków), ale także stabilizacji cen mieszkań na rynku oraz stabilizacji oczekiwań potencjalnych klientów wobec ofert banków oraz sygnalizowanego przez GUS wzrostu dochodów ludności.

Przedstawiciele banków z zainteresowaniem odnoszą się do podejmowanych w ostatnim czasie przez rząd projektów ustaw mających na celu pobudzenie budownictwa mieszkaniowego, w tym w szczególności rządowej inicjatywy tzw. dopłat do odsetek dla osób chcących kupić mieszkanie na własność oraz dopłat dla osób bezrobotnych spłacających kredyty mieszkaniowe.

Dane ZBP pokazują, że od początku bieżącego roku dostrzegalny jest wzrost akcji kredytowej. W trzecim kwartale bieżącego roku wartość nowo udzielonych kredytów na zakup nieruchomości osiągnęła już blisko 11 mld zł, czyli wartość porównywalną do ostatniego kwartału 2008 r. W najsłabszym, I kwartale 2009 r. banki udzieliły kredytów na zakup nieruchomości o wartości nieco ponad 7 mld zł. Kolejne kwartały były już zdecydowanie lepsze. Od początku bieżącego roku rośnie także liczba nowo zawieranych umów kredytowych, która w III kwartale osiągnęła poziom ponad 52 tysięcy.

Rodzina na swoim

We wrześniu tego roku z programu "Rodzina na swoim" skorzystało 3070 osób zaciągając kredyty na łączną kwotę 549 mln 790 tys. zł. Od 1 października preferencyjny kredyt może zaciągnąć więcej osób, ponieważ nowe limity określające maksymalną cenę metra kwadratowego kredytowanej nieruchomości w większości województw zwiększyły się. Popularność programu zdecydowanie wzrosła wraz z początkiem tego roku, kiedy weszła w życie nowelizacja Ustawy o finansowym wsparciu rodzin w nabywaniu własnego mieszkania.

Od początku roku w ramach "Rodziny na swoim" udzielono ponad 22 tys. kredytów na kwotę ponad 3,7 mld zł. Stanowiło to odpowiednio 13 proc. wartości i 16 proc. liczby nowo udzielonych kredytów mieszkaniowych w okresie styczeń-wrzesień 2009. BGK zaplanował przeznaczyć na dopłaty w tym roku 80 mln z Funduszu Dopłat. Od początku roku wypłacono z niego ok. 45 mln zł.

Kredyt w ramach programu "Rodzina na swoim" jest dostępny w 14 bankach i w SKOK-ach, które podpisały umowę z BGK. Najniższe ceny notuje się w województwie lubuskim - 2,92 tys. zł za metr kwadratowy.

MAŁGORZATA ALICJA DUDEK

Prof. Jacek Łaszek SGH

- Tendencje obserwowane na rynku finansowania nieruchomości wskazują na powolne stabilizowanie zarówno po stronie cen nieruchomości, jak i po stronie kredytów mieszkaniowych. O ile w 2008 r. odnotowano dramatyczny spadek wartości i ilości nowo udzielanych kredytów

mieszkaniowych, o tyle w 2009 r. następuje powolne odbudowywanie akcji kredytowej banków.

Ostatnie lata wykazały, ze rynek nieruchomości w Polsce podlega tym samym cyklom i zachowaniom co inne rynki międzynarodowe. Mocna strona krajowego rynku w świetle obecnego kryzysu jest to, ze mamy duży niezaspokojony popyt na dobra jakimi są mieszkania i to, ze skala

oddziaływania rynku nieruchomości na gospodarkę jest niewielka, ok. 18 proc. wobec średniej w UE 70 proc. PKB. Ponadto w Polsce deweloperskie budownictwo mieszkaniowe stanowi ok. 1 proc. w relacji do PKB, podczas gdy w Irlandii i Hiszpanii znacznie powyżej 10 proc. PKB. Na naszym rynku mamy do czynienia z podobnymi procesami i mechanizmami jakie wystąpiły na kilku innych

rynkach zagranicznych, które bardzo odczuły skutki załamania na rynku międzynarodowym. Paradoksalnie, nie wystąpiły one z taka duża siła w Polsce.

Zaleta krajowego rynku jest tez i to, ze banki w Polsce nie wchodziły w spekulacyjne transakcje na rynkach międzynarodowych. Nasz krajowy sektor bankowy ciągle ma dużą nadpłynność w postaci depozytów, z których finansuje potrzeby ludności. Dzięki temu można mówić o stabilizacji na rynku cen nieruchomości (niewielkich korektach cenowych), oraz relatywnie niskim bezrobociu. Oczekujemy dalszego, ale powolnego spadku cen mieszkań, co będzie wpływać na ożywienie rynku.

 

interia.pl

Ożywienie na rynku nieruchomości

Jesień przyniosła wiele zmian na rynku nieruchomości. Po trwających już od ponad roku spadkach cen widać pierwsze wzrosty. Czy to znak, że sytuacja na rynku nieruchomości zmieni się na dobre?

Najważniejszą zmianą, jaka miała miejsce w 2009 roku było odwrócenie ról już nie sprzedający dyktowali warunki a ci, którzy chcieli kupić mieszkanie. Sprzed biur deweloperów zniknęły kolejki, a osoby sprzedające mieszkania na rynku wtórnym przestały narzekać na tłumy odwiedzających ich co dzień potencjalnych nabywców. Na reakcje nie trzeba było długo czekać. Zarówno deweloperzy jak i osoby prywatne zaczęli obniżać ceny i przystawać na coraz większe upusty.

Jednak od pewnego czasu sytuacja zaczyna się zmieniać. Łatwiejszy dostęp do kredytów hipotecznych, spadki cen mieszkań i znikające widmo kryzysu spowodowały, że coraz więcej osób decyduje się na zakup mieszkania, a co za tym idzie, rośnie liczba zawieranych transakcji. To z kolei wpływa na zmianę zachowania sprzedających. Deweloperzy, którzy w 2009 roku wstrzymali większość inwestycji mówią już o ich rozpoczęciu w najbliższych miesiącach. Nie jest już też tak łatwo o wysokie upusty. Osoby sprzedające mieszkania na rynku wtórnym również zareagowały na zmiany podnosząc ceny mieszkań.

Postanowiliśmy sprawdzić, jak dokładnie wygląda w tej chwili sytuacja mieszkań na rynku wtórnym. Analizując naszą ofertę zauważyliśmy, że w większości miast ceny ofert, które pojawiły się w listopadzie są wyższe, niż tych z października. Jak widać w tabeli nr 1, największy wzrost nastąpił w Poznaniu (4 procent). W Gdańsku natomiast ceny spadły o 1,4 procent, jednak to wynikać może z tego, że w listopadzie przybyło do naszej oferty bardzo dużo nowych mieszkań z tego miasta.

Średnie ceny ofertowe Home Broker

miasto	średnia cena mkw. XI 2009r.	średnia cena mkw. X 2009r.	miesięczna zmiana ceny
Gdańsk 5 996 6 085 -1,4 proc.
Kraków 7 729 7 438 3,9 proc.
Poznań 6 145 5 870 4,7 proc.
Warszawa 9 192 8 945 2,7 proc.
Wrocław 7 169 6 890 4,0 proc.
Sprawdziliśmy również, jakie są różnice średnich cen mieszkań w zależności od liczby pokoi. Zazwyczaj cena metra kwadratowego jest tym wyższa, im niższy jest metraż mieszkania. Tabela nr 2 pokazuje, że tak jest istotnie w Krakowie, Warszawie i Wrocławiu. Cena metra kwadratowego lokali jednopokojowych jest wyższa, niż mieszkań dwu i trzypokojowych. Wynika to z tego, że w miastach tych mieszkania jednopokojowe są najbardziej pożądane (ze względu na niską cenę całościową), a jest ich zdecydowanie mniej w stosunku do większych lokali. Różnice średnich cen ofertowych Home Broker w zależności od liczby pokoi.
miasto	ilość pokoi	średnia cena mkw. XI 2009r.
Gdańsk 1 5 730,43 zł
2 6 070,62 zł
3 6 027,15 zł
Kraków1 8 109,24 zł
2 7 746,82 zł
3 7 617,67 zł
Poznań 1 5 939,13 zł
2 6 278,53 zł
3 6 397,52 zł
Warszawa1 9 566,04 zł
2 9 175,53 zł
3 8 830,91 zł
Wrocław 17 842,82 zł
2 7 582,02 zł
3 6 886,70 zł

Komentarz i prognoza

?Ożywienie na rynku nieruchomości? to główna teza wielu komentarzy pojawiających się w mediach w ostatnim czasie. Oczywiście porównując obecną sytuację z głębokim spowolnieniem, z jakim mieliśmy do czynienia jeszcze na przełomie lat 2008/2009, możemy powiedzieć o znacznym ożywieniu. Nie należy jednak spodziewać się powrotu do nieokiełznanych wzrostów cen z 2006 roku, kiedy to ceny w ciągu roku potrafiły wzrosnąć o 100%. Nie tylko Polacy, ale i mieszkańcy całego świata, dostali surową lekcję jaką było pęknięcie bańki spekulacyjnej na rynku nieruchomości. Najważniejsze wydaje się więc pytanie ? kiedy na rynku nieruchomości zagości sytuacja normalna?

W Polsce w dalszym ciągu brakuje, wg różnych szacunków, około 1,5 mln mieszkań. Przyjmując, że deweloperzy nie szczędziliby środków i podejmowali ryzyko budowania mieszkań na poziomie rekordowego 2008 roku, na zaspokojenie potrzeb mieszkaniowych w Polsce będziemy jeszcze czekać około 10 lat. Nie można więc szybko spodziewać się sytuacji, w której ceny nieruchomości rosłyby o 1-2 punkty procentowe ponad wzrost wartości średniego poziomu cen. Należy bowiem pamiętać, że nie zawsze podaż nowych mieszkań przystaje do lokalnego popytu. Ponadto mieszkania jako aktywa o wysokiej, historycznej stopie zwrotu kuszą inwestorów ściągających na pewien czas lokale z rynku.

W dalszym ciągu należy jednak pamiętać, że o sytuacji na rynku nieruchomości stanowią w głównej mierze banki. Jeżeli kredyt będzie dostępny dla osób z racjonalnie obliczoną zdolnością kredytową nie powinniśmy mieć na rynku kolejnego nadmuchiwania bańki spekulacyjnej. Moce wytwórcze deweloperów powinny bowiem zagospodarować popyt generowany przez rosnącą zasobność społeczeństwa. Pozostaje jeszcze kwestia długości procesu inwestycyjnego ? decyzja o podjęciu budowy przez inwestora jest oddalona o przynajmniej 2 lata od przekazania lokali do użytkowania. Biorąc jednak pod uwagę, że na rynku znajduje się ciągle duża pula nowych mieszkań nabytych inwestycyjnie, można sądzić, że stanowią one dostateczny bufor ochronny przed gwałtownymi wzrostami cen.

Aleksandra Szarek-Ostrowska, Bartosz Turek

Home Broker

źródło informacji: INTERIA.PL/materiały prasowe


Ożywienie na rynku nieruchomości

Jesień przyniosła wiele zmian na rynku nieruchomości. Po trwających już od ponad roku spadkach cen widać pierwsze wzrosty. Czy to znak, że sytuacja na rynku nieruchomości zmieni się na dobre?

Najważniejszą zmianą, jaka miała miejsce w 2009 roku było odwrócenie ról już nie sprzedający dyktowali warunki a ci, którzy chcieli kupić mieszkanie. Sprzed biur deweloperów zniknęły kolejki, a osoby sprzedające mieszkania na rynku wtórnym przestały narzekać na tłumy odwiedzających ich co dzień potencjalnych nabywców. Na reakcje nie trzeba było długo czekać. Zarówno deweloperzy jak i osoby prywatne zaczęli obniżać ceny i przystawać na coraz większe upusty.

Jednak od pewnego czasu sytuacja zaczyna się zmieniać. Łatwiejszy dostęp do kredytów hipotecznych, spadki cen mieszkań i znikające widmo kryzysu spowodowały, że coraz więcej osób decyduje się na zakup mieszkania, a co za tym idzie, rośnie liczba zawieranych transakcji. To z kolei wpływa na zmianę zachowania sprzedających. Deweloperzy, którzy w 2009 roku wstrzymali większość inwestycji mówią już o ich rozpoczęciu w najbliższych miesiącach. Nie jest już też tak łatwo o wysokie upusty. Osoby sprzedające mieszkania na rynku wtórnym również zareagowały na zmiany podnosząc ceny mieszkań.

Postanowiliśmy sprawdzić, jak dokładnie wygląda w tej chwili sytuacja mieszkań na rynku wtórnym. Analizując naszą ofertę zauważyliśmy, że w większości miast ceny ofert, które pojawiły się w listopadzie są wyższe, niż tych z października. Jak widać w tabeli nr 1, największy wzrost nastąpił w Poznaniu (4 procent). W Gdańsku natomiast ceny spadły o 1,4 procent, jednak to wynikać może z tego, że w listopadzie przybyło do naszej oferty bardzo dużo nowych mieszkań z tego miasta.

Średnie ceny ofertowe Home Broker

miasto	średnia cena mkw. XI 2009r.	średnia cena mkw. X 2009r.	miesięczna zmiana ceny
Gdańsk 5 996 6 085 -1,4 proc.
Kraków 7 729 7 438 3,9 proc.
Poznań 6 145 5 870 4,7 proc.
Warszawa 9 192 8 945 2,7 proc.
Wrocław 7 169 6 890 4,0 proc.
Sprawdziliśmy również, jakie są różnice średnich cen mieszkań w zależności od liczby pokoi. Zazwyczaj cena metra kwadratowego jest tym wyższa, im niższy jest metraż mieszkania. Tabela nr 2 pokazuje, że tak jest istotnie w Krakowie, Warszawie i Wrocławiu. Cena metra kwadratowego lokali jednopokojowych jest wyższa, niż mieszkań dwu i trzypokojowych. Wynika to z tego, że w miastach tych mieszkania jednopokojowe są najbardziej pożądane (ze względu na niską cenę całościową), a jest ich zdecydowanie mniej w stosunku do większych lokali. Różnice średnich cen ofertowych Home Broker w zależności od liczby pokoi.
miasto	ilość pokoi	średnia cena mkw. XI 2009r.
Gdańsk 1 5 730,43 zł
2 6 070,62 zł
3 6 027,15 zł
Kraków1 8 109,24 zł
2 7 746,82 zł
3 7 617,67 zł
Poznań 1 5 939,13 zł
2 6 278,53 zł
3 6 397,52 zł
Warszawa1 9 566,04 zł
2 9 175,53 zł
3 8 830,91 zł
Wrocław 17 842,82 zł
2 7 582,02 zł
3 6 886,70 zł

Komentarz i prognoza

?Ożywienie na rynku nieruchomości? to główna teza wielu komentarzy pojawiających się w mediach w ostatnim czasie. Oczywiście porównując obecną sytuację z głębokim spowolnieniem, z jakim mieliśmy do czynienia jeszcze na przełomie lat 2008/2009, możemy powiedzieć o znacznym ożywieniu. Nie należy jednak spodziewać się powrotu do nieokiełznanych wzrostów cen z 2006 roku, kiedy to ceny w ciągu roku potrafiły wzrosnąć o 100%. Nie tylko Polacy, ale i mieszkańcy całego świata, dostali surową lekcję jaką było pęknięcie bańki spekulacyjnej na rynku nieruchomości. Najważniejsze wydaje się więc pytanie ? kiedy na rynku nieruchomości zagości sytuacja normalna?

W Polsce w dalszym ciągu brakuje, wg różnych szacunków, około 1,5 mln mieszkań. Przyjmując, że deweloperzy nie szczędziliby środków i podejmowali ryzyko budowania mieszkań na poziomie rekordowego 2008 roku, na zaspokojenie potrzeb mieszkaniowych w Polsce będziemy jeszcze czekać około 10 lat. Nie można więc szybko spodziewać się sytuacji, w której ceny nieruchomości rosłyby o 1-2 punkty procentowe ponad wzrost wartości średniego poziomu cen. Należy bowiem pamiętać, że nie zawsze podaż nowych mieszkań przystaje do lokalnego popytu. Ponadto mieszkania jako aktywa o wysokiej, historycznej stopie zwrotu kuszą inwestorów ściągających na pewien czas lokale z rynku.

W dalszym ciągu należy jednak pamiętać, że o sytuacji na rynku nieruchomości stanowią w głównej mierze banki. Jeżeli kredyt będzie dostępny dla osób z racjonalnie obliczoną zdolnością kredytową nie powinniśmy mieć na rynku kolejnego nadmuchiwania bańki spekulacyjnej. Moce wytwórcze deweloperów powinny bowiem zagospodarować popyt generowany przez rosnącą zasobność społeczeństwa. Pozostaje jeszcze kwestia długości procesu inwestycyjnego ? decyzja o podjęciu budowy przez inwestora jest oddalona o przynajmniej 2 lata od przekazania lokali do użytkowania. Biorąc jednak pod uwagę, że na rynku znajduje się ciągle duża pula nowych mieszkań nabytych inwestycyjnie, można sądzić, że stanowią one dostateczny bufor ochronny przed gwałtownymi wzrostami cen.

Aleksandra Szarek-Ostrowska, Bartosz Turek

Home Broker

źródło informacji: INTERIA.PL/materiały prasowe


Czarne chmury nad deweloperami!

Deweloperzy są grupą firm mocno absorbujących uwagę Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Spośród ponad 1,7 tys. zapisów umownych znajdujących się w rejestrze klauzul niedozwolonych ponad 250 pochodzi z umów stosowanych przez firmy z branży nieruchomości.
Deweloperzy i spółdzielnie mieszkaniowe muszą więc poprawić treść swoich umów sprzedaży mieszkania. Za stosowanie klauzul sprzecznych z prawem już niedługo będą grozić kary finansowe. Przedsiębiorcy najczęściej wprowadzają klientów w błąd podając w reklamie cenę netto zamiast brutto za metr kwadratowy.

Jaki jest pożądany wizerunek dewelopera? Czym musi się charakteryzować firma by potencjalni klienci chcieli kupować budowane przez nią nieruchomości? Jak informować o swoich działaniach by zaistnieć w świadomości społeczeństwa, jako deweloper godny zaufania?

Kodeks dobrych praktyk, zdobyte nagrody czy certyfikaty jakości nie wystarczają już do stworzenia idealnego wizerunku. W najbliższych latach najbardziej na znaczeniu, jako kanał wparcia budowania wizerunku, zyska Internet.Rosną wymagania klientów, a co za tym idzie już nie tylko dobra lokalizacja, renomowana dzielnica czy "odpowiednia" cena są atrakcyjne dla potencjalnego nabywcy. Zanim klienci zdecydują się na zakup sprawdzają inwestora, jego portfolio wybudowanych już osiedli, sposób finansowania budowy i opinię innych klientów.

Reklamy firm deweloperskich

są dość jednolite tematycznie, przeglądając je można odnieść wrażenie, że większość z nich robiona jest z ogólnodostępnego szablonu. Szczególny nacisk w przekazywanej informacji kładzie się na członkostwo firmy w przeróżnych stowarzyszeniach. Ważne są również certyfikaty i nagrody tj. "Teraz Polska", "Medal Europejski", czy "Superbrands", poważany jest także certyfikat ISO.

Głównym zadaniem reklamy deweloperskiej jest użycie chwytliwego, złudnego hasła reklamowego. Któż z nas nie chciałby mieszkać na "urokliwym", "czarodziejskim", czy "cichym i słonecznym" wzgórzu"

Inwestorzy posługując się wizualizacją tworzą własną, iluzoryczną wizję potencjalnego miejsca mieszkalnego. Najważniejsze to: "szukać u najlepszych" i "kupować u sprawdzonego dewelopera".

Uwaga na pułapki deweloperskie

Najnowsze trendy deweloperskie to wyprzedaże postrzegane jako standardowe działania marketingowe. "Ostatnie domy", "Chwytaj prawdziwe okazje" czy "Konkurencyjne ceny" to najczęściej pojawiające się hasła. Rabaty na ostatnie mieszkania mobilizują zwłaszcza niezdecydowanych. Głównym celem jest "zwabienie" klientów do mieszkania i zaproponowanie "jedynej" oferty. Mimo wielu korzyści "resztówki" wzbudzają kontrowersje, bo wyprzedaże kojarzą się z pozbywaniem się towarów trudno zbywalnych.

Coraz częściej słowem kluczem są "gotowe" domy, odbiorca ma bowiem 100 procent pewności, że deweloper nie wycofa się z budowy.

Jak wskazują badania małopolskiego rynku nieruchomości wciąż rośnie niezadowolenie z usług deweloperskich. Aż 55 procent zapytanych o najlepszą firmę deweloperską w Krakowie odpowiada "żadna". Co zatem należy zrobić, by sytuacja się zmieniła?

Kryzys finansowy sprawił, że klienci szukają prawdziwych okazji i przede wszystkim firm godnych zaufania. Dlatego standardowe metody dotarcia do nabywcy, takie jak kampanie reklamowe czy udział w targach, nie wystarczają. Firmy deweloperskie w coraz większym stopniu powinny stawiać na długofalowe budowanie wizerunku. Jeśli kreowanie wizerunku to oczywiście działania public relations. Obejmują zarówno relacje z mediami, e-pr, a także kampanie niestandardowe, które zapewniają głębszą penetrację rynku i dotarcie z przekazem do szerokiego kręgu potencjalnych klientów.

Polacy, zapytani o najważniejsze źródła informacji na temat ofert deweloperów, jako zdecydowanie najistotniejsze kanały wiedzy, wskazywali internet oraz prasę. Ponadto w tej branży, jak w żadnej innej, liczą się referencje - zadowoleni klienci to zatem najlepsi twórcy pozytywnego wizerunku firmy.

W dzisiejszych czasach internet jest pierwszym "miejscem" w którym szukamy informacji. W momencie gdy zastanawiamy się nad zakupem mieszkania od dewelopera to oczywiście sprawdzamy opinię o nim. Szukamy wypowiedzi osób, które nabyły już mieszkania od danej firmy, a także informacji na temat jej działalności - mówi Magdalena Wymazała, PR Manager z Times Square Public Relations.

Tu należy sobie zadać pytanie jakie informacje będą dla internautów najbardziej przydatne. Oczywistym jest, że dla potencjalnych klientów wpisy do katalogów branżowych zawierające dane teleadresowe dewelopera nie będą zbyt wartościowe.

Doskonałym narzędziem wspomagającym działania public relations jest model zarządzania komunikatami prasowymi Net PR Synergy. Dzięki niemu informacje na temat firmy będą widoczne w wyszukiwarce. Umożliwia to w łatwy sposób dotarcie do konkretnej wiedzy o danym deweloperze, bo przecież o to właśnie osobom zamierzającym kupić mieszkanie chodzi - mówi Wiktor Kammer, szef Times Square Public Relations. Warto jednak podkreślić, że aby działania wizerunkowe były skuteczne, nie mogą być jednorazową akcją.

Świadomość klientów na temat danej marki buduje się latami, a zepsuć ten wizerunek można w przeciągu kilku minut. dodaje - Magdalena Wymazała. Proces kreowania wizerunku firm z branży deweloperskiej działających na polskim rynku dopiero się rozpoczyna. Można się jednak spodziewać, iż w niedalekiej przyszłości rola wizerunku będzie systematycznie wzrastać.

Tekst - Magdaleny Wymazała i Elwirą Juzwenko

źródło informacji: INTERIA.PL/materiały prasowe

Czarne chmury nad deweloperami!

Deweloperzy są grupą firm mocno absorbujących uwagę Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Spośród ponad 1,7 tys. zapisów umownych znajdujących się w rejestrze klauzul niedozwolonych ponad 250 pochodzi z umów stosowanych przez firmy z branży nieruchomości.
Deweloperzy i spółdzielnie mieszkaniowe muszą więc poprawić treść swoich umów sprzedaży mieszkania. Za stosowanie klauzul sprzecznych z prawem już niedługo będą grozić kary finansowe. Przedsiębiorcy najczęściej wprowadzają klientów w błąd podając w reklamie cenę netto zamiast brutto za metr kwadratowy.

Jaki jest pożądany wizerunek dewelopera? Czym musi się charakteryzować firma by potencjalni klienci chcieli kupować budowane przez nią nieruchomości? Jak informować o swoich działaniach by zaistnieć w świadomości społeczeństwa, jako deweloper godny zaufania?

Kodeks dobrych praktyk, zdobyte nagrody czy certyfikaty jakości nie wystarczają już do stworzenia idealnego wizerunku. W najbliższych latach najbardziej na znaczeniu, jako kanał wparcia budowania wizerunku, zyska Internet.Rosną wymagania klientów, a co za tym idzie już nie tylko dobra lokalizacja, renomowana dzielnica czy "odpowiednia" cena są atrakcyjne dla potencjalnego nabywcy. Zanim klienci zdecydują się na zakup sprawdzają inwestora, jego portfolio wybudowanych już osiedli, sposób finansowania budowy i opinię innych klientów.

Reklamy firm deweloperskich

są dość jednolite tematycznie, przeglądając je można odnieść wrażenie, że większość z nich robiona jest z ogólnodostępnego szablonu. Szczególny nacisk w przekazywanej informacji kładzie się na członkostwo firmy w przeróżnych stowarzyszeniach. Ważne są również certyfikaty i nagrody tj. "Teraz Polska", "Medal Europejski", czy "Superbrands", poważany jest także certyfikat ISO.

Głównym zadaniem reklamy deweloperskiej jest użycie chwytliwego, złudnego hasła reklamowego. Któż z nas nie chciałby mieszkać na "urokliwym", "czarodziejskim", czy "cichym i słonecznym" wzgórzu"

Inwestorzy posługując się wizualizacją tworzą własną, iluzoryczną wizję potencjalnego miejsca mieszkalnego. Najważniejsze to: "szukać u najlepszych" i "kupować u sprawdzonego dewelopera".

Uwaga na pułapki deweloperskie

Najnowsze trendy deweloperskie to wyprzedaże postrzegane jako standardowe działania marketingowe. "Ostatnie domy", "Chwytaj prawdziwe okazje" czy "Konkurencyjne ceny" to najczęściej pojawiające się hasła. Rabaty na ostatnie mieszkania mobilizują zwłaszcza niezdecydowanych. Głównym celem jest "zwabienie" klientów do mieszkania i zaproponowanie "jedynej" oferty. Mimo wielu korzyści "resztówki" wzbudzają kontrowersje, bo wyprzedaże kojarzą się z pozbywaniem się towarów trudno zbywalnych.

Coraz częściej słowem kluczem są "gotowe" domy, odbiorca ma bowiem 100 procent pewności, że deweloper nie wycofa się z budowy.

Jak wskazują badania małopolskiego rynku nieruchomości wciąż rośnie niezadowolenie z usług deweloperskich. Aż 55 procent zapytanych o najlepszą firmę deweloperską w Krakowie odpowiada "żadna". Co zatem należy zrobić, by sytuacja się zmieniła?

Kryzys finansowy sprawił, że klienci szukają prawdziwych okazji i przede wszystkim firm godnych zaufania. Dlatego standardowe metody dotarcia do nabywcy, takie jak kampanie reklamowe czy udział w targach, nie wystarczają. Firmy deweloperskie w coraz większym stopniu powinny stawiać na długofalowe budowanie wizerunku. Jeśli kreowanie wizerunku to oczywiście działania public relations. Obejmują zarówno relacje z mediami, e-pr, a także kampanie niestandardowe, które zapewniają głębszą penetrację rynku i dotarcie z przekazem do szerokiego kręgu potencjalnych klientów.

Polacy, zapytani o najważniejsze źródła informacji na temat ofert deweloperów, jako zdecydowanie najistotniejsze kanały wiedzy, wskazywali internet oraz prasę. Ponadto w tej branży, jak w żadnej innej, liczą się referencje - zadowoleni klienci to zatem najlepsi twórcy pozytywnego wizerunku firmy.

W dzisiejszych czasach internet jest pierwszym "miejscem" w którym szukamy informacji. W momencie gdy zastanawiamy się nad zakupem mieszkania od dewelopera to oczywiście sprawdzamy opinię o nim. Szukamy wypowiedzi osób, które nabyły już mieszkania od danej firmy, a także informacji na temat jej działalności - mówi Magdalena Wymazała, PR Manager z Times Square Public Relations.

Tu należy sobie zadać pytanie jakie informacje będą dla internautów najbardziej przydatne. Oczywistym jest, że dla potencjalnych klientów wpisy do katalogów branżowych zawierające dane teleadresowe dewelopera nie będą zbyt wartościowe.

Doskonałym narzędziem wspomagającym działania public relations jest model zarządzania komunikatami prasowymi Net PR Synergy. Dzięki niemu informacje na temat firmy będą widoczne w wyszukiwarce. Umożliwia to w łatwy sposób dotarcie do konkretnej wiedzy o danym deweloperze, bo przecież o to właśnie osobom zamierzającym kupić mieszkanie chodzi - mówi Wiktor Kammer, szef Times Square Public Relations. Warto jednak podkreślić, że aby działania wizerunkowe były skuteczne, nie mogą być jednorazową akcją.

Świadomość klientów na temat danej marki buduje się latami, a zepsuć ten wizerunek można w przeciągu kilku minut. dodaje - Magdalena Wymazała. Proces kreowania wizerunku firm z branży deweloperskiej działających na polskim rynku dopiero się rozpoczyna. Można się jednak spodziewać, iż w niedalekiej przyszłości rola wizerunku będzie systematycznie wzrastać.

Tekst - Magdaleny Wymazała i Elwirą Juzwenko

źródło informacji: INTERIA.PL/materiały prasowe

MF: Łatwiejszy zwrot już w 2010 r.?

Zwrot VAT należy się z tytułu zakupu materiałów budowlanych w związku z budową lub remontem domu czy też mieszkania. Aktualnie, urząd skarbowy zwraca koszty związane z zakupem materiałów budowlanych, na które od 1 maja 2004 r. wzrosła stawka podatku VAT z 7% na 22%.

Urząd podatkowy zwraca dokładnie różnicę pomiędzy tymi stawkami podatku, w czasie 6 miesięcy od dnia złożenia wniosku o zwrot wydatków. Organ podatkowy zwraca pieniążki po przeprowadzeniu analizy wszystkich faktur dołączonych do wniosku.

Projekt ustawy o zmianie ustawy o zwrocie osobom fizycznym niektórych wydatków związanych z budownictwem mieszkaniowym przewiduje skrócenie z 6 miesięcy do 60 dni terminu na wydanie decyzji oraz zwrot podatku przez urząd skarbowy.

Przedstawiona ustawa ma wejść w życie z dniem 1 stycznia 2010 r. Poza tym ta nowelizacja ujednolici termin zwrotu podatku pod względem przepisów zawartych w ustawie o podatku o VAT, gdzie wyznaczono jego zwrot do 60 dni.

- Tego typu zmiana w przepisach, to nie tylko ograniczenie biurokracji, to ułatwienie, które zdecydowanie pozwoliłoby inwestorowi wydajniej zarządzać budżetem i zaoszczędzić. - mówi Anna Macina specjalista ds. marketingu firmy ARCHETON Sp. z o.o. - Nowe zmiany w nowym roku w kontekście niekończącego się kryzysu, przynajmniej częściowo odblokowałoby środki finansowe inwestorów dotychczas zamrożone pozwalając na rychlejsze zakończenie budowy domu.

Projekt przekazano do dalszych prac sejmowych.

Rząd proponuje 4-miesieczny zwrot podatku za zakup materiałów budowlanych, z powodu drobiazgowej oceny dokumentów załączonych do wniosku, przeprowadzania postępowania dowodowego ze względu na liczne błędy pojawiające się w dokumentacji wnioskodawcy, którą jest osoba fizyczna.

Źródło: www.archeton.pl

interia.pl

MF: Łatwiejszy zwrot już w 2010 r.?

Zwrot VAT należy się z tytułu zakupu materiałów budowlanych w związku z budową lub remontem domu czy też mieszkania. Aktualnie, urząd skarbowy zwraca koszty związane z zakupem materiałów budowlanych, na które od 1 maja 2004 r. wzrosła stawka podatku VAT z 7% na 22%.

Urząd podatkowy zwraca dokładnie różnicę pomiędzy tymi stawkami podatku, w czasie 6 miesięcy od dnia złożenia wniosku o zwrot wydatków. Organ podatkowy zwraca pieniążki po przeprowadzeniu analizy wszystkich faktur dołączonych do wniosku.

Projekt ustawy o zmianie ustawy o zwrocie osobom fizycznym niektórych wydatków związanych z budownictwem mieszkaniowym przewiduje skrócenie z 6 miesięcy do 60 dni terminu na wydanie decyzji oraz zwrot podatku przez urząd skarbowy.

Przedstawiona ustawa ma wejść w życie z dniem 1 stycznia 2010 r. Poza tym ta nowelizacja ujednolici termin zwrotu podatku pod względem przepisów zawartych w ustawie o podatku o VAT, gdzie wyznaczono jego zwrot do 60 dni.

- Tego typu zmiana w przepisach, to nie tylko ograniczenie biurokracji, to ułatwienie, które zdecydowanie pozwoliłoby inwestorowi wydajniej zarządzać budżetem i zaoszczędzić. - mówi Anna Macina specjalista ds. marketingu firmy ARCHETON Sp. z o.o. - Nowe zmiany w nowym roku w kontekście niekończącego się kryzysu, przynajmniej częściowo odblokowałoby środki finansowe inwestorów dotychczas zamrożone pozwalając na rychlejsze zakończenie budowy domu.

Projekt przekazano do dalszych prac sejmowych.

Rząd proponuje 4-miesieczny zwrot podatku za zakup materiałów budowlanych, z powodu drobiazgowej oceny dokumentów załączonych do wniosku, przeprowadzania postępowania dowodowego ze względu na liczne błędy pojawiające się w dokumentacji wnioskodawcy, którą jest osoba fizyczna.

Źródło: www.archeton.pl

interia.pl

Mieszkanie i Dom zmieniły właściciela

Mieszkanie i Dom zmieniły właściciela
Organizowane od trzech lat we Wrocławiu Targi Nieruchomości – Mieszkanie i Dom zmieniły właściciela. Polska Giełda Nieruchomości – Press Spółka z o.o., dotychczasowy organizator tej imprezy, w grudniu 2009 sprzedała przedsięwzięcie spółce Real Estate Finance Investments.
Targi, tradycyjnie jak do tej pory, odbywać się będą dwa razy do roku – wiosną i jesienią w centrum IASE we Wrocławiu. Zamierzeniem nowego organizatora jest utrzymanie dotychczasowej rangi imprezy – największej w regionie – i deklaracja dalszego jej rozwoju.

Polska Giełda Nieruchomości skupi się na działalności wydawniczej i organizacji specjalistycznych konferencji. W najbliższych planach firmy jest także stworzenie branżowej telewizji internetowej.

Mieszkanie i Dom zmieniły właściciela

Mieszkanie i Dom zmieniły właściciela
Organizowane od trzech lat we Wrocławiu Targi Nieruchomości – Mieszkanie i Dom zmieniły właściciela. Polska Giełda Nieruchomości – Press Spółka z o.o., dotychczasowy organizator tej imprezy, w grudniu 2009 sprzedała przedsięwzięcie spółce Real Estate Finance Investments.
Targi, tradycyjnie jak do tej pory, odbywać się będą dwa razy do roku – wiosną i jesienią w centrum IASE we Wrocławiu. Zamierzeniem nowego organizatora jest utrzymanie dotychczasowej rangi imprezy – największej w regionie – i deklaracja dalszego jej rozwoju.

Polska Giełda Nieruchomości skupi się na działalności wydawniczej i organizacji specjalistycznych konferencji. W najbliższych planach firmy jest także stworzenie branżowej telewizji internetowej.

Konferencja „Polski rynek mieszkaniowy”

Jedna stawka podatkowa – 8,5 proc. i likwidacja progu 4000 euro to główne ekonomiczne zalety nowej instytucji najmu okazjonalnego, o których mówił wiceminister infrastruktury podczas konferencji „Polski rynek mieszkaniowy”.
- Przygotowaliśmy ustawę, w której osoby fizyczne, chcące być również pojedynczymi inwestorami na rynku mieszkaniowym, mogą bezpiecznie dokonać zakupu lokalu na wolnym rynku, a następnie przeznaczyć go – traktując w pewnej części jako inwestycję – na rynek najmu. Najemca będzie zobowiązany do takich zachowań, które w istotny sposób przeniosą zaniechania z zakresu ochrony praw lokatorów do obszaru poszanowania prawa własności tych, którzy zechcą w tego typu produkt rynkowy (czyli najpierw kupno, a następnie wynajem lokalu) zainwestować mówił podczas konferencji „Polski rynek mieszkaniowy" wiceminister infrastruktury Piotr Styczeń. Konferencja, w której udział wzięli eksperci rynku nieruchomości, przedstawiciele firm deweloperskich, biur sprzedaży i agencji nieruchomości odbyła się 10 grudnia w Warszawie.

Jedna stawka podatkowa – 8,5 proc. i likwidacja progu 4000 euro to główne ekonomiczne zalety nowej instytucji najmu okazjonalnego, o których mówił wiceminister infrastruktury. Ustawa wprowadzającą najem okazjonalny oczekuje w tej chwili na podpis prezydenta. Wiceminister dodał, że na rynku mieszkaniowym poza bezpośrednimi wydatkami z budżetu państwa w wysokości 822 mln zł funkcjonują także inne sposoby wsparcia, takie jak zwrot części podatku VAT na niektóre wydatki, dzięki któremu dodatkowo doprowadzona jest do rynku kwota 1 mld zł (około 500 tys. decyzji) oraz wydatki na dodatki mieszkaniowe – 700-800 mln zł, które wspomagają utrzymanie istniejących zasobów mieszkaniowych.

 

 

Źródło: Ministerstwo Infrastruktury

Konferencja „Polski rynek mieszkaniowy”

Jedna stawka podatkowa – 8,5 proc. i likwidacja progu 4000 euro to główne ekonomiczne zalety nowej instytucji najmu okazjonalnego, o których mówił wiceminister infrastruktury podczas konferencji „Polski rynek mieszkaniowy”.
- Przygotowaliśmy ustawę, w której osoby fizyczne, chcące być również pojedynczymi inwestorami na rynku mieszkaniowym, mogą bezpiecznie dokonać zakupu lokalu na wolnym rynku, a następnie przeznaczyć go – traktując w pewnej części jako inwestycję – na rynek najmu. Najemca będzie zobowiązany do takich zachowań, które w istotny sposób przeniosą zaniechania z zakresu ochrony praw lokatorów do obszaru poszanowania prawa własności tych, którzy zechcą w tego typu produkt rynkowy (czyli najpierw kupno, a następnie wynajem lokalu) zainwestować mówił podczas konferencji „Polski rynek mieszkaniowy" wiceminister infrastruktury Piotr Styczeń. Konferencja, w której udział wzięli eksperci rynku nieruchomości, przedstawiciele firm deweloperskich, biur sprzedaży i agencji nieruchomości odbyła się 10 grudnia w Warszawie.

Jedna stawka podatkowa – 8,5 proc. i likwidacja progu 4000 euro to główne ekonomiczne zalety nowej instytucji najmu okazjonalnego, o których mówił wiceminister infrastruktury. Ustawa wprowadzającą najem okazjonalny oczekuje w tej chwili na podpis prezydenta. Wiceminister dodał, że na rynku mieszkaniowym poza bezpośrednimi wydatkami z budżetu państwa w wysokości 822 mln zł funkcjonują także inne sposoby wsparcia, takie jak zwrot części podatku VAT na niektóre wydatki, dzięki któremu dodatkowo doprowadzona jest do rynku kwota 1 mld zł (około 500 tys. decyzji) oraz wydatki na dodatki mieszkaniowe – 700-800 mln zł, które wspomagają utrzymanie istniejących zasobów mieszkaniowych.

 

 

Źródło: Ministerstwo Infrastruktury

Jesienne ożywienie na rynku nieruchomości

Jesień przyniosła wiele zmian na rynku nieruchomości. Po trwających już od ponad roku spadkach cen widać pierwsze wzrosty. Czy to znak, że sytuacja na rynku nieruchomości zmieni się na dobre?
Najważniejszą zmianą, jaka miała miejsce w 2009 roku było odwrócenie ról - już nie sprzedający dyktowali warunki a ci, którzy chcieli kupić mieszkanie. Sprzed biur deweloperów zniknęły kolejki, a osoby sprzedające mieszkania na rynku wtórnym przestały narzekać na tłumy odwiedzających ich co dzień potencjalnych nabywców. Na reakcje nie trzeba było długo czekać. Zarówno deweloperzy jak i osoby prywatne zaczęli obniżać ceny i przystawać na coraz większe upusty.

Jednak od pewnego czasu sytuacja zaczyna się zmieniać. Łatwiejszy dostęp do kredytów hipotecznych, spadki cen mieszkań i znikające widmo kryzysu spowodowały, że coraz więcej osób decyduje się na zakup mieszkania, a co za tym idzie, rośnie liczba zawieranych transakcji.

To z kolei wpływa na zmianę zachowania sprzedających. Deweloperzy, którzy w 2009 roku wstrzymali większość inwestycji mówią już o ich rozpoczęciu w najbliższych miesiącach. Nie jest już też tak łatwo o wysokie upusty. Osoby sprzedające mieszkania na rynku wtórnym również zareagowały na zmiany podnosząc ceny mieszkań.

Postanowiliśmy sprawdzić, jak dokładnie wygląda w tej chwili sytuacja mieszkań na rynku wtórnym. Analizując naszą ofertę zauważyliśmy, że w większości miast ceny ofert, które pojawiły się w listopadzie są wyższe, niż tych z października. Jak widać w tabeli nr 1, największy wzrost nastąpił w Poznaniu (4 procent). W Gdańsku natomiast ceny spadły o 1,4 procent, jednak to wynikać może z tego, że w listopadzie przybyło do naszej oferty bardzo dużo nowych mieszkań z tego miasta.



 
Sprawdziliśmy również, jakie są różnice średnich cen mieszkań w zależności od liczby pokoi. Zazwyczaj cena metra kwadratowego jest tym wyższa, im niższy jest metraż mieszkania. Tabela nr 2 pokazuje, że tak jest istotnie w Krakowie, Warszawie i Wrocławiu. Cena metra kwadratowego lokali jednopokojowych jest wyższa, niż mieszkań dwu i trzypokojowych. Wynika to z tego, że w miastach tych mieszkania jednopokojowe są najbardziej pożądane (ze względu na niską cenę całościową), a jest ich zdecydowanie mniej w stosunku do większych lokali.

Tabela nr 2: Różnice średnich cen ofertowych Home Broker w zależności od liczby



Komentarz i prognoza

„Ożywienie na rynku nieruchomości” to główna teza wielu komentarzy pojawiających się w mediach w ostatnim czasie. Oczywiście porównując obecną sytuację z głębokim spowolnieniem, z jakim mieliśmy do czynienia jeszcze na przełomie lat 2008/2009, możemy powiedzieć o znacznym ożywieniu. Nie należy jednak spodziewać się powrotu do nieokiełznanych wzrostów cen z 2006 roku, kiedy to ceny w ciągu roku potrafiły wzrosnąć o 100%. Nie tylko Polacy, ale i mieszkańcy całego świata, dostali surową lekcję jaką było pęknięcie bańki spekulacyjnej na rynku nieruchomości. Najważniejsze wydaje się więc pytanie – kiedy na rynku nieruchomości zagości sytuacja normalna?

W Polsce w dalszym ciągu brakuje, wg różnych szacunków, około 1,5 mln mieszkań. Przyjmując, że deweloperzy nie szczędziliby środków i podejmowali ryzyko budowania mieszkań na poziomie rekordowego 2008 roku, na zaspokojenie potrzeb mieszkaniowych w Polsce będziemy jeszcze czekać około 10 lat. Nie można więc szybko spodziewać się sytuacji, w której ceny nieruchomości rosłyby o 1-2 punkty procentowe ponad wzrost wartości średniego poziomu cen. Należy bowiem pamiętać, że nie zawsze podaż nowych mieszkań przystaje do lokalnego popytu. Ponadto mieszkania jako aktywa o wysokiej, historycznej stopie zwrotu kuszą inwestorów ściągających na pewien czas lokale z rynku.

W dalszym ciągu należy jednak pamiętać, że o sytuacji na rynku nieruchomości stanowią w głównej mierze banki. Jeżeli kredyt będzie dostępny dla osób z racjonalnie obliczoną zdolnością kredytową nie powinniśmy mieć na rynku kolejnego nadmuchiwania bańki spekulacyjnej. Moce wytwórcze deweloperów powinny bowiem zagospodarować popyt generowany przez rosnącą zasobność społeczeństwa. Pozostaje jeszcze kwestia długości procesu inwestycyjnego – decyzja o podjęciu budowy przez inwestora jest oddalona o przynajmniej 2 lata od przekazania lokali do użytkowania. Biorąc jednak pod uwagę, że na rynku znajduje się ciągle duża pula nowych mieszkań nabytych inwestycyjnie, można sądzić, że stanowią one dostateczny bufor ochronny przed gwałtownymi wzrostami cen.

Aleksandra Szarek-Ostrowska, Bartosz Turek
Home Broker 

js

Jesienne ożywienie na rynku nieruchomości

Jesień przyniosła wiele zmian na rynku nieruchomości. Po trwających już od ponad roku spadkach cen widać pierwsze wzrosty. Czy to znak, że sytuacja na rynku nieruchomości zmieni się na dobre?
Najważniejszą zmianą, jaka miała miejsce w 2009 roku było odwrócenie ról - już nie sprzedający dyktowali warunki a ci, którzy chcieli kupić mieszkanie. Sprzed biur deweloperów zniknęły kolejki, a osoby sprzedające mieszkania na rynku wtórnym przestały narzekać na tłumy odwiedzających ich co dzień potencjalnych nabywców. Na reakcje nie trzeba było długo czekać. Zarówno deweloperzy jak i osoby prywatne zaczęli obniżać ceny i przystawać na coraz większe upusty.

Jednak od pewnego czasu sytuacja zaczyna się zmieniać. Łatwiejszy dostęp do kredytów hipotecznych, spadki cen mieszkań i znikające widmo kryzysu spowodowały, że coraz więcej osób decyduje się na zakup mieszkania, a co za tym idzie, rośnie liczba zawieranych transakcji.

To z kolei wpływa na zmianę zachowania sprzedających. Deweloperzy, którzy w 2009 roku wstrzymali większość inwestycji mówią już o ich rozpoczęciu w najbliższych miesiącach. Nie jest już też tak łatwo o wysokie upusty. Osoby sprzedające mieszkania na rynku wtórnym również zareagowały na zmiany podnosząc ceny mieszkań.

Postanowiliśmy sprawdzić, jak dokładnie wygląda w tej chwili sytuacja mieszkań na rynku wtórnym. Analizując naszą ofertę zauważyliśmy, że w większości miast ceny ofert, które pojawiły się w listopadzie są wyższe, niż tych z października. Jak widać w tabeli nr 1, największy wzrost nastąpił w Poznaniu (4 procent). W Gdańsku natomiast ceny spadły o 1,4 procent, jednak to wynikać może z tego, że w listopadzie przybyło do naszej oferty bardzo dużo nowych mieszkań z tego miasta.



 
Sprawdziliśmy również, jakie są różnice średnich cen mieszkań w zależności od liczby pokoi. Zazwyczaj cena metra kwadratowego jest tym wyższa, im niższy jest metraż mieszkania. Tabela nr 2 pokazuje, że tak jest istotnie w Krakowie, Warszawie i Wrocławiu. Cena metra kwadratowego lokali jednopokojowych jest wyższa, niż mieszkań dwu i trzypokojowych. Wynika to z tego, że w miastach tych mieszkania jednopokojowe są najbardziej pożądane (ze względu na niską cenę całościową), a jest ich zdecydowanie mniej w stosunku do większych lokali.

Tabela nr 2: Różnice średnich cen ofertowych Home Broker w zależności od liczby



Komentarz i prognoza

„Ożywienie na rynku nieruchomości” to główna teza wielu komentarzy pojawiających się w mediach w ostatnim czasie. Oczywiście porównując obecną sytuację z głębokim spowolnieniem, z jakim mieliśmy do czynienia jeszcze na przełomie lat 2008/2009, możemy powiedzieć o znacznym ożywieniu. Nie należy jednak spodziewać się powrotu do nieokiełznanych wzrostów cen z 2006 roku, kiedy to ceny w ciągu roku potrafiły wzrosnąć o 100%. Nie tylko Polacy, ale i mieszkańcy całego świata, dostali surową lekcję jaką było pęknięcie bańki spekulacyjnej na rynku nieruchomości. Najważniejsze wydaje się więc pytanie – kiedy na rynku nieruchomości zagości sytuacja normalna?

W Polsce w dalszym ciągu brakuje, wg różnych szacunków, około 1,5 mln mieszkań. Przyjmując, że deweloperzy nie szczędziliby środków i podejmowali ryzyko budowania mieszkań na poziomie rekordowego 2008 roku, na zaspokojenie potrzeb mieszkaniowych w Polsce będziemy jeszcze czekać około 10 lat. Nie można więc szybko spodziewać się sytuacji, w której ceny nieruchomości rosłyby o 1-2 punkty procentowe ponad wzrost wartości średniego poziomu cen. Należy bowiem pamiętać, że nie zawsze podaż nowych mieszkań przystaje do lokalnego popytu. Ponadto mieszkania jako aktywa o wysokiej, historycznej stopie zwrotu kuszą inwestorów ściągających na pewien czas lokale z rynku.

W dalszym ciągu należy jednak pamiętać, że o sytuacji na rynku nieruchomości stanowią w głównej mierze banki. Jeżeli kredyt będzie dostępny dla osób z racjonalnie obliczoną zdolnością kredytową nie powinniśmy mieć na rynku kolejnego nadmuchiwania bańki spekulacyjnej. Moce wytwórcze deweloperów powinny bowiem zagospodarować popyt generowany przez rosnącą zasobność społeczeństwa. Pozostaje jeszcze kwestia długości procesu inwestycyjnego – decyzja o podjęciu budowy przez inwestora jest oddalona o przynajmniej 2 lata od przekazania lokali do użytkowania. Biorąc jednak pod uwagę, że na rynku znajduje się ciągle duża pula nowych mieszkań nabytych inwestycyjnie, można sądzić, że stanowią one dostateczny bufor ochronny przed gwałtownymi wzrostami cen.

Aleksandra Szarek-Ostrowska, Bartosz Turek
Home Broker 

js

Ponad 400 mln zł kary za cementową zmowę

Maksymalne kary o łącznej wysokości ponad 411 mln zł za uczestnictwo w kartelu nałożyła Prezes UOKiK na największych producentów cementu. Siedem spółek przez ponad 11 lat dzieliło rynek i ustalało ceny, wymieniając się w tym celu informacjami poufnymi - wykazało postępowanie.
Do wykrycia zmowy przyczyniły się informacje dwóch uczestników kartelu. Już przed trzema laty Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów wszczął postępowanie antymonopolowe w związku z podejrzeniem zawarcia niezgodnego z prawem porozumienia pomiędzy producentami cementu szarego, których łączny udział w polskim rynku wynosi niemal 100 proc.

Prezes UOKiKu Małgorzata Krasnodębska-Tomkiel uważa, że podjęta decyzja jest najważniejszą w 20-letniej historii Urzędu.

Podstawą podjęcia działań przez Urząd były liczne sygnały o nieprawidłowościach napływające z rynku budowlanego. W wyniku prowadzonego przez UOKiK przez trzy lata postępowania, kontroli i przeszukań w siedzibach firm zebrano wiele dowodów na istnienie zmowy.

Na podstawie zebranych dokumentów Prezes UOKiK uznała, że najwięksi w Polsce producenci cementu co najmniej od 1998 roku dzielili rynek, ustalając dopuszczalne udziały poszczególnych graczy oraz ceny minimalne cementu, wysokość podwyżek, terminy i kolejność ich wprowadzania. W tym celu wymieniali między sobą informacje poufne - m.in. o wielkości realizowanej sprzedaży.

Ustaleń dokonywano na licznych spotkaniach zarówno wielo- jak i dwustronnych, na szczeblu prezesów zarządu oraz dyrektorów do spraw handlowych. Jak wykazało postępowanie, nawet jeśli w spotkaniu nie uczestniczyli wszyscy karteliści, to dokonane ustalenia były przekazywane nieobecnym.

Co prawda podczas trwającej wiele lat zmowy zdarzały się przypadki prowadzenia własnej polityki sprzedaży lub wprowadzenia w błąd pozostałych uczestników nielegalnego porozumienia. Były to jednak próby natychmiast piętnowane przez członków zmowy oraz srogo przez nich karane.

zęść firm poszła na współpracę z UOKiK

Na współpracę z Prezesem Urzędu w ramach programu zdecydowało się dwóch przedsiębiorców. Złożone przez nich wyjaśnienia potwierdziły zgromadzone przez Urząd dokumenty oraz przyczyniły się do wyjaśnienia sprawy. Wobec powyższego Prezes UOKiK odstąpiła od ukarania spółki Lafarge Cement oraz obniżyła znacznie karę pieniężną wobec Górażdże Cement - na spółkę nałożono sankcję w wysokości 5 proc. przychodu.

Na pozostałych pięciu uczestników kartelu - Grupę Ożarów, Cemex Polska, Dyckerhoff Polska oraz Cementownie Wartę i Odrę nałożono maksymalny wymiar kary przewidziany przez prawo - 10 proc. przychodu każdego z nich. W sumie na wszystkich ukaranych uczestników porozumienia Urząd nałożył sankcje finansowe w łącznej wysokości 411,5 mln zł. Są to najwyższe kary nałożone w dwudziestoletniej praktyce Urzędu.

Decyzja nie jest ostateczna. Przedsiębiorcy mogą odwołać się do Sądu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.

Czego firmy nie mogą
Nielegalne porozumienia, których celem lub skutkiem jest ograniczenie konkurencji są zabronione. Zakazane są m.in. uzgodnienia przedsiębiorców zmierzające do podziału rynku bądź ustalenia minimalnych cen towarów lub usług. Mimo wysokich sankcji finansowych przewidzianych przez przepisy antymonopolowe za udział w zmowie, na całym świecie dochodzi do zawierania wieloletnich, niszczących gospodarkę bezprawnych porozumień. Przykładem są częste kartele trawiące rynek cementowy, a potwierdzeniem liczne działania m.in. Komisji Europejskiej, która wnikliwie obserwuje ten sektor. Świadczą o tym m.in. przeprowadzone przez nią przeszukania - w 2008 roku w kilku krajach członkowskich i w tym roku w Hiszpanii, a także decyzja w 1994 roku, w której KE ukarała 42 firmy z 16 państw za nielegalne porozumienie, którego celem był podział rynku.

Ponad 400 mln zł kary za cementową zmowę

Ponad 400 mln zł kary za cementową zmowę

Maksymalne kary o łącznej wysokości ponad 411 mln zł za uczestnictwo w kartelu nałożyła Prezes UOKiK na największych producentów cementu. Siedem spółek przez ponad 11 lat dzieliło rynek i ustalało ceny, wymieniając się w tym celu informacjami poufnymi - wykazało postępowanie.
Do wykrycia zmowy przyczyniły się informacje dwóch uczestników kartelu. Już przed trzema laty Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów wszczął postępowanie antymonopolowe w związku z podejrzeniem zawarcia niezgodnego z prawem porozumienia pomiędzy producentami cementu szarego, których łączny udział w polskim rynku wynosi niemal 100 proc.

Prezes UOKiKu Małgorzata Krasnodębska-Tomkiel uważa, że podjęta decyzja jest najważniejszą w 20-letniej historii Urzędu.

Podstawą podjęcia działań przez Urząd były liczne sygnały o nieprawidłowościach napływające z rynku budowlanego. W wyniku prowadzonego przez UOKiK przez trzy lata postępowania, kontroli i przeszukań w siedzibach firm zebrano wiele dowodów na istnienie zmowy.

Na podstawie zebranych dokumentów Prezes UOKiK uznała, że najwięksi w Polsce producenci cementu co najmniej od 1998 roku dzielili rynek, ustalając dopuszczalne udziały poszczególnych graczy oraz ceny minimalne cementu, wysokość podwyżek, terminy i kolejność ich wprowadzania. W tym celu wymieniali między sobą informacje poufne - m.in. o wielkości realizowanej sprzedaży.

Ustaleń dokonywano na licznych spotkaniach zarówno wielo- jak i dwustronnych, na szczeblu prezesów zarządu oraz dyrektorów do spraw handlowych. Jak wykazało postępowanie, nawet jeśli w spotkaniu nie uczestniczyli wszyscy karteliści, to dokonane ustalenia były przekazywane nieobecnym.

Co prawda podczas trwającej wiele lat zmowy zdarzały się przypadki prowadzenia własnej polityki sprzedaży lub wprowadzenia w błąd pozostałych uczestników nielegalnego porozumienia. Były to jednak próby natychmiast piętnowane przez członków zmowy oraz srogo przez nich karane.

zęść firm poszła na współpracę z UOKiK

Na współpracę z Prezesem Urzędu w ramach programu zdecydowało się dwóch przedsiębiorców. Złożone przez nich wyjaśnienia potwierdziły zgromadzone przez Urząd dokumenty oraz przyczyniły się do wyjaśnienia sprawy. Wobec powyższego Prezes UOKiK odstąpiła od ukarania spółki Lafarge Cement oraz obniżyła znacznie karę pieniężną wobec Górażdże Cement - na spółkę nałożono sankcję w wysokości 5 proc. przychodu.

Na pozostałych pięciu uczestników kartelu - Grupę Ożarów, Cemex Polska, Dyckerhoff Polska oraz Cementownie Wartę i Odrę nałożono maksymalny wymiar kary przewidziany przez prawo - 10 proc. przychodu każdego z nich. W sumie na wszystkich ukaranych uczestników porozumienia Urząd nałożył sankcje finansowe w łącznej wysokości 411,5 mln zł. Są to najwyższe kary nałożone w dwudziestoletniej praktyce Urzędu.

Decyzja nie jest ostateczna. Przedsiębiorcy mogą odwołać się do Sądu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.

Czego firmy nie mogą
Nielegalne porozumienia, których celem lub skutkiem jest ograniczenie konkurencji są zabronione. Zakazane są m.in. uzgodnienia przedsiębiorców zmierzające do podziału rynku bądź ustalenia minimalnych cen towarów lub usług. Mimo wysokich sankcji finansowych przewidzianych przez przepisy antymonopolowe za udział w zmowie, na całym świecie dochodzi do zawierania wieloletnich, niszczących gospodarkę bezprawnych porozumień. Przykładem są częste kartele trawiące rynek cementowy, a potwierdzeniem liczne działania m.in. Komisji Europejskiej, która wnikliwie obserwuje ten sektor. Świadczą o tym m.in. przeprowadzone przez nią przeszukania - w 2008 roku w kilku krajach członkowskich i w tym roku w Hiszpanii, a także decyzja w 1994 roku, w której KE ukarała 42 firmy z 16 państw za nielegalne porozumienie, którego celem był podział rynku.

Ponad 400 mln zł kary za cementową zmowę

PROGNOZY: Od kiedy ceny będą rosnąć?

Przez najbliższe kilkanaście miesięcy ceny mieszkań nie ulegną zmianie - uważa Kazimierz Kirejczyk, prezes firmy doradczej REAS. Jego zdaniem, w 2011 roku popyt na mieszkania znacznie przewyższy podaż i ceny mieszkań będą rosnąć.

- Najbliższe kilkanaście miesięcy, a przynajmniej pół roku, nie przyniesie zmian cen mieszkań - powiedział w czwartek na konferencji prasowej Kirejczyk.

- Za dwa lata popyt znowu przewyższy podaż, a ceny - po korekcie - znowu zaczną rosnąć - dodał.

Jego zdaniem, skala podwyżek cen mieszkań w 2011 roku uzależniona będzie od sytuacji gospodarczej.

- W 2011 roku do użytku oddanych zostanie bardzo mało mieszkań. Czeka nas teraz kilkanaście miesięcy niepewności w sytuacji gospodarczej. Jeśli nic dramatycznego w gospodarce się nie wydarzy i koniunktura będzie dobra, to będziemy mieli niedobór mieszkań - powiedział.

Kirejczyk dodał, że w 2015 roku możliwy jest kolejny "boom mieszkaniowy".

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

PROGNOZY: Od kiedy ceny będą rosnąć?

Przez najbliższe kilkanaście miesięcy ceny mieszkań nie ulegną zmianie - uważa Kazimierz Kirejczyk, prezes firmy doradczej REAS. Jego zdaniem, w 2011 roku popyt na mieszkania znacznie przewyższy podaż i ceny mieszkań będą rosnąć.

- Najbliższe kilkanaście miesięcy, a przynajmniej pół roku, nie przyniesie zmian cen mieszkań - powiedział w czwartek na konferencji prasowej Kirejczyk.

- Za dwa lata popyt znowu przewyższy podaż, a ceny - po korekcie - znowu zaczną rosnąć - dodał.

Jego zdaniem, skala podwyżek cen mieszkań w 2011 roku uzależniona będzie od sytuacji gospodarczej.

- W 2011 roku do użytku oddanych zostanie bardzo mało mieszkań. Czeka nas teraz kilkanaście miesięcy niepewności w sytuacji gospodarczej. Jeśli nic dramatycznego w gospodarce się nie wydarzy i koniunktura będzie dobra, to będziemy mieli niedobór mieszkań - powiedział.

Kirejczyk dodał, że w 2015 roku możliwy jest kolejny "boom mieszkaniowy".

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Gdzie najmniej za metr kwadratowy?

Kryzys nie spustoszył rynku nieruchomości, tak jak prognozowano. Szybko rosnący popyt na mieszkania wywołał znaczny wzrost średnich cen mieszkań i gruntów.

Rynek mieszkaniowy rośnie systematycznie od 2004 r. Deweloperzy oddali wówczas do użytku 24 tys. mieszkań, a cztery lata później już ponad 66 tys. Udział przedsiębiorstw deweloperskich w całkowitej podaży wzrósł w ciągu 4 lat z 9 do 40 proc.

Według raportu CEE Property Group, w ciągu trzech ostatnich lat liczba nowych mieszkań wzrosła o 43 proc. ze 115 tys. w roku 2006 do 165 tys. w ub.r. W pierwszych 9 miesiącach 2009 r. do użytku oddano 115 tys. mieszkań. Autorzy raportu szacują, że w ciągu całego roku liczba nowych mieszkań wahać się będzie między 160-170 tys., czyli podobnie jak w roku ubiegłym. Oznacza to, że kryzys nie odcisnął jeszcze piętna na branży budowlanej, a spadek nowo oddawanych mieszkań może być widoczny dopiero w 2010 i 2011 r.

W bieżącym roku największe miasta zapewne nie zanotują spadku liczby mieszkań oddawanych do użytkowania (z wyjątkiem Gdańska). W Warszawie liczba mieszkań oddanych do użytku w pierwszej połowie 2009 r. była o 11 proc. wyższa niż rok temu, w Krakowie o 73 proc., Wrocławiu o 81 proc., a w Poznaniu o 31 proc. Tylko w Gdańsku zanotowano spadek o 14 proc.

Analiza cen transakcyjnych mieszkań w latach 2006-2009 dla wybranych miast Polski wg danych ZBP wskazuje, że po okresie gwałtownych wzrostów w latach 2006-2007 rok 2008 przyniósł istotną zmianę. Nastąpiło wynikające z naturalnego cyklu koniunkturalnego wyhamowanie dynamiki wzrostu cen. W drugiej połowie roku, na skutek m.in. ograniczeń kredytowania, znacznie zmalała liczba zawieranych transakcji, zmieniła się struktura obrotu, a także wystąpiły realne spadki cen. Zmiana struktury polegała głównie na spadku udziału mieszkań droższych w obrocie m.in. na skutek wprowadzenia programu "Rodzina na swoim".

Najgłębsze zmiany występują na największych rynkach, gdzie w okresie boomu dochodziło do zakupów inwestycyjnych na dużą skalę. Począwszy od drugiego kwartału 2009 można mówić o stabilizacji cen transakcyjnych. Jednocześnie widać wzrost ilości transakcji. Obecnie zarówno po stronie podażowej jak i popytowej brak jest przesłanek, które wskazywałyby na radykalne zmiany cen w najbliższym okresie.

Dane dotyczące cen transakcyjnych zakupu nieruchomości pokazują, że spadek cen wyhamował, a w kilku dużych miastach, takich jak Wrocław, Łódź czy Katowice w ostatnich kwartałach ceny nieruchomości pozostawały niemalże na tym samym poziomie. Odnotowano natomiast wzrost cen transakcyjnych gruntów rolnych, widoczny praktycznie we wszystkich województwach w Polsce. Kolejne kwartały pozwolą na zdefiniowanie trendu na rynku nieruchomości.

Najwyższe są ceny mieszkań warszawskich.

Osiągają nawet 10 tys. zł za metr kwadratowy. Średnia cena dla Warszawy to 6,83 tys. zł za metr kwadratowy, podczas gdy w drugiej co do wysokości cen Małopolsce metr kwadratowy mieszkania kosztuje średnio 5,97 tys. zł. Najniższe ceny notuje się w województwie lubuskim - 2,92 tys. zł za metr kwadratowy.

ZBP zbadał rynek

Związek Banków Polskich od wielu lat analizuje sytuację na rynku budownictwa mieszkaniowego, ale "Raport AMRON-SARFiN" powstał po raz pierwszy. Publikacja w sposób kompleksowy omawia rynek kredytów mieszkaniowych i rynek nieruchomości. Podczas prac nad materiałem wykorzystano dane gromadzone przez banki w systemach AMRON i SARFIN, a także dane publikowane przez GUS, ANR i BGK.

Według autorów raportu, w trzecim kwartale 2009 r. po raz kolejny wzrosła liczba nowych umów kredytowych oraz kwota udzielonych kredytów. Ceny transakcyjne nieruchomości od początku roku powoli się stabilizują. Eksperci oczekują, że ceny mieszkań powinny jeszcze spaść, co pozytywnie wpłynie na ożywienie na rynku. Z raportu wynika, że na koniec roku 2007 sektor bankowy obsługiwał ponad 1,135 mln rachunków kredytów mieszkaniowych. Z końcem ubiegłego roku przekroczono 1,3 mln czynnie obsługiwanych umów kredytowych, a na koniec III kwartału 2009 - ponad 1,356 mln umów.

Biorąc pod uwagę, że średnia liczba osób przypadająca na gospodarstwa domowe wynosi 2-3 osoby w Polsce można założyć, że sektorowi bankowemu zaufało ponad 2-2,5 mln osób.

W przypadku liczby nowo udzielonych kredytów w okresie I półrocza tego roku odnotowano spadek akcji kredytowej. Porównując akcję kredytową z I półrocza 2009 do roku 2008 obserwujemy spadek aż o 43 proc. Obecnie liczba udzielonych kredytów powoli, ale systematycznie rośnie - w styczniu udzielono 11 tys. kredytów, a w czerwcu już 16,7 tys. We wrześniu liczba nowych kredytów wyniosła prawie 19 tys., czyli o ok. 58 proc. więcej niż w styczniu.

Dominują kredyty zaciągane w rodzimej walucie - jest to ponad 76 proc. nowo zawieranych umów. Coraz większą popularnością cieszą się jednak kredyty w euro, obecnie ich wartość przekroczyła nieznacznie wartość najpopularniejszych przez lata kredytów we frankach szwajcarskich i wynosi 11,45 proc. ogółu wszystkich nowych kredytów udzielonych w III kwartale bieżącego roku.

Odbudowywanie akcji kredytowej banków jest niewątpliwie zasługą coraz popularniejszych kredytów z dopłatami do odsetek w ramach rządowego programu "Rodzina na swoim" (średnio 10-15 proc. akcji kredytowej banków), ale także stabilizacji cen mieszkań na rynku oraz stabilizacji oczekiwań potencjalnych klientów wobec ofert banków oraz sygnalizowanego przez GUS wzrostu dochodów ludności.

Przedstawiciele banków z zainteresowaniem odnoszą się do podejmowanych w ostatnim czasie przez rząd projektów ustaw mających na celu pobudzenie budownictwa mieszkaniowego, w tym w szczególności rządowej inicjatywy tzw. dopłat do odsetek dla osób chcących kupić mieszkanie na własność oraz dopłat dla osób bezrobotnych spłacających kredyty mieszkaniowe.

Dane ZBP pokazują, że od początku bieżącego roku dostrzegalny jest wzrost akcji kredytowej. W trzecim kwartale bieżącego roku wartość nowo udzielonych kredytów na zakup nieruchomości osiągnęła już blisko 11 mld zł, czyli wartość porównywalną do ostatniego kwartału 2008 r. W najsłabszym, I kwartale 2009 r. banki udzieliły kredytów na zakup nieruchomości o wartości nieco ponad 7 mld zł. Kolejne kwartały były już zdecydowanie lepsze. Od początku bieżącego roku rośnie także liczba nowo zawieranych umów kredytowych, która w III kwartale osiągnęła poziom ponad 52 tysięcy.

Rodzina na swoim

We wrześniu tego roku z programu "Rodzina na swoim" skorzystało 3070 osób zaciągając kredyty na łączną kwotę 549 mln 790 tys. zł. Od 1 października preferencyjny kredyt może zaciągnąć więcej osób, ponieważ nowe limity określające maksymalną cenę metra kwadratowego kredytowanej nieruchomości w większości województw zwiększyły się. Popularność programu zdecydowanie wzrosła wraz z początkiem tego roku, kiedy weszła w życie nowelizacja Ustawy o finansowym wsparciu rodzin w nabywaniu własnego mieszkania.

Od początku roku w ramach "Rodziny na swoim" udzielono ponad 22 tys. kredytów na kwotę ponad 3,7 mld zł. Stanowiło to odpowiednio 13 proc. wartości i 16 proc. liczby nowo udzielonych kredytów mieszkaniowych w okresie styczeń-wrzesień 2009. BGK zaplanował przeznaczyć na dopłaty w tym roku 80 mln z Funduszu Dopłat. Od początku roku wypłacono z niego ok. 45 mln zł.

Kredyt w ramach programu "Rodzina na swoim" jest dostępny w 14 bankach i w SKOK-ach, które podpisały umowę z BGK. Najniższe ceny notuje się w województwie lubuskim - 2,92 tys. zł za metr kwadratowy.

MAŁGORZATA ALICJA DUDEK

Prof. Jacek Łaszek SGH

- Tendencje obserwowane na rynku finansowania nieruchomości wskazują na powolne stabilizowanie zarówno po stronie cen nieruchomości, jak i po stronie kredytów mieszkaniowych. O ile w 2008 r. odnotowano dramatyczny spadek wartości i ilości nowo udzielanych kredytów

mieszkaniowych, o tyle w 2009 r. następuje powolne odbudowywanie akcji kredytowej banków.

Ostatnie lata wykazały, ze rynek nieruchomości w Polsce podlega tym samym cyklom i zachowaniom co inne rynki międzynarodowe. Mocna strona krajowego rynku w świetle obecnego kryzysu jest to, ze mamy duży niezaspokojony popyt na dobra jakimi są mieszkania i to, ze skala

oddziaływania rynku nieruchomości na gospodarkę jest niewielka, ok. 18 proc. wobec średniej w UE 70 proc. PKB. Ponadto w Polsce deweloperskie budownictwo mieszkaniowe stanowi ok. 1 proc. w relacji do PKB, podczas gdy w Irlandii i Hiszpanii znacznie powyżej 10 proc. PKB. Na naszym rynku mamy do czynienia z podobnymi procesami i mechanizmami jakie wystąpiły na kilku innych

rynkach zagranicznych, które bardzo odczuły skutki załamania na rynku międzynarodowym. Paradoksalnie, nie wystąpiły one z taka duża siła w Polsce.

Zaleta krajowego rynku jest tez i to, ze banki w Polsce nie wchodziły w spekulacyjne transakcje na rynkach międzynarodowych. Nasz krajowy sektor bankowy ciągle ma dużą nadpłynność w postaci depozytów, z których finansuje potrzeby ludności. Dzięki temu można mówić o stabilizacji na rynku cen nieruchomości (niewielkich korektach cenowych), oraz relatywnie niskim bezrobociu. Oczekujemy dalszego, ale powolnego spadku cen mieszkań, co będzie wpływać na ożywienie rynku.

 

interia.pl

Gdzie najmniej za metr kwadratowy?

Kryzys nie spustoszył rynku nieruchomości, tak jak prognozowano. Szybko rosnący popyt na mieszkania wywołał znaczny wzrost średnich cen mieszkań i gruntów.

Rynek mieszkaniowy rośnie systematycznie od 2004 r. Deweloperzy oddali wówczas do użytku 24 tys. mieszkań, a cztery lata później już ponad 66 tys. Udział przedsiębiorstw deweloperskich w całkowitej podaży wzrósł w ciągu 4 lat z 9 do 40 proc.

Według raportu CEE Property Group, w ciągu trzech ostatnich lat liczba nowych mieszkań wzrosła o 43 proc. ze 115 tys. w roku 2006 do 165 tys. w ub.r. W pierwszych 9 miesiącach 2009 r. do użytku oddano 115 tys. mieszkań. Autorzy raportu szacują, że w ciągu całego roku liczba nowych mieszkań wahać się będzie między 160-170 tys., czyli podobnie jak w roku ubiegłym. Oznacza to, że kryzys nie odcisnął jeszcze piętna na branży budowlanej, a spadek nowo oddawanych mieszkań może być widoczny dopiero w 2010 i 2011 r.

W bieżącym roku największe miasta zapewne nie zanotują spadku liczby mieszkań oddawanych do użytkowania (z wyjątkiem Gdańska). W Warszawie liczba mieszkań oddanych do użytku w pierwszej połowie 2009 r. była o 11 proc. wyższa niż rok temu, w Krakowie o 73 proc., Wrocławiu o 81 proc., a w Poznaniu o 31 proc. Tylko w Gdańsku zanotowano spadek o 14 proc.

Analiza cen transakcyjnych mieszkań w latach 2006-2009 dla wybranych miast Polski wg danych ZBP wskazuje, że po okresie gwałtownych wzrostów w latach 2006-2007 rok 2008 przyniósł istotną zmianę. Nastąpiło wynikające z naturalnego cyklu koniunkturalnego wyhamowanie dynamiki wzrostu cen. W drugiej połowie roku, na skutek m.in. ograniczeń kredytowania, znacznie zmalała liczba zawieranych transakcji, zmieniła się struktura obrotu, a także wystąpiły realne spadki cen. Zmiana struktury polegała głównie na spadku udziału mieszkań droższych w obrocie m.in. na skutek wprowadzenia programu "Rodzina na swoim".

Najgłębsze zmiany występują na największych rynkach, gdzie w okresie boomu dochodziło do zakupów inwestycyjnych na dużą skalę. Począwszy od drugiego kwartału 2009 można mówić o stabilizacji cen transakcyjnych. Jednocześnie widać wzrost ilości transakcji. Obecnie zarówno po stronie podażowej jak i popytowej brak jest przesłanek, które wskazywałyby na radykalne zmiany cen w najbliższym okresie.

Dane dotyczące cen transakcyjnych zakupu nieruchomości pokazują, że spadek cen wyhamował, a w kilku dużych miastach, takich jak Wrocław, Łódź czy Katowice w ostatnich kwartałach ceny nieruchomości pozostawały niemalże na tym samym poziomie. Odnotowano natomiast wzrost cen transakcyjnych gruntów rolnych, widoczny praktycznie we wszystkich województwach w Polsce. Kolejne kwartały pozwolą na zdefiniowanie trendu na rynku nieruchomości.

Najwyższe są ceny mieszkań warszawskich.

Osiągają nawet 10 tys. zł za metr kwadratowy. Średnia cena dla Warszawy to 6,83 tys. zł za metr kwadratowy, podczas gdy w drugiej co do wysokości cen Małopolsce metr kwadratowy mieszkania kosztuje średnio 5,97 tys. zł. Najniższe ceny notuje się w województwie lubuskim - 2,92 tys. zł za metr kwadratowy.

ZBP zbadał rynek

Związek Banków Polskich od wielu lat analizuje sytuację na rynku budownictwa mieszkaniowego, ale "Raport AMRON-SARFiN" powstał po raz pierwszy. Publikacja w sposób kompleksowy omawia rynek kredytów mieszkaniowych i rynek nieruchomości. Podczas prac nad materiałem wykorzystano dane gromadzone przez banki w systemach AMRON i SARFIN, a także dane publikowane przez GUS, ANR i BGK.

Według autorów raportu, w trzecim kwartale 2009 r. po raz kolejny wzrosła liczba nowych umów kredytowych oraz kwota udzielonych kredytów. Ceny transakcyjne nieruchomości od początku roku powoli się stabilizują. Eksperci oczekują, że ceny mieszkań powinny jeszcze spaść, co pozytywnie wpłynie na ożywienie na rynku. Z raportu wynika, że na koniec roku 2007 sektor bankowy obsługiwał ponad 1,135 mln rachunków kredytów mieszkaniowych. Z końcem ubiegłego roku przekroczono 1,3 mln czynnie obsługiwanych umów kredytowych, a na koniec III kwartału 2009 - ponad 1,356 mln umów.

Biorąc pod uwagę, że średnia liczba osób przypadająca na gospodarstwa domowe wynosi 2-3 osoby w Polsce można założyć, że sektorowi bankowemu zaufało ponad 2-2,5 mln osób.

W przypadku liczby nowo udzielonych kredytów w okresie I półrocza tego roku odnotowano spadek akcji kredytowej. Porównując akcję kredytową z I półrocza 2009 do roku 2008 obserwujemy spadek aż o 43 proc. Obecnie liczba udzielonych kredytów powoli, ale systematycznie rośnie - w styczniu udzielono 11 tys. kredytów, a w czerwcu już 16,7 tys. We wrześniu liczba nowych kredytów wyniosła prawie 19 tys., czyli o ok. 58 proc. więcej niż w styczniu.

Dominują kredyty zaciągane w rodzimej walucie - jest to ponad 76 proc. nowo zawieranych umów. Coraz większą popularnością cieszą się jednak kredyty w euro, obecnie ich wartość przekroczyła nieznacznie wartość najpopularniejszych przez lata kredytów we frankach szwajcarskich i wynosi 11,45 proc. ogółu wszystkich nowych kredytów udzielonych w III kwartale bieżącego roku.

Odbudowywanie akcji kredytowej banków jest niewątpliwie zasługą coraz popularniejszych kredytów z dopłatami do odsetek w ramach rządowego programu "Rodzina na swoim" (średnio 10-15 proc. akcji kredytowej banków), ale także stabilizacji cen mieszkań na rynku oraz stabilizacji oczekiwań potencjalnych klientów wobec ofert banków oraz sygnalizowanego przez GUS wzrostu dochodów ludności.

Przedstawiciele banków z zainteresowaniem odnoszą się do podejmowanych w ostatnim czasie przez rząd projektów ustaw mających na celu pobudzenie budownictwa mieszkaniowego, w tym w szczególności rządowej inicjatywy tzw. dopłat do odsetek dla osób chcących kupić mieszkanie na własność oraz dopłat dla osób bezrobotnych spłacających kredyty mieszkaniowe.

Dane ZBP pokazują, że od początku bieżącego roku dostrzegalny jest wzrost akcji kredytowej. W trzecim kwartale bieżącego roku wartość nowo udzielonych kredytów na zakup nieruchomości osiągnęła już blisko 11 mld zł, czyli wartość porównywalną do ostatniego kwartału 2008 r. W najsłabszym, I kwartale 2009 r. banki udzieliły kredytów na zakup nieruchomości o wartości nieco ponad 7 mld zł. Kolejne kwartały były już zdecydowanie lepsze. Od początku bieżącego roku rośnie także liczba nowo zawieranych umów kredytowych, która w III kwartale osiągnęła poziom ponad 52 tysięcy.

Rodzina na swoim

We wrześniu tego roku z programu "Rodzina na swoim" skorzystało 3070 osób zaciągając kredyty na łączną kwotę 549 mln 790 tys. zł. Od 1 października preferencyjny kredyt może zaciągnąć więcej osób, ponieważ nowe limity określające maksymalną cenę metra kwadratowego kredytowanej nieruchomości w większości województw zwiększyły się. Popularność programu zdecydowanie wzrosła wraz z początkiem tego roku, kiedy weszła w życie nowelizacja Ustawy o finansowym wsparciu rodzin w nabywaniu własnego mieszkania.

Od początku roku w ramach "Rodziny na swoim" udzielono ponad 22 tys. kredytów na kwotę ponad 3,7 mld zł. Stanowiło to odpowiednio 13 proc. wartości i 16 proc. liczby nowo udzielonych kredytów mieszkaniowych w okresie styczeń-wrzesień 2009. BGK zaplanował przeznaczyć na dopłaty w tym roku 80 mln z Funduszu Dopłat. Od początku roku wypłacono z niego ok. 45 mln zł.

Kredyt w ramach programu "Rodzina na swoim" jest dostępny w 14 bankach i w SKOK-ach, które podpisały umowę z BGK. Najniższe ceny notuje się w województwie lubuskim - 2,92 tys. zł za metr kwadratowy.

MAŁGORZATA ALICJA DUDEK

Prof. Jacek Łaszek SGH

- Tendencje obserwowane na rynku finansowania nieruchomości wskazują na powolne stabilizowanie zarówno po stronie cen nieruchomości, jak i po stronie kredytów mieszkaniowych. O ile w 2008 r. odnotowano dramatyczny spadek wartości i ilości nowo udzielanych kredytów

mieszkaniowych, o tyle w 2009 r. następuje powolne odbudowywanie akcji kredytowej banków.

Ostatnie lata wykazały, ze rynek nieruchomości w Polsce podlega tym samym cyklom i zachowaniom co inne rynki międzynarodowe. Mocna strona krajowego rynku w świetle obecnego kryzysu jest to, ze mamy duży niezaspokojony popyt na dobra jakimi są mieszkania i to, ze skala

oddziaływania rynku nieruchomości na gospodarkę jest niewielka, ok. 18 proc. wobec średniej w UE 70 proc. PKB. Ponadto w Polsce deweloperskie budownictwo mieszkaniowe stanowi ok. 1 proc. w relacji do PKB, podczas gdy w Irlandii i Hiszpanii znacznie powyżej 10 proc. PKB. Na naszym rynku mamy do czynienia z podobnymi procesami i mechanizmami jakie wystąpiły na kilku innych

rynkach zagranicznych, które bardzo odczuły skutki załamania na rynku międzynarodowym. Paradoksalnie, nie wystąpiły one z taka duża siła w Polsce.

Zaleta krajowego rynku jest tez i to, ze banki w Polsce nie wchodziły w spekulacyjne transakcje na rynkach międzynarodowych. Nasz krajowy sektor bankowy ciągle ma dużą nadpłynność w postaci depozytów, z których finansuje potrzeby ludności. Dzięki temu można mówić o stabilizacji na rynku cen nieruchomości (niewielkich korektach cenowych), oraz relatywnie niskim bezrobociu. Oczekujemy dalszego, ale powolnego spadku cen mieszkań, co będzie wpływać na ożywienie rynku.

 

interia.pl

Rentowność najmu mieszkań spadła w listopadzie

I to znacząco, bo z 5,14 proc. netto do 4,87 proc. To skutek zatrzymania spadku cen mieszkań i jednoczesnego spadku stawek najmu.

Nadal jednak można zakładać, że zakup mieszkania na wynajem przyniesie podobną stopę zwrotu co inwestycja w 10-letnie obligacje skarbowe i wyższą niż zdeponowanie środków na przeciętnie oprocentowanej lokacie. A to dlatego, że oprocentowanie obligacji 10-letnich ponownie zostało obniżone (po pierwszym roku marża odsetkowa spada aż o 0,9 proc.), banki obniżyły także - choć nieznacznie - oprocentowanie lokat bankowych (uwzględniamy średnią).

Przypomnijmy, że do naszych wyliczeń bierzemy pod uwagę medianę cen transakcyjnych w największych miastach Polski (uzyskane na podstawie transakcji dokonanych przez klientów Open Finance, Home Brokera i Dom Banku) oraz średnie stawki na rynku najmu mieszkań w tych miastach (uzyskanych z serwisu Oferty.net) z ogłoszeń zaktualizowanych w ciągu ostatnich 180 dni, przy czym uzyskaną średnią obniżyliśmy o 5 proc. (zakładając, że przeciętnie tyle udaje się zbić w procesie negocjacji najemcom). Oto efekty tych obliczeń:


Open Finance

Rentowność najmu spadła przez ostatni miesiąc we wszystkich badanych miastach. Można wytłumaczyć to kilkoma przyczynami. Między posiadaczami mieszkań przeznaczonymi na wynajem utrzymuje się duża konkurencja, ze względu na znaczący wzrost dostępności tego rodzaju mieszkań. Po drugie końcówka roku to zdecydowanie mniej gorący okres na rynku najmu niż sierpień i wrzesień, kiedy mieszkań poszukują powracający na uczelnie studenci. Mieszkania, które nie znalazły swoich lokatorów w gorącym okresie, teraz oferowane są po niższych cenach.

Utrzymuje się wysoka cena ofertowa za mieszkania w Gdańsku (a więc mieszkania o wysokiej cenie nie zniknęły z ogłoszeń, co prowadzi do wniosku, że nie znalazły najemców). Gdyby wyłączyć Gdańsk z obliczania średniej, spadłaby ona do 4,62 proc. netto i 5,135 proc. brutto. Rentowność najmu na tle inwestycji w lokaty i obligacje prezentujemy poniżej (właśnie z pominięciem wpływu Gdańska na średnią).


Open Finance

Większa różnica między rentownościami brutto i netto lokat i obligacji jest pochodną wyższej stopy podatku, którym obłożone są tego rodzaju inwestycje. W przypadku dochodów od zysków kapitałowych podatek wynosi 19 proc., a w przypadku dochodów z najmu 8,5 proc. To dlatego inwestycja w mieszkanie na wynajem przynosi wyższy dochód "na czysto" niż lokata bankowa, choć niższy niż inwestycja w najlepiej oprocentowane obligacje skarbowe (obligacje dwu-, trzy- i czteroletnie oprocentowane są niżej).

Wynajem czy kredyt na całe życie?

Naturalnie należy też pamiętać, że na rentowność inwestycji w mieszkania wpływają też inne czynniki, a w szczególności zmiana wartości nieruchomości, okresy przestoju czy konieczność przeprowadzania okresowych remontów, a przedstawione wyliczenia mają charakter statystyczny. W rzeczywistości rentowność najmu może być zarówno wyższa, jak i niższa od przedstawionej powyżej średniej. Modelowo, rentowność netto z inwestycji w mieszkania powinna przekraczać rentowność obligacji (aby ryzyko było warte podjęcia) i być niższa od oprocentowania kredytów hipotecznych (jeśli jest wyższa najemcy rezygnują z najmu i kupują własne mieszkania).

Emil Szweda, Open Finance

Rentowność najmu mieszkań spadła w listopadzie

I to znacząco, bo z 5,14 proc. netto do 4,87 proc. To skutek zatrzymania spadku cen mieszkań i jednoczesnego spadku stawek najmu.

Nadal jednak można zakładać, że zakup mieszkania na wynajem przyniesie podobną stopę zwrotu co inwestycja w 10-letnie obligacje skarbowe i wyższą niż zdeponowanie środków na przeciętnie oprocentowanej lokacie. A to dlatego, że oprocentowanie obligacji 10-letnich ponownie zostało obniżone (po pierwszym roku marża odsetkowa spada aż o 0,9 proc.), banki obniżyły także - choć nieznacznie - oprocentowanie lokat bankowych (uwzględniamy średnią).

Przypomnijmy, że do naszych wyliczeń bierzemy pod uwagę medianę cen transakcyjnych w największych miastach Polski (uzyskane na podstawie transakcji dokonanych przez klientów Open Finance, Home Brokera i Dom Banku) oraz średnie stawki na rynku najmu mieszkań w tych miastach (uzyskanych z serwisu Oferty.net) z ogłoszeń zaktualizowanych w ciągu ostatnich 180 dni, przy czym uzyskaną średnią obniżyliśmy o 5 proc. (zakładając, że przeciętnie tyle udaje się zbić w procesie negocjacji najemcom). Oto efekty tych obliczeń:


Open Finance

Rentowność najmu spadła przez ostatni miesiąc we wszystkich badanych miastach. Można wytłumaczyć to kilkoma przyczynami. Między posiadaczami mieszkań przeznaczonymi na wynajem utrzymuje się duża konkurencja, ze względu na znaczący wzrost dostępności tego rodzaju mieszkań. Po drugie końcówka roku to zdecydowanie mniej gorący okres na rynku najmu niż sierpień i wrzesień, kiedy mieszkań poszukują powracający na uczelnie studenci. Mieszkania, które nie znalazły swoich lokatorów w gorącym okresie, teraz oferowane są po niższych cenach.

Utrzymuje się wysoka cena ofertowa za mieszkania w Gdańsku (a więc mieszkania o wysokiej cenie nie zniknęły z ogłoszeń, co prowadzi do wniosku, że nie znalazły najemców). Gdyby wyłączyć Gdańsk z obliczania średniej, spadłaby ona do 4,62 proc. netto i 5,135 proc. brutto. Rentowność najmu na tle inwestycji w lokaty i obligacje prezentujemy poniżej (właśnie z pominięciem wpływu Gdańska na średnią).


Open Finance

Większa różnica między rentownościami brutto i netto lokat i obligacji jest pochodną wyższej stopy podatku, którym obłożone są tego rodzaju inwestycje. W przypadku dochodów od zysków kapitałowych podatek wynosi 19 proc., a w przypadku dochodów z najmu 8,5 proc. To dlatego inwestycja w mieszkanie na wynajem przynosi wyższy dochód "na czysto" niż lokata bankowa, choć niższy niż inwestycja w najlepiej oprocentowane obligacje skarbowe (obligacje dwu-, trzy- i czteroletnie oprocentowane są niżej).

Wynajem czy kredyt na całe życie?

Naturalnie należy też pamiętać, że na rentowność inwestycji w mieszkania wpływają też inne czynniki, a w szczególności zmiana wartości nieruchomości, okresy przestoju czy konieczność przeprowadzania okresowych remontów, a przedstawione wyliczenia mają charakter statystyczny. W rzeczywistości rentowność najmu może być zarówno wyższa, jak i niższa od przedstawionej powyżej średniej. Modelowo, rentowność netto z inwestycji w mieszkania powinna przekraczać rentowność obligacji (aby ryzyko było warte podjęcia) i być niższa od oprocentowania kredytów hipotecznych (jeśli jest wyższa najemcy rezygnują z najmu i kupują własne mieszkania).

Emil Szweda, Open Finance

PROGNOZY: Kolejny boom w 2015 r.?

Przez najbliższe kilkanaście miesięcy ceny mieszkań nie ulegną zmianie - uważa Kazimierz Kirejczyk, prezes firmy doradczej REAS. Jego zdaniem, w 2011 roku popyt na mieszkania znacznie przewyższy podaż i ceny mieszkań będą rosnąć.

- Najbliższe kilkanaście miesięcy, a przynajmniej pół roku, nie przyniesie zmian cen mieszkań - powiedział w czwartek na konferencji prasowej Kirejczyk.

- Za dwa lata popyt znowu przewyższy podaż, a ceny - po korekcie - znowu zaczną rosnąć - dodał.

Jego zdaniem, skala podwyżek cen mieszkań w 2011 roku uzależniona będzie od sytuacji gospodarczej.

- W 2011 roku do użytku oddanych zostanie bardzo mało mieszkań. Czeka nas teraz kilkanaście miesięcy niepewności w sytuacji gospodarczej. Jeśli nic dramatycznego w gospodarce się nie wydarzy i koniunktura będzie dobra, to będziemy mieli niedobór mieszkań - powiedział.

Kirejczyk dodał, że w 2015 roku możliwy jest kolejny "boom mieszkaniowy".

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

PROGNOZY: Kolejny boom w 2015 r.?

Przez najbliższe kilkanaście miesięcy ceny mieszkań nie ulegną zmianie - uważa Kazimierz Kirejczyk, prezes firmy doradczej REAS. Jego zdaniem, w 2011 roku popyt na mieszkania znacznie przewyższy podaż i ceny mieszkań będą rosnąć.

- Najbliższe kilkanaście miesięcy, a przynajmniej pół roku, nie przyniesie zmian cen mieszkań - powiedział w czwartek na konferencji prasowej Kirejczyk.

- Za dwa lata popyt znowu przewyższy podaż, a ceny - po korekcie - znowu zaczną rosnąć - dodał.

Jego zdaniem, skala podwyżek cen mieszkań w 2011 roku uzależniona będzie od sytuacji gospodarczej.

- W 2011 roku do użytku oddanych zostanie bardzo mało mieszkań. Czeka nas teraz kilkanaście miesięcy niepewności w sytuacji gospodarczej. Jeśli nic dramatycznego w gospodarce się nie wydarzy i koniunktura będzie dobra, to będziemy mieli niedobór mieszkań - powiedział.

Kirejczyk dodał, że w 2015 roku możliwy jest kolejny "boom mieszkaniowy".

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Amerykanie zapuszczają korzenie

Recesja i czynniki demograficzne sprawiają, że znani z geograficznej mobilności Amerykanie coraz rzadziej zmieniają miejsce zamieszkania - ustalili badacze z waszyngtońskiego Brookings Institution.

Około 12 procent mieszkańców USA przeprowadziło się w mijającym roku, tak samo jak w poprzednim, 2008 roku. Jest to najniższy odsetek od końca II wojny światowej.

W latach 50. i 60. średnio 20 procent Amerykanów zmieniało (rocznie) miejsce zamieszkania. W latach 90. już tylko 16-17 procent.

Spadek mobilności w ostatnich dwóch latach - wyjaśnił autor badań na ten temat, William Frey z Brookings Institution - wiąże się z kryzysem ekonomicznym. Trudniej bowiem uzyskać kredyt na zakup domu i znaleźć pracę w innym mieście lub stanie, gdzie przedtem nie było z tym problemów.

Są jednak również długofalowe trendy osłabiające pęd do migracji, np. starzenie się amerykańskiego społeczeństwa, jak również rosnąca - na przestrzeni dekad - liczba ludzi posiadających własny dom, do którego się przywiązują.


INTERIA.PL/PAP

Amerykanie zapuszczają korzenie

Recesja i czynniki demograficzne sprawiają, że znani z geograficznej mobilności Amerykanie coraz rzadziej zmieniają miejsce zamieszkania - ustalili badacze z waszyngtońskiego Brookings Institution.

Około 12 procent mieszkańców USA przeprowadziło się w mijającym roku, tak samo jak w poprzednim, 2008 roku. Jest to najniższy odsetek od końca II wojny światowej.

W latach 50. i 60. średnio 20 procent Amerykanów zmieniało (rocznie) miejsce zamieszkania. W latach 90. już tylko 16-17 procent.

Spadek mobilności w ostatnich dwóch latach - wyjaśnił autor badań na ten temat, William Frey z Brookings Institution - wiąże się z kryzysem ekonomicznym. Trudniej bowiem uzyskać kredyt na zakup domu i znaleźć pracę w innym mieście lub stanie, gdzie przedtem nie było z tym problemów.

Są jednak również długofalowe trendy osłabiające pęd do migracji, np. starzenie się amerykańskiego społeczeństwa, jak również rosnąca - na przestrzeni dekad - liczba ludzi posiadających własny dom, do którego się przywiązują.


INTERIA.PL/PAP

Rentowność najmu spadła w listopadzie

Spadek jest znaczący. Rentowność obniżyła się z 5,14 proc. netto do 4,87 proc. To skutek zatrzymania spadku cen mieszkań i jednoczesnego spadku stawek najmu - tak wynika z komentarza Open Finance.

Jak podkreśla Emil Szweda z Open Finance nadal jednak można zakładać, że zakup mieszkania na wynajem przyniesie podobną stopę zwrotu co inwestycja w 10-letnie obligacje skarbowe i wyższą niż zdeponowanie środków na przeciętnie oprocentowanej lokacie.

Powód? Oprocentowanie obligacji 10-letnich ponownie zostało obniżone (po pierwszym roku marża odsetkowa spada aż o 0,9 proc.), banki obniżyły także - choć nieznacznie - średnie oprocentowanie lokat bankowych.

Rentowność najmu spadła przez ostatni miesiąc we wszystkich badanych miastach. - Można wytłumaczyć to kilkoma przyczynami. Między posiadaczami mieszkań przeznaczonymi na wynajem utrzymuje się duża konkurencja, ze względu na znaczący wzrost dostępności tego rodzaju mieszkań - podkreśla Szweda.

Zdaniem eksperta kolejna przyczyna spadku to zdecydowanie mniej gorący okres na rynku najmu niż sierpień i wrzesień, kiedy mieszkań poszukują powracający na uczelnie studenci. Mieszkania, które nie znalazły swoich lokatorów w gorącym okresie, teraz oferowane są po niższych cenach.

 

money.pl


Rentowność najmu spadła w listopadzie

Spadek jest znaczący. Rentowność obniżyła się z 5,14 proc. netto do 4,87 proc. To skutek zatrzymania spadku cen mieszkań i jednoczesnego spadku stawek najmu - tak wynika z komentarza Open Finance.

Jak podkreśla Emil Szweda z Open Finance nadal jednak można zakładać, że zakup mieszkania na wynajem przyniesie podobną stopę zwrotu co inwestycja w 10-letnie obligacje skarbowe i wyższą niż zdeponowanie środków na przeciętnie oprocentowanej lokacie.

Powód? Oprocentowanie obligacji 10-letnich ponownie zostało obniżone (po pierwszym roku marża odsetkowa spada aż o 0,9 proc.), banki obniżyły także - choć nieznacznie - średnie oprocentowanie lokat bankowych.

Rentowność najmu spadła przez ostatni miesiąc we wszystkich badanych miastach. - Można wytłumaczyć to kilkoma przyczynami. Między posiadaczami mieszkań przeznaczonymi na wynajem utrzymuje się duża konkurencja, ze względu na znaczący wzrost dostępności tego rodzaju mieszkań - podkreśla Szweda.

Zdaniem eksperta kolejna przyczyna spadku to zdecydowanie mniej gorący okres na rynku najmu niż sierpień i wrzesień, kiedy mieszkań poszukują powracający na uczelnie studenci. Mieszkania, które nie znalazły swoich lokatorów w gorącym okresie, teraz oferowane są po niższych cenach.

 

money.pl


Będą zapisy korzystne dla spółdzielców

Rządowy projekt prawa spółdzielczego na najbliższym posiedzeniu trafi do Sejmu - zapowiada posłanka PO Lidia Staroń.
W projekcie - jak podkreśla Lidia Staroń - znalazł się zapis, mówiący, że spółdzielnia mieszkaniowa działa w interesie spółdzielców i nie może uzyskiwać jakichkolwiek korzyści kosztem swoich członków. Według posłanki, zapis pochodzący z projektu poselskiego zyskał poparcie premiera, rządu i klubu parlamentarnego PO.

Szef zespołu szybkiego reagowania klubu PO Paweł Olszewski potwierdza, że takie uzgodnienia zostały zawarte między władzami klubu PO a posłanką Staroń.

Pod koniec listopada posłanka poinformowała, że złożyła w Sejmie projekt zmian w ustawie o spółdzielniach mieszkaniowych. Był to projekt poselski, pod którym - jak mówiła Staroń - podpisało się 30 posłów Platformy. Odrębny projekt w tej sprawie skierował do Sejmu rząd. Staroń tłumaczyła, że jej projekt powstał z troski o spółdzielców oraz w odpowiedzi na uchylenie poprzedniej ustawy przez Trybunał Konstytucyjny.

- Zapis mówiący o tym, że spółdzielnia działa wyłącznie dla członków i wyłącznie w ich interesie, to definicja ustrojowa wyznaczająca kierunek, w jakim idzie spółdzielczość w Polsce - podkreśliła.

Pytana, czy taki zapis jest sukcesem grupy posłów, którym udało się wprowadzić go do projektu rządowego, odpowiedziała, że to sukces spółdzielców.

Podkreśliła, że w praktyce oznaczać to będzie, iż spółdzielnie nie będą mogły naliczać nieuzasadnionych opłat czy opłat manipulacyjnych. Dodała, że kolejne prace nad ustawą o spółdzielczości, korzystne dla spółdzielców, będą prowadzone w styczniu.

Staroń przekonywała wcześniej, że jej projekt ma ułatwiać spółdzielcom uwłaszczanie się oraz utrudnić spółdzielni wykluczanie członków. Dodała, że w razie upadłości spółdzielni jej mieszkańcy nie staną się najemcami zajmowanych lokali, a ustanowią odrębną ich własność. Posłanka dodała także, że w projekcie jest zapis ułatwiający mieszkańcom wgląd do dokumentów spółdzielni.

Władze klubu PO, mimo wcześniejszych zapowiedzi, nie zdecydowały się ukarać Lidii Staroń za to, że bez konsultacji z klubem złożyła w Sejmie projekt zmian w ustawie o spółdzielniach mieszkaniowych. Nie ukarano także 30 posłów PO, którzy podpisali projekt poselski.


money.pl

Https://wgn.pl - aktualne oferty

Oceń nasz serwis

średnia ocen: 4,3

Ten serwis korzysta z mechanizmów cookies (ciasteczka)

| Polityka Cookies